Zagubieni

08.02.2021

Czyta się kilka minut

W 175 przysiada się do mnie pewien bardzo duży facet. To jedna z tych moich teraz wycieczek; nie ma dokąd iść, więc idę donikąd. Zażyć życia i ludzi. Ściślej mówiąc: jadę tam autobusem; być może jest to największa osoba, którą widziałam w życiu; jego lśniącą czaszkę chaotycznie porastają przerzedzone włosy, kłaki ciernistych krzewów. Człowiek ten szybko przełamuje właściwy miejscom publicznym podział na ludzi znajomych sobie i obcych – powiedzmy tu szybko: fałszywy i siłowy – zaczynając do mnie dużo mówić. Do mnie czy do siebie – to też mnożenie podziałów; „Straszne miałem te ostatnie dwa lata” – mówi gorzko, gniewnie. Jego włosy są jak potarmoszona i zdefasonowana korona cierniowa, której nie zdejmuje do snu.

„Ja też miałam zły rok” – odpowiedziałam, bo w sumie spodobała mi się swobodna atmosfera konfesji, jaką wprowadził w naszej części autobusu. Szczerość za szczerość; może się nie znamy, ale tym bardziej nie musimy się bajerować grzecznościowo, że wszystko jest różowo. „Problemy z rodziną” – doprecyzował. „U ciebie też problemy z rodziną?”. Szybkie przejście na ty skłania do jeszcze większej otwartości, więc wykonuję gest rozmyty, coś w rodzaju pół tak, pół nie, by wyrazić, że jest to prawda, ale i zarazem nieprawda, co jest akurat najszczerszą prawdą. „Z rodziną!” – wzdycha wielki człowiek tonem „a z kimże by innym?”. „Z rodziną najlepiej na zdjęciu, kurwa. Zdrowie przez nich straciłem, mnie zrujnowali”. To mówiąc, wyjmuje czekoladę z nadzieniem miętowym. Zamyślony pałaszuje ją niczym pajdę chleba, między kolejnymi hapsami przywołując wielokrotnie słowo oznaczające prostytutkę, nierządnicę, kobietę złego prowadzenia. Myślę nad jego strapieniami i moimi, oto spotykają się one na moment w autobusie 175; siedzimy tak w nim zadumani nad ogromem cierpienia, w które obfituje życie. Absurd wcale nie umniejsza doniosłości tej chwili wspólnego bólu i tragicznych prób uśmierzenia go choćby i niedrogą czekoladą.

Wysiada, a ja dalej jadę nigdzie. To jedna z tych moich pandemicznych wypraw, kiedy przytłoczona podobnymi do siebie dniami jadę do miasta, tak żeby się zgubić. Przypomniało mi się, że kiedyś całymi latami nie potrafiłam wyjść tu z dworca. Przyjeżdżając, za każdym razem spędzałam kilka kwadransów kręcąc się po jego antylogicznych, poplątanych podziemiach i nie mogąc znaleźć drogi na powierzchnię. Ciemne granitowe korytarze pełne wszystkiego; z łatwością potrafię w sobie odnaleźć ten stan duszy; mam go w folderze Dworzec Centralny 2000. To takie pogranicze samotności, płaczu i ekscytacji zagubieniem w labiryncie, który nawet okiem nie mrugnie, że jest z niego jakieś wyjście. Zapętlone w nieskończoność sklepiki z kabaretkami i tanimi DVD, petardami, zdejmowanie simlocków, sex-shopy, kafejki internetowe pełne zombie i różnych zboków, automaty, osoby pod wpływem heroiny, ich żelatynowe ciała spływające po ścianach, smród energetyków i spalonego sera z zapiekanek. Którymi schodami nie próbowałam wyjść, tam ukazywała się moim oczom ulica kompletnie nie ta, którą sobie wyantycypowałam. I ciągle czuję, że mimo remontów, liftingów i ambitnych prób oznakowania go, Centralny zachował tę niezwykłą właściwość: powitalnego gubienia w sobie osób przybywających do Warszawy. Przyjeżdżasz i od razu się gubisz, a potem się zobaczy.

Zresztą, może to błądzenie jest tutejszym surogatem bezkresu, erzacem przestrzeni. Niebo od rana pokryte warstwą chmur burą i nieprzepuszczalną, tak że wygląda jak mokry karton, nicość; kamienice jakby nagrane na green screenie i wklejone nigdzie. Gubienie się, zgrzebna rozrywka osób, które nie pojechały na Zanzibar. W jakimś błędnym pożądaniu odmiany wyjść z domu i iść gdzieś bez sensu albo pojechać tramwajem do pętli i wracać kilka godzin. Morsować w nicości, pustce. Mijać rzędy mieszkań pełnych pierdół z Castoramy i szaf Komandor; półczynne restauracje z jedną kelnerką rozwaloną ze smartfonem na krześle. Światła, rameny, lampki, kebaby, cmentarze. Iść i iść, nie zauważyć, jak gęstnieje tłum i smród rac, bałagan zatrzymanych tramwajów, postawionych w poprzek ulicy policyjnych furgonetek. I nagle już wrzeszczeć, dać się porwać przez wściekłość i wrzask, w którym jak rodzynki tkwią ospałe twarze policjantów; ich niestylowe fryzury nie od barberów, jakby właśnie wyszli ze stogu siana.

Albo pozwolić sobie zgubić się kompletnie w padającym śniegu, który zamienia Dolny Mokotów w Dolinę Muminków. Słuchać głośno muzyki i pozwolić sobie zgubić się tak bardzo, żeby musieć pytać o drogę jedyną spotkaną osobę; faceta z siatką pijącego pod garażami żywca z puszki. Ten jednak bardzo przeprasza, że nie może pomóc, bo jest z Koszalina, może właśnie dlatego tak bardzo usiłuje pomóc. Być jednak tak zdezorientowaną, żeby kompletnie nie móc się skupić, udawać, że się patrzy na studiowane przez niego z siatką w dłoni Google Maps, a w rzeczywistości obserwować jego eleganckie, tanie, biurowe pantofle z granatowego nubuku, ich długie, nierozsądne pyszczki parskające z zimna i wilgoci. Czuć na ich widok przynależność do wspólnoty osób zagubionych, czuć, że miasto pełne jest jej nieujawniających się członków. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i autorka sztuk teatralnych, od września 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (Paszport „Polityki”), a wydany cztery lata później „Paw królowej” przyniósł jej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2021