Żeby wygrać, musi wystartować

Wydaje się, że nikt nie przeszkodzi Donaldowi Tuskowi w marszu do prezydentury. Szukanie analogii z poprzednią kampanią nie jest właściwe.

15.09.2009

Czyta się kilka minut

Przeciwnicy Platformy Obywatelskiej ciągle mają nadzieję, że któraś z kolejnych faz gospodarczego kryzysu czy wpadek rządu osłabi wysokie dotąd poparcie partii Donalda Tuska. Ostatnim z takich wydarzeń była klęska katarska i zamieszanie wokół ministra Aleksandra Grada. Nadzieje PiS i SLD okazały się jednak płonne. Pozostawienie ministra skarbu na swoim stanowisku, mimo wcześniej deklarowanej przez premiera dymisji w razie nierozwiązania problemu stoczni, nie miało żadnego znaczenia. I prawdopodobnie opinia publiczna nie przejmie się również dużo poważniejszym kłopotem, czyli zapowiedzią bardzo dużego deficytu budżetowego.

Nic się nie zmienia, a tymczasem wybory prezydenckie zbliżają się wielkimi krokami - został do nich już tylko rok z małym okładem. Pewne jest więc, że rozpoczęty właśnie nowy sezon polityczny stał będzie pod znakiem prowadzonej kampanii prezydenckiej. Kto jest w tej grze i w jakiej kondycji są dziś zawodnicy?

Liderzy i outsiderzy

Ci, którzy liczyli na jakieś zmiany, mogą czuć się zawiedzeni. Nie znamy jeszcze wszystkich kandydatów, ale już dziś widać, że jest zdecydowany lider (Donald Tusk), kilka długości za nim następny (Lech Kaczyński), a potem długo, długo nikt, i wreszcie grupa "trzecioligowców".

Nie pojawił się żaden czarny koń. Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz (były lider Polski XXI), który miał być "tym trzecim", odpadł, zanim stanął w blokach startowych. Paweł Piskorski i jego Stronnictwo Demokratyczne, mimo hucznego początku i ogromnego zainteresowania mediów, nie może się rozpędzić. I wydaje się, że tak już zostanie, bo informacje o sukcesach lidera SD w grze w ruletkę "odświeżyły" jego negatywny wizerunek, w którego zmianie nie pomoże nawet lansowany przez Piskorskiego na prezydenta Andrzej Olechowski. Dlaczego? Bo w niczym nie jest atrakcyjniejszy od Donalda Tuska i nie ma powodu, żeby zwolennicy premiera czy prezydenta przerzucili swoje głosy na jednego z dawnych "trzech tenorów".

SLD jest skłócone, ale nawet żyjąc w zgodzie nie ma w swoim gronie nikogo interesującego. Owszem, szanse na dobry wynik miałaby Jolanta Kwaśniewska oraz Włodzimierz Cimoszewicz, tylko że była prezydentowa nie chce rywalizować, a były premier woli ważne stanowisko w UE, w zdobyciu którego z pewnością pomoże mu... PO z Tuskiem na czele.

Swojego kandydata wystawi PSL. Tradycyjnie zdobędzie on między 5 a 10 proc. głosów, ale nikomu nie zagrozi. Zresztą, ludowcy złudzeń nie mają, tylko zależy im na wysłaniu do swojego elektoratu sygnału, że żyją i nie najgorzej się mają.

Jako samotny kandydat kanapowego ugrupowania (Prawicy Rzeczpospolitej) zapewne wystartuje też Marek Jurek - ale bez pieniędzy i armii ludzi w najlepszym wypadku wyląduje na poziomie kilku procent.

Inni kandydaci, którzy pewnie się pojawią, to będzie egzotyka - ubarwią kampanię, ale wpływu na nią żadnego mieć nie będą.

Pozostaje banalnie stwierdzić: w biegu do fotela prezydenckiego liczyć się będą tylko Kaczyński i Tusk. A w związku z tym można być pewnym, że praca podległego jednemu i drugiemu aparatu państwowego zostanie niemal w całości podporządkowana wyborom głowy państwa. Nie spodziewajmy się więc ani tego, że rząd przedstawi jakąkolwiek kontrowersyjną propozycję, dotyczącą cięć wydatków i innych poważnych reform, czy że będzie próbował naruszyć wygodny dla ekipy Tuska układ w TVP. Z drugiej strony, nie liczmy na to, że prezydent przepuści jakąkolwiek okazję, by przyblokować działania rządu, a potem... wyciągnąć doń rękę w obliczu kryzysu.

Czy coś może zmienić ten stan rzeczy? Tak - rezygnacja któregoś z tych dwóch kandydatów, ale na to w żadnym wypadku się nie zanosi.

Szanse prezydenta

Lech Kaczyński będzie jednak walczył do końca. Teoretycznie w odwróceniu złych notowań powinien mu "pomóc" kryzys. Oczywiście, nikt tak naprawdę nie wie, czy wychodzimy z kryzysu, czy czekają nas kolejne jego odsłony. Ale nawet jeśli rząd nadal nie będzie wiele robił i będzie krytykowany przez ekonomicznych ekspertów, to trudno wyobrazić sobie, by opinia publiczna uwierzyła, że na czas kryzysu lepszym przywódcą od Tuska byłby Lech Kaczyński. PiS i jego ojcowie nigdy bowiem nie mieli wizerunku środowiska ekspertów gospodarczych, a już najmniej sam prezydent.

Można też sobie wyobrazić, że ostatni rok prezydentury Lecha Kaczyńskiego będzie jego najlepszym - po prostu: wyciągnie wnioski z rozmaitych wpadek i porażek. Z pewnością wprowadzający wiele pozytywnych zmian Władysław Stasiak jest najlepszym szefem prezydenckiej kancelarii i skutecznie popracuje nad polepszeniem wizerunku Kaczyńskiego. Tyle że na odwrócenie karty wydaje się już za późno.

Bo nawet jeśli prezydent wygłosi dobre przemówienie na Westerplatte i sprosta oczekiwaniom opinii publicznej, stając się głównym i pozytywnym aktorem tych uroczystości, to następnego dnia dobre wrażenie popsuje mu brat, który powie, że zapraszanie Putina było... niepotrzebne.

Bo nawet jeśli prezydentowi (i jego otoczeniu) uda się nie dać sprowokować Palikotowi czy Niesiołowskiemu, nie odpowiadać na każdą zaczepkę Sikorskiego czy Sławomira Nowaka, przygotować kilka konferencji oraz pokazać się jako troskliwy mąż stanu, to i tak nie odklei się od stereotypu nieporadnego, agresywnego i blokującego działania rządu polityka. Zwłaszcza że ten niekorzystny wizerunek co jakiś czas wzmacnia Jarosław Kaczyński. A jak wiadomo, opinia publiczna odbiera obu panów - słusznie czy nie - jako jedną całość.

Szanse premiera

Tymczasem Donald Tusk jest ciągle mistrzem gry z opinią publiczną. W dodatku swoje umiejętności ciągle podnosi i trudno sobie wyobrazić, by w kluczowym roku zaczął popełniać jakieś poważne błędy.

Jego opowieść będzie prosta: "Nie zrobiliśmy wiele, bo nie mogliśmy. Blokował nas zły Kaczyński. Teraz idę do wyborów po to, byśmy wreszcie mogli zreformować kraj". I będzie to przekaz skuteczny.

Wydaje się więc, że nikt nie będzie w stanie przeszkodzić Tuskowi w jego marszu do prezydentury. Szukanie analogii z poprzednią kampanią, kiedy rok przed wyborami Tusk miał dużą przewagę i przegrał, też nie jest właściwe. Wtedy bowiem Lech Kaczyński nie był obarczony tym wszystkim, czym jest dzisiaj - nie miał tak wielkiego negatywnego elektoratu, a oczekujące radykalnych zmian społeczeństwo widziało w braciach Kaczyńskich i PiS lepszego gwaranta przełomu.

Dziś społeczeństwo przełomu nie oczekuje. Chce spokoju i dobrobytu. A z tym Tusk kojarzy się znacznie lepiej niż jego konkurent.

Żeby wygrać, Tusk musi więc dziś zrobić tylko jedno: wystartować.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2009