"Wstańcie, chodźmy!"

Papieska wizja bycia biskupem jest bardzo osobista, ale jednocześnie obiektywna, nieco jak wykład. Autor należy do pokolenia, w którym nadmierne ujawnianie własnych uczuć było uważane za dowód złego smaku, i w tej książce, wbrew pozorom, warstwa osobista została ukryta. Ale jest, i jest dramatyczna.

23.05.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Czym jest ta książka? Autor prezentuje ją jako dalszy ciąg wspomnień rozpoczętych w “Darze i tajemnicy", podjętych tym razem od biskupiej konsekracji Karola Wojtyły w roku 1958 i doprowadzonych do roku konklawe. Prezentuje ją także jako zapis myśli, które przechodziły mu przez głowę podczas wsłuchiwania się w obrady X Zwyczajnego Zgromadzenia Synodu Biskupów poświęconego posłudze biskupiej (2000 r.). A także jako medytację: ostatni rozdział, “Abraham i Chrystus: »Oto idę pełnić Twoją wolę«", Papież nazywa “medytacją o biskupim powołaniu" i nawet jeśli odnosi to określenie tylko do jednego rozdziału, spokojnie można je zastosować do całej książki.

Czym ta książka nie jest? Nie są to wspomnienia w znaczeniu potocznie przyjętym, a nawet w tym, w jakim wspomnieniami był “Dar i tajemnica". Owszem: Jan Paweł II przywołuje dawne wydarzenia i wymienia ludzi niegdyś spotkanych, ale w opisie wawelskiej konsekracji sprzed 45 lat nagle pojawia się kard. Carlo Maria Martini, a obok wspomnienia pielgrzymki do Częstochowy znajdujemy impresję z podróży do Meksyku. Nie są to wspomnienia z dygresjami, po prostu taka właśnie jest logika medytacji.

W poprzedniej książce Papież przywoływał zdarzenia dotąd nieznane biografom, jak choćby opis swego przybycia do Niegowici. W tej takich zdarzeń nie ma, może z jednym wyjątkiem - wspomnieniem o potajemnej wyprawie w latach okupacji trzech studentów: Wojtyły, Ulewicza i jeszcze kogoś, kogo Autor nie pamięta - na Jasną Górę, w celu podtrzymania tradycji akademickich pielgrzymek (zobacz relację Tadeusza Ulewicza - red.).

"To już chyba nie wypada"

Czy książkę można odczytywać jako komentarz - co zdaje się sugerować sam Autor - do poświęconej posłudze biskupiej adhortacji “Pastores gregis"? Papież zbierał i porządkował swoje wspomnienia i refleksje w trakcie pracy nad tym dokumentem. Adhortacje są, jak wiadomo, podsumowaniem kolejnych synodów. Ta synteza wielu głosów i rozmaitych przemyśleń jest wstępnie opracowywana przez Sekretariat, jednak ostatecznie ukazuje się jako tekst podpisany przez papieża. “Pastores gregis" to dokument rozwlekły i, mimo kilku osobistych fragmentów napisanych przez Papieża, nieco bezosobowy i ogólny. Takie pewno muszą być adhortacje, wyrażające doświadczenie zbiorowości. W tym przypadku doświadczenie biskupów, którzy o roli biskupów mówili do biskupów.

Praca nad adhortacją, a jednocześnie zbliżająca się okrągła rocznica pontyfikatu, musiały być impulsem. Sądzę, że Jan Paweł II chciał opowiedzieć bardziej osobiście o własnym doświadczeniu. Christian Krause, przewodniczący Światowej Federacji Luterańskiej, tak opisał swoje wrażenia po spotkaniu z Janem Pawłem II (w 1999 r.): “Pomyślałem, że pojmowanie siebie jako zastępcy Chrystusa na ziemi, dogmat o nieomylności i korzystanie z przywilejów zajmowanej pozycji musiały przeszkadzać temu po ludzku szczeremu Człowiekowi..." (w: “Te chwile tworzą historię. Spotkania z Janem Pawłem II", pod redakcją Władysława Bartoszewskiego). Kiedy pisał “Wstańcie, chodźmy!", nic mu nie musiało przeszkadzać. Bo właściwie dlaczego Papież pisze takie książki? Dlaczego wypowiada się poza sprawowaniem Urzędu? Czy wypada, żeby jako autor wśród innych autorów wchodził na rynek, żeby wystawiał się na ostrza krytyki, spod której w końcu jako autor, nie jako papież, nie może być wyjęty? Ale właśnie Jan Paweł II zawsze był człowiekiem naruszającym konwenans. Kiedy po przekazaniu arcybiskupowi Eugeniuszowi Baziakowi listu Prymasa z informacją o swojej biskupiej nominacji wyraził chęć powrotu do przyjaciół płynących kajakami na Łynie, też usłyszał “To już chyba nie wypada"...

Tak więc być może te obie autobiograficzne (jednak) książki są czymś porównywalnym z papieskimi wyskokami na narty, z pływaniem w basenie, z wędrówkami po górach i tym wszystkim, o czym początkowo myślano, że “to już chyba nie wypada", a co w rezultacie papieskiego autorytetu nie podkopało, raczej wprost przeciwnie?

"Chyba czyniłem za mało"

Trudno powiedzieć, czy na podstawie opisu doświadczeń Papieża dałoby się opracować pogłębione “Vademecum biskupa". Pewne elementy jednak rzucają się w oczy i te przynajmniej chciałbym tu wymienić.

Na początek dwa biskupie doświadczenia negatywne. W pierwszym przypadku Autor wprost mówi: “chyba czyniłem za mało". Chodzi mianowicie o spoczywający na biskupie obowiązek upominania błądzących. Papież, nie wchodząc w szczegóły, ogranicza się do zasad filozofii sprawowania władzy. Przyznaje, że nie ma usposobienia władcy i pociesza się, że to postawa służebna, a nie władcza, mobilizuje wiernych do poddania się władzy biskupa. Niemniej jeżeli biskup mówi tylko: “ja tu rządzę", albo tylko “ja służę" - rozumuje Autor - czegoś brak. Biskup ma rządzić służąc i służyć rządząc.

Kto ciekaw, jak to było, niech otworzy zbiór dokumentów z krakowskiego okresu (“Nauczyciel i Pasterz") i niech prześledzi listy słane przez krakowskiego Metropolitę do parafii Nowa Biała. Polsko-słowackie awantury (sztucznie podkręcane z zewnątrz?) o używany w czasie nabożeństw język wymagały stanowczej ingerencji. Przechowane listy Kardynała przechodzą od duszpasterskiej perswazji do ostrzeżeń, potem do orzeczenia kar kościelnych, by ostatecznie postawić na nadzieję. Cała ta historia, w której musiał działać surowo, była dla biskupa źródłem prawdziwego cierpienia.

Drugie negatywne doświadczenie dotyczy wizytacji kanonicznych, które lubił i które często na kartach tej książki wspomina. Dwukrotnie np. ubolewa, że choć 20 lat był biskupem krakowskim, to wszystkich (ponad 300) parafii nie zdążył zwizytować. Przy okazji odnotowuje, że jeszcze nie odwiedził wszystkich parafii Rzymu. Wylicza: jest ich 333, byłem w 317, pozostało jeszcze 16...

Innych negatywnych doświadczeń Papież nie wspomina, bo książka jest raczej świadectwem radości z otrzymanych darów niż rachunkiem sumienia z dawnej działalności. Nie wdaje się w problemy administrowania diecezją, a o sprawach finansowych wspomina jedynie w kontekście dzieł miłosierdzia, stwierdzając, że kwestie materialne najlepiej się rozwiązuje rozpoczynając od ufnej modlitwy. Postępując w ślady wielkich kościelnych autorów, jak św. Augustyn, św. Grzegorz Wielki i inni, woli raczej kreślić pozytywny model biskupa.

"Umieć brać to umieć dawać"

Biskupstwo jest dla Jana Pawła II Bożym powołaniem, a kto widzi w nim wyróżnienie siebie, ten nie zdoła dobrze tego powołania wypełnić. Wszystko, co się w jego (biskupa) życiu dzieje, ma znaczenie dla świętości powierzonej mu wspólnoty. Dlatego biskup ma być wzorem dla wspólnoty, ma ją znać, ma jej głosić słowo wiary, ma też uważnie słuchać tych, do których jest posłany.

Znać... Dwa razy Autor, nie bez pewnej satysfakcji, wspomina o wypracowaniu własnej metody (“schematu") działania. Raz, gdy omawia wizytacje, drugi, kiedy wspomina program spotkań z biskupami przybywającymi z wizytą ad limina. W obu przypadkach nowe procedury są bardziej czasochłonne, lecz mają na celu intensyfikację kontaktów personalnych.

W Kościele (dla biskupa) ważny jest głos najmniejszych. Stąd w tych rozważaniach - jako przykład “prostaczka", któremu Bóg objawił swoje sprawy - zjawia się wizjoner z Guadalupe, Juan Diego. Ale czy do tych “najmniejszych w oczach świata" Papież nie zalicza i siebie, gdy pisze, że on, “proletariusz" (cudzysłów w książce), został arcybiskupem w Krakowie, stolicy tradycyjnie obsadzanej przez arystokratów?

Wspominając swój arcybiskupi ingres do wawelskiej katedry Jan Paweł II wyznaje, że nie pamięta, co wtedy powiedział w kazaniu. Jako skromny kronikarz jego życia chciałbym to przypomnieć, bo - jak sądzę - w tamtych słowach zawarł syntezę tego, co dziś rozwinął we “Wstańcie, chodźmy!": “Myślę, że być pasterzem to umieć brać to wszystko, co wszyscy wnoszą - mówił nowy arcybiskup Krakowa. - Umieć brać, to w dużej mierze umieć dawać - umieć to jakoś koordynować, scalać, ażeby z tego rosło wspólne dobro wszystkich i żeby w tym dobru wszystkich było dobro każdego, bo każdy z nas ma swoją pozycję w Dziele Odkupienia, ma swoje miejsce w planie Bożym. Każdy z nas jest wielkim skarbem".

Nie wiem, czy ktoś, kto nie był świadkiem tamtej działalności biskupa Wojtyły, może sobie wyobrazić, czym i jaka wtedy była jego obecność wśród “swojego ludu". Zwięzłe wspomnienie związków ze środowiskiem uniwersyteckim (“przede wszystkim przez fizyków"), z “Tygodnikiem Powszechnym", z młodzieżą, nieograniczone możliwości dostępu do arcybiskupa każdego, kto tego chciał, udział w niezliczonych rekolekcjach i tak dalej - to materiał do ogromnej opowieści.

Dziś wiadomo, że znaczenie tych kontaktów doceniały służby bezpieczeństwa. Usiłując dociec, gdzie kryje się siła arcybiskupa, doszły do wniosku, że w jego związkach z uniwersytetem i “Tygodnikiem". Postanowiły więc nieznośnego hierarchę z nimi (z nami) skłócić. Nic z tego nie wyszło, a władze i tak były w błędzie. Owszem: powiązania te dla obu stron odgrywały ważną rolę, jednak źródło siły kardynała znajdowało się gdzie indziej.

Mówi o tym bodaj najpiękniejszy rozdział książki: “Kaplica przy Franciszkańskiej 3". “Po to jest kaplica w domu biskupa - czytamy - żeby wszystko się zaczynało u stóp Chrystusa". Wiele miejsca w tym krótkim rozdziale poświęcone jest wspomnieniu kardynała Sapiehy, a jednak czuje się, jak to wszystko jest osobiste, jak ważne i jak aktualne. Tu, panowie ubecy, ukryte było źródło siły.

"Biskup nie może zapomnieć"

Biskup jest dla wspólnoty i we wspólnocie. Doświadczenie to w przeróżnych kontekstach zjawia się we “Wstańcie, chodźmy!" i nawet zostaje użyte w obronie kapłańskiego celibatu. Na argument o samotności kapłańskiej, samotności biskupa, Autor odpowiada: “ten argument zdecydowanie oddalam", a to na podstawie własnego doświadczenia. Żadnej samotności nie doświadczyłem...

Biskup ma być otwarty na inicjatywy świeckich. To wskazanie Autor ilustruje wspomnieniem o Synodzie Krakowskim, duszpasterstwie rodzin, opiece nad chronicznie chorymi zorganizowanej przez panią Hannę Chrzanowską, “Sacrosongu". Wymienia (z uznaniem) Oazy ks. Franciszka Blachnickiego (był ich wielkim protektorem, co wśród polskich biskupów nie było wtedy regułą), Fokolarynów (byli potajemnie w Krakowie) oraz Opus Dei (nie było ich wtedy w Polsce). Do tej listy dołącza tych, których wielokrotnie spotykał jako papież: Chiarę Lubich, prałata Luigi Giussaniego i Jeana Vaniera, zapewniając, że jest jeszcze wielu innych, których nie sposób wyliczyć.

Biskup - człowiek wspólnoty kapłańskiej. Krakowskie prezbiterium, czyli księża, często zjawia się na kartach książki. Biskupi pomocniczy (biskupa Małysiaka, jeszcze jako proboszcza, nazywał - jak wspomina - “Albinem Gorliwym"), kapłani-współpracownicy z Kurii, proboszczowie, zakonnicy (choćby z Tyńca, gdzie wielokrotnie odprawiał rekolekcje - zobacz wspomnienie o. Augustyna Jankowskiego) i wreszcie klerycy z seminarium, gdzie zwykł spożywać wieczerzę wigilijną. Z licznych krótkich wzmianek ten świat wyłania się jako najbliższa rodzina, w której biskup czuje się u siebie, w której jest zakorzeniony.

Biskup jest człowiekiem wspólnoty - kolegium biskupiego. Teologiczne określenie zostaje przełożone na opowieści o przyjaźni łączącej krakowskiego arcybiskupa z pasterzami diecezji sąsiednich. Szczególne miejsce zajmuje wśród nich nieżyjący już biskup tarnowski Jerzy Ablewicz, o którym było wiadomo, że w piątki nie przyjmuje interesantów, bo pieszo pielgrzymuje do sanktuarium w Tuchowie, obmyślając po drodze kazanie na niedzielę. Biskupia kolegialność rozszerzała się jednak na inne kraje. W jej imię kardynał Wojtyła, mimo ryzyka, pojechał do Czechosłowacji na pogrzeb kardynała Stefana Trochty. Zapraszał do Krakowa biskupów z różnych stron świata, także spoza Europy.

Istotnym doświadczeniem biskupiej kolegialności dla metropolity krakowskiego stał się Sobór Watykański II. Wymienione w książce imiona poznanych wtedy przyjaciół są znakomite: abp Raymond Marie Tchidimbo, kard. Hyacinthe Thiandoum, kard. Paul Zoungrana, kard. Gabriel-Maria Garrone, o. Henri de Lubac, kard. Alfred Bengsch, ks. Joseph Ratzinger, który miał stać się w przyszłości jego najbliższym współpracownikiem. Spotkania z tymi ludźmi Autor określa jako “spotkania wzajemnego umocnienia".

I krótka wzmianka, jakby sygnał, że jest problem: jakieś miejsce w budowanej przez biskupa wspólnocie (“również o nich biskup nie może zapomnieć") mają i ci, którzy odeszli od kapłaństwa.

Największym skarbem, którym dysponuje biskup, są sakramenty. Biskup - pisze Jan Paweł II - musi nie tylko celebrować wielkie Msze, udzielać bierzmowania i święceń, ale także chrzcić dzieci, spowiadać, odwiedzać chorych, błogosławić małżeństwa. Poświęcone temu dwie stroniczki w książce stanowią zapis wieloletniego doświadczenia. Choćby spowiadanie. Jako duszpasterz akademicki co roku zapraszałem arcybiskupa na spowiedź rekolekcyjną. Zawsze był. W czarnej sutannie, wchodził do kościoła z ulicy, siadał w pierwszym wolnym konfesjonale i, nierozpoznany, spowiadał jak inni.

Biskup ma przewodniczyć modlitwie wiernych, ma głosić słowo Boże. Osobiście. Żadne środki przekazu nie zastąpią obecności. Wiedział to jako krakowski metropolita, wie jako papież. Opracowując kalendarium jego życia, nieraz byłem zaskoczony intensywnością tej obecności, często w jednym dniu, w miejscach tak odległych jak Paryż i Pcim.

Biskup, aby głosić innym, najpierw sam musi słuchać Słowa i rozważać w sercu (Jan Paweł II przywołuje w tym miejscu przykład Maryi). Musi czytać, wciąż musi się formować. Wzruszający jest rozdział, w którym Autor wspomina swoje pierwsze spotkania z książką. Najpierw siadał przy nim ojciec, głośno czytając Sienkiewicza i innych polskich pisarzy. Jako student czytał Szekspira, Moliera, Norwida, Wyspiańskiego, Fredrę. W Rzymie zaczął zgłębiać “Summę teologiczną" św. Tomasza. W Kolegium Belgijskim w Rzymie zachowały się dwa bruliony, w których studenci własnoręcznie wpisywali wypożyczone z biblioteki Kolegium książki. Ks. Karol wiele razy się tam wpisywał, dziś z tych wszystkich książek za wartą wymienia uznał jedną: właśnie “Summa Theologiae". Potem czytał dzieło Maxa Schelera, “Der Formalismus in der Ethik und materiale Wertethik". Wspomina, że tłumaczył sobie tę książkę na polski i pisał tezę. Wspomina też, że kiedy po otrzymaniu wiadomości o nominacji biskupiej i złożeniu wizyty arcybiskupowi Baziakowi wracał nocnym pociągiem do Olsztyna, czytał opowiadanie Hemingwaya “Stary człowiek i morze". Choć książka nie jest długa, czytał ją całą noc, tylko na krótkie chwile zapadając w drzemkę.

***

Z konieczności przedstawiona tu nieco pobieżnie, papieska wizja bycia biskupem jest bardzo osobista, ale jednocześnie bardzo obiektywna - nieco jak wykład. Autor należy do pokolenia, w którym nadmierne ujawnianie własnych uczuć było uważane za dowód złego smaku i w tej książce, wbrew pozorom, warstwa osobista została ukryta. Ale jest, i jest dramatyczna.

Słowa “Wstańcie, chodźmy!", tytuł i zarazem zdanie zamykające wstęp, a potem powtórzone na końcu książki, zostały wypowiedziane przez Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym, kiedy już było słychać kroki tych, którzy za chwilę mieli Go aresztować i wydać na mękę. “Wstańcie, chodźmy!" to zaproszenie do wyjścia na spotkanie cierpienia. Stanowi ono dopełnienie zaproszenia: “Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi". Jan Paweł II wie, że powołanie biskupa to oba te zaproszenia razem. Nierozdzielne.

Jan Paweł II, “Wstańcie, chodźmy!". Kraków 2004, Wydawnictwo św. Stanisława BM.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2004