Zabawa w państwo

Pożyczania pieniędzy nauczyło Islandczyków ich państwo, które od dziesięcioleci samo pożyczało, gdzie tylko można.

14.10.2008

Czyta się kilka minut

Od kilku dni media alarmują, że Islandia bankrutuje, że stała się pierwszą ofiarą globalnego kryzysu ekonomicznego. Czytam te wszystkie wiadomości i bardzo dobrze się bawię.

Nie jestem ekonomistą ani politykiem, piszę książki, a dwie z nich napisałem w Islandii, gdzie mieszkałem przez 10 lat. Byłem też studentem tamtejszego uniwersytetu. Kurs z historii Islandii prowadził uczciwy profesor, który nigdy nie starał się nas przekonać, że Wyspa to siódme najbogatsze państwo świata, że jej korona, to "super" waluta, ani że Islandia to tygrys ekonomii światowej. Profesor Gunnar opowiadał nam dokładnie coś odwrotnego (aż dziw bierze, że nie wyrzucili go z pracy). Otwarcie twierdził, że Wyspa jest od wieków rządzona przez kretynów, a w ostatnich dziesięcioleciach przez megakretynów, którzy uprawiają megakretyńską ekonomię.

Na początku myślałem, że profesor chce się przypodobać cudzoziemcom. W krótkim czasie poczułem na własnej skórze, że niestety miał rację, co w pewnym stopniu opisałem w książkach: "Domu Róży" i "Kołysance dla wisielca". Korona islandzka była bardzo chwiejną walutą i w zależności od tego, jak się chwiała, o tyle dłużej lub krócej spędzałem wakacje poza Wyspą. Z łatwością można było pożyczyć pieniądze w banku, co też robiłem regularnie.

No tak, przykład idzie z góry... Bo tego pożyczania nauczyło mnie islandzkie państwo, które od dziesięcioleci samo pożyczało, gdzie tylko było można. Czasem oddawało. Ale najczęściej nie wyrabiało się ze spłacaniem długów, więc przyduszało obywatela. Przyduszony obywatel Islandii na rosnące ceny i również rosnące procenty w bankach reagował wizytą u psychiatry, który wypisywał mu tabletki na "zadowolenie z życia". Niektórzy, najczęściej obcokrajowcy, nie szukali porady u lekarza i nie brali nadgodzin. Opuszczali Wyspę - co i ja uczyniłem ponad rok temu.

Odnoszę wrażenie, że media na kontynencie nie pojmują islandzkiej mentalności. Poziom życia w tym kraju jest wysoki, a tu znowu kłaniają się łatwe pożyczki - i nepotyzm ekonomiczny. Na Wyspie prawie każdy z każdym jest skoligacony, więc nietrudno znaleźć ciocię czy wujka, jeśli akurat mama i tato nie chcą podżyrować kredytu. Przeciętny Islandczyk to pewnego rodzaju duże dziecko, które nie potrafi sobie odmówić. Po ulicach Reykjaviku jeżdżą setki bardzo drogich samochodów, oczywiście kupowanych na kredyt. Islandczycy nawet jedzenie kupują za pomocą karty kredytowej - a bank bywa szybszy w ściągnięciu długu niż uczucie głodu. Pieniądz papierowy prawie wyszedł z obiegu, płaci się plastikiem, ten zaś ma to do siebie, że trudniej go kontrolować. Jedno pociągnięcie paskiem magnetycznym jest szybsze od grzebania w portfelu.

Trzeba również wiedzieć, że Islandia nie posiadała i nie posiada własnej armii. Jeszcze do niedawna kilkutysięczny garnizon żołnierzy amerykańskich z Keflaviku zapewniał nie tylko darmowe bezpieczeństwo islandzkim dłużnikom, ale był również potężnym pracodawcą.

A skoro już jestem przy "wuju Samie", to był on też bardzo hojny. Pompował pieniądze w ten jedyny niezatapialny i najtańszy lotniskowiec amerykański, pożyczał - i nie naciskał na oddawanie. Jednak wszystko ma swój koniec. Żołnierze USA się wynieśli, a banki zaczęły się upominać. No i nie trzeba być ekonomistą, żeby zrozumieć, iż zamknięcie amerykańskiej bazy miało pewien wpływ na pogorszenie stanu gospodarki.

Jednak na Wyspie się nie panikuje. Wczoraj rozmawiałem ze znajomymi. Powiedzieli mi, że jakoś to będzie, bo zawsze jakoś było. A jak całkiem źle pójdzie, to wystawimy nasz rząd do sprzedania na eBay-u...

Czarny humor czarnym humorem, ale Islandczycy do wizji bankructwa swego państwa rzeczywiście zdają się podchodzić spokojnie. No bo - po pierwsze - zawsze ktoś im pożyczy. Teraz pożyczać ma Rosja. Przed Rosją pożyczały Stany. Potem może pożyczą Chiny czy Indie. Bo Islandczycy to mili ludzie i mają miłego prezydenta, jedynego prezydenta na świecie, który dotrzymał obietnicy wyborczej. Nigdy nie obiecywał, że będzie dobrym prezydentem. Obiecywał, że będzie prezydentem miłym. I jest miły.

Po drugie - pożyczyć pieniądze państwu, które liczy trzysta tysięcy obywateli, to mały problem.

Po trzecie - pomoc psychiatryczna działa bardzo sprawnie, a różowe tabletki są rzeczywiście "fajne" i pomagają żyć dalej w nierzeczywistości.

Po czwarte i ostatnie, ale chyba najważniejsze: Islandia jest wyspą, która leży u zbiegu dwóch platform tektonicznych. Te platformy bardzo często ocierają się o siebie, co prowadzi do mniejszych lub większych trzęsień ziemi. Każde większe trzęsienie zapowiadają trzęsienia mniejsze. Obecnie trzęsie się ekonomia, po niej może zatrząść się ziemia. Islandczycy mają to zakodowane w genach. Wiedzą, że w kilka minut może być po wszystkim. To czemu nie pożyczać dalej? Bawić się, bawić się w państwo.

HUBERT KLIMKO-DOBRZANIECKI jest pisarzem, studiował teologię, filozofię, filologię islandzką. Napisał siedem książek (dwa tomy wierszy ukazały się po islandzku). Jego "Dom Róży. Krysuvik" znalazł się w finale książek nominowanych do Nagrody Nike. Przez 10 lat studiował i pracował w Reykjaviku (m.in. w szpitalu psychiatrycznym, domu starców). W 2007 r. zamieszkał w Wiedniu.

Co się stało w Islandii

Na krawędzi bankructwa stają już nie tylko instytucje finansowe. Po raz pierwszy spotyka to państwo: wyspę pośrodku Atlantyku, o powierzchni nieco mniejszej od Polski i liczbie ludności odpowiadającej liczbie mieszkańców Białegostoku. "Istnieje realne niebezpieczeństwo, że w najgorszym scenariuszu gospodarka zostanie pociągnięta w dół w ślad za bankami, a skutkiem może być bankructwo państwa" - mówił premier Geir H. Haarde w orędziu do narodu.

Winne są banki, które w minionych latach prowadziły na kredyt agresywną działalność za granicą. W 2006 r. wartość kredytów, które na międzynarodowych rynkach zaciągnęły trzy największe islandzkie banki, sięgnęła 47 mld dolarów: ponad trzy razy tyle, ile wynosi islandzki PKB. Gdy popadły w tarapaty, zagroziło to nie tylko gospodarce i systemowi emerytalnemu, ale funkcjonowaniu społeczeństwa. Państwo postanowiło objąć więc gwarancjami nie tylko oszczędności. Wielu Islandczyków spłaca kredyty hipoteczne, często zaciągnięte w obcych walutach, a spadający kurs korony sprawił, że zaczęły one drożeć - zdecydowano zatem, że państwowy fundusz hipoteczny pomoże zagrożonym rodzinom. Parlament przyjął ustawę o sytuacji nadzwyczajnej: ma ocalić gospodarkę nawet za cenę ponownego znacjonalizowania banków (ich prywatyzacja zaczęła się zaledwie 18 lat temu). W minionym tygodniu państwo zaczęło przejmować kontrolę nad kolejnymi bankami. Pojawiły się pogłoski, że rząd Islandii (kraju NATO) sonduje możliwość zaciągnięcia 4 mld euro pożyczki od Rosji.

WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2008