Złoty interes

Mieszkańcy Zimbabwe i połowy Afryki zapadli na gorączkę złota. Ryją ziemię w jego poszukiwaniu, wierząc, że odmieni ich los, że z biedaków i tułaczy przemieni w królów życia.

30.08.2021

Czyta się kilka minut

Płukanie mułu w poszukiwaniu drobnych cząsteczek złota. Banket, Zimbabwe, 8 marca 2021 r. / TAFADZWA UFUMELI / GETTY IMAGES
Płukanie mułu w poszukiwaniu drobnych cząsteczek złota. Banket, Zimbabwe, 8 marca 2021 r. / TAFADZWA UFUMELI / GETTY IMAGES

Dwie bosonogie dziewczyny, tak na oko w wieku mojej córki, uczennicy, taszczą wiadra wypełnione do połowy brudną wodą. Przed chwilą wyciągnęły je z głębokiego wąwozu, w którym mężczyzna, pewnie ojciec jednej z nich, grzebie w mulistym dnie strumienia motyką. Taką zwykłą, jakich używa się przy uprawie przydomowych grządek.

Niedaleko, może dziesięć metrów dalej, na dnie wąwozu, w mule przebiera inny mężczyzna. Wygląda na olbrzyma. Nie tylko grzebie w dnie strumienia, ale rozbija też skały na jej brzegach. Parę metrów dalej pracuje inny mężczyzna, a za zakolem strumienia pewnie następni.

To poszukiwacze złota. Nędzarze. Ich narzędzia to wycięte z zarośli kije i przymocowana do nich przeżarta przez rdzę blacha, służąca za sito, a także podniszczony koc, plastikowe wiadro i foliowa torba, do jakich w sklepach pakuje się zakupy. Ot i wszystko. No i oczywiście motyka, zabrana z pola, które przestało rodzić.

Jeden na dziesięciu (co najmniej)

Robi się to tak. Poderwany motyką z dna rzeczny muł, niesiony prądem, osiada na kocu, który służy tu za sieć. Po jakimś czasie koc zwija się ostrożnie i wyciska na brzegu z wody. Większe i cięższe kawały ziemi z dna wrzuca się od razu do wiadra, żeby na brzegu przesiać je na pordzewiałej blasze.

Najwięksi szczęściarze znajdują czasem na niej czy na kocu drobinki kruszcu, które zbierają z nabożną czcią i wkładają do drewnianej skrzyneczki. W Zimbabwe poszukiwacze złota pilnują, by skrzyneczka była zbita z drewna rosnących tu drzew. Skrzynki przywiezione z zagranicy się do tego nie nadają. Nie podobają się duchom przodków i duchom przyrody, które sprawiają, że wrzucone do szkatułki złoto bez śladu znika.

Kiedy w szkatułce uzbiera się wystarczająco wiele złotych drobinek, przesypuje się je do zwyczajnej plastikowej torby i niesie do punktu skupu. Statystyki mówią, że poszukiwacz złota z Zimbabwe jest w stanie zebrać dziennie jeden-dwa gramy kruszcu. Jeden gram złota można sprzedać za 40-45 amerykańskich dolarów. W dzisiejszym Zimbabwe to prawdziwa fortuna.

Złota szuka więc, kto tylko może. Władze przyznają, że domorosłych poszukiwaczy jest dziś ponad półtora miliona (co dziesiąty mieszkaniec kraju). Ale ponieważ tak mówią władze, zimbabweński lud zbieracki jest pewnie jeszcze liczniejszy.

Ci w strumieniu jeszcze niedawno byli wieśniakami i żyli z uprawy ziemi, ale utrzymująca się od kilku lat susza i trwająca już dwudziesty rok gospodarcza zapaść, brak szans na jakiekolwiek oficjalne zatrudnienie i zarobek, a na koniec – jakby tego było mało – pandemia sprawiły, że porzucili swoje jałowiejące pola i zaczęli szukać skarbów. Kiedyś nadejście pory deszczowej wyznaczało im rytm prac polowych. Dziś wyruszają na poszukiwania złota, bo rwący nurt wezbranych strumieni sam podmywa brzegi i wypłukuje z dna drobiny kruszcu, wyręczając ich w pracy. Nie trzeba ryć w mule, wystarczy nadstawić sita i sieci, i czekać, aż woda napełni je złotem.

Skarb w głębi ziemi

Inni – szacuje się, że mniej więcej co trzeci poszukiwacz – zamiast stać nad wodą, schodzą w głąb ziemi, do opuszczonych kopalni. Niegdyś wydobywano w nich złoto, ale gdy bogatsze i łatwiej dostępne złoża zostały wyczerpane, a po te skromniejsze i ukryte głęboko nie opłacało się sięgać, kopalnie zamknięto, a górników pozbawiono zarobku.

Bankructwo gospodarki, skutek rządów prezydenta Roberta Mugabego (rządził w latach 1980-2017) i jego następcy Emmersona Mnangagwy (wcześniej jego prawej ręki), a także światowy kryzys pogłębiony dodatkowo epidemią – wszystko to sprawiło, że ceny złota poszybowały i niektóre kopalnie otwarto na nowo. Do innych zaś wpuszczono domorosłych górników, by szukali złota na własną rękę i tylko dla siebie. Postawiono tylko jeden warunek, podobnie zresztą jak wieśniakom szukającym go w strumieniach: wolno im sprzedawać znalezione skarby wyłącznie w oficjalnych punktach skupu, prowadzonych przez rządową agencję, specjalnie do tego celu powołaną.

W przeciwieństwie do wieśniaków, którym pora deszczowa ułatwia pracę w wezbranych rzekach, górnicy na ten czas raczej przerywają poszukiwania. Stare szyby, pozbawione wentylacji, i tak grożą zawaleniem, a zalane wodą stałyby się zabójczą pułapką.

Górnicy schodzą do nich po drabinach i powiązanych ze sobą długich sznurach – bardzo długich, bo po złoto trzeba zejść głęboko, nawet na kilkadziesiąt metrów. Uzbrojeni w motyki, kilofy, łopaty, dłuta i młoty, mając umocowaną na głowie latarkę za jedyne światło, ryją w skale, a urobek wrzucają do wiader, które ich towarzysze wciągają na górę, by wydłubać i odsiać kruszec od rudy. Mówi się, że przy odrobinie szczęścia w starych kopalniach górnik może znaleźć nawet trzy-cztery gramy dziennie, a więc dwa razy więcej niż poławiacze ze strumieni.

Zbieracze kontra łowcy

Nad poszukiwaczami złota, zarówno ze strumieni, jak z głębi ziemi, nad tym współczesnym ludem zbierackim, wisi jeszcze jedna groźba: uzbrojeni w karabiny i maczety rabusie, współczesny lud łowiecki, który dybie na zbieraczy i żyje z grabieży ich skarbów. Rabusie każą sobie płacić haracz, a zdarza się też, że odbierają cały urobek. W zamian obiecują ochronę przed innymi rabusiami, urzędnikami czy policją. Obiecują też, że za opłatą nie dopuszczą innych poszukiwaczy skarbów do złotodajnego szybu czy strumienia.

Rabusie działają w rozmaitych szajkach (z kolei żeby wspólnymi siłami lepiej bronić swoich interesów, poszukiwacze złota organizują się w spółdzielnie), rywalizujących ze sobą, a nawet toczących wojny. Ich wszystkich nazywa się w Zimbabwe „Mashurugwi” – „ludźmi z Shurugwi”.

Shurugwi to niewielkie miasto w prowincji Midlands, w sercu kraju. „Ludzie z Shurugwi” to byli górnicy z tamtejszej kopalni złota, którzy po jej zamknięciu pod koniec XX w., zwolnieni z pracy i pozbawieni zarobku, skrzyknęli się w przestępczą szajkę. Maczetami wymuszali haracze na okolicznych przedsiębiorcach. Im kraj staczał się głębiej w gospodarczą przepaść, tym „ludzie z Shurugwi” zdobywali więcej naśladowców. Ale wszystkich, gdzie by nie działali, i tak nazywano „Mashurugwi”.

Od kiedy zbieranie złota stało się w Zimbabwe najbardziej dochodowym dla biedniejącego społeczeństwa zajęciem, gangi również przerzuciły się niemal całkowicie na złoty interes. Ściągają haracz od poszukiwaczy i toczą między sobą wojny o dostęp do najbogatszych spośród przebranych już przed laty złóż. Dwa lata temu wojny gangów o złoto przybrały taką skalę, że gazety w stolicy zaczęły pisać, iż w kraju wybuchła wojna domowa. Najgorzej działo się w okolicach Shurugwi, gdzie gangi napadały nawet na policyjne komendy, żeby uwalniać osadzonych w aresztach kompanów.

Złoto i władza

Prowincja Midlands to rodzinne strony prezydenta Mnangagwy. Miasto Zvishavane, w którym przed prawie 80 laty przyszedł na świat, dzieli od Shurugwi półtorej godziny jazdy.

Zanim sam stanął na czele państwa, Mnangagwa służył u Mugabego za człowieka od brudnej roboty. Szefował tajnej i jawnej policji, wojsku i wymiarowi sprawiedliwości, znał wszystkie sekrety prezydenta. Uważano go za szarą eminencję na dworze starzejącego się władcy – i za niekoronowanego króla Midlands, jego rodzinnej krainy. W Zimbabwe mówi się, a raczej szepcze, że nie przypadkiem, lecz dzięki politycznym koneksjom „ludzie z Shurugwi” wyrośli na najpotężniejszy gang, którego znaczenie wciąż rośnie.

Do władzy wyniosło Mnangagwę wojsko, które jesienią 2017 r. dokonało przewrotu i odsunęło Mugabego od rządów. Zamachem stanu dowodził dowódca armii, generał Constantino Chiwenga, ale w wyborach w 2018 r. ustąpił Mnangagwie, samemu zadowalając się – jak na razie – wiceprezydenturą. Ostatnio jednak zaczęło między nimi iskrzyć i mówi się, że w następnych wyborach, w 2023 r., Chiwenga mógłby odebrać Mnangagwie pierwszy fotel.

Generał, młodszy od Mnangagwy o ponad 20 lat, musi znać stare zimbabweńskie porzekadło, że ten, kto ma złoto, mieć będzie także władzę, a ten, kto zdobędzie władzę, będzie mieć tyle złota, ile tylko zapragnie. Dlatego Mnangagwa tak opieszale zabiera się do walki z gangami – tłumaczono sobie – a z kolei Chiwenga posyła wojsko przeciw „ludziom z Shurugwi”, bo boi się, że przed wyborami przerodzą się w wierne prezydentowi bojówki. Tak jak niegdyś weterani wyzwoleńczej wojny partyzanckiej czy młodzieżówka rządzącej partii, z których Mnangagwa tworzył milicje, by terroryzowały opozycję i broniły władzy Mugabego.

Na szczycie piramidy

Własnych „ludzi z Shurugwi”, a także własne zastępy poszukiwaczy złota mają zresztą niemal wszyscy liczący się w kraju dygnitarze.

Miał ich zmarły przed rokiem na covid emerytowany generał Sibusiso Moyo, jeden z przywódców puczu z 2017 r., który też przymierzał się ponoć do prezydentury. „Arcybiskupami” maczetowych gangów nazywani są ministrowie – Owen Ncube od bezpieczeństwa, July Moyo od samorządów – a także wielu posłów, zwłaszcza ziomków Mnangagwy z prowincji Midlands.

Dygnitarze na najwyższych stanowiskach w państwie najmują zbrojne bojówki, by strzegły ich terytoriów łowieckich, a w zamian zapewniają ich hersztom bezkarność i udział w zyskach. Dygnitarze ściągają też z pomocą gangów daninę od poszukiwaczy złota. Cały złoty interes zbudowany jest tak, by każdy na nim korzystał, ale prawdziwe bogactwo przynosi przede wszystkim tym, którzy stoją na wierzchołku złotej piramidy.

Wobec upadku rolnictwa, hodowli, a nawet górnictwa innych skarbów, takich jak diamenty, platyna czy nikiel, złoto jest w Zimbabwe najpewniejszym źródłem zarobku, zarówno dla państwa, jak dla domorosłych górników. To zresztą oni, a nie wielkie kopalnie, są głównymi dostarczycielami kruszcu. Szacuje się, że dwie trzecie zimbabweńskiego złota pochodzi z urobku poszukiwaczy, z których tylko część działa legalnie. Władze wystawiają odpowiednie licencje, ale tylko tym, którzy codziennie dostarczają co najmniej 5 gramów. Poszukiwacze złota twierdzą, że nie da się tego zebrać w jeden dzień w strumieniu czy porzuconej kopalni, i że z takich licencji korzystają głównie szefowie okradających ich gangów, żeby legalizować rabunki.

Walizka pani Henrietty

Jak wspomniano, zgodnie z prawem i poszukiwacze, i wielkie kopalnie mogą sprzedawać swoje zdobycze jedynie w punktach skupu, prowadzonych przez agencję podległą bankowi centralnemu. Płaci ona z opóźnieniem i po cenach niższych niż na światowych giełdach. Ponadto, wielkim dostawcom – tym, którzy sprzedają tony kruszcu – część (nawet trzy czwarte) należności wypłaca w amerykańskich dolarach.

Tymczasem drobni poszukiwacze do zeszłego roku mogli liczyć jedynie na wypłatę w bezwartościowych z powodu inflacji dolarach zimbabweńskich. Większość woli więc szmuglować złoto za granicę, do RPA, albo sprzedawać przemytnikom, którzy przyjeżdżają do Harare i Bulawayo, by wywozić łup do Dubaju, Delhi, Szanghaju czy Sankt Petersburga. Minister policji Kazembe Kazembe obliczył, że jeśli ze złotego urobku do zimbabweńskiego skarbca trafia co roku półtora miliarda dolarów, to drugie tyle złota przemycane jest za granicę, a zyski wędrują do kieszeni królów kontrabandy.

Jesienią 2020 r. podczas odprawy na lotnisku w Harare zatrzymano przewodniczącą Federacji Górników Henriettę Rushwayo, która wcześniej była też szefową zimbabweńskiej federacji piłkarskiej. W jej podręcznym bagażu, z jakim wybierała się do Dubaju, celnicy znaleźli 6 kilogramów złota w sztabkach, o wartości ponad 350 tys. dolarów amerykańskich. Pani Henrietta tłumaczyła, że w pośpiechu przed podróżą pomyliła walizki i zamiast tej z fatałaszkami, zabrała na lotnisko walizkę, w której trzyma złoto.

Aresztowano ją, ale po wpłaceniu kaucji zaraz wyszła na wolność. Nikt w Zimbabwe niczego innego się nie spodziewał. Pani Henrietta jest daleką krewną prezydenta i przyjaciółką jego żony Auxilii. Pojawiły się pogłoski, że znalezione w jej walizce sztabki tak naprawdę należały do Pierwszej Damy i że wybierała się do Dubaju w jej zastępstwie, żeby je sprzedać. Urzędnicy prezydenta stanowczo temu zaprzeczyli i oznajmili, że plotki rozsiewają wrogowie Mnangagwy, by rzucić cień na jego dobre imię. Wrogowie, czyli konkurenci do władzy.

Szuka, kto tylko może

Na gorączkę złota zapadło na kontynencie nie tylko Zimbabwe. W całej Afryce pandemia pogłębiła jeszcze bardziej przepaść między tymi, co mają wiele, a tymi, znacznie liczniejszymi, którzy nie mają nic, nawet widoków na przyszłość.

W Kongo, w nieprzyzwoicie bogatych we wszelkie mineralne skarby prowincjach Katanga, Kivu Północne i Kivu Południowe, ludzie od lat na własną rękę ryją w ziemi i szukają w strumieniach złota oraz diamentów, z nadzieją, że odmienią swój los. Złota szukają w Południowej Afryce (górnika-chałupnika nazywa się tam „zama-zama”, co w języków zuluskim może oznaczać: ryzykant, ryzyk-fizyk czy też gracz w rosyjską ruletkę), jak również w Ghanie i Sudanie. Na sawannach Sahelu ubożejący wieśniacy i pasterze szukają skarbów, żeby zarobić na podróż do lepszego życia – rzecz jasna na Zachód. Złota szukają także tamtejsi dżihadyści, żeby zdobyć pieniądze na swoją (nie)świętą wojnę i zniszczyć bezbożny w ich oczach Zachód.

Wyobraźnię rozpaliła wieść o znalezieniu w kopalni w Botswanie w czerwcu i lipcu nie jednego, ale dwóch ogromnych, bo ponad tysiąckaratowych diamentów (największy w dziejach, liczący ponad trzy tysiące karatów diament znaleziono przed ponad stu laty w Południowej Afryce). Kiedy więc w tym samym czasie rozeszła się pogłoska, że w krainie Zulusów, w południowoafrykańskiej prowincji KwaZulu, pewien pasterz znalazł całe zbocze usiane skrzącymi się w słońcu kryształkami, do położonej na zielonych wzgórzach wioski KwaHlathi z całego południa Afryki ruszyły pielgrzymki poszukiwaczy skarbów.

Uzbrojeni w kilofy, motyki, łopaty i sita wędrowali z przekonaniem, że wkrótce skończy się ich niedola. „Też chcę zamieszkać w Dubaju, w piętrowym domu z basenem” – mówił w telewizji pewien biedak z Alexandry, zbudowanej przed laty pod Johannesburgiem jako osiedle dla czarnej służby i górników z kopalni złota (odkryte tam pod koniec XIX w. złoża były najbogatszym złotym zagłębiem na świecie).

Mężczyzna pokazywał do kamery trzy wyciągnięte z kieszeni kamyczki. „Te cudeńka odmienią nasze życie” – przekonywał. Zabrał ze sobą cztery córki, z których najmłodsza nie miała więcej niż 4-5 lat. „Dziś nie miały lekcji, ale kiedyś poślę je do dobrej szkoły, a sobie kupię samochód – mówił. – Szukały ze mną skarbów całą noc, ale nie, wcale nie są zmęczone”.

Wiadoma rzecz

Kiedy liczba przybyszów przewyższyła liczbę mieszkańców wioski KwaHlathi, a zielone pastwiska zostały zryte jak kretowisko, władze ogłosiły, że wszyscy muszą się wynosić precz, gdyż tak wielkie zgromadzenie w jednym miejscu w czas epidemii skończy się tragedią. Władze zapowiedziały też, że przywiezieni z Johannesburga znawcy zbiorą znajdowane na pastwisku kryształki i sprawdzą, czy to rzeczywiście diamenty. I że dopiero gdy wszystko się wyjaśni, ludzie będą mogli wrócić.

Kilka dni potem władze ogłosiły, że lśniące oślepiającym blaskiem błyskotki, które ludzie brali za diamenty, są kawałkami zwykłego kwarcu. „Wiadoma rzecz! – powiedział na to dziennikarzom jeden z poszukiwaczy skarbów. – Nas przeganiają, żeby mogli się nakraść ci, co są bliżej władzy. A jak już się obłowią, resztki ze stołu rzucą i nam, żebyśmy i my coś z tego mieli i nie wypominali im bogactwa”.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2021