Z cienia

Nadchodzi abolicja dla cudzoziemców nielegalnie przebywających w Polsce. To regulacja prawna od dawna i z utęsknieniem przez nich wyczekiwana. Wielu imigrantów mówi jednak: równie ważne, żeby Polacy zmienili do nas swoje nastawienie.

04.07.2011

Czyta się kilka minut

Może tutaj usiądziemy? - mówi i wskazuje na wolny stolik. Przy stoliku obok jakieś małe poruszenie. Szepty.

Szepty?! Czy to możliwe, żeby czarnoskóry wzbudzał nadal zaciekawienie na krakowskim rynku?

Ibrahim nie odpowiada wprost. Uśmiecha się z lekkim przekąsem: - Może to przez moje ubranie?

Kraj dla silnych

Może ma rację z tym ubiorem. Wypisz, wymaluj: amerykański raper. Kolorowa koszula. Na palcach dwa złote sygnety. Duże, grube. Na szyi - solidny łańcuch z krzyżem. Też ze złota. Kompletu dopełnia czarna bluza, przetykana (znów!) złotą nicią. I biała bejsbolówka na głowie.

Jednak nie raper, z muzyką niewiele ma wspólnego. Ma inną miłość - piłkę.

Od małego ze szmacianką u nogi, jakby się z nią urodził. Wszystkie placyki, wszystkie boiska w rodzinnym Ibadanie w Nigerii należały do niego. Wolny czas? Zawsze mecz, zawsze trening, piątek, świątek, niedziela.

To nie mogło podobać się ojcu. Ojciec zawsze na pierwszym miejscu stawiał naukę, chciał, żeby syn wyszedł na ludzi. Więc zakazy: "Dziś sobota - dziś pomagasz w domu i się uczysz". Dopiero gdy pod drzwiami jego domu pojawili się koledzy z drużyny syna i na kolanach prosili: "Panie Sunday, bez Ibrahima nie zagramy", i trener również przed nim uklęknął - przełamał się; z miłością trudno walczyć.

Jest rok 1996 - Ibrahim, ledwie szesnastolatek, gra już w Nigerdock FC Lagos - w jednym z najważniejszych nigeryjskich klubów. Wkrótce każdy kibic w Nigerii zna to nazwisko. Tam wypatruje go trener z Polski, Czesław Boguszewicz. I proponuje: "Może spróbujesz w Polsce". Ibrahim długo się nie zastanawiał: Europa to dla afrykańskich piłkarzy kraina marzeń.

W 1998 r. trafia do krakowskiej Wisły. Gra w niej do 2002 r. - i wchodzi z kolegami na piłkarski olimp. Dwukrotnie zdobywa tytuł Mistrza Polski, raz Puchar Polski i raz Puchar Ligi. Wspomina: - Przyleciałem w styczniu. Więc pierwszy szok: śnieg. Zimno. Szaro. Zupełnie inne domy. Wszystko inne. I nowi koledzy w klubie: "Cześć, cześć" - i tyle. Poza tym żadnych rozmów.

- Może po prostu nie znali angielskiego?

- Tak, to możliwe.

Ale i tak miał o niebo lepiej niż inni, mówi. Wszystko załatwił klub, miał legalny pobyt. Co innego ludzie, którzy przebywają w Polsce nielegalnie. Muszą mieć dużo siły. Najczęściej nawet nie wiedzą, do kogo mogą się zwrócić o pomoc. A nawet jeśli wiedzą - to często po prostu boją się ujawnić.

- Cudzoziemcy nielegalnie przebywający w Polsce zgłaszają się do nas falami - tłumaczy Katarzyna Musiuk, pracująca w krakowskim Centrum Pomocy Prawnej im. Haliny Nieć. - Gdy ktoś się przekonuje, że naprawdę możemy pomóc, przyprowadza wkrótce znajomych.

Tutaj nie przychodzą

Piątkowy ranek, Wydział do Spraw Cudzoziemców w małopolskim Urzędzie Wojewódzkim. Spory ruch.

Obywatelka Kanady (z pochodzenia Polka) przyszła się dowiedzieć, czy jej ojciec, żołnierz kampanii wrześniowej, utracił polskie obywatelstwo (po wojnie zamieszkał w Kanadzie).

Obywatelka Wielkiej Brytanii (też polskiego pochodzenia) wyjaśnia kwestię statusu bezpaństwowca jej zmarłego ojca. Obywatelka polska pomaga swojemu mężowi, Brytyjczykowi, zalegalizować jego pobyt w Polsce. Jeszcze kilku zagranicznych studentów, którzy załatwiają jakieś drobne formalności.

Czy do urzędu przychodzą też osoby nielegalnie przebywające w Polsce?

Pani w okienku wydaje się tym pytaniem nieco zaskoczona: - Ja takiej osoby tu dotąd nie widziałam. - I dodaje: - Zdarza się, że inni cudzoziemcy, przebywający w Polsce legalnie, pytają w ich imieniu o możliwość legalizacji pobytu. Zwłaszcza gdy w mediach pojawiają się jakieś informacje o planowanych abolicjach.

W Polsce przeprowadzono do tej pory dwie akcje abolicyjne - w roku 2003 i 2007. Obie, mówiąc oględnie, z umiarkowanym sukcesem. - W trakcie abolicji w 2003 r. wydano 2696 pozytywnych decyzji, a w 2007 r.: 1151 - mówi Ewa Piechota, rzeczniczka Urzędu ds. Cudzoziemców w Warszawie. Organizacje pozarządowe szacują, że to zaledwie ułamek rzeczywistej liczby cudzoziemców nielegalnie przebywających w Polsce.

Ilu ich faktycznie jest? - Trudno to określić - tłumaczy Piechota. - Szacunki różnych organizacji wahają się od 40 do 500 tysięcy osób. My, jako urząd, skłaniamy się do liczby 100 tysięcy.

Dlaczego więc tak mało osób skorzystało z abolicji w minionych latach?

- Powodem były bardzo wyśrubowane wymogi formalne - wyjaśnia Katarzyna Musiuk. - Osoby starające się o legalizację pobytu musiały między innymi przedstawić umowę o pracę i umowę najmu mieszkania.

Planowana na ten rok trzecia abolicja (Sejm ma ją uchwalić na jesieni) ma mieć zupełnie inny charakter. Podstawowym wymogiem udzielenia zezwolenia na zamieszkanie na czas oznaczony będzie nieprzerwany pobyt cudzoziemca w Polsce co najmniej od 20 grudnia 2007 r., czyli od wejścia Polski do strefy Schengen. Jednocześnie pobyt ten powinien być nielegalny w dniu wejścia w życie ustawy.

O zalegalizowanie pobytu w ramach abolicji będą mogli wystąpić także cudzoziemcy, którym przed 1 stycznia 2010 r. wydano ostateczną decyzję o odmowie nadania statusu uchodźcy i orzeczono o ich wydaleniu. Wymogiem uzyskania przez takich cudzoziemców zezwolenia będzie ich nieprzerwany pobyt w Polsce co najmniej od stycznia 2010 r. W tym przypadku również pobyt powinien być nielegalny w dniu wejścia w życie ustawy.

Musiuk: - To zasadnicza zmiana. Do uzyskania zezwolenia na zamieszkanie na czas oznaczony wystarczy właściwie deklaracja wnioskodawcy dotycząca okresu pobytu w Polsce. Jeśli nie będzie dowodów przeciwnych, zezwolenie zostanie wydane. I ci ludzie wreszcie wyjdą z cienia.

Osoby jakiej narodowości starały się do tej pory najczęściej o legalizację pobytu?

Ewa Piechota: - W minionych latach z abo­licji skorzystali głównie Wietnamczycy, następnie Ormianie, Mongołowie, Ukraińcy i Rosjanie.

Niewidzialni

Krakowska tandeta - jedno z największych targowisk w mieście. Kiedyś - stragany stojące na wolnym powietrzu. Dziś - duży budynek, trochę naśladujący galerie handlowe z centrum miasta; dziesiątki sklepików w środku. Obok budynku stoi coś w rodzaju olbrzymiej wiaty, pod której dachem kryją się niezliczone stoiska, głównie z odzieżą. Sprzedający w budynku? Sami Polacy. Sprzedający pod wiatą? Sami Wietnamczycy.

Wszyscy z legalnym pobytem?

- Nawet jeśli ktoś nie ma ważnych dokumentów, to przecież się do tego nie przyzna - tłumaczy ze śmiechem mickiewiczowską wręcz polszczyzną Dao Xuan Anh, jeden z handlujących, który mieszka w Polsce od 36 lat i ma polskie obywatelstwo.

Katarzyna Musiuk: - Wietnamczycy handlujący na targowiskach z reguły mają jednak ważne dokumenty, jeśli nawet nie polskie, to czeskie. W Czechach można o wiele łatwiej uzyskać pozwolenie na pobyt, a tamtejsze dokumenty obowiązują także u nas.

Jak więc znaleźć cudzoziemców przebywających w Polsce nielegalnie?

Musiuk: - Te osoby są bardzo ostrożne. Do naszego centrum wiele osób tylko dzwoni lub wysyła anonimowe maile z konkretnym zapytaniem. Często z obawy przed deportacją cudzoziemcy w ogóle nie decydują się na bezpośredni kontakt z nami.

Nowe życie

Dzwoni Ormianka, która mieszka w Polsce nielegalnie od 1992 r. Czyli od prawie dziewiętnastu lat!

Nie podaje nazwiska ani adresu. Żadnych danych.

- Musiałam wyjechać z Armenii z mężem i rocznym dzieckiem, bo toczyła się tam wojna z Azerbejdżanem, a nasze miasto znajdowało się w centrum walk. Żyliśmy w ciągłym zagrożeniu - opowiada. - Od początku staraliśmy się żyć normalnie i zalegalizować swój pobyt. Dlatego w 1993 r. złożyliśmy wniosek o azyl do Wydziału do Spraw Uchodźców i Azylantów w Warszawie. Jednak odmówiono nam. W późniejszych latach znów ubiegaliśmy się o nadanie statusu uchodźcy, jednak nie otrzymaliśmy go.

- Jak Państwo zarabiali na życie?

- Robiliśmy różne rzeczy. Głównie handlowaliśmy.

- Rozliczaliście się z podatków?

- Nie.

- A syn? Chodził do szkoły?

- W Polsce urodziłam jeszcze dwóch synów. Jeden z nich przyszedł na świat z wadą wzroku. Był kilka razy operowany i leczony. Obaj skończyli szkołę podstawową. Teraz starszy chodzi do liceum, a młodszy kończy gimnazjum. Żaden z nich właściwie nie mówi po ormiańsku. Wychowali się w kulturze i mentalności polskiej.

- Przez cały ten okres przebywali Państwo w Polsce nielegalnie?

- Nie. Skorzystałam z abolicji w 2003 r. i zalegalizowałam swój pobyt. Gdy termin karty tymczasowego pobytu się skończył, złożyłam wniosek o jego przedłużenie. Ale decyzja była odmowna, z powodu niewystarczających środków na utrzymanie. Mieliśmy pieniądze, ale nie byliśmy w stanie tego udowodnić, bo nie prowadziliśmy legalnej działalności gospodarczej.

Opowiada, że odwoływała się od tych decyzji. Bezskutecznie. W końcu została zatrzymana przez Straż Graniczną na 48 godzin. Wypuszczono ją po 28 godzinach i wszczęto procedurę deportacyjną. Dotyczy jej i dwójki nieletnich dzieci.

- A mąż?

- Mąż otrzymał w 2010 r. kartę tymczasowego pobytu. Teraz stara się o jej przedłużenie i czeka na odpowiedź. Ma również pozwolenie na pracę i pracuje.

- Słyszała Pani o abolicji, którą szykują polskie władze?

- Czekamy na nią jak na zbawienie! Bo skończy się ciągły strach przed odesłaniem do Armenii, gdzie nikt i nic na nas już nie czeka. Bo zaczniemy nowe życie.

Zmienić głowę

Cudzoziemcy w Polsce boją się jednak nie tylko deportacji - obawiają się też skierowanej przeciwko nim agresji. Dotyczy to przede wszystkim osób o ciemniejszym kolorze skóry.

Ibrahim: - Ja właściwie nie pamiętam meczu, żeby nie było słychać okrzyków kibiców przeciwnej drużyny: "Bananie, wypier... do Afryki! Małpa! Bambusie, wypad z Polski!".

Przykre? Pewnie, że przykre. Mówił sobie jednak w duchu: wszędzie są dobrzy i źli ludzie. W każdym kraju. Zresztą na meczach kibice zawsze i wszędzie krzyczą różne rzeczy. Wyzywają się nawzajem od najgorszych, obrażają też piłkarzy z drużyn przeciwnych. Więc niech sobie ktoś krzyczy: "bambus". I co z tego?

Znalazł zresztą na to sposób. Krzyknął ktoś: "Sunday, ty bananie!" - on odwracał się do niego i machał ręką. Przyjacielsko, z uśmiechem. Często słyszał wtedy, jak jeden mówi do drugiego: "Kur..., on nie rozumie - krzyknij inaczej!".

Nie zawsze kończyło się tylko na wyzwiskach. Idzie kiedyś z kolegą ulicą w pobliżu krakowskiego rynku, a tu ktoś go zaczepia. Zagaduje głupio, zagaduje - w końcu szarpie za ramię.

Ibrahim: - Co było robić? Musieliśmy się bronić. Dwóch na czterech. Ale jakoś się udało.

Najgorzej było w Ostrowcu Świętokrzyskim w 2002 r., krótko przed meczem Polska - San Marino. Ibrahim jedzie przez miasto samochodem z trzema kolegami, też czarnoskórymi, a tu nagle inny samochód zajeżdża mu drogę. Wyskakuje z niego kilku mężczyzn i rusza do ataku. - Bronimy się, jak możemy, ale ich ciągle więcej i więcej - opowiada. - W pewnym momencie patrzę i myślę: "Boże, ich jest chyba z dwustu!". Myślałem, że to już koniec. Że tam zginiemy.

Uratował ich najprawdopodobniej jakiś mieszkaniec, który zadzwonił na policję. Gdy pojawiły się radiowozy, tłum się wycofał.

Incydenty zdarzają się również w codziennym życiu. Drobne rzeczy. Idziesz wieczorem do klubu przy rynku - a tu bramkarz nie chce cię wpuścić. "Proszę, to moje zaproszenie" - podsuwasz mu pod nos. Na niewiele się to zdaje: "Zaproszenie już jest nieważne". "Jak to nieważne?! Przecież ci obok, biali, mają dokładnie takie same - i wchodzą". "No, nieważne i już! Wypad!"

- Tak, abolicja to dobra rzecz - mówi Ibrahim. - Choć gdyby niektórzy Polacy zmienili kilka rzeczy w swoich głowach, też byłoby nieźle.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2011