A mury rosną

I znów te same teksty, zdjęcia i obrazy: wykrzywione w nienawiści twarze gdzieś w Pakistanie i na Bliskim Wschodzie, podpalenia i manifestacje, żądania przeprosin za obrazę islamu, dyskusje o tym, kto winien, wreszcie nieśmiałe głosy mówiące o dialogu, mimo wszystko.

25.09.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Pytania i spekulacje są jednak nieco inne, dużo poważniejsze aniżeli w przypadku sporów o karykatury proroka. Dlaczego Benedykt XVI powołał się akurat na słowa Manuela II Paleologa, skoro ich nie akceptuje? Czy reakcja świata islamu wynika z niezrozumienia przesłania papieskiego, czy też z tego, że zrozumiano je aż za dobrze? Czy cytowanie cesarza Bizancjum, kiedyś przecież świetnego państwa chrześcijańskiego, które zostało ostatecznie zmienione w muzułmańską Turcję, nie jest sygnałem alarmowym dla zeświecczonych Europejczyków, ale też - pośrednio - dla muzułmanów, że są granice, których przekroczyć nie mogą? Czy ta wypowiedź nie wpisuje się w działania papieskie, jakoby niechętne dialogowi z innowiercami, których przykładem była chociażby audiencja udzielona Orianie Fallaci niekryjącej swej niechęci, a nawet nienawiści do wszystkiego, co muzułmańskie? I wreszcie: jak się to ma do spuścizny Jana Pawła II, który zyskał ogromną sympatię w świecie muzułmańskim, zwłaszcza po sprzeciwie wobec militarnej interwencji w Iraku?

Zapewne nie wszystkie pytania są dobrze postawione, zresztą także odpowiedzi na niektóre z nich będą tylko cząstkowe, czasami w dyplomatyczny sposób niedookreślone, a czasami pominięte milczeniem. Nie bardzo tylko wiadomo, jak rozumieć tych, którzy głośniej lub ciszej powiadają, że nareszcie Papież postawił sprawę jasno: "z muzułmanami trzeba ostro i bez zbędnej politycznej poprawności". To niby co, dmiemy w surmy bojowe i przygotowujemy nową noc św. Bartłomieja? Otwieramy kolejny front wojny ideologicznej, bo ta z "terroryzmem islamskim" jakoś nie idzie?

Nie sposób przypuszczać, że akurat Benedykt XVI pragnął eskalacji jakiegokolwiek konfliktu, niemniej stare rany - jakby niechcąco - otwarły się po raz kolejny. Islam znów stał się dla wielu Europejczyków zagadką, i to chyba nie mniej złowrogą aniżeli po serii zamachów w Madrycie czy Londynie. Tylko dlaczego? Czy istnieje coś takiego jak jeden niepodzielny i niezmienny islam, który stanowi coraz większe wyzwanie dla jakoby słabnącej ideowo Europy?

Niezmienne i zmienne przesłanie

Oczywiście islam, jak niemal każda religia, posiada swój przekaz teologiczny, który praktycznie nie zmienił się od stuleci i który - znów: podobnie jak w innych tradycjach - stanowi dość mocne spoiwo łączące wszystkich wyznawców na całym świecie. Chociażby dogmat, że Bóg jest jeden i że ostatnim Jego prorokiem był Mahomet, nie podlega dyskusji. Większość wiernych uznawała też za pewnik, dogmat niemal, że państwo powinno wspierać przestrzeganie religijnego prawa i karać tych, którzy je łamią. Niemniej zawsze istniała ogromna ilość kwestii, które dzieliły pobożnych muzułmanów i stawały się zarzewiem licznych konfliktów, nierzadko krwawych. Przykładowo: czy Koran jest stworzony, czy może współwieczny Bogu? Czy poważne wykroczenie przeciw prawu islamu oznacza, że sprawca przestaje być członkiem wspólnoty wiernych, czy też jest nim nadal? Jaka ma być procedura wyboru następcy zwierzchnika całej wspólnoty muzułmańskiej?

Pytania i problemy zmieniały się, jak zmieniał się świat, w którym przyszło żyć milionom wiernych. Gdy w XIX wieku cywilizacja islamu zetknęła się już na dobre z cywilizacją Zachodu, ówcześnie dominującą niemal pod każdym względem, pytania o interpretację religii nabrały nowych wymiarów. Co to jest demokracja muzułmańska? Jaka ma być pozycja kobiet w społeczeństwie? Czy w nowych warunkach społecznych i politycznych wielożeństwo jest jeszcze do utrzymania? Gdzie jest miejsce polityki, a gdzie religii?

Odpowiedzi były bardzo różne, czasami do złudzenia przypominające koncepty powstałe w Europie. Np. prawo cywilne i handlowe w coraz większej liczbie państw muzułmańskich zaczęto wzorować na europejskim, kopiowano nawet konstytucje, jak w przypadku Persji sięgającej do rozwiązań belgijskich. Wreszcie nadszedł czas podważenia samych fundamentów państwa opartego dotychczas na Księdze i tradycji. Pojawiły się ideologie nacjonalizmu, socjalizmu, a nawet komunizmu, zdobywające coraz większą liczbę zwolenników. Część muzułmanów wybiera, a może raczej wypracowuje modernistyczną wersję swojej religii, inni pozostają przy tradycji, chociaż i ta zmienia się stopniowo; wreszcie są i tacy, którzy całkowicie (chociaż nie zawsze jawnie) odrzucają większość religijnych nakazów. Świat islamu podzielony jest na mnóstwo części, niekoniecznie uzupełniających się wzajemnie.

Niby to nic nowego w historii, bo faktycznie jedność ummy, czyli wspólnoty wiernych, częściej była pobożnym życzeniem aniżeli faktem. Tym razem jednak inna wydaje się świadomość muzułmanów, którzy po prostu wiedzą z doświadczenia lub przynajmniej widzą w mediach różnice dzielące ich świat od świata nazywanego zbiorczo Zachodem.

Świadomość porażki

Rzecz dotyczy głównie czegoś subiektywnego, choć zanurzonego mocno w twardych faktach polityki i ekonomii. Większość państw cywilizacji islamu zaliczana jest do obszaru biedy, zacofania i politycznego despotyzmu. Wszelkie eksperymenty ideologiczne mające mniej lub bardziej zachodnie inspiracje okazały się porażką. Do tego dochodzi poczucie oblężenia przez tych, którzy określani są (i to nie tylko przez radykałów) jako "krzyżowcy". To przecież nie wojska Organizacji Konferencji Islamskiej obalają domniemane tyranie w Portugalii, na Bałkanach czy w Polsce, ale oddziały euro-amerykańskie (w ramach sojuszu NATO albo i bez niego) przywracają demokrację, tworzą rządy, budują społeczeństwo obywatelskie etc. w Afganistanie i Iraku. Liczba ofiar w obydwu operacjach, wliczając w to cywilów, idzie już w dziesiątki tysięcy, co sprawia, że odbiór medialny bardzo złożonej przecież sytuacji w tych krajach wydaje się ogromnie negatywny w całej niemal cywilizacji islamu. Doniesienia o torturach, jak te o Abu Ghraib, mieszają się z informacjami o przypadkowych bombardowaniach domów mieszkalnych, a te z kolei wzbogacane są o pikantne newsy na temat europejskiego rozumienia wolności słowa (szyderstwa z postaci proroka Mahometa). I wreszcie ostatnia wiadomość, tym razem z dotycząca papieskich odwiedzin w Niemczech, odbierana przez jednych ze zdumieniem, przez innych ze wściekłością...

Ta wybuchowa mieszanka medialna musi budować poczucie ogromnego resentymentu w stosunku do obszarów, które stanowią marzenie wielu młodych z Pakistanu, Maroka czy Algierii. Bo Europa i Stany Zjednoczone są tu postrzegane bardzo dwuznacznie: z jednej strony jako magiczne miejsca, gdzie chciałoby się pracować i mieszkać, a z drugiej jako sojusz neokolonizatorów, którzy pragną podporządkować sobie domenę islamu. Oczywiście wśród Amerykanów, a jeszcze bardziej wśród Europejczyków ta część rozumowania odbierana jest jako czysty nonsens, ale nie sposób lekceważyć odczuć drugiej strony, jeżeli zamierza się prowadzić skuteczną politykę zagraniczną (a i wewnętrzną, biorąc pod uwagę generację nowych muzułmanów na Starym Kontynencie).

Można zatem odnieść wrażenie, że po obu stronach coraz wyższego muru do głosu dochodzą radykalni zwolennicy konfrontacji, ale też coraz donośniej słychać głosy domagające się umiarkowania i propozycji nowego pax mundi. Europejczycy i Amerykanie zadają jednak pytanie, i to już bez otoczki politycznej poprawności, czy ów pax mundi da się tworzyć wspólnie ze zwolennikami radykalizmu.

Radykalizm i umiarkowanie

Spróbujmy wyjaśnić rzecz, która wygląda na najbardziej kontrowersyjną i najbardziej obrosłą stereotypami, zwłaszcza po 11 września 2001 r. To nie jest tak, że radykalne odłamy islamu mają niezmienną liczbę zwolenników będących w ciągłej gotowości do przeprowadzenia tej lub innej akcji. Oczywiście istnieją większe lub mniejsze grupy członków jakiejś partii lub ugrupowania, ale proces rekrutacji czy też "uaktywniania" biernych do tej pory zwolenników ma prawie zawsze charakter falowy.

Narastanie przemocy, jej gwałtowna eskalacja zależą od bardzo wielu czynników, np. od specyficznego paliwa ideologicznego, które tworzy się na skutek rozmaitych procesów zewnętrznych, najczęściej o silnym zabarwieniu politycznym. Ci, którzy do tej pory byli bierni i niezainteresowani polityką, stają się pod wpływem wydarzeń, a może raczej pod wpływem ich ideologicznych interpretacji, aktywnymi uczestnikami, więcej nawet: bojownikami "o sprawę", która zaczyna obchodzić coraz większą liczbę współwyznawców. Ważna jest w takiej sytuacji polityczna i ideowa temperatura zdarzeń oraz atmosfera emocjonalna, bowiem to, co jeszcze kilkadziesiąt czy nawet kilka lat temu było błahym incydentem, dzisiaj może być rozumiane zupełnie inaczej.

Totalna krytyka islamu jako religii "wstecznej" dokonana przez twórcę współczesnej Turcji Kemala Atatürka nie przeszkodziła mu w objęciu władzy i dokonaniu gigantycznej reformy państwa. Wręcz przeciwnie: przez niemałą część społeczeństwa został uznany za bohatera, który "skierował kraj na nowoczesne, świeckie tory rozwoju". Z kolei bezwzględne tępienie islamu na terenie Związku Sowieckiego nie przeszkodziło Moskwie w tworzeniu sfer wpływu w świecie arabskim (przynajmniej do czasu agresji na Afganistan), czy szerzej: muzułmańskim, który kierował się ówcześnie bardziej zasadą realpolitik aniżeli głoszeniem religijnego braterstwa.

Atmosfera przyzwolenia lub przynajmniej obojętności na krytykę religii zaczęła jednak ustępować rzeczywistemu albo przynajmniej deklarowanemu przywiązaniu do wartości islamu. Bardzo istotną cezurą historyczną była rewolucja islamska w Iranie pod koniec lat 70., która na dobre wprowadziła na scenę polityczną religię jako siłę zdolną obalać rządy i ustroje. Fale rewolucyjnej gorliwości poruszały się w niejednakowym tempie. Gilles Kepel, jeden z najbardziej znanych badaczy politycznego islamu, stawia wręcz tezę (prawda, że dyskusyjną), iż najbardziej radykalna wersja muzułmańskiego fundamentalizmu znajduje coraz mniej zwolenników, bo członkowie ummy przekonują się na własnej skórze, że "przemoc rodzi przemoc" i często wniwecz obraca najbardziej śmiałe polityczne plany.

Przyjaciele chrześcijan

Do myślenia dają wyniki badań dotyczących poglądów muzułmanów w wybranych krajach świata na kwestie religijne i polityczne; badania, które zostały przeprowadzone w 2006 r. przez jeden z najbardziej cenionych amerykańskich think-tanków, Pew Research Center. Zebrane informacje częściowo potwierdzają wcześniejsze przypuszczenia, częściowo obalają mity, bardzo często zdumiewają i każą spojrzeć na współczesne problemy nieco inaczej.

Chyba najbardziej drażliwe pytanie dotyczy stosowania "usprawiedliwionej religijnie przemocy" w stosunku do cywilów, co można by rozumieć jako wyjątkowe zastosowanie reguł dżihadu. Co ciekawe, wbrew powszechnemu na Zachodzie mniemaniu poparcie dla tego rodzaju przemocy wśród muzułmanów systematycznie spada i to akurat w sytuacji, kiedy "wojna z terroryzmem" przeciąga się w nieskończoność. Przykładowo w Pakistanie w 2002 r. niemal 40 proc. respondentów było gotowych zaakceptować ataki na cele cywilne, dwa lata później liczba ta wzrosła niemal do 50 proc. (!), by potem powoli spadać i osiągnąć obecny pułap 22 proc. Wzrasta natomiast liczba osób, które bezwarunkowo potępiają tego typu postępowanie, i obecnie wynosi 69 proc. respondentów (38 proc. cztery lata temu).

Podobne tendencje zanotowano w Indonezji i Jordanii, co zapewne jest konsekwencją bolesnego doświadczenia ataków terrorystycznych przeprowadzonych tu na miejscu. Gwoli prawdy trzeba jednak dodać, że wysoki poziom akceptacji przemocy utrzymuje się nadal w Egipcie (ponad 50 proc. jest za, zaś 45 proc. odrzuca całkowicie jej stosowanie) i Nigerii, gdzie sytuacja wygląda na dramatyczną - niemal 70 proc. respondentów zgadza się z tezą, że przemoc w stosunku do cywilów czasami (lub rzadko) może być usprawiedliwiona.

Bardzo ciekawe są wyniki badań wśród muzułmanów europejskich, a więc wśród tych, którzy z oczywistych względów budzą ogromny niepokój na Starym Kontynencie. Oczywiście zdecydowana większość wyznawców islamu w Wlk. Brytanii, Niemczech, Hiszpanii i Francji odrzuca "uświęconą przemoc" (kolejno: 70 proc., 83 proc., 69 proc. i 64 proc.), jednak niemała część respondentów twierdzi, że niekiedy można ją zaakceptować - najwięcej we Francji, bo aż 35 proc. W ogóle sama Francja jest niezwykle intrygującym przypadkiem, jeżeli chodzi o skuteczność integracji w nowym społeczeństwie. Na pytanie: "czy czujesz się bardziej obywatelem swojego państwa, czy też muzułmaninem", 42 proc. wyznawców islamu uznało, że bycie Francuzem jest ważniejsze od ich tożsamości religijnej (46 proc.). W Wlk. Brytanii sytuacja jest całkowicie odmienna, bowiem tylko 7 proc. muzułmanów czuje się przede wszystkim Brytyjczykami, zaś aż 81 proc. identyfikuje się na pierwszym miejscu z religią. Kolejna rzecz, która nie pasuje do stereotypowych opinii, to fakt, że francuscy muzułmanie znajdują się na czele, jeśli chodzi o pozytywny stosunek do chrześcijan (aż 91 proc.) i Żydów (71 proc.). Dodajmy jeszcze, że sympatię do chrześcijan deklaruje 71 proc. brytyjskich muzułmanów (sympatię do Żydów tylko 32 proc.), 82 proc. hiszpańskich muzułmanów (do Żydów 28 proc.) i 69 proc. niemieckich muzułmanów (do Żydów 38 proc.).

Generalnie rzecz biorąc, muzułmanie europejscy są dużo bardziej pozytywnie nastawieni do chrześcijan aniżeli ich współwyznawcy poza Europą. W Egipcie np. pozytywny stosunek do chrześcijan cechuje 48 proc. respondentów (do Żydów zaledwie 2 proc.), w Pakistanie natomiast tylko 27 proc. (do Żydów 6 proc.). Dużo do myślenia daje Turcja, najbardziej świecki spośród krajów islamu, który aspiruje do członkostwa w Unii Europejskiej i który ma wkrótce gościć Benedykta XVI. Zaledwie 16 proc. tureckich muzułmanów deklaruje pozytywny stosunek do wyznawców Chrystusa, przy czym podobny odsetek deklaruje sympatię do Żydów (15 proc.). Takie dane mogą jednak odzwierciedlać nie tyle jakąś stałą i niezmienną niechęć do innowierców, ile coraz bardziej negatywny stosunek do UE, która postrzegana jest jako "klub chrześcijan" i która od kilkudziesięciu lat trzyma Turcję w poczekalni dla potencjalnych członków.

Potrójna tożsamość

Oczywiście można się spierać, na ile badania Pew Research Center odzwierciedlają rzeczywisty obraz muzułmanów i na ile deklaracje odpowiadają rzeczywistym intencjom. Niemniej wniosek wysuwany przez analityków mocno się różni od tego, który wysuwała Oriana Fallaci, opisując europejskich muzułmanów jako "piątą kolumnę", dużo bardziej fanatyczną od swoich braci w wierze w innych częściach świata i całkowicie odrzucającą kulturę europejską. Nie sposób zaprzeczyć, że pewna część muzułmanów w Londynie czy Hamburgu odwołuje się do haseł radykalnych, głosząc przy tym swoją wersję dżihadu przeciw Zachodowi, ale ich wpływ bynajmniej nie rośnie (przynajmniej na razie). Bardzo duża część muzułmanów europejskich znajduje się gdzieś pośrodku między tradycyjną Europą, czyli mieszanką tradycji chrześcijańskich i świeckich, a kulturą krajów ich pochodzenia, która ciągle pozostaje w fazie napięcia między fundamentalizmem i modernizmem.

Akceptacja nowej wersji Europy, gdzie byłoby miejsce i dla chrześcijan, i dla muzułmanów, jest procesem dość długim, ale nie tak dramatycznym, jak niektórzy sugerują. Troska Benedykta XVI o chrześcijańską tożsamość Europy jest jak najbardziej zrozumiała, tyle że owa tożsamość nie jest już taka sama jak 100 czy 50 lat temu. To kontynent chrześcijańsko-świecko-muzułmański, gdzie tworząca się w bólach nowa jakościowo wersja euroislamu może stać się najlepszym pomostem do dialogu z cywilizacją muzułmańską. Oznacza to również ścisłą kontrolę imigracji (co zresztą w jakiejś mierze już się dzieje), ale też zainicjowanie procesu rozsądnego dialogu, gdzie nie stawia się znaku równości między radykalnymi grupami spod znaku mgławicowej Al-Kaidy a wszystkimi muzułmanami.

Ów błąd kwantyfikatora ogólnego napędza spiralę po obu stronach barykady, bo zarówno islamofobia, jak i chrystofobia, czy szerzej: "okcydentofobia" mają za sobą długą historię. Nie chodzi tu tylko o rzadkie na szczęście ekscesy, jak pobicia muzułmanów czy próby dewastacji meczetów w Wielkiej Brytanii i Francji. Rzecz raczej polega na tworzeniu psychozy zagrożenia "islamską falą" w całej Europie, nie wyłączając Polski. Ciągłe podkreślanie różnic między obywatelami wyznającymi islam a obywatelami, którzy muzułmanami nie są, wzmacnia wzorzec "muzułmanina ponad granicami europejskimi", a nie Francuza, Niemca czy Hiszpana wyznającego islam, a to z kolei - niezwykły paradoks - wpisuje się doskonale w ideologię fundamentalizmu. Chcemy tego czy nie - zadaniem na najbliższe lata będzie wypracowanie na naszym kontynencie formuły Europejczyka--muzułmanina, który będzie miał potrójną tożsamość: oprócz europejskiej i religijnej, także tę, która łączy go z ideą bycia Francuzem, Niemcem czy Polakiem.

Słowa Benedykta XVI i ich odbiór w świecie islamu (ale też wśród chrześcijan) mogą zatem skłonić do myślenia i działania w dwóch bardzo różnych kierunkach. Albo dalsza konfrontacja, co jest rozwiązaniem najłatwiejszym intelektualnie i najgłupszym politycznie, albo ciągłe szukanie modus vivendi, i to także w Europie, która już jest częściowo muzułmańska, co wcale nie oznacza: antychrześcijańska.

Dr PIOTR KŁODKOWSKI jest orientalistą, pracownikiem naukowym Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, laureatem tegorocznej Nagrody im. Tischnera. Ostatnio opublikował "O pęknięciu wewnątrz cywilizacji" i "Doskonały smak Orientu". Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2006