Zbyt grzeczny wobec historii

Teatr faktu ma konkretne zadanie: opowiedzieć o sprawach, które wciąż jeszcze nie doczekały się publicznej debaty. Ale powinien też spełniać kryteria artystyczne.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Od swych narodzin w latach 20. minionego wieku epicki teatr faktu, dziecko berlińskiego reżysera Erwina Piscatora, trwa w niewygodnym zawieszeniu - pomiędzy świadomie nieobiektywnym, "uwodzącym" politycznym "agitpropem" a teatrem dokumentalnym sensu stricto: obiektywnym i zdystansowanym.

Niemieckie wzorce

Współczesny teatr dokumentalny, niemający już wiele wspólnego z Piscatorowskimi "żywymi gazetami", narodził się w Niemczech Zachodnich w połowie lat 60. Po dwóch dekadach dominacji teatru poetyckiego i teatru absurdu, w eskapistyczny sposób obchodzącego (bądź alegoryzującego) doświadczenia wojenne, odrodzenie się teatru politycznego było jak powiew świeżego powietrza. Trzy najważniejsze teksty z tego nurtu, wystawiane masowo na scenach USA i Europy (w Polsce inscenizacje m.in. Kazimierza Dejmka i Erwina Axera) to "Namiestnik" Rolfa Hochhutha, dotyczący postawy Kościoła wobec Holokaustu, "Przesłuchanie J.R. Oppenheimera" Heinara Kipphardta na temat działalności amerykańskiej Komisji do Spraw Energii Atomowej oraz "Dochodzenie" Petera Weissa, odnoszące się do procesu zbrodniarzy oświęcimskich.

Twórcy teatru dokumentalnego postanowili otworzyć debatę o bolesnych i kontrowersyjnych sprawach, które ich zdaniem nie doczekały się należytej dyskusji w mediach. Wspólnym mianownikiem sztuk była rezygnacja z fikcji na rzecz autentyzmu: korzystanie przez autorów z oryginalnych, pieczołowicie zebranych dokumentów i przedstawianie na scenie procesu rekonstrukcji faktów, dochodzenia do prawdy - lub wielu prawd. Inne wyznaczniki, takie jak ukazywanie w spektaklu postaci historycznych czy nadawanie mu formy śledztwa lub procesu, nie były regułą. Najlepsze teksty miały charakter daleki od reportażowości. "Dochodzenie", choć złożone z fragmentów zaprotokołowanych mów oskarżonych i oskarżycieli, miało formę wielogłosowego oratorium. Podróż od obozowej rampy do krematorium została w nim wpisana w dantejski obraz podróży na dno piekła. Weiss udowodnił, że poezja i prawda nie muszą stać w sprzeczności.

Polska realizacja

Od lat 60. dramat dokumentalny kilkakrotnie przeżywał renesans - w różnych krajach w różnych dekadach: wszędzie tam, gdzie pojawiała się potrzeba dokonania na scenie (lub w telewizyjnym studio) sądu nad historią. Telewizja Polska od kilkunastu miesięcy prezentuje przedstawienia określane zbiorczo jako Scena Faktu. Przy współudziale historyków powstają spektakle dokumentalne, ukazujące mało znane karty z najnowszych dziejów kraju. "Śmierć rotmistrza Pileckiego", "Norymbergę", "Rozmowy z katem" czy "Kryptonim Gracz" oglądał grubo ponad milion widzów - to ogromny sukces jak na teatr telewizji, który od lat traci publiczność. Niestety, w ocenie Sceny Faktu muszę się zgodzić z Romanem Pawłowskim, który w "Gazecie Wyborczej" wytknął realizowanym scenariuszom (bo sztukami trudno je nazwać) nachalną propagandowość, irytujący dydaktyzm, czarno-biały obraz świata, fatalnie skonstruowane postaci.

Istotnie, tendencyjność (wyboru tematu, tekstu czy obsady) jest tym, co bardzo przeszkadza w odbiorze spektakli. Realizatorzy Sceny Faktu przekonują widzów, że po wojnie Polska wyglądała niczym średniowieczne malowidła przedstawiające walkę zastępów niebieskich z armią Lucyfera: po jednej stronie nieskazitelni bohaterowie, po drugiej - demoniczni zbrodniarze na usługach systemu. A przecież już Arystoteles pisał, że bohaterem tragedii powinien być "człowiek, który nie wyróżnia się osobliwie ani dzielnością i sprawiedliwością, ani też nie popada w nieszczęście przez swą podłość i nikczemność, lecz ze względu na jakieś zbłądzenie" - w przeciwnym wypadku jego los nikogo nie poruszy.

Trudno szczerze przejąć się tragedią bohaterki "Inki 1946" - w swojej czystości, świętości i braku wątpliwości równie interesującej co pasterka z bożonarodzeniowej szopki. Jedyny moment, kiedy czuje się ukłucie na myśl, jak potworny los zgotowano tej młodej dziewczynie, to ten, w którym pokazane zostanie zdjęcie nieładnej, ale pełnej wyrazu twarzy prawdziwej Inki. Dlaczego nikogo nie zainteresują historie takie, jak po dziś dzień niejasny los Brunona Jasieńskiego czy Aleksandra Wata (przedstawiony częściowo w filmie "Wszystko, co najważniejsze") - w pełni ukształtowanych osobowości, intelektualistów, artystów, którzy za swoje uwiedzenie komunizmem zapłacili najwyższe ceny? Przecież nawet żywoty świętych obfitowały w zwątpienia i błędne wybory.

Od czarno-białej schematyczności udało się uciec realizatorom "Afery mięsnej". Ofiary pokazowego procesu nie zostały wybielone: widzimy najzwyklejszych ludzi z mnóstwem słabości i przywar. Początek spektaklu kontrastuje ze sobą pustkę półek sklepowych i prymitywny rozmach zabawy, w której biorą udział późniejsi oskarżeni: wódka leje się strumieniami, obwieszone partyjnymi medalami towarzystwo pląsa w rytm szlagierów Tercetu Egzotycznego. Scena jak z "Wodzireja". Tym bardziej dotkliwy jest moment, w którym groteska przerodzi się w tragedię, a następnie w absurd: łapówkarze zostaną osądzeni jak zbrodniarze stanu. Finał budzi autentyczne przerażenie i współczucie. Reżyser Janusz Dymek wykorzystał konwencję filmu dokumentalnego: autentyczne miejsca, nazwiska i funkcje pojawiających się postaci wprowadzane zostały za pomocą napisów; pojawiają się także ujęcia wystylizowane na Kronikę Filmową. Całość przeprowadzona jest konsekwentnie i dobrze zagrana przez mniej znanych aktorów, co dodaje spektaklowi autentyczności.

Chciałoby się jednak, by realizatorzy cyklu odważyli się na eksperymenty z formą. Żeby widzowie otrzymywali "teatr", a nie tylko "fakty". W Niemczech mówi się dziś o tzw. trzeciej fali teatru dokumentalnego. Jego twórcy zajmują się zarówno kwestiami historycznymi, jak współczesną polityką i sprawami kryminalnymi. Swoim dokumentom nadają jednak niespodziewany kształt sceniczny, prowokując widzów i tym skuteczniej zmuszając ich do myślenia.

I przykład pozytywny

Taki charakter ma prezentowany przez TVP Kultura "Kop" filmowca Andresa Veiela, firmowany przez teatr w Bazylei i berliński Maxim Gorki Theater. Veiel zainteresował się sprawą makabrycznego mordu, którego w 2002 r. w Potzlow pod Berlinem dopuściło się na koledze trzech nastolatków. Wraz ze współautorką scenariusza, Gesine Schmidt, nie tylko zgromadził dokumenty z procesu, ale też przez sześć miesięcy nagrywał rozmowy z rodzinami ofiary i sprawców, ich kolegami, nauczycielami, sąsiadami, księdzem. Choć zbrodnia dokonana przez neonazistów nie budzi wątpliwości co do oceny moralnej, Veiel podszedł do sprawy z naukowym chłodem i obiektywizmem. Referuje fakty, przytacza opinie - niczego nie ocenia, nie komentuje. Także ascetyczna forma rozgrywającego się w opustoszałej hali spektaklu niczego nie narzuca. Genialnym posunięciem była całkowita ucieczka od naturalizmu - także na poziomie obsady.

Susanne-Marie Wrage i Markus Lerch nie maskują aktorskiego statusu: para trzydziestokilkulatków o inteligenckich rysach i perfekcyjnej dykcji jest całkowicie odmienna od osób, których słowa będą wypowiadać. Zabieg ten działa z niesamowitą skutecznością. Sposób, w jaki kilkoma kreskami - gestem, mimiką, zmianą głosu czy sposobu poruszania się - aktorzy budują swoje postaci: butnych przestępców, zszokowanych świadków, zrozpaczonych krewnych, to pokaz najwyższej próby aktorstwa. Wysłuchujemy relacji kilkudziesięciu osób, to, co wydawało się względnie jasne, ginie nagle w mroku wątpliwości. Ale czy nie tak właśnie wygląda proces rekonstrukcji faktów i mechanizm ich oceny? Każdy widz musi przejść tę żmudną drogę samodzielnie. Bez żadnej gwarancji, że na końcu czeka jedna niepodważalna prawda.

"KOP", reż.: Andres Veiel, Niemcy 2006, TVP Kultura, wtorek 19 II, godz. 20.45

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2008