Wyśniona Europa

Czy Europa to "końcowy punkt w historii świata, jak chciał filozof Friedrich Hegel? A może Europa to "ostatnie wcielenie starożytnej Grecji, jak podejrzewał austriacki pisarz Stefan Zweig? Temat "Europa od dawna poruszał myślicieli. Także w naszych czasach - postmodernizmu, globalizacji, terroryzmu, kłopotów z islamem - "Europa pozostaje wyzwaniem intelektualnym.

22.05.2006

Czyta się kilka minut

Niemieccy muzułmanie demonstrują przed ambasadą Danii w Berlinie przeciwko publikacji karykatur Mahometa; luty 2006 r. /
Niemieccy muzułmanie demonstrują przed ambasadą Danii w Berlinie przeciwko publikacji karykatur Mahometa; luty 2006 r. /

Bo gdy politycy milczą, głos zabierają intelektualiści. Czasem proroczo, czasem uzurpatorsko, czasem niezbyt mądrze...

Stasiuk: lęk

Zacznijmy od ostatniej kategorii, zacznijmy od Andrzeja Stasiuka, pisarza cenionego w Niemczech zwłaszcza w kręgach zainteresowanych egzotyką "ze Wschodu".

W eseju "Moja Europa" Stasiuk dokonuje pomiaru swojego "europejskiego środka" przy pomocy cyrkla: ostrze wbijając w beskidzką wieś, gdzie mieszka, zatacza krąg, 300 kilometrów i nie więcej. Poza jego granicami pozostają antyczne kolebki europejskiej kultury - Hellada i Rzym, jak również Paryż, miejsce narodzin Oświecenia. Tak Stasiuk opisuje "swoją" Europę, zawężając ją okiem sceptyka, który nie wierzy w postęp. Napotkać można u niego prostoduszne konstatacje, że czas interesuje tylko tych, którzy mają nadzieję, iż coś się zmieni, a więc "nieuleczalnych głupców".

Patrząc trzeźwo, prace Stasiuka o Europie, a ostatnio jego eseje podróżnicze, w których opisuje to, co nazywa "fałszywą Europą" (to np. Albania czy Mołdowa), nie są niczym innym, jak tylko romantyzującą pochwałą zacofania. Dowodzą jakiegoś lęku, trudno uchwytnego racjonalnie, przed rzekomo niwelującą wszystko zachodnią nowoczesnością. Podobny lęk dostrzec można także u innych wschodnioeuropejskich autorów.

Verheugen: uzurpacja

Kategoria druga - uzurpacja - zadomowiła się zwłaszcza w Brukseli, w unijnym centrum, a także (czy nawet: szczególnie) w niektórych niemieckich umysłach. "Europa. Jak powstaje nowe światowe mocarstwo" - tak niemiecki komisarz Günter Verheugen zatytułował swoją najnowszą książkę. Architekt poszerzenia Unii z 2004 r. opisuje w niej nowe strategiczne priorytety Europy po dwóch, jego zdaniem kluczowych, punktach zwrotnych: 9 listopada 1989 r. (upadek muru berlińskiego) i 11 września 2001 r. (ataki terrorystyczne na USA).

Sporo miejsca poświęca Verheugen relacjom między Europą a innymi global players, aktualnymi i przyszłymi: obok USA, także Rosji, Chinom i światowi islamskiemu. Dowodzi, że "Europa jest w momencie szczególnym, tuż przed podjęciem decydującego kroku na arenę światowej polityki, i to jako jej podmiot: samodzielny gracz, świadom tego, kim jest i jakie ma możliwości. Unia Europejska nie jest już organizacją luźną i regionalną, ale mocarstwem światowym w stadium powstawania".

Dziś, w ponad rok po ukazaniu się książki Verheugena, postulat jego wydaje się makulaturą albo co najmniej uzurpacją i myśleniem życzeniowym. Po wecie Francji i Holandii wobec projektu eurokonstytucji i paraliżu, jaki owładnął odtąd polityków (nikt nie sformułował pomysłu, co dalej z reformą instytucjonalną Wspólnoty), trudno doprawdy twierdzić, że Unia staje się światową potęgą. A patrząc na to, jak tchórzliwie brukselska "centrala" potraktowała niedawno jeden z krajów członkowskich, który znalazł się w potrzebie (Danię wystawioną na agresję w krajach islamskich podczas sporu o karykatury Mahometa; właściwie zostawiono ją samą sobie), można mieć wątpliwości, czy zjednoczona Europa kiedykolwiek stanie się "globalnym graczem", którego trzeba traktować poważnie.

Rifkin: marzenie

O wizji "łagodnego mocarstwa" śni także amerykański socjolog-futurysta Jeremy Rifkin, autor książki "Europejskie marzenie", który w Starym Kontynencie widzieć chciałby ostatni bastion oporu przeciw "globalnemu szaleństwu".

Rifkin przeciwstawia sobie dwie odmienne, jak twierdzi, cywilizacje, amerykańską i europejską: ekonomiczny indywidualizm - socjalnemu myśleniu wspólnotowemu; ambicje imperialne - dyplomacji opartej na dążeniu do konsensu; konsumizm - zorientowaniu na kulturę; szaleństwo na punkcie techniki - sceptycznemu podejściu do postępu. "Amerykański sen" to przeszłość, regionem przyszłości i nadzieją świata jest Europa - brzmi teza Rifkina, który w Europie widzieć chciałby elity lepiej wykształcone niż w USA, naukowców niehołdujących maksymie, że wszystko jest możliwe, i przedsiębiorców, którzy swój fach postrzegają jako służbę dla dobra wspólnoty.

Problem w tym, że diagnoza Rifkina, amerykańskiego lewicowego liberała, niewiele ma wspólnego z europejską rzeczywistością. Rzeczywistość - to ekonomiczny zastój w wielu krajach, nikłe szanse na miejsce dla Unii jako całości w Radzie Bezpieczeństwa ONZ (tak, była kiedyś taka idea), blamaż na Bałkanach (gdzie kolejne wojny zakończono dopiero dzięki ingerencji USA), zero postępu w kwestii Kosowa (zarządzanego przez Unię), wreszcie permanentne kłótnie między ministrami finansów unijnych krajów o to, czy i jak harmonizować podatki...

Jeśli coś pozytywnego bije z wizji Rifkina, to optymizm i jego wiara w Europę. To i tak niemało, zważywszy na depresyjno-melancholijne nastroje, które zdają się dominować w wielu krajach Unii.

Mak: lekcja historii

Niemal wyłącznie w przeszłość Europy spogląda z kolei holenderski publicysta Geert Mak. W 900-stronicowym dziele "Europa. Podróż przez wiek XX" podejmuje istotnie podróż w czasie przez stulecie europejskich "wojen domowych", które skończyły się narodzinami idei integracji, i apeluje o duchową otwartość Kontynentu. Mak mierzy przestrzeń i czas. Objeżdża miejsca, przyporządkowując je datom. Paryż 1900; Verdun 1916; Petersburg 1917; Monachium 1923; Guernica 1937, Dunkierka 1940; Berlin, Warszawa i Auschwitz 1942; Stalingrad 1943; Budapeszt 1956; Gdańsk 1980; znowu Berlin 1989; Srebrenica 1995. Mak odwiedził je, opisał ich historię i rozmawiał ze współczesnymi ludźmi tam napotkanymi.

Ale Geert Mak spogląda nie tylko w przeszłość. W dzisiejszej, po części zjednoczonej już Europie, narastają lęki: przed nowymi krajami członkowskimi, przed tanią konkurencją, przed groźnymi obcymi. Zarazem obywatele Unii jako coś oczywistego, naturalnego przyjmują to, co jest sukcesem - proces integracji kontynentu i jego pozytywne skutki - zapominając szybko o tym, co było wcześniej: wojnach czy biedzie.

Bo historia integracji Europy to historia sukcesu. Zbyt często jednak Europa ta traktowana jest jedynie jako pojęcie ab-strakcyjne, a nie jako uczucie. Temu właśnie przeciwstawia się Holender: Mak chce przekazać mieszkańcom Unii poczucie przynależności do czegoś, co jest wspólne nie tylko na płaszczyźnie brukselskich regulacji, abstrakcyjnych dla zwykłego człowieka; drogą zaś do takiego poczucia wspólnoty może być wspólne doświadczenie historyczne. Dlatego nie proponuje jakiegoś utopijnego "projektu europejskiego", ale jakby nowoczesną agorę, gdzie Europejczycy mogliby wymieniać się doświadczeniami z historii.

Obywatele: strach

Jednak gdy odłożymy na chwilę lektury i zanurzymy się w europejskiej (i globalnej) codzienności, zaiste rozważania te wydać się mogą utopiami. Wiek XXI ledwie się zaczął, a już mnożą się nowe zagrożenia. Ataki z 11 września, zamachy na Bali i w Madrycie, mord na amsterdamskim filmowcu Theo van Goghu, rzeź w Londynie - wszystkie te zbrodnie, popełnione przez islamskich ekstremistów, zmieniły polityczny klimat w Europie. W niektórych krajach, zwłaszcza tych z dużym odsetkiem ludności muzułmańskiej (jak Francja, Niemcy, Wielka Brytania, Hiszpania, Holandia i Włochy), narastają wątpliwości, czy muzułmańscy imigranci w ogóle mogą (chcą) się integrować.

Kilka faktów. W ostatnich latach Europa Zachodnia stawała się coraz częściej "linią frontu" w konflikcie między światem okcydentalnym a islamskim. Zawężenie do Europy Zachodniej wynika stąd, że w nowych krajach Unii społeczność muzułmańska nie odgrywa praktycznie żadnej roli; zwróćmy uwagę, że z najludniejszych państw Wspólnoty jedynym, który nie ma znaczącej liczby muzułmanów, jest Polska. Na razie. Bo jest bardziej niż prawdopodobne, że prędzej czy później fala imigrantów skieruje się także właśnie tu.

Tymczasem, o ile chrześcijańska (w rozumieniu nie tylko religijnym, ale też kulturowym) ludność Europy maleje, liczba muzułmanów - także w Europie - rośnie. W ciągu ostatniego stulecia ich liczba wzrosła w świecie ze 150 milionów do 1,2 miliarda. W Unii żyje ich, szacunkowo, 20 mln (5 proc. społeczeństwa Unii). Jeśli wskaźniki imigracyjne i demograficzne utrzymają się na obecnym poziomie, w 2020 r. będzie to 10 proc. Już dziś 7 proc. wszystkich dzieci, które przyszły na świat w 2005 r. w krajach Unii, a także jedna czwarta wszystkich uczniów francuskich szkół - to muzułmanie. Podobne trendy widać w Niemczech, Holandii, Anglii, a przy otwartych granicach prędzej czy później fala ta dotrze nad Wisłę.

Dlaczego jest to problem? Bo chodzi o pytanie kluczowe dla funkcjonowania unijnych społeczeństw: czy i jak ludzie ci, wychowani w takiej religii jak islam, dostosują się do europejskich wartości - rozdziału religii od państwa (nie mylić z rugowaniem wiary z życia publicznego), indywidualnych wolności, praw kobiet i wszystkich innych osiągnięć demokracji, na jakich opiera się życie społeczne w Europie?

Tak zwany spór o karykatury był co najwyżej symptomem. W istocie chodzi o to, czy i jak muzułmanie żyjący w Europie mogą i chcą włączać się w społeczeństwo większości. Niedawne erupcje nienawiści, które do głosu dochodziły także na ulicach miast Europy, nie zapowiadają niczego dobrego.

Tibi: ostrzeżenie

Tymczasem nie można powiedzieć, że nikt nie ostrzegał. Pierwszy prorok jest powszechnie znany: już w połowie lat 90. ukazała się książka Samuela Huntingtona o walce cywilizacji. Także niemiecko-syryjski badacz islamu Bassam Tibi ostrzega przed narastającym konfliktem w swych kolejnych książkach, których tytuły mówią same za siebie: "Wojna cywilizacji", "Europa bez tożsamości?" i ostatnia "Nowy totalitaryzm, święta wojna i bezpieczeństwo Zachodu". Opisując w nich różne przejawy "konfliktu cywilizacji" na terenie Europy, Tibi opowiada się za uznaniem, że istnieje coś takiego jak "europejska kultura dominująca", do której dostosowywać powinni się imigranci. Jeśli odrzucą oni europejskie wartości, "wówczas cieniem na Europie położy się konflikt cywilizacyjny, który może zamienić się w wojnę światopoglądów, także pod postacią aktów przemocy".

To, co Bassam Tibi traktuje jako prognozę, dla innych jest już gorzką rzeczywistością. Daniel Benjamin i Steven Simon, amerykańscy eksperci od spraw bezpieczeństwa, swoją książkę "The Next Attack" rozpoczynają stwierdzeniem": "Przegrywamy". Francuski dziennikarz Guillaume Dasquie swoją książkę o walce tajnych służb z islamskim terroryzmem zatytułował: "Al-Kaida zwycięży". Maureen Dowd konstatuje w "The New York Times": "Kiedyś trzeba było puszczenia w ruch armii izraelskiej, aby wzburzyć świat arabski. Dziś starczy kilka karykatur".

W istocie, w 2005 r. z powodu kilku karykatur to Europa, cała Europa, stała się dla wielu muzułmanów "wrogiem nr 1". Trudno oprzeć się wrażeniu, że gazetowe rysunki były jedynie pretekstem dla nieskrępowanej niczym agresji nakierowanej na europejską tożsamość i wartości.

Fukuyama: proroctwo

Co młodych mieszkańców Europy wyznania muzułmańskiego pcha w ramiona fundamentalistów? Przede wszystkim - kwestia ich tożsamości. Dlatego Francis Fukuyama (obecnie wykładowca uniwersytetu w Baltimore) twierdzi, że to Europa stanie się obszarem najbardziej zapalnych konfliktów w XXI w.

Dla Fukuyamy, który po klęsce komunizmu wieścił koniec historii, to Europa może stać się wręcz "najważniejszym polem bitwy w walce z terroryzmem". Jego zarzut: Europa popełniła grzech zaniechania, nie rozwijając instrumentów, które przeciwdziałałyby izolacji młodych wyznawców islamu. Przykładowo, 40 proc. niemieckich muzułmanów nie ma ukończonej edukacji szkolnej i żyje z pomocy socjalnej. Dlatego Fukuyama sądzi, że częścią problemu jest kształt europejskiego państwa opiekuńczego, gdyż "masy muzułmanów z pierwszego i drugiego pokolenia są bez pracy, żyją z zasiłków i nie mogą wnieść żadnego wkładu w społeczeństwo", a tym samym są wykluczone z przestrzeni "narodowej tożsamości".

Europa musi więc dostosować się do realiów społecznych, ale z drugiej strony nie może praktykować dłużej fałszywie, zdaniem Fukuyamy, pojmowanej tolerancji. Amerykanin radzi Europejczykom, aby wrócili do swych kulturowych korzeni, również tych chrześcijańskich, a także do tradycji religijnych. W jednym z wywiadów mówił on: "Wy, Europejczycy, musicie jasno określić, za jakimi wartościami pozytywnymi opowiada się wasza cywilizacja, gdyż jesteście konfrontowani z agresywną i mocną ideologią". Czy wzorem dla Europy może stać się zatem społeczeństwo USA, ów "tygiel" wielu kultur, które tworzą naród amerykański? Tak, odpowiada Fukuyama, ale tylko wtedy, jeśli imigranci zintegrują się w społeczeństwach Europy. Mniejszości, które będą budować swoje "społeczeństwa równoległe", nie mogą być tolerowane.

Jeśli diagnoza ta jest trafna, Europa stoi przed zadaniem, które wydaje się niemal nie do rozwiązania. Problemy z integracją są niemal wszędzie podobne - w Paryżu i Amsterdamie, w Berlinie i Londynie. Jak zatem dzielić i równocześnie budować coś, co łączy wszystkich?

***

Europa, kontynent w punkcie zwrotnym swych dziejów. Wiele pytań, mało konkretnych odpowiedzi. Płaczliwość Stasiuka, mania wielkości Verheugena, historyczne wycieczki Maka mogą być interesującą lekturą. Ale to Amerykanie, jak Fukuyama, są realistami. Trzeba, dowodzi ten ostatni, znaleźć miarę między stanowczością a tolerancją, dla obrony europejskich wartości. Bo najbliższe lata cechować będzie spór nie tylko o politykę, ale też o wartości.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2006