Zagłębie na jałowym biegu

Jak się żyje w regionie, który nikogo nie obchodzi? Ruchu na ulicy nie przywróci tam nowa nawierzchnia czy efektowne oświetlenie.

10.12.2018

Czyta się kilka minut

Izba tradycji Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej Sosnowiec w Będzinie, marzec 2014 r. / GRZEGORZ CELEJEWSKI / AGENCJA GAZETA
Izba tradycji Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej Sosnowiec w Będzinie, marzec 2014 r. / GRZEGORZ CELEJEWSKI / AGENCJA GAZETA

Co to w ogóle jest Zawiercie?” – usłyszałam przypadkiem w pociągu dalekobieżnym z Katowic, jadącym – jak wiele innych – przez tę stację. Podobną anegdotą dzieli się ze mną zagłębianka Anna Cieplak, która na wysokości stacji Będzin Miasto podsłuchała komentarz pasażera: „Będzin? A to w ogóle jest miasto?”. Gdy chce się zirytować czeladzianina, należy mu powiedzieć: „Spotkajmy się na dworcu” (Czeladź ominęła kolej pasażerska). Sosnowiec przynajmniej ma to, co Anglosasi nazywają self-deprecating ­humour, rodzaj śmiechu przez łzy: sprzedaje hanysom, czyli Ślązakom (z którymi mieszkańców Zagłębia dzielą legendarne animozje) popularny gadżet, „majtki z Sosnowca”. Gdy w Pałacu Schöna zorganizowano wystawę malarstwa o tytule zaczerpniętym z wiersza Marcina Barana, „Kobieta jest jak Sosnowiec”, ktoś dopisał na reklamującym wydarzenie banerze: „chyba twoja”.

Jak żyje się w regionie, który nikogo nie obchodzi? Aby się dowiedzieć, jadę do Magdaleny Okraski, redaktorki kwartalnika „Nowy Obywatel”, autorki reportażu „Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu”, osoby od dawna zaangażowanej w inicjatywy społeczne.

Za Brynicą, za granicą

Naturalną granicę między Śląskiem a Zagłębiem wyznaczają rzeki Brynica i Czarna Przemsza. To w Sosnowcu znajduje się Trójkąt Trzech Cesarzy, niegdyś punkt, w którym zbiegały się wszystkie zabory. Ale łatwo zauważyć różnicę z okna pociągu, gdy jedzie się z Katowic: zmienia się architektura, jakbyśmy wjechali do małej Łodzi. To kraina Staszica, kolei warszawsko-wiedeńskiej, Polski wielokulturowej, ale też prowizorycznie budowanych dzielnic dojmującej nędzy z czasów międzywojnia. Robi się „kongresowo”, choć pozostajemy w jednym województwie i przemieszczamy się między przemysłowymi miastami. I, nawet na pierwszy rzut oka, jakby smutniej.

Z Magdaleną Okraską spotykam się w pizzerii przy wyremontowanym budynku dworca. Cała stacja i jej otoczenie robi dobre wrażenie: schludne, przyjazne miasteczko – choć niedaleko zaczyna się Marszałkowska, niegdysiejsza ulica handlowa, dziś pełna pustostanów i niedogrzanych mieszkań dla ledwie wiążących koniec z końcem lokatorów. Ale na razie jest wczesne popołudnie, lokal jest pełen nastolatków wcinających pizzę. Myślę sobie: „To dobrze świadczy o mieście, skoro jest kieszonkowe i jest gdzie je wydać”. Ale większość młodych nie zostanie tu po maturze. Wciągną ich większe miasta – Katowice, Kraków, przy dobrych wiatrach Sosnowiec, gdzie są miejsca pracy i uczelnie.

„Ziemia jałowa” opowiada o przyczynach tego stanu rzeczy: o miastach, w których wszystko powstało dzięki przemysłowi i dla niego, i w których wyłączono napędzający rzeczywistość silnik. To osobiste rozliczenie z beztroską władzy po roku 1989. – Piszę o miejscu, w którym mieszkam, o rzeczywistości, którą znam. Ale Zawiercie, i Zagłębie w ogóle, jest też przykładem, modelową historią o tym, co się dzieje, gdy w mieście, w którym życie opiera się na przemyśle, tego przemysłu zabraknie. Można byłoby podstawić w jego miejsce na przykład Tarnobrzeg po zamknięciu kopalni siarki – mówi autorka.

Był to rejon przemysłu ciężkiego, hut, w mniejszym stopniu kopalń, ale też włókiennictwa. W Sosnowcu nowoczesne jak na swoje czasy zakłady Wanda upadły błyskawicznie z powodu wojny w Zatoce Perskiej, uniemożliwiającej fabryce realizację kontraktu z Kuwejtem, od którego zależało wszystko. W Zawierciu istniała przędzalnia pamiętająca jeszcze wiek XIX, ale też Przyjaźń, zupełnie nowa, zbudowana częściowo za środki z NRD. Dziś jedynie pomnik prządki upamiętnia pracę tysięcy robotnic. – Na potrzeby tego zakładu zbudowano całe osiedle Przyjaźń. Na jego przykładzie widać, jak w momencie zamknięcia miejsca pracy kończy się wszystko: usługi publiczne, możliwość socjalizacji, kultura, dostęp do opieki zdrowotnej. W takiej miejscowości podstawa to praca możliwie blisko domu, nie tylko praca w ogóle – wyjaśnia Magdalena Okraska.

W cieniu śląskiego brata

Zagłębie to miejsce, które jak sejsmograf reaguje na wahnięcia ekonomii. Było tak już przed II wojną światową: najbardziej wstrząsające reportaże literackie poświęcone ubóstwu robotników w czasach Wielkiego Kryzysu dotyczą właśnie Zawiercia. Podobnie po roku 1989 polityka prywatyzacyjna sprawiła, że w regionie wszystko rozsypało się jak domek z kart. Pierwszym ciosem dla regionu były szokowe reformy Balcerowicza, które wymusiły na nieprzygotowanych do tego polskich przedsiębiorstwach dołączenie do konkurencji rynkowej. – Dążono do tego, by jak najszybciej wyjść z zależności od RWPG, żeby złotówka była wymienialna, szybko otwarto się na eksport. Na skutek tego wyprzedawano przedsiębiorstwa dobrze prosperujące, czasami za 5 proc. ich wartości. Zakłady zamykano z powodu domniemanej nierentowności, która często była pretekstowa. Nie można mówić, że nic się nie działo, że ludzie stali, leżeli i dostawali za to pieniądze. Zakłady produkujące gwoździe na Borowym Polu, które teraz wyglądają jak czarnobylski szkielet, eksportowały na Bliski Wschód czy do Maroka. Nie brano pod uwagę w ogóle unowocześniania produkcji czy alternatywnych scenariuszy, bliższych modelu szwedzkiego czy fińskiego. Wybrano najgorszą możliwą opcję – mówi Okraska.

Kiedy zabrakło pracy, ludzie zaczęli się wyprowadzać. Ci, którzy przyjechali tu w latach 70., gdy o Zagłębie dbał sosnowiczanin Edward Gierek, przeprowadzili się gdzie indziej lub wrócili w dawne miejsca zamieszkania. Pozostali pracują często na Śląsku, w Katowicach i Gliwicach, do których lokalny pociąg kursuje najczęściej. – Życie w cieniu wielkiego brata ma swoje wady. Śląsk poradził sobie lepiej, bo miał więcej górnictwa, przemysłu, w którym pracownicy są bardzo zorganizowani pod względem związkowym. Zagłębiacy również są zdeterminowani i nie poddają się łatwo, ale trudniej jest walczyć, gdy nikt nie chce słuchać – tłumaczy Okraska.

Miastu zaszkodziła też reforma administracyjna z roku 2000, choć stało się siedzibą powiatu. W raporcie Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN z 2016 r. Zawiercie spełnia cztery z siedmiu kryteriów utraty ważnych funkcji przez miasta średniej wielkości. – Swojego położenia na mapie przecież nie zmieniło, ale województwo śląskie jest o wiele większe niż dawne katowickie, pieniądze są więc inaczej dzielone, a do podziału środków, zaszczytów i instytucji jest więcej chętnych. Powiat pozwala się niby rządzić lokalnie, ale biedny powiat oznacza małe środki, tym bardziej że nie ma przemysłu, więc i podatków. Uciekła stąd np. jedyna szkoła wyższa – wyjaśnia autorka „Ziemi jałowej”. Spowodowało to drenaż mózgów, zwłaszcza młodzieży natychmiast po maturze, do większych miast. Zdarza się, że ludzie dojeżdzają z Zawiercia do Gliwic (75 km), bo nie ma ofert pracy nigdzie bliżej – mówi Magdalena Okraska. Faktycznie, gdy wracamy na stację, przyjeżdżają dwa popołudniowe pociągi z Gliwic. Rzeka pasażerów wydaje się nie mieć końca, i tylko część z nich wygląda na studentów.

Karnawał za odprawę

W drugim najbardziej dotkliwym dla regionu okresie, pod koniec lat 90., zamykano zagłębiowskie kopalnie: Sosnowiec (w której często górników wizytował Edward Gierek), Jowisz czy Niwka-Modrzejów. Rządy AWS-UW zapisały się ponurą kartą w pamięci mieszkańców. Huta Katowice w Dąbrowie Górniczej, symbol „drugiej Polski” lat 70., której monumentalną konstrukcję pamiętamy z „Człowieka z marmuru”, niemal upadła na przełomie wieków; w końcu wykupuje ją potężny koncern ArcelorMittal. – Kiedy zlikwidowano przemysł ciężki, spadło zapotrzebowanie na energię, czym usprawiedliwiano zamykanie kopalni. Za tym poszły tragedie tysięcy ludzi i złe decyzje ekonomiczne – mówi Okraska.

Masowo redukowano zatrudnienie, namawiając do dobrowolnych odejść i na pociechę oferując zwolnionym chwilę karnawału dzięki odprawom. Pod centra handlowe, jak kolosalne czeladzkie M1, które otwierano wówczas z nadzieją na miejsca pracy, podjeżdżały lśniące nowością samochody popularnej wówczas marki Daewoo, remontowano mieszkania, kupowano telewizory. Świętowanie trwało krótko: gdy kończyły się pieniądze, szybko okazywało się, że dalej nie ma nic, nie ma alternatywy, nie ma żadnego miękkiego lądowania, nie ma dokąd iść. Miejscowości, w których usługi, handel, edukacja, kultura opierały się na współistnieniu z fabrykami, kopalniami, hutami – popadały w hibernację. Znikały nie tylko miejsca pracy, ale załamywał się cały rytm życia, rozluźniały się więzi międzyludzkie, topniało poczucie sensu.

W tym czasie, opisanym świetnie przez Annę Cieplak w „Latach powyżej zera” (z perspektywy „Będzina”, mówiąc dokładniej), „brama na Jurę” była dla mnie częstym punktem przesiadkowym ­podczas nastoletnich wycieczek na skały i szlak Orlich Gniazd. Zapamiętałam dworzec PKS, jakby zamrożony w czasie: przestronna hala, nad kasami wielkie socrealistyczne malowidło (obecnie znajduje się w muzeum w Kozłówce), w prowizorycznej toalecie – mycie rąk płatne dodatkowo. Ale to, co najważniejsze, czyli pekaesy, zwykle stare jelcze z czasów Gierka, jeździły dość regularnie, na tyle, by bezproblemowo zorganizować jednodniową wycieczkę.

Zresztą ciekawe jest samo Zawiercie, nie ma co prawda tyle do zaoferowania co Sosnowiec, ale mimo to ma swoje skarby: są tu stare osiedla patronackie, gdzie na podwórkach przy prażonkach, lokalnym daniu, latem kwitnie życie sąsiedzkie. Są źródła Warty w Kromołowie, trochę międzywojennego modernizmu, ciekawa bryła domu kultury, stara kawiarnia Bocianówka w jednym z wielu zadbanych parków w starym stylu. – Miasto leży u stóp Jury, ale tego nie ogrywa. Nie widzi się ludzi zwiedzających Zawiercie, choć można znaleźć tu ciekawe miejsca, stare osiedla fabrykanckie. Zamiast tego jadą prosto do agroturystyk – mówi ze smutkiem Magdalena Okraska.

Nie ma też pekaesów. Miasto jest w klinczu: za blisko większych ośrodków, by nie mówić ludziom „dlaczego nie znajdziecie sobie pracy w Katowicach?!”, za daleko, by dojazdy nie były wykańczające i by funkcjonować jako wygodna sypialnia. Za małe na rozbudowaną komunikację miejską w miejscu, gdzie wszystko musi być rentowne, za duże, by przejść je szybko na piechotę. Dlatego usługi publiczne funkcjonują połowicznie, jak w wielu miastach podobnej wielkości.

Połóżmy im kostkę

– Decydenci zaczęli w końcu rozumieć niedawno, że trzeba się jakoś przemieszczać. Dlatego mamy więcej połączeń kolejowych. Tu, gdzie parkują teraz samochody, był plac dla autobusów. PKS Zawiercie za minimalne długi – 2 mln zł, tyle ile miasta wydają czasem na iluminację świąteczną – został zamknięty. Okoliczne miejscowości utraciły kontakt ze światem. Jeżdżą autobusy podmiejskie, ale dość rzadko, i busy prywatne, ale to wolna amerykanka: nie wiadomo, gdzie stają, czy będzie w nich miejsce. W małych i średnich miastach usługi publiczne przechodzą do sfery półumownej. Zakłada się, że wszystko musi zarobić na siebie, do tego wiele spraw ceduje się na mieszkańców, nazywając to ładnie „ekonomią współdzielenia”. W ten sposób okazjonalna przysługa staje się usługą komercyjną. Niedawno otwarto tak zwane centrum przesiadkowe. Oczywiście, że to lepiej, niż żeby ludzie cisnęli się na dwóch przystankach bez rozkładu, są zadowoleni, ale to przykład bycia mądrym po szkodzie – wyjaśnia autorka.

Podobnie nowa kostka brukowa, asfalt, oświetlenie. Dziś miasta próbuje się odnawiać, jak pisał kiedyś Leopold Staff, „zaczynając od dymu z komina”, według typowego scenariusza rewitalizacji: w reprezentacyjnych miejscach kładzie się nowy bruk, instaluje się efektowne oświetlenie. Widać to doskonale w Sosnowcu i Dąbrowie Górniczej, gdzie mimo upiększenia ulice handlowe przyciągały głównie banki, apteki i sklepy „wszystko za 4 zł”, jedyne firmy, które było stać na czynsz.

Gdy w Zawierciu działały jeszcze przędzalnie, po zakończonej zmianie pracownice szły Marszałkowską, wstępując do licznych tu sklepów i zakładów rzemieślniczych. Dziś uprawia się rodzaj myślenia magicznego, wierząc, że ruch na ulicy przywróci nowa nawierzchnia. Oczywiście, każdy chce mieszkać w ładnym otoczeniu i te zabiegi są ważne, podobnie jak otwarcie małego centrum handlowego, które w większej miejscowości nie jest żadną sensacją, ale tu cieszy klientów zmęczonych dojazdami do Dąbrowy czy Sosnowca. – To świetnie, że się to wszystko robi. Ale dlaczego najpierw wszystko zniszczono, żeby teraz odtworzyć tylko w małym stopniu? Modernizuje się przystanki kolejowe, ale nie ma na nich budki, w której można sobie kupić bilet – rozkłada ręce Magdalena Okraska. – W tej chwili odtrąbia się triumfalnie drobne sprawy, które trzeba było załatwić już dawno. Ale przynajmniej gentryfikacja nam nie grozi – nie ma presji deweloperskiej, bo nikt nie chce tu mieszkać.

Kopalnio, wróć

Miasto, które powstało na rudach cynku i ołowiu, z powodu fabryk i hut, w którym infrastruktura istniała w symbiozie z zakładami pracy, leżące daleko od innych ośrodków, nie zmieni się nagle w krainę usług czy turystyki. W Sosnowcu króluje dziś logistyka; duży magazyn zbudowano dziś w miejscu, w którym symbolicznie po raz pierwszy zburzono centrum handlowe z początku XXI w. Czy ktoś myślał zatem o reindustrializacji? – Mamy specjalną strefę ekonomiczną, która nie produkuje nic specjalnego. Ale od dawna mówi się o tym, że jest kanadyjski inwestor, który chce eksploatować złoża rud. Dałoby to szansę na zatrudnienie na jakieś 15 lat, potencjalnie może tam znaleźć pracę kilka tysięcy osób, ale ludzie boją się, że miasto się zapadnie lub zabraknie wody pitnej – wyjaśnia Okraska. – W Olkuszu opadły wody gruntowe, a zawierciańska huta żelaza, która wciąż działa i której dźwięków lubię słuchać, potrzebuje tej wody. Ludzie wyobrażają sobie wydobycie na wzór węgla kamiennego, z tąpnięciami, zapadnięciami. Uważam, że jeśli założenia się spełnią, to będzie to szansa dla miasta i powiatu, za kopalnią idą różne usługi. Tyle że brakuje nam wykwalifikowanej kadry. Zamykano szkoły przyzakładowe, technika, fachowcy znaleźli lepszą pracę za granicą i okazuje się, że powstała wyrwa pokoleniowa. Kształcenie nie powróci na taką skalę, bo ludzie są zatrudnieni na krótki czas albo od niedawna szkoleni przez konkretne przedsiębiorstwo – tłumaczy reporterka.

W Łazach jest szkoła, która kształci kolejarzy, w Zawierciu jest klasa hutnicza. Bohaterowie reportażu Okraski, uczniowie technikum nie widzą jednak swojej przyszłości w miejscowej hucie. Interesuje ich mechatronika, maszyny precyzyjne. A z takich codziennych, przyziemnych marzeń? Chcieliby mieć McDonaldsa. Najbliższy jest w Dąbrowie, Zawiercie czeka bez skutku na własny od prawie 30 lat. ©

Autorka jest dziennikarką, etnolożką i tłumaczką. Autorka książek: „Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji” oraz wydanej jesienią tego roku – „Wyroby. Pomysłowość wokół nas”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2018