Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy 41 lat temu, na prośbę krakowskiego metropolity kard. Karola Wojtyły, papież mianował go biskupem pomocniczym (ze stolicą tytularną Beatia), w Krakowie zachodzono w głowę, czemu Kardynał wybrał właśnie jego. Otóż dlatego, że był zakonnikiem, misjonarzem św. Wincentego á Paulo (C.M.), a Kardynał chciał mieć biskupa do koordynowania współpracy z zakonami. Bo jednocześnie był krakowskim proboszczem parafii Matki Bożej z Lourdes, na terenie miasteczka akademickiego i niewątpliwie Kardynałowi imponował. Kardynał, który często ten kościół odwiedzał, zawsze widział, że jest wypełniony młodzieżą. Przez tamtejsze duszpasterstwo przewalały się tłumy, a na powizytacyjne spotkania z Kardynałem w katedrze ks. proboszcz Małysiak przyprowadzał na Wawel nieprawdopodobne rzesze. Był doktorem teologii, lecz nie uważał się za intelektualistę.
Wzruszał mnie, kiedy przy każdym spotkaniu (przed laty, przed laty) zapewniał mnie, że mimo licznych zajęć każdy numer "Tygodnika" starannie czyta, bo - dodawał - skandalem są księża, którzy nic nie czytają. W wypełnianiu urzędu biskupiego ujmował ludzi prostotą. Górale w Rdzawce opowiadali mi z zachwytem, jak przed rozpoczęciem jakiegoś spotkania na wolnym powietrzu poprosił ich, żeby chwilę poczekali, i żeby ktoś przyniósł mu sweter. Biskup, który się przyznaje, że marznie jak wszyscy śmiertelnicy, za serce chwyta. Asystowałem mu kiedyś w kościele św. Anny przy udzielaniu sakramentu bierzmowania małej grupie osób. Zachwyciła mnie katecheza, którą wygłosił: była o tym, co istotne, prosta, jasna, serdeczna i niezbyt długa. Od tej pory z większym szacunkiem zacząłem patrzeć na biskupa Albina.
Chyba sporo czasu poświęcał na oglądanie telewizji, bo na temat rozsiewanej przez nią niemoralności zawsze miał coś konkretnego do opowiedzenia. Dawny wierny czytelnik "Tygodnika" z czasem stał się bardzo "radiomaryjny". Ten wątek pomijam, bo de mortuis nil nisi bene. W ostatnich dwudziestu latach nie żywił już do "Tygodnika" dobrych uczuć i choć go nie czytał, to ostro krytykował, jednak życzliwość do mnie zachował, bo chętnie o tym ze mną rozmawiał. Z pewnością to, co mówił i robił, mówił i robił ze szczerego przekonania. W długim życiu (94 lata) uczynił wiele dobrego, choćby - by wspomnieć rozdział jego życia, który on sam chętnie przywoływał - jako kapelan zakładu dla starców im. Helclów, a w latach okupacji wraz z szarytką, siostrą Bronisławą Wilewską, uratował życie pięciu osobom narodowości żydowskiej.
Żegnaj, Seniorze Polskich Biskupów.