Happy sleep. Felieton Doroty Masłowskiej

Jest piąta, mój chłopak jeszcze nie śpi. „Wojna wybuchła” – mówi, zdejmując zegarek. Leżymy w żółtawej ciemności warszawskiej nocy, podekscytowani i płaczliwi.

07.03.2022

Czyta się kilka minut

Dorota Masłowska / fot. Grażyna Makara /
Dorota Masłowska / fot. Grażyna Makara /

Kapsułki Happy Sleep, które poleca mojemu chłopakowi farmaceutka, mają w sobie coś niewydarzonego. Opakowanie przedstawia wiecheć ziół spoczywających na Księżycu, z którego (domyślnych) ust wydobywa się chrapnięcie („zzzzzz”). Infantylnie szpetny projekt budzi we mnie taki sam dreszcz dystopii, jak wielki napis „Family Protection” na paście do zębów, pod którym widnieje zębata trzyosobowa rodzinka – jakby zabezpieczona swoimi ślepiąco białymi siekaczami przeciwko złemu losowi. O dziwo, medykament zdaje się działać. Szczęście wywoływanego przez niego snu polega na wrzaskliwej mnogości wątków; niby w kalejdoskopie postaci i twarze rodzą się z siebie, krzycząc. Jednak kiedy się budzę, szczęście znika. Jest piąta, mój chłopak jeszcze nie śpi. „Wojna wybuchła” – mówi, zdejmując zegarek. Trwoga i jej potoczność. Nienormalność i jej normalność. Leżymy w żółtawej ciemności warszawskiej nocy, podekscytowani i płaczliwi.

Na ulicy rano podminowane baby. Ręce założone na brzuchy, torby, siaty zawieszone tam jak na hakach. Nie wiadomo, jaki to gramatycznie czas. „Benzyny już od dawna ponoć ma nie być”, „Do bankomatów były są będą kolejki”. W piekarni sprzedawczynie sprzedają chleb samymi rękami. Oczami patrzą w dal. Usta same rozmawiają. „Podobno wykupują”. „Podobno bomba za bombę”, „Putin podobno w schronie w Ałtaju siedzi”. Pod bankiem kolejka babć i dziadków. Wózki, kule, laski. Po kątach staruszki liczą oszczędności życia wypłacone przez spustoszone bankomaty w pięćdziesięciozłotówkach. Idą ukryć je w tapczanach, maselnicach, kołowrotkach, krosnach.

Jadę do szpitala. Ale tam wojna dociera powoli, z trudem forsując grubą warstwę ciszy i przegrzanego powietrza. Problemy chorych ciał, konkretne, dosłowne, zdają się odpierać te bardziej abstrakcyjne, nawet jeśli są totalne. Ogólna ekscytacja z trudem przenika przez obezwładniający spokój, rutyny, błędne koła szpitalnej rzeczywistości. Wszystko wydarza się tu rano, kiedy korytarzami niesie się tętent chodaków, lekarskich kopyt. Około 13.00 dzień zaczyna się kończyć. O 16.30 pryzma z kromek chleba i połówki serka topionego ogłasza nadejście nocy. Plumkają aparatury, beczą dzieci, parska morda zatrzaskiwanej mikrofalówki.

Kobieta z pyzatym chłopczykiem na ręku przychodzi do kuchni najczęściej. Nie potrafię oszacować jej wieku, bo takie rzeczy stają się tu nie do stwierdzenia. Wysoka temperatura, cisza, pustka, powtarzalność dni rozpuszczają rysy twarzy i atrybuty tożsamości. Zdekoloryzowane matki w uniformach dresów i leginsów z Hello Kitty, włosach ściągniętych recepturkami wędrują mantrycznie między salą a kuchnią, stare i młode, grube i chude jednocześnie. „Tak ogółem to już cztery miesiące z nim w szpitalu leżę” – mówi kobieta, wkładając tackę do mikrofalówki i patrząc nigdzie. Chyba dawno do nikogo nie mówiła. „Tutaj to jest niebo a ziemia. Pozwalają po jedzenie sobie wyjść, można po korytarzu się przejść. W innych to mi się już zapalenie żył zrobiło od leżenia. A teraz jeszcze ta wojna”. „Ale to najwięcej matek z dziećmi teraz do Polski jedzie. Nie tak jak ci z granicy uchodźcy. To sami faceci młodzi, dorośli, pozostawiali rodziny i przyjechali szukać sobie lepszego życia i darmowego socjalu”.

Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam. Tak paraliżuje mnie ta nagła obcość, dalekość w fizycznej bliskości. Nieopatrznie podjęty small talk okazuje się big talkiem, słowotokiem. Ale to chyba nawet nie są myśli. Brzmi to, jakby coś nawpadało jej do uszu i oczu, kiedy nieopatrznie trzymała je otwarte; zakręciło kilka razy po mózgu, podsycone udręką, samotnością i lękiem i stamtąd pospieszyło do ust. „Ja nie mam tak nic do Ukraińców. Byle uczciwie pracowali, tak? Ja więcej wolę Ukraińców, jak tych Arabów. Bo oni i nie chcą naszej kultury przyjąć, i mają stosunek do kobiet. Ile to napaści przecież było na kobiety. Gwałtów”.

Informuje mnie o tym wszystkim lekko, jakby wzdychała, z zadowoleniem kogoś, kto mówi rzeczy może przykre, lecz zasadne. To jakby rozkosz policjanta, który pierwszy raz dostał do ręki pałkę i wymachuje nią, imaginując sobie opór zwijających się z bólu ciał, w powietrzu. Dzwonek mikrofali obwieszcza koniec rundy. Kobieta schodzi z ringu z talerzem pełnym jakiegoś bałaganu, potrawą, która wygląda jak wrzask wariata. Jej twarz na pewno wróci do mnie w szczęśliwym śnie, objęta dziecięcymi rączkami, jasna od nienawiści. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i autorka sztuk teatralnych, od września 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (Paszport „Polityki”), a wydany cztery lata później „Paw królowej” przyniósł jej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Happy sleep