Złoty pociąg już tu był

Pan Henio mówi, że jest jeszcze jeden tunel. Fajny? Nie. Nie ma tam torów, a teraz liczą się tylko te z torami.

07.09.2015

Czyta się kilka minut

Zagraniczni dziennikarze w podziemiach zamku Książ, 3 września 2015 r. / Fot. Aleksander Koźmiński / PAP
Zagraniczni dziennikarze w podziemiach zamku Książ, 3 września 2015 r. / Fot. Aleksander Koźmiński / PAP

Słoneczko. Ławeczka. Po prawej zamek Hochbergów Książ. Po lewej miłe hoteliki i restauracje. Na wprost widać panoramę... zresztą nieistotne czego. Najważniejsze jest to, co się kryje pod ładnie utrzymanym klombem. Wyryte w skale tunele. W tych tunelach ma być skarb.

Właśnie przyjechałem. Samochodem z Warszawy tłukłem się od trzeciej do ósmej rano. Przez całą drogę męczyła mnie jakaś nieznana piosenka: „Czarne słońce co dzień wschodzi. Czarne miasto czarnych ludzi”.

Macie czasem coś takiego? Pytam, ale pan Henio, kiedyś górnik, dziś ochroniarz na zamku, nie kojarzy. Wszyscy tylko o skarbie. A my o życiu. Zatrzymaliśmy się na początku lat 90.

– ZAMYKAJĄ W WAŁBRZYCHU kopalnie. Co się dzieje?
– Pstryk. Wszystko staje z dnia na dzień. A górnicy dostają odprawy. Niby na to, żeby otworzyć własny biznes, zacząć od początku. Górnicy i biznes – parska pan Henio.
– I...?
– Panie! – twarz pana Henia wygląda tak, jakby się ciągle dziwił. – Zaczynają wydawać te pieniądze. Niektórzy mądrze, ale przeważnie głupio. Hulają. Kupują samochody, meble. I jeszcze takie tam.
– No, niech pan mówi.
– Znajomy do mnie: „Heniek, byłem w burdelu!”. Ja: „Nie masz już na co wydawać? Idź na dancing, zapoznasz normalną kobitę. Będzie taniej i w ogóle jakoś...”. On mi na to powiada: „Nie! Jedna kobita z lewej, druga z prawej. Szampan, Heniu! Piłem szampana!”.
– To złoty pociąg już tu był?
– No, wtedy tak! Tyle że krótko.
– A dalej?
– Potem pieniądze się pokończyły. Musieli sprzedawać meble, samochody...

WCZEŚNIEJ, ZA KOMUNY, Wałbrzych był górniczym miastem.
– Wałbrzych czarny, brudny, ale i bogaty. Ekstra dodatki za pracę w soboty – to Andrzej Gaik, przewodnik po zamku Książ, który siedzi z nami na ławeczce.
Pan Henio wtrąca: – Druga pensja z tego wychodziła.
Pan Andrzej: – Talony na samochody, sklepy dla górników. No, kręciło się. Każdy miał w rodzinie górnika. Całe miasto na tym stało, bo albo robiłeś w kopalni, albo dla kopalni.
O skarbie z Andrzejem Gaikiem mówiliśmy, ale krótko. On wiedział, o co ja go mogę zapytać, a ja wiedziałem, co on mi odpowie.
– Ilu wywiadów już pan udzielił?
– Stu!

Gaik jest popularny, bo 12 lat temu szukał złotego pociągu razem z emerytowanym górnikiem, Tadeuszem Słowikowskim. Dostali zgodę od PKP na kopanie koło torów. Teraz dyrektor zamku wystawia pana Andrzeja reporterom.

A ten snuje opowieść: „W styczniu 1945 roku z Wrocławia w kierunku Wałbrzycha wyjechał pociąg. Zaginął między sześćdziesiątym pierwszym a sześćdziesiątym piątym kilometrem drogi kolejowej. Tory przechodzą wzdłuż zbocza góry. Mógł być tam ukryty tunel. Gdzie? Na sześćdziesiątym piątym. Pan Słowikowski dowiedział się tego od pewnego Niemca. Tak więc myśmy tam kopali. Trzy metry w głąb, trzeba byłoby wykopać siedem. Znaleźliśmy mur oporowy. Jednak PKP cofnęło pozwolenie...”.
Na koniec pytanie standardowe:
– Nie żal panu, że nie znaleźliście? Teraz znaleźne może dostać kto inny.
– Żal? Nie! To jest podobno zaminowane.

ZŁOTY POCIĄG u dziennikarzy należy do klasy „sexy story” – czyli takich, które kupią wszyscy na całym świecie.

Dlatego w Wałbrzychu są reporterzy z całego świata i nie krzywdują sobie. Podpowiadają, żeby dzwonić do pani Doroty z marketingu zamku Książ. Ona zakwateruje w hotelu ze śniadaniem. Ma się rozumieć – za darmo. Oficjalnie karmienie, wożenie autobusem i układanie do snu dziennikarzy nazywa się „wizytą studyjną”.
– Po co to? – pytam.
– To nasze pięć minut – tłumaczy Krzysztof Urbański, dyrektor miejskiej spółki Zamek Książ.
– To ilu ich pan ma, tych dziennikarzy w gościach?
– Pięćdziesięciu, ale nie wszyscy chcą, żeby np. fundować hotel. Różnie. Mamy Anglików, Amerykanów, Chińczyków, Francuzów i Polaków. Zwrócił pan uwagę na program?
– Tak. Sprytnie!
– Sam pan widzi. Oni myślą o złotym pociągu, a my im pokazujemy miasto, zamek, Starą Kopalnię. Wszystko, co warto zobaczyć.

Rozmawiamy chwilę. Dochodzimy do wniosku, że Wałbrzych ma wszystko, by robić kasę na turystyce. Góry? Są! Zamek? Jest! Do tego romantyczna historia księżnej Daisy, czyli Marii Teresy Hochberg von Pless. Daisy jest idealna. Była Angielką. Jeden z jej synów walczył w armii Andersa. Naziści nienawidzili tej rodziny i w 1941 r. zarekwirowali zamek Hochbergów. Stare kopalnie, podziemne rzeki, którymi na łodziach wożono górniczy urobek. Wapienne jeziorka, pałacyki myśliwskie. No i najważniejsze – sekretne tunele, tory, wykute w skale pomieszczenia. Cały hitlerowski Projekt Riese – sieć bunkrów i korytarzy – wszystko to kręci się przecież w okolicach Książa. Stąd być może Hitler miał zarządzać podziemnym imperium – nie od parady na zamku przygotowano dla niego sypialnię. No i jeszcze zaginione złoto. Czego więcej potrzeba do szczęścia? Niczego.
– Chodzi tylko o to, żeby się przebić. Właśnie teraz mamy szansę – mówi Urbański.

OCZYWIŚCIE NIC NA BEZCZELNEGO. Wizyta studyjna dotyczy przecież złotego pociągu. Dlatego reporterzy dostają hełmy górnicze z latarkami. Zaraz wejdą do tuneli pod zamkiem. Może to tam jest pociąg? Całkiem możliwe! Niczego się przecież nie da wykluczyć. Normalnie po tunelach pod zamkiem nie wolno łazić, bo PAN prowadzi tam badania sejsmiczne. No ale złoty pociąg zmienia wszystko. Reporterzy są zachwyceni, bo nareszcie mają dobre zdjęcia. Tunel, światełka latarek na hełmach, tajemnicze drzwi. Wszystko jest OK.
Pan Henio mówi mi, że jest jeszcze jeden tunel.
– Fajny? – pytam.
– Nie.
– Dlaczego?
– Nie ma tam torów. Teraz ważne są tylko te z torami.
Po wyjściu reporterzy nagrywają samych siebie. To znaczy, że zaczynają się nudzić. Jeden telefon dyrektora Urbańskiego i pojawia się pan Andrzej Gaik.
Zaczyna swoją opowieść, jak 12 lat temu z Tadeuszem Słowikowskim na sześćdziesiątym piątym kilometrze...
Redaktor zagraniczny pyta Gaika, czy ten pociąg, co go szukali ze Słowikowskim, to ten sam, który poszukiwany jest dzisiaj.
Gaik zamyśla się: – To dobre pytanie!
Podchodzę do dyrektora Urbańskiego:
– A co będzie, jak znajdą ten pociąg?
– Ludzie będą przyjeżdżać, żeby go oglądać, nie? – dziwi się pytaniu Urbański.
– No ale jednak poszukiwania... sam pan rozumie.
– Spokojnie. Legendy mówią, że w naszych stronach zniknęły cztery pociągi – odpowiada.

NAGLE MAM! Przypomina mi znajomy! Kapela punkowa powstała w latach 80. Grała w Jarocinie. Nazywała się Defekt Muzgó.

Tam, gdzie świat już kończy się,
Wałbrzych dzisiaj wznosi się.
Czarne słońce co dzień wschodzi,
Czarne miasto czarnych ludzi.
Szara masa w zwartym szyku
zmierza rankiem ku fabrykom.
Zwarte szyki szarej masy
idą do swej czarnej pracy.
Po robocie przy gorzale
robotnicy rozmawiają.
Wszystkie drzwi są takie same,
wóda płynie strumieniami.

Sprawdzam w internecie pierwszy skład: Walec wokal, Siwy gitara, Heban perkusja i Bojan bas.
W PRL-u był syf, a po syfie przyszła transformacja. Defekt Muzgó właśnie wtedy dawał czadu. Bezkompromisowi kolesie mieszkający „tam, gdzie świat już kończy się” albo, jak mawiał Siwy, „na zadupiu”.
Przy okazji sprawdzam statystyki bezrobocia.
2002 r.? Bezrobocie w mieście: 26 proc., w powiecie 39,1 proc., w województwie 22,5 proc., w Polsce 18,1 proc. Kosmos!
Dopiero niedawno region zaczął się dźwigać. Dziś jest nawet nieźle. W mieście 11,9 proc. ludzi bez pracy, w powiecie 23,3 proc., w województwie 9,1 proc., w Polsce 10,1 proc.
Problem w tym, że dzisiejsze bezrobocie jest wielopokoleniowe. Zamknięte w gettach. Nie bierze się z braku pracy, ale z braku nawyku pracowania.

LATAMI WAŁBRZYCH KOJARZYŁ SIĘ z biedaszybami. Bezrobociem. Brudem. Beznadzieją.
– ...i filmem „Komornik” – dodaje pani Magda Wach z należącego do miasta Centrum Nauki i Sztuki Stara Kopalnia. Bo tytułowy bohater, Lucjan Bohme – sukinsyn, który zabierze akordeon choremu dziecku i wykopie dłużnika z grobu – jest właśnie stąd. Usiłujemy jakoś zmieniać ten wizerunek.
Udaje się?
Magda Wach po latach pracy w Warszawie i Wrocławiu wróciła do Wałbrzycha.
– Po co?
– Bo to moje miasto. Coraz więcej ludzi tu wraca. Zdarza się, że ludzie z Wrocławia przyjeżdżają tu do pracy, to prawdziwa nowość.
Siedzimy w kawiarni Sztygarówka w Starej Kopalni (można zjeść bułkę górnika albo ciasto pani sztygarowej i napić się kawy). Stara Kopalnia ostatnio nazywała się Julia, za PRL-u Thorez, wcześniej krótko Biały Kamień, a za Niemca – Fuchs.

Dziś wygląda obłędnie. Industrialne pomieszczenia, białe ściany, wieża widokowa, hotel, knajpa. Dużo więcej niż muzeum. Zapuszczony, porzucony obiekt przemysłowy, dziś wymuskany i napełniony życiem. Koncerty, warsztaty, wystawy.

– Turystyka przemysłowa. Zwiedzanie obiektów postindustrialnych staje się coraz modniejsze. My się w to wpisujemy.

Wpisują się doskonale, bo węgiel w dawnej wsi Biały Kamień, gdzie stoi Stara Kopalnia, wydobywano jeszcze w XVI w.

Stara Kopalnia ma wieżę widokową – no i kilometry podziemi. Sexy podziemi – bo z torami. Dlatego na wszelki wypadek dyrektorka kopalni napisała do Ministerstwa Kultury, że jakby złoty pociąg się znalazł, to oni mają gdzie go umieścić.

Byłoby super! Bo – pamiętajmy – złoty pociąg ma postawić miasto na nogi. Tak żeby przyjeżdżali turyści, poszukiwacze, naukowcy. Trzeba ich bardzo dużo.
Na rewitalizację kopalni poszło prawie 200 mln zł, a pracę w Starej Kopalni ma 40 osób. Jak było w Thorezie? W 1990 r. pracowało 3489 ludzi, w latach 50. – ponad 6 tys. Dzisiejsze zatrudnienie spadło do poziomu z początku XIX w.

No ale nie chodzi tylko o zatrudnienie. Chodzi o perspektywę. Stara Kopalnia jest – obok zamku Książ i Centrum Sportowo-Rekreacyjnego Aqua Zdrój – powodem, dla którego mają tu przyjeżdżać turyści. I powodem, dla którego wałbrzyszanie nie będą chcieli stąd uciekać.

Depopulacja jest potworna – w 1991 r. żyło tu 141 tys. ludzi. W 2011 r. liczba mieszkańców spadła poniżej 120 tys. Teraz lekko wzrosła. Pierwszy raz od ponad 20 lat.

Pani Magda Wach biega od rana. Imprezy dla domów dziecka. No i jeszcze przyjedzie „dziennikarska grupa studyjna”. Już są! W Starej Kopalni czeka na nich lunch. Potem wycieczka. Dobrze, żeby się udała, żeby redaktorzy byli zadowoleni. No bo to szansa.

Z tej okazji przewodnik – większość przewodników to byli górnicy – ubrał się w galowy mundur. Klapy aż rwą się od medali, które dostał w ciągu ponad 30 lat pracy w Thorezie. Jest w blokach startowych. Czeka tylko na telefon z dyrekcji. Jak reporterzy zjedzą, to on zaraz pójdzie ich oprowadzać. Pokaże wszystko jak należy. Przejdą obok wypełnionego węglem małego wagoniku z napisem: „WKW Wałbrzych. Z.G. »Julia«. Ostatni węgiel 20.09.96” – który przypomina o czasach, które nigdy tu nie powrócą. Dziś grany jest złoty pociąg, więc trzeba się spiąć. Szansa, każdy to wie. I przewodnik, i pani z hotelikowej recepcji.
– Jak Siemoniak przyśle wojsko, to gdzie to wojsko będzie mieszkało?
– Może tu?

WICEPREMIER I SZEF MON Tomasz Siemoniak kończył II LO w Wałbrzychu. W mieście się śmieją, że złoty pociąg to „spisek” wicepremiera i urzędu miasta. „Tajna operacja”, która ma pomóc Wałbrzychowi.

Paweł Jonowski jest w II LO anglistą. Oprócz tego, że pedagog, to jeszcze przewodnik sudecki – stoi przy metalowych wrotach na dziedzińcu szkolnym. Za wrotami jest wydrążony w skale korytarz, który kończy się zawałem. Za zawałem jest dalsza, niezbadana część korytarzy.
Paweł z uczniami porobili gablotki, reprodukcje map, sięgnęli po stary sprzęt górniczy, jakieś pamiątki z wojny – żeby nie było pusto.

Jest światło, zwiedzać można za darmo. Po co ktoś budował tunel przy dawnej ewangelickiej szkole? W czasie wojny był tu lazaret. No ale to nie tłumaczy drążenia tunelu.
– Może ktoś chciał ukryć tu złoto. Np. to zdeponowane w dawnym Deutsche Banku na rynku – mówi Paweł. – Ciekawe?
– Ciekawe.
– Tylko po co drążyć taki wielki tunel? Złoto jest ciężkie i w sumie zajmuje niewiele miejsca. To raz. A dwa, przecież w mieście górniczym są kilometry korytarzy. Jak się chce coś ukryć, nie trzeba wykopywać niczego ekstra.
– To po co ten tunel?
Paweł rozkłada ręce: – Pokazuję ci, żebyś miał pojęcie, gdzie jesteś. Kilometry podziemnych korytarzy. Tego tunelu nikt nie odkrywał. Kiedyś była tu graciarnia, kiedyś pan od fizyki trzymał tu samochód.

Z PAWŁEM JEDZIEMY na Sobięcin. Bieda wylewa się z każdej klatki odrapanych, liszajowatych kamienic. Stara dzielnica górnicza opiera się o wschodni stok góry Chełmiec.
Kiedyś był to raj biedaszybów – kolejnego symbolu upadłego miasta. W szczytowym momencie kopało tu – podobno – ponad trzy tysiące ludzi.

Pan A. siedzi w drzwiach otwartego garażu: – Może na początek kopali z biedy. Ale potem łapę położyli na tym bandyci. Na Sobięcin przyjeżdżały tiry, kopacze ładowali urobek, dostawali działkę, bandyci dawali ochronę. No ale się skończyło.

Miasto zaczęło ostro walczyć z kopaczami. Mieli dość idących w świat ciągłych informacji, że kogoś zasypało. Mieli dość bandyterki. Policja i straż miejska regularnie robią naloty. Zasypują biedaszyby.
Arkadiusz Grudzień, rzecznik magistratu: – Liczba biedaszybów zmalała do kilku. Oni kopią, my zasypujemy, ale powtarzam, że to nie jest dawna skala.

Szyby jednak ciągle są. Głębokie, z fachowymi stemplami. Na sznurku wiszą robocze ciuchy. Buty, szmaty do podkładania pod plecy w wąskim chodniku. Jest nawet przyciągnięty z jakiegoś śmietnika fotel, by odpocząć po szychcie.

Tylko kopacze są jak duchy. Gdy słyszą kroki albo jakiś szelest – znikają. Nie ma w nich dawnej bezczelności. To nie stary mafijny hurt, tylko zwykły, frajerski detal.

Ma się ku wieczorowi. Ale Sobięcin, miasto bez kopalń, nie ma ochoty spać. Faceci w podkoszulkach na ramiączkach siedzą na progach domów na Palestynie. Dwójkami, trójkami. Kombinują, co by tu można wieczorkiem... Tęsknie spoglądają ku Biedronce.

Obłoki pary unoszą się jeszcze nad koksownią. Jedyny związany z górnictwem zakład w mieście, który działa do dziś.

Podobno zagłębie wałbrzyskie było nierentowne już za Hitlera. Dlatego w końcu trzeba było wszystko zamknąć na kłódkę. Pana – tego, co siedzi w drzwiach otwartego garażu – to nie przekonuje: – Sprawa jest, k..., teraz taka, że węgiel do tej koksowni dowożą z Czech. A zdaje się, że to miasto stoi na węglu, nie? Ci ze Śląska potrafili się zebrać, obronić, a u nas każdy sobie. Gówniani nasi ludzie.

ZASTANAWIAMY SIĘ z Pawłem Jonowskim, czy złoty pociąg ma być nagrodą za cierpienia Wałbrzycha. Czymś, co odmieni jego los. Miasto z wojny wyszło niezniszczone, ale stało się miastem niczyim. Niemcy wyjeżdżali stąd powoli, Sowieci rabowali, co się dało, Polacy nie dbali.

To nie jest przypadek tylko Wałbrzycha – to przypadek całych ziem odzyskanych. Linie kolejowe szły na złom. Młyny i elektrownie rozbierano po kawałku. Ewangelickie kościoły niszczały i zapadały się pod własnym ciężarem. Na „ich cmentarzach” graliśmy w piłkę, budowaliśmy drogi albo parki.
– Jest teoria, że księżna Daisy leży pod tą drogą – rzuca nagle Jonowski.
– Nie rozumiem.
– Pod tym asfaltem był kiedyś cmentarz.
To były ziemie bez historii – każdy, kto się tam wychowywał, wie. Dopiero teraz przestajemy się bać wspomnienia o dawnych mieszkańcach.

JEŚLI CHCE SIĘ PORZĄDNIE NAPISAĆ o gorączce złota, trzeba jechać na sześćdziesiąty pierwszy i piąty kilometr. Tam przecież zaginął złoty pociąg. Miał wjechać do tunelu wydrążonego w górskim zboczu. Potem rozebrano boczny tor, zamaskowano wjazd... no ale to wiedzą już wszyscy na świecie.
Na sześćdziesiątym piątym przyczaiła się ekipa ABC. Polują na mieszkańców. Dobrze, gdyby byli ogarnięci pasją poszukiwawczą i mówili po angielsku. ABC ma kłopot, bo ludzi jakoś niewielu. Przeważają dziennikarze z konkurencji. Na szczęście jest poszukiwaczka skarbów z Niemiec, która od kilku dni z radością udziela wywiadów wszystkim.

Na sześćdziesiątym pierwszym jest belgijski fotoreporter i Francuzi. Mieszkańcy spacerują ścieżką wzdłuż torów. Atrakcją nie jest złoty pociąg – bo o nim słyszą od wielu lat. Atrakcją jest to wielkie zamieszanie. Bo kto ostatni raz widział w podwałbrzyskim lesie chińską telewizję? No i można wyjść na spacer. Spotkać znajomych. Złoty pociąg to bardzo dobry powód.

NOC, wypacykowany rynek miejski. Wszystko podświetlone, europejskie. Tylko że ostatnią knajpę zamykają punkt 22.01.

Ciągniemy się w poszukiwaniu czegokolwiek. Bezdomny siedzi koło fontanny. Poza nim nikoguśko. Wszyscy siedzą w domach, za zamkniętymi drzwiami.

Naprzeciwko człowiek. Lekko chwiejny krok. To Heban. Heban? Tak! Perkusista Defektu Muzgó. Szczuplutki, w drucianych okularkach, z długimi włosami – znaczy ciągle się nie poddaje.
– Cześć Heban!
– Cześć chłopaki!
– Coś działa?
– Z tej strony już nic – pokazuje za plecy, skąd przyszedł.
– Z naszej też już nic. Można ewentualnie piwo w sklepie i na ławce.
– Uważajcie, monitoring. Zobaczą, zaraz przyjadą.
– Kurde...
– Kurde...
– Słabo...
– No...

Gadamy, że Defekt powinien grać, bo jest dobry. Pytamy Hebana o opinię o złotym pociągu. – Dobrze, nie? Może coś się ruszy.

Zawiany małolat z dziewczyną wlecze się ulicą. Mijają nas. Nagle gówniarz odwraca się i drze gębę na całe miasto: – Aleeeeee jeeeeeeest Defekt Muzgó!

Głos odbija się od murku, uderza w ściany niemieckich kamienic, ratusza, dawnego banku.
– No, Heban! – klepiemy go po plecach.
Heban promienieje.
– Jak jest taki fan, w takim, rozumiecie wieku, to znaczy, że jeszcze żyjemy, że jeszcze się kręci...
– Co ty pieprzysz, to na pewno twój sąsiad, tylko po pijaku go nie poznałeś.
– To jest, kurde, możliwe – Heban się śmieje. Potem patrzy na nas przez chwilę, jakby się wahał. W końcu rzuca:
– Dobra chłopaki, ja chyba pójdę do domu.
– Do domu? No co ty?
– Pójdę, bo ktoś w domu na mnie czeka.
– Fajnie!
– No!
– No to pozdrów żonę!
– Jasne! Cześć chłopaki!
Idziemy.
– Czarne słońce co dzień wschodzi. Czarne miasto czarnych ludzi – Paweł recytuje z pamięci.
– Karaiby to to nie są...
– To nawet nie Wrocław.
Trzeba spać, bo od rana codzienna gorączka złota. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2015