Zapomniany krzyk

Romuald Spasowski (ur. 1921) był funkcjonariuszem PZPR i zawodowym dyplomatą. Syn znanego w 20-leciu międzywojennym marksis­towskiego filozofa Władysława Spasowskiego (zagrożony aresztowaniem przez­ gestapo popełnił samobójstwo), był w 1981 r. ambasadorem w USA. Protestując przeciw ogłoszeniu stanu wojennego, 20 grudnia 1981 r. poprosił o azyl polityczny. Sąd w PRL skazał go zaocznie na karę śmierci. Nie wrócił do kraju, zmarł w 1995 r. w USA.
Wanda i Romuald Spasowscy z Ronaldem Reaganem, 22 grudnia 1981 r. /
Wanda i Romuald Spasowscy z Ronaldem Reaganem, 22 grudnia 1981 r. /

JAN MIKRUTA: - Jak dowiedzieli się Państwo o wprowadzeniu stanu wojennego?

WANDA SPASOWSKA: - O tym, co się dzieje w kraju, dowiadywaliśmy się głównie od Amerykanów. 13 grudnia zadzwonił do męża telefon z informacją o stanie wojennym. Nie wiem, kto to był. Spodziewaliśmy się tego, choć liczyliśmy na jakiś cud. Ja się codziennie modliłam.

- Kiedy podjęli Państwo decyzję o zwróceniu się o azyl w USA?

- To był długi proces, mąż zmieniał się latami. Był rozczarowany i załamany, gdy przekonywał się, czym jest komunizm, który miał wbity do głowy przez ojca. Kiedy teść umierał, mąż mu obiecał, że będzie kontynuować komunistyczne dzieło ulepszania świata. To, co działo się w Polsce w 1981 r., było już nie do przyjęcia dla męża. 13 grudnia do naszej rezydencji przyszło wielu znajomych dziennikarzy. Stan wojenny przelał czarę goryczy. Mówiliśmy im o wszystkim, co czujemy. Gdyby te wiadomości ukazały się w prasie, jestem pewna, że bym tu dziś nie siedziała. Nic z tego się nie ukazało. Żądni sensacji amerykańscy dziennikarze tym razem postanowili nas chronić.

- Jaka była atmosfera w ambasadzie?

- Straszna. Większość pracowników to była ubecja. Na nas już nie mogli patrzeć. Byliśmy odwołani, kazano nam wracać do Polski. W Departamencie Stanu USA ostrzeżono męża, że jesteśmy śledzeni. Mieliśmy z mężem umowę, że jak któreś z nas wychodzi z rezydencji, to włącza alarm i zostawia kartkę. W rezydencji nawet nie mogliśmy rozmawiać, wszędzie były podsłuchy. Zaczęto wydzwaniać z ambasady do męża. Żeby przyszedł. On zawsze rozmawiał bardzo spokojnie. Tym razem krzyczał i klął. Powiedziałam mu, że go już do ambasady nie puszczę. Tego samego dnia mąż poprosił o azyl. Szybko dostaliśmy telefon z wiadomością, że prezydent Ronald Reagan daje nam azyl dla całej rodziny. Za chwilę pod rezydencję podjechało kilka aut policyjnych.

- Co Pani czuła? Że kończy się uciekanie, zaczyna wolność? Strach?

- Zjawili się ludzie z FBI, pomogli nam się zebrać. Nie mieliśmy na szczęście ochrony z ambasady. Na ulicy stali za to ludzie z radzieckiej ambasady. Obserwowali kawalkadę aut amerykańskich służb, ale nie reagowali. Poprosiłam pana z FBI, żeby pomógł mi zobaczyć się z moim przyjacielem księdzem. Więc ksiądz przyjechał do nas i pobłogosławił nas na życie w wolności.

- Czuła Pani wagę tej chwili?

- Z auta spojrzałam na rezydencję ambasadorską. Stała w słupie światła i wyglądała jak pałac z bajki. Trzymaliśmy się z Romkiem za ręce. Powiedzieliśmy na głos, razem, w tej samej chwili: "Nasze mamy". Bo mamy żyły w Polsce. Wiedzieliśmy, że nigdy ich już nie zobaczymy. I nie zobaczyliśmy, nawet nie usłyszeliśmy. Nie chcieliśmy pogarszać ich sytuacji telefonami.

- Nie żałowała Pani?

- Nigdy. To było jedyne wyjście. Nasz obowiązek. Krzyczeć przed światem. Romek też nie żałował. Tylko ta cena straszna, że mam już nie zobaczyliśmy. W 1998 roku pojechałam pierwszy raz do Polski. Tyle grobów przybyło. Nigdy już nie widzieliśmy wielu przyjaciół.

- Dokąd spod Państwa rezydencji ruszyła ta kawalkada?

- Do tak zwanego bezpiecznego domu rządowego. Nawet nie wiedzieliśmy, gdzie się znajduje. Okazało się, że w lesie. Na początku stycznia stamtąd wyjechaliśmy. Bo chcieliśmy jak najszybciej zacząć działać, żyć od nowa.

- Gdzie Państwo mieszkali?

- Zorganizowano nam mieszkanie. Zapytano, czy chcemy zachować nazwisko. Roześmieliśmy się. Mąż powiedział, że nie po to został, żeby się chować, tylko żeby działać. Straciliśmy polskie obywatelstwo. Mieliśmy cały czas kontakty z Białym Domem i jeszcze w grudniu zaproszono nas na obiad do prezydenta USA. Idąc, nie wiedzieliśmy, że wydano go specjalnie dla nas. Prezydent nas witał bardzo serdecznie, dwie godziny z nim rozmawiałam. Miał wielką wiedzę o historii Polski. Przepraszał mnie, że Polska po Jałcie znalazła się w takiej sytuacji.

- Dlaczego mąż nie przyjechał do Polski po 1989 r.?

- Zmiany, jakich my oczekiwaliśmy, nie przyszły. To jeszcze nie była dla nas normalna, wolna Polska. Na mężu przecież cały czas jeszcze ciążył wyrok śmierci. Nie otrzymał z powrotem obywatelstwa.

- Paszporty USA dostali Państwo natychmiast?

- Mąż nie. Nie chciał paszportu USA. Dopiero gdy był ciężko chory, nie wstawał z łóżka. Czekał 10 lat. Chciał odpokutować to, że pracował tyle lat na ten reżim. Że należał do partii. Nawet w Kongresie USA się denerwowali, że mąż go nie przyjmuje.

- Czy przez te lata byli Państwo niepokojeni przez polską ambasadę albo bezpiekę?

- Były kilka razy kłopoty z naszym samochodem. Przychodzili jacyś ludzie, chcieli zabierać nam auto, coś nam w nim instalować. Kilka razy zmienialiśmy samochód. Kiedyś do mojej córki na uczelnię przyjechali jacyś dziwni ludzie. Jeden na pewno był Rosjaninem, córka poznała po akcencie. Straszyli ją, mówili, że jeśli ojciec będzie pisał książkę, to ona i bliscy w kraju tego pożałują. Na szczęście udało jej się uciec od tych ludzi.

- Bała się Pani?

- Nie. Wierzyłam w naszą misję. Moje życie nie było łatwe, byłam na zupełnie innym biegunie niż mąż. Na szczęście on się zmienił, zobaczył prawdę. Dzięki naszej decyzji mąż występował publicznie, w Departamencie Stanu. To był nasz krzyk. Świat mógł go usłyszeć. Jestem wierząca. Wiedziałam, że będzie, jak Pan Bóg zechce.

- Jest Pani dumna z tego, co zrobiliście?

- Nie, dumna raczej nie. Zrobiliśmy to, co trzeba było. Zbieraliśmy potem pieniądze na "Solidarność", staraliśmy się pomagać. Zaczęło się nowe życie. Czułam, jakbym się wydostała spod kamienia, który mnie przygniatał.

- Czy z perspektywy czasu nie ma Pani wrażenia, że ten Państwa krzyk jest zapomniany? Tak wiele mówi się np. o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim. A o Państwu milczy.

- Czuję żal, że zapomnieli o nas rodacy w kraju. Ale pogodziłam się z tym. Widocznie tak musi być. Straciłam wszystko dwa razy. Pierwszy raz po wojnie. Trzeba było życie zaczynać bez niczego. Drugi raz tu, w grudniu 1981 r. Ale dla mnie rzeczy materialne nie były najważniejsze. Bolało zapomnienie. Kiedy w Polsce zaczęła się wolność, mąż był już bardzo chory i to było dla niego trudne, że nikt nigdy nie przyszedł i nie powiedział: "Dziękuję". Nie, nie chodzi o ordery. Tylko o to "dziękuję". A my w tych latach 1981-1989 pomagaliśmy, komu tylko mogliśmy, bo wszędzie mieliśmy drzwi otwarte, także do Białego Domu.

Wtedy, gdy przyszliśmy z pierwszą wizytą do prezydenta Reagana, 22 grudnia, prezydent odprowadzał mnie pod parasolem do samochodu i mówił mi, żebym pamiętała, że Polska nie jest sama i nigdy nie będzie sama. Tej chwili nigdy nie zapomnę. Niezwykła była ta świadomość, że Polska ma kogoś takiego tu, w Białym Domu. Kto mówi takie rzeczy, z takim wzruszeniem, ze łzami w oczach.

JAN MIKRUTA jest korespondentem RMF FM w Stanach Zjednoczonych. Rozmowy z Wandą Spasowską będzie można też wysłuchać w Faktach RMF 13 grudnia 2006 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (51/2006)