Życie w złotej klatce

Hubert Klimko-Dobrzaniecki, pisarz: Polska jest krajem dynamicznym, pewnie też z tego powodu, że jesteśmy kłótliwi. Kłótnie nas nakręcają.

13.03.2016

Czyta się kilka minut

Hubert Klimko-Dobrzaniecki / Fot. Leszek Zych / WYDAWNICTWO LITERACKIE
Hubert Klimko-Dobrzaniecki / Fot. Leszek Zych / WYDAWNICTWO LITERACKIE

KATARZYNA KAZIMIEROWSKA: Aż trudno uwierzyć, że taki niespokojny duch jak Pan wybrał Wiedeń jako miejsce do życia.

HUBERT KLIMKO-DOBRZANIECKI, PISARZ: Moja żona otrzymała propozycję pracy w jednej z wiedeńskich klinik. Jak się ma taką wspaniałą partnerkę, to można zamieszkać nawet na Falklandach. Poznaliśmy się na Islandii, to moja szczęśliwa wyspa. Wspaniałych ludzi tam spotkałem.

Teraz Wiedeń. Pewnie, że są ciekawsze miejsca do życia, ale z Wiednia jest wszędzie blisko – godzina do Bratysławy, dwie do Budapesztu, trzy do Pragi, cztery do Katowic, pięć do Krakowa, również pięć nad Adriatyk.

Po lekturze Pana najnowszej książki „Samotność” pozostaje w głowie smutny i przerażający obraz strasznych austriackich mieszczan. 

Wielu mieszkańców tworzy komfortowe getta. Są tu osiedla, nawet pojedyncze bloki czy kamienice, połączone z centrami sklepowymi. Można całe życie przeżyć w takim bloku, w ogóle nie wychodząc na dwór. Mieszkańcy tych przybytków nie rozmawiają ze sobą, nie mówią sobie „dzień dobry”, są zajęci tylko własnymi sprawami. Bywa, że blok czy kamienica posiada wspólny basen, siłownię, saunę. Myśli pani, że są oblegane albo chociaż od czasu do czasu użytkowane? Owszem, zdarza się, ale najczęściej stoją puste. Sam fakt posiadania mieszkania w takim budynku wystarcza.

Bo Austria to środkowa Europa, choć zdecydowanie bogatsza jej część.

Ale Austriacy czerpią też, jak my, ze wschodu. Kombinowanie i łapówkarstwo w Austrii jest na porządku dziennym. Koleguję się z Żydem i Niemcem, robimy sobie raz na jakiś czas naszą „Ziemię obiecaną”, spotykamy się i śmiejemy z tych austriackich dziwności. Niemiec bywa w szoku, niby mówi po niemiecku, ale najmniej z naszej trójki może się w tym kraju odnaleźć. Przywykł do innych standardów.

Wyobrażam sobie, że Wiedeń musi być wygodnym miejscem do życia.

Tak jest, bo tu wszystko działa. Ale to ma swoją cenę. Na przykład do 11 stycznia był czas na pozbywanie się choinek. Po tej dacie grozi wyrok z magistratu. Ja się nie wyrobiłem i potem myślałem, jak moją choinkę cichaczem zutylizować. Najlepiej byłoby pociąć ją sekatorem na małe kawałeczki, wrzucić do kilku czarnych worków. A potem wynieść pod osłoną nocy. Przemknąć z nią jak przestępca.

Dobrze poznał Pan to miasto?

Wiedeń to był kiedyś pępek świata, a dziś... raczej wielka europejska prowincja. To Berlin wybił się na miasto awangardy. Wiedeń po dwudziestej trzeciej zasypia. Miejsce dobre dla emerytów. Można się wyspać, odpocząć, a ten, kto spróbuje zakłócić ciszę nocną, zostanie automatycznie zadenuncjowany, nawet przez duchy...

Śmieje się pani? Kilka lat temu byłem na pięćdziesiątce przyjaciela, który zaprosił nas na świętowanie urodzin w domu styp, tuż przy cmentarzu. Taki miał kaprys. Położył się w trumnie. Trumna leżała na katafalku. Była obłożona prezentami, kwiatami. Ciekawy widok. Oczywiście po pewnym czasie kolega – Serb, co trzeba dodać – wstał z trumny: zaczęliśmy pić i tańczyć przy głośnej muzyce. Była sobota przecież, pięćdziesiątkę ma się tylko raz w życiu, a w dodatku sala styp była na uboczu, obok cmentarza, żadnych domów mieszkalnych w okolicy. Jeno groby, my i obsługa oczywiście, bo impreza z wyszynkiem. A o godzinie dwudziestej trzeciej ktoś zadzwonił do kierownika lokalu. Głos, być może z zaświatów, jakaś dusza austriackiego porządnickiego powiedziała, że jeśli się nie uciszymy, to przyjedzie policja. Nie uciszyliśmy się, bo kto by uwierzył kierownikowi domu styp, zresztą też nieźle podpitemu, że gadał z jakimś duchem przez telefon. Po godzinie musieliśmy się przenieść do mieszkania kolegi, bo policja jednak przyjechała. Do jego mieszkania też potem zawitała. Wreszcie Dragan zadzwonił do wujka, który był właścicielem autokaru turystycznego i, dzięki Bogu, abstynentem. Podjechał i zabrał wszystkich uciszonych do Sopronu na Węgrzech. Godzina drogi z Wiednia. Trzecia nad ranem, węgierska prowincja była dopiero w połowie weekendowego szaleństwa. Tam przyszło nam kontynuować urodziny. No i żadnej policji oczywiście.

Podejrzewam teraz, że jakiś zgorzkniały wiedeńczyk służbista stał się pretekstem do napisania „Samotności”.

Pomysł podsunął mi były sąsiad. Pewnego dnia wybierałem listy ze skrzynki. Podszedł facet w szlafroku i kapciach, a było południe. Nikomu nie odpowiedział „dzień dobry”, potem zaczął przeklinać tych, co z psami weszli, i też im „dzień dobry” nie odpowiedział. Pomyślałem, że może ma gorszy dzień. Ale potem dostaliśmy wezwanie na kolegium. Ten pan w szlafroku zrobił zdjęcie naszego auta zaparkowanego na naszym miejscu i wysłał donos, a my musieliśmy udowadniać, że mogliśmy tam parkować. Kafkowskie klimaty.

Pomyślałem sobie, że więcej jest takich, co chodzą w szlafrokach, mieszkają w luksusowych kamienicach, ludzi nie lubią, psów nie lubią, i jeszcze donoszą. Tak narodził się pomysł na „Samotność”.

Pan też nie lubi ludzi?

Bardzo lubię! Co czasem okazuje się zgubne, ale wcale nie pragnę doskonałej samotności, jak mój bohater Bruno. Ale na przykład, podobnie jak on, lubię jeździć pociągami. Pociągi dudnią we mnie od czasu debiutu. Tyle że ja w tych pociągach patrzę na ludzi, podsłuchuję ich. A Bruno nawet w pociągu najchętniej uciekłby przed wszystkimi. No i przez Amazon czasem jakąś książkę zamówię jak on. Są tacy ludzie, obserwuję ich, do których codziennie rano przyjeżdża DHL Amazon i różne rzeczy przywozi. Są też tacy, u mnie w budynku, sprawni fizycznie i umysłowo, ma się rozumieć, którzy przez internet zamawiają do swoich mieszkań jedzenie ze sklepu Billa, który oddalony jest sto metrów od nas. Widzę to na co dzień.

Wiedeń jest ostatnim przystankiem w Pana biografii?

Nie wyobrażam sobie, żeby do Polski na starość nie wrócić, choć już nie czuję takiej presji, żeby się spieszyć, przemieszczać, że muszę sobie wyznaczyć granicę. Polska może poczekać. Poza tym nie odczuwam jakiegoś oddzielenia od Polski, jestem tu kilkadziesiąt razy w roku. Sporo po Polsce podróżuję. Śmieję się, bo dla czytelników jestem atrakcyjny jako pisarz z zagranicy, a ode mnie do jakiegoś miasta w Polsce jest często bliżej i szybciej niż dla kogoś z drugiego końca kraju. Ale ludzie myślą granicami.

Za rok kończy Pan równe 50 lat. Przeraża Pana okrągła rocznica?

Nawet czekam na te urodziny, chcę pojechać z rodziną do jakiegoś ciepełka. Urodziłem się w styczniu. Fatalny miesiąc, a jeszcze w Polsce, w Sudetach, w dodatku w kotlinie... zawsze wiał jakiś halny, jakaś śnieżyca, niebo ciemne od pyłu, bo ludzie węglem i koksem opalali domy. Nic, tylko się powiesić. A teraz z roku na rok nawet chce mi się urodziny wyprawiać, ponieważ mogę powiedzieć, że moje późniejsze lata są szczęśliwsze, lepsze niż te pierwsze.

Jak wygląda Polska przez pryzmat innego kraju zamieszkania?

Gdy przyjeżdżam na spotkanie autorskie, ludzie opowiadają mi, że rząd się zmienia, że straszne rzeczy się dzieją, ale tak zawsze u nas było. Polacy byli w ciągłym ruchu, to nie jest spokojny naród, coś się musi dziać. Polska jest krajem dynamicznym, pewnie też z tego powodu, że jesteśmy kłótliwi? Kłótnie nas nakręcają. Jak się je dobrze poprowadzi, to może jeszcze kilka nitek metra powstanie?

W „Samotności” rysuje Pan nie tylko obraz wyalienowanego bohatera w mieście, które pozwala, a wręcz ułatwia samotnie żyć, ale także patrzy Pan na Europę i krytycznie ocenia model społeczeństwa multikulti. Uważa Pan, że ten model się nie sprawdza?

Nie wierzę w braterstwo ludzi bez wspólnych interesów. Państwa, które postawiły na imigrantów z krajów o innej kulturze pracy, źle rozegrały sprawę. W dodatku te państwa proponują imigrantom pieniądze w zamian za nic, a to demoralizuje ludzi. No dobrze, są prawdziwi uchodźcy, którym bezwzględnie trzeba pomóc, ale dziś zarówno Austriacy, jak i Niemcy oskarżają Polskę, że ta nie chce wykazać solidarności europejskiej w sprawie przybyszów z Bliskiego Wschodu. A ja się pytam, gdzie byli Niemcy i Austriacy, kiedy otwierano granice i możliwości pracy dla nowych członków Unii? W Europie ciągle etos pracy ma sens. Jest to wartość, która nas łączy. W krajach muzułmańskich do pracy podchodzi się w inny sposób, co stoi w konflikcie z europejskim, amerykańskim czy dalekowschodnim myśleniem. Sam jestem imigrantem, ale zostałem ukształtowany w kraju, gdzie do pracy raczej się chodziło. I tylko o to w kwestii multikulti mi chodzi.

Europa trzeszczy w szwach, jak pisze Pan w wydanym niedawno zbiorze opowiadań „Pornogarmażerka”. 

Bo to jest prawda, widać ją każdego dnia. Co innego propaganda medialna, co innego to, co mówią w Parlamencie Europejskim, a zwykły człowiek, który ciężko haruje, wkurza się, jak widzi, na kogo idą jego podatki. Ale jest jeszcze jeden problem. Trzeba pamiętać, że praca jest ważna i że trzeba dobrze ją wykonywać, nie zapominając, iż obok niej istnieją też inne, bardzo ważne i przyjemne aktywności. Pani pozwoli, że zacytuję już obecnie klasyka: jak nie będzie dzieci, to nie będzie niczego. No nic nie będzie.

To może zakończmy tym optymistycznym akcentem.

Słusznie, nie chciałbym wyjść na jakiegoś mruka. ©

HUBERT KLIMKO-DOBRZANIECKI (ur. 1967) debiutował w 2003 r. zbiorem opowiadań „Stacja Bielawa Zachodnia”. Za książkę „Dom Róży. Krýsuvík” otrzymał nominację do Nagrody Literackiej Nike. Dziesięcioletni pobyt w Reykjaviku – gdzie studiował filologię islandzką – zaowocował książką „Kołysanka dla wisielca” (2007), która w marcu będzie miała swoje wydanie w Stanach Zjednoczonych. Mieszka w Wiedniu, któremu poświęcił najnowszą powieść „Samotność”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2016