Walka o sól

Czy kopalni grozi katastrofa? Naukowcy ostrzegają, że wzrosło ryzyko zalania jednego z najcenniejszych zabytków świata przez wodę. Zjechaliśmy bez wiedzy dyrekcji na dół, do miejsc niedostępnych dla turystów, żeby przekonać się o tym na własne oczy.

30.09.2008

Czyta się kilka minut

Kopalnia Soli w Wieliczce, komora "Margielnik", wrzesień 2008 r./ fot. Maciej Gawlikowski /
Kopalnia Soli w Wieliczce, komora "Margielnik", wrzesień 2008 r./ fot. Maciej Gawlikowski /

13 kwietnia 1992 r. przez łączącą podziemne chodniki poprzecznię "Mina" do wielickiej kopalni zaczęły wlewać się dziesiątki tysięcy litrów wody pomieszanej z iłem.

Kopalnia płaciła w ten sposób za błędy górnicze i rabunkowe wydobycie soli.

Płaciła nie tylko ona. Woda, która wdzierała się do wyrobisk jeszcze kilka razy, zagroziła położonemu nad wyrobiskami miastu. Jesienią 1992 r. część mieszkańców Wieliczki przygotowana była do ewakuacji, pękały domy i ściany zabytkowego klasztoru reformatów, zapadała się ziemia, po zdeformowanych szynach przestały kursować pociągi.

Woda atakowała kilka razy. 13 września wdarła się do kopalni z siłą 20 tys. litrów na minutę, wielokrotnie większą od wydajności pomp. Walka z zagrożeniem trwała 6 miesięcy, górnicy obawiali się, że woda rozpuści pokłady i wyżłobi pod ziemią wielki lej. To oznaczałoby koniec kopalni i części miasta.

Wieliczka uniknęła jednak losu kopalni soli w Wapnie, zniszczonej w 1977 r. przez wodną lawinę. W Wapnie rozmiary spowodowanej błędami górniczymi katastrofy były tak duże, że ratownicy musieli się poddać - kopalnię zalano całkowicie wodą. W Wieliczce sytuację opanowano, dzięki budowie tamy i uszczelnieniu spękanego górotworu wokół miejsca katastrofy. Żeby ratować zabytkową część, trzeba jednak było zalać najniższy poziom. Koszt całej operacji wyniósł 90 mln zł.

Po 16 latach od tamtych zdarzeń naukowcy i górnicy wdali się w wielką awanturę. Jak dotąd spór toczy się głównie w zaciszu gabinetów. Obie strony boją się go upublicznić, bo stawka jest bardzo wysoka. Gra toczy się nie tylko o los jednego z najważniejszych zabytków na świecie i bezpieczeństwo turystów, ale również o polityczne wpływy, pozycję naukową i wielkie pieniądze.

Istota sporu zamyka się w jednym zdaniu: część środowiska związanego z kopalnią uważa, że wpisanej na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Naturalnego UNESCO Wieliczce znowu grozi katastrofa.

Tracimy kontrolę nad wodą

Największym zagrożeniem dla kopalni jest nadal woda. Niekontrolowane wycieki prowadzić mogą do olbrzymich szkód, znacznie większych niż w kopalniach węgla kamiennego. Woda rozpuszcza sól, powstają tzw. pustki, stabilność komór maleje. Przede wszystkim dlatego jesienią ubiegłego roku prezes kopalni Zbigniew Zarębski zadecydował, że położona na północnym krańcu kopalni poprzecznia "Mina" zostanie zamknięta. Po tamtej katastrofie woda nie została odcięta całkowicie - do kopalni wpływał od strony "Miny" żwawy strumień wody, następnie transportowanej na powierzchnię i odsalanej w specjalnej warzelni. Dzięki odcięciu wody kopalnia ma zaoszczędzić ponad milion zł rocznie.

Prof. Andrzej Zuber, geofizyk z Akademii Górniczo-Hutniczej, jest ekspertem od wód podziemnych. Pomiary w Wieliczce prowadził od 1972 r. Wiadomość o decyzji prezesa kopalni go zmroziła. - Zwykły robotnik od kanalizacji wie, że jak jest awaria, trzeba zmniejszyć ciśnienie. Tak właśnie stało się po katastrofie. Zatkanie tamy sprawiło, że poziom wody podniósł się do stanu sprzed 16 lat - denerwuje się naukowiec. - Trwałe zatamowanie dopływów nie jest możliwe, bo górotwór w tamtym miejscu jest bardzo słaby. Kopalnia straciła panowanie nad obiegiem wody i w ten sposób zwiększyła na własne życzenie ryzyko tragedii.

Podobnego zdania jest prof. Andrzej Szczepański z katedry Hydrogeologii i Geologii Inżynierskiej Wydziału Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska AGH, z Wieliczką, podobnie jak Zuber, związany od kilkudziesięciu lat: - Zamykanie kontrolowanych wycieków wody powoduje wzrost ciśnienia. "Mina" to nie jest jedyny przypadek, równocześnie prowadzone są prace w innych punktach kopalni. Tracimy kontrolę nad wodą, która może uderzyć w wielu miejscach, zagrozić zabytkom i miastu.

Prezes Zarębski nie ukrywa, że jest dumny z tej inwestycji. W liście wyjaśniającym zarzuty, wysłanym do starosty wielickiego, napisał, że tama "całkowicie wyklucza możliwość niekontrolowanego wdarcia się wód do wyrobisk kopalni".

Profesor Zuber: - Jestem zdumiony tym dobrym samopoczuciem. Dla mnie to dowód na kompletne lekceważenie praw fizyki i sztuki górniczej.

Niebieski anhydryt

AGH i kopalnia to ściśle połączone organizmy, wzajemnie uzależnione od siebie. Górnicy znają naukowców, naukowcy znają górników. Kopalnia zleca prace badawcze i ekspertyzy, naukowcy mają możliwość badań, studenci wędrując po korytarzach uczą się geologii i tektoniki. Dlatego nie wszyscy nasi rozmówcy związani z uczelnią chcą mówić pod nazwiskiem.

Jeden z profesorów AGH: - Kopalnię można porównać do wielkiego miasta z jedną zadbaną ulicą. Wystarczy zejść w bok i otwiera się świat, który budzi przerażenie.

"Główna aleja" to trasa turystyczna, nadzorowana przez wydzieloną spółkę "Trasa Turystyczna S.A.". Sukces jest niepodważalny - jeszcze na początku lat 90. do Wieliczki przyjeżdżało 300 tys. turystów rocznie, dziś prawie cztery razy tyle. Trasa turystyczna przynosi w tej chwili zysk rzędu 6 mln zł rocznie. Na zwiedzających z całego świata czekają pięknie odrestaurowane komory, zabytkowe urządzenia, spektakle typu "światło i dźwięk", niespodziewane pojawienie się Skarbka. Są sanatoria, fontanna, koncerty, restauracja, usługi pocztowe.

Do zwiedzania udostępnionych jest 36 komór i 3,5 km korytarzy.

Cała strefa zabytkowa obejmuje 218 komór i 190 km chodników.

W Wieliczce komór jest mniej więcej 2000. Mniej więcej, bo co jakiś czas górnicy odkrywają kolejne, czasem zasypane jeszcze w średniowieczu.

Dzięki jednemu z górników weszliśmy do zabytkowej części kopalni zamkniętej dla turystów. Obejrzeliśmy komorę "Ksawer", gdzie ze stropu oderwało się już kilkadziesiąt ton soli, "Margielnik" ze szczelinami, w które można włożyć dłoń, i z rozległymi połaciami stropu trzymającymi się na słowo honoru. Widzieliśmy zabytkowe kieraty niszczejące w jednej z komór, chodniki i pochylnie, które grożą zawaleniem, zmiażdżone zabezpieczenia, miejsca, w których pod nogami chrzęści intensywnie niebieski anhydryt - ten charakterystyczny kolor świadczy, że minerał jest świeży i oderwał się od stropu czy ściany niedawno. Część z tych miejsc, jak fragmenty komór "Ksawer", jest już nie do uratowania. Nad częścią kopalnia straciła kontrolę z własnej woli, zamurowując wejścia bądź zawalając je starym sprzętem górniczym. Trasa, którą przemierzaliśmy przez cały dzień, wyglądała na kompletnie zaniedbaną.

- To duży błąd, bo tak skomplikowany system jak Wieliczka można porównać do domina. Zawał w jednej komorze wywołuje efekty w sąsiednich. Żeby było jasne: to są zaniedbania sięgające dziesiątków lat wstecz. Tylko że nie widać nikogo, kto by potrafił je zlikwidować - komentuje nasz rozmówca, profesor z AGH.

Dotarliśmy też do protokołów Okręgowego Urzędu Górniczego, który, zaalarmowany przez dr. Antoniego Łopatę, mechanika-górnika z AGH, wysłał na początku września do kopalni swoich kontrolerów. Wyłania się z nich obraz bałaganu. Kontrolerzy wytknęli szereg nieprawidłowości, m.in. spękane stropy i ściany wyrobisk, zagrożone zawałem miejsca, których nie zabezpieczono obudową, połamane i zmiażdżone zabezpieczenia. Wskazali również na miejsca, w których rozpoczęte prace zabezpieczające zostały porzucone. Urząd wytknął kopalni, że ta zbyt rzadko kontroluje część wyrobisk.

Okazało się też, że górnicy nie zabezpieczyli dwóch miejsc, w których występuje wzmożone ciśnienie górotworu.

Jedno z nich znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie trasy turystycznej.

- To są karygodne zaniedbania - komentuje pracownik jednej z firm zewnętrznych, które pracują w wyrobiskach. - Wieliczka poza trasą niszczeje w oczach i stwarza coraz większe niebezpieczeństwo. A nasze argumenty są zbijane tak, jakbyśmy byli złodziejami, którzy chcą wyrwać jak najwięcej pieniędzy.

Prezes Zbigniew Zarębski: - Jeszcze nigdy w historii kopalni nie remontowaliśmy tak dużo. Trzeba jednak rozstrzygnąć dylemat, co wybieramy: wzmacnianie najniższych poziomów kopalni czy ratowanie komór. Na oba działania jednocześnie nas nie stać. Więc wybrałem. Nie buduje się domu od pierwszego piętra. Komory są ważne, ale priorytetem jest wypełnianie najniższych poziomów podsadzką, czyli mieszaniną piasku i solanki. Nie mają historycznego znaczenia, a w ten sposób stabilizujemy górotwór. Dzięki temu kopalnia przetrwa.

Co roku kopalnia otrzymuje na prace zabezpieczające 50 mln zł. To dużo, ale też blisko dwa razy mniej niż kwota obiecywana przez Ministerstwo Gospodarki.

Jeden z górników wielickich: - Jeśli brakuje pieniędzy, najważniejsze powinny być prace zabezpieczające na dole. A tak nie jest. Są pieniądze na egzotyczne drewno z Afryki, na fontannę z plastikowych brył imitujących sól. A jeśli upominamy się o większą ilość wzmocnień w stropie, słyszymy, że to za drogie.

Windą do nieba

Po kontrowersyjnej decyzji o zamknięciu "Miny" przyszła kolejna. Próbuje nagłośnić ją dr Antoni Łopata. Łopata nie ma w Krakowie dobrej prasy. Przez dziennikarzy i polityków uznawany jest za szaleńca, tropiącego na każdym kroku afery. Założył Ponadpartyjne Forum Antykorupcyjne, śledzi przejawy niegospodarności i malwersacji finansowych. Jest częstym gościem w prokuraturze, gdzie składa zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.

Ale argumenty, jakie wytacza Łopata w sprawie Wieliczki, trudno uznać za niepoważne. Dotyczą nie tylko "Miny", ale również tegorocznej inwestycji w komorach "Lebzeltern" i "Budryk".

- Kopalnia postanowiła połączyć komory "Warszawa" i "Lebzeltern" nowym chodnikiem i wybrać część wzmocnień w komorze "Lebzeltern-Budryk", by zrobić w niej miejsce na kuchnię. I dodatkowo zbudować windę towarową - relacjonuje Łopata. - Niestety, część terenu znajduje się w filarze ochronnym dla pobliskich komór. Mówiąc prostym językiem: prace w takim miejscu mogą oznaczać niebezpieczeństwo dla otoczenia, czyli np. ogromnej komory "Warszawa". Górotwór nigdy nie jest do końca przewidywalny i mały błąd może bardzo drogo kosztować. Budowa szybiku w takim miejscu jest bardzo niebezpieczna.

Według Antoniego Łopaty prace górnicze spowodowały, że część komory "Lebzeltern" zaczęła grozić zawaleniem. Wykonująca zabezpieczenia firma "Górtech" miała zagrozić przerwaniem prac. Dopiero po tej interwencji władze wydały decyzję o dodatkowych zabezpieczeniach.

Antoni Łopata: - To kardynalny błąd. Błąd, który jest efektem podporządkowania całości pracy kopalni potrzebom trasy turystycznej. Zaplecze kuchenne okazuje się ważniejsze od bezpieczeństwa.

Prof. Zuber: - W kopalni zwyciężyło następujące myślenie - przetrwało 700 lat, przetrwa jeszcze 50. Jeden szyb mniej czy więcej, nie ma różnicy. Ale to nie jest myślenie naukowe, tylko zaklinanie deszczu.

Władze spółki "Górtech" nie chcą komentować sytuacji.

Kopalnia będzie nasza

Prezes Zbigniew Zarębski - dobrze zbudowany mężczyzna z wąsem - nie lubi, gdy sprawy toczą się nie po jego myśli. Owszem, jest sympatyczny, ale na pytanie o zarzuty z trudem hamuje irytację. Jednak panuje nad sobą, jest dobrym szachistą i jak szachista rozgrywa swoje sprawy. Potrafi być ujmująco miły, kiedy do kopalni przyjeżdżają politycy i dziennikarze, potrafi być bezwzględny: do legendy przeszło jego polecenie, w którym nakazał notowanie minuta po minucie, co robi w pracy nielubiana urzędniczka. Potrafi nawet sprawdzać bilingi swoich najbliższych pracowników, szukając, czy ze służbowych telefonów nie rozmawiają z jego przeciwnikami.

Zarębski, konserwatysta - jak mówi o sobie, niegdyś poseł AWS, obecnie związany z PiS, od 15 lat utrzymuje się na stanowisku. Przetrwał nawet rządy SLD, mimo że Krzysztof Janik podczas jednej z wizyt na dole odgrażał się, że "już wkrótce kopalnia będzie nasza". Przez ten czas zbudował mocne przyczółki, nie tylko w regionie. Sam jest przewodniczącym rady miejskiej w Wieliczce, jego byli pracownicy kierują starostwem i gminą Wieliczka. Ma też dobre kontakty z Warszawą - w kopalni lubi bywać Przemysław Gosiewski.

O kontakty z siłami wyższymi dba zakładowy kapelan zatrudniony na dobrze płatnym etacie.

Związkowcy Solidarności prześcigają się w komplementowaniu prezesa.

Dziennikarze też go lubią. Kopalnia zleca im prowadzenie koncertów i rautów. Za prowadzenie koncertu stawka wynosi od 5 tys. zł w górę.

25 lipca 2008 r. "Dziennik Polski" donosił w stylu z poprzedniej epoki: "Czujemy się z wami bezpiecznie, ufamy wam i dziękujemy za to, co robicie - tak można podsumować pierwszą część wczorajszej nadzwyczajnej sesji Rady Miejskiej Wieliczki w solnych podziemiach, w komorze »Drozdowice«. Nie zabrakło spekulacji, że ktoś celowo chce zaszkodzić znanej w świecie marce kopalni, co może przełożyć się na mniejszy ruch turystyczny czy spadek wartości gruntów w mieście".

Na większość zarzutów prezes Zarębski ma przygotowaną z góry odpowiedź.

Na przykład stanowisko prof. Szczepańskiego ma być zemstą za to, że profesor nie dostaje już ekspertyz od kopalni. W ogóle naukowcy czasem irytują prezesa swoim teoretyzowaniem, które nijak się ma do kopalnianej rzeczywistości.

Według Zarębskiego sprawa jest grą przeciwko niemu i nie ma żadnego związku z rzeczywistymi zagrożeniami. Całą awanturę nakręciła grupa pieniaczy, która chce usunąć go ze stanowiska.

Jest w tym ziarno prawdy. Zbliża się kolejny konkurs na stanowisko prezesa, w którym Zbigniew Zarębski zamierza wziąć udział. Kopalnia jest łakomym kąskiem politycznym. Dobrze jest mieć swojego człowieka w miejscu odwiedzanym przez prezydentów, polityków niższego i wyższego szczebla. Kopalnia to polityczny klucz do regionu, faktyczny ośrodek władzy na wschód od Krakowa. Daje pracę blisko 500 górnikom, spółka "Trasa Turystyczna" zatrudnia dalszych 150 i współpracuje z 400 przewodnikami. Z kopalni żyją dziesiątki firm zewnętrznych.

Prawdą jest i to, że do biur poselskich PO w niedalekich Niepołomicach puka już nowy kandydat na stanowisko prezesa. To Jan Sikora, dawny szef "Trasy Turystycznej", przez wiele lat jeden z najbliższych współpracowników prezesa, sprawny menedżer, obecnie jego przeciwnik. Do odpowiedzialności za błędy w zabezpieczaniu kopalni się nie poczuwa. PO nie zdecydowała jeszcze, czy odwołać Zarębskiego, czy też pozostawić go na stanowisku. Nie wiadomo też, czy poprze Sikorę.

Awantura ma więc tło polityczne. Są jednak poważne zarzuty, które z polityką nie mają nic wspólnego. Prezes nie potrafi na nie przekonująco odpowiedzieć. Choćby ten z końca sierpnia: kiedy w kopalni pojawiła się kontrola Okręgowego Urzędu Górniczego, Zarębski nie pozwolił, by razem z kontrolerami zjechał do wyrobisk Dariusz Gorgoń, członek rady nadzorczej, uznawany za przeciwnika obecnego prezesa.

Dyrektor OUG Jan Migda jest jednak wyrozumiały: - Ja się nawet prezesowi nie dziwię. Gdyby członek rady nadzorczej wcześniej zadzwonił, poinformował, może coś by się dało zrobić. A tak? Prezes się zdenerwował. Trzeba zrozumieć człowieka.

Gorgoń odmawia komentarzy. Dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że został wezwany na dywanik do ministerstwa skarbu, gdzie zobowiązano go do milczenia w sprawie kłopotów kopalni.

Na tym nie koniec zarzutów.

W trakcie kontroli OUG badał m.in. sprawę spornej inwestycji w komorach "Lebzeltern" i "Budryk". Kierownik ruchu górniczego przedstawił pozytywną opinię, wykonaną przez firmę z Wrocławia. W protokole pokontrolnym czytamy: "Kopalnia nie posiada innego opracowania dotyczącego wzajemnego oddziaływania na ww. komory (...)".

Prezes Zarębski: - Bo rzeczywiście innego opracowania nie ma.

Taki dokument jednak istnieje. Dotarliśmy do niego.

Został sporządzony w lutym tego roku na zlecenie kopalni przez naukowców z AGH pod kierownictwem dr. hab. Tadeusza Mikosia. W podsumowaniu ekspertyzy autor wyraża swój niepokój w związku z planami prac. Wskazuje, że prace w "Budryku" i "Lebzelternie" mogą naruszyć i tak już osłabione pokłady solne w tamtym rejonie.

Czy to oznacza, że zagrożenia dało się uniknąć? Dlaczego kopalnia prowadzi w tej sprawie grę?

Dyrektor Migda nie czuje się oszukany przez kopalnię: - Naprawdę istnieje taki dokument? To ja muszę zapisać tytuł. Zapytam kopalnię na piśmie, o co chodzi. Ale tak szczerze, to ja im się nie dziwię. Zamawiają dwie ekspertyzy, jedna wyklucza drugą. Pokazali nam to, co im się wydawało lepsze.

Tadeusz Mikoś nie może się wypowiadać na temat ekspertyzy. Władze AGH nakazały mu milczenie.

***

Ostatnio sytuacja wokół Antoniego Łopaty na uczelni się zagęszcza. Miał rozmowę w rektoracie. Ale nie odpuści. Chce skierować do prokuratury sprawę przeciwko kopalni.

Dyrektor Jan Migda na pytanie, czy uchybienia, jakie widział, są duże, odpowiada bardzo wstrzemięźliwie: - Przeciętność.

W całej sprawie najbardziej irytuje go wścibstwo Łopaty, który telefonuje, pisze pisma, żąda interwencji. Inaczej mówiąc: zajmuje czas. A przecież trzeba żyć w zgodzie. Dyrektor Migda 40 lat pracuje w górnictwie i do awantur mu się nie pali.

Mimo to OUG wydał tuż po sierpniowej kontroli decyzję, w której nakazał niezwłoczne usunięcie błędów w sztuce górniczej. Również na skutek interwencji OUG kopalnia zleciła ekspertyzę celowości zamknięcia "Miny". Kopalnia sprawę potraktowała priorytetowo, proponując naukowcom stawkę 90 tys. złotych. To kilka razy więcej niż za przeciętną opinię. Po AGH i Wieliczce rozniosła się więc błyskawicznie informacja, że w ten sposób prezes Zarębski chce kupić wyniki, które uzasadnią jego decyzję.

W grupie naukowców znalazł się prof. Szczepański. - Z informacji, jakie już posiadam, wynika, że zwierciadło wody odbudowało się do stanu z 1992 roku, a skały zostały rozpulchnione.

To może oznaczać, że woda szuka sposobu na powrót do kopalni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2008