Wyścig z Nilem

Pół wieku temu archeolodzy ocalili zabytki Egiptu. Operacją bez precedensu kierował Polak.

26.05.2014

Czyta się kilka minut

Przenoszenie kompleksu Abu Simbel, 1964 r. / Muzeum Abu Simbel / ZBIORY AUTORKI
Przenoszenie kompleksu Abu Simbel, 1964 r. / Muzeum Abu Simbel / ZBIORY AUTORKI

Tłum dziennikarzy i reporterów z całego świata gromadził się nad brzegiem Nilu na długo przed wschodem słońca. Wprawdzie prace nad demontażem świątyń Abu Simbel trwały już od półtora roku, lecz tego ranka miało wydarzyć się coś szczególnego.

O świcie ramię dźwigu zbliżyło się do pierwszego kamiennego kolosa. Podczepiono liny i haki. W ruch poszły kamery i aparaty. Twarz faraona zaczęła oddzielać się od uszu. Zawisła, obracając się wokół swej osi. Wschodzące słońce światłem i cieniem zmieniało wyraz oblicza władcy.

Był to kolejny dzień w największym i najtrudniejszym przedsięwzięciu, którego kiedykolwiek musiał się podjąć zespół archeologów. Kierownictwo nad ratowaniem zabytków Abu Simbel sprawował Polak: prof. Kazimierz Michałowski. A do prac nad ich demontażem przystąpiono pół wieku temu, wiosną 1964 r.


STAROŻYTNY EGIPT zawdzięczał swą potęgę corocznym wylewom Nilu. Od rzeki zależał zarówno byt chłopów-fellachów, jak też władców, których dochody pozwalały wznosić zdumiewające rozmachem świątynie – na chwałę bóstw i faraonów. Potem starożytny Egipt upadł, ale uzależnienie od kaprysów Nilu pozostało. Również w czasach nowożytnych zdarzały się i okresy suszy, i katastrofalne powodzie.

Wprawdzie zbudowana przez Anglików Mała Tama Asuańska od 1902 r. uniezależniła Egipt od zmiennego poziomu rzeki i zwiększyła obszar nawadnianych upraw, lecz okazała się niewystarczająca. Na początku lat 50. XX wieku Egipcjanie postanowili więc zbudować większą zaporę na południe od Asuanu, aby lepiej wykorzystać wody rzeki.

W ten sposób 500-kilometrowy odcinek Doliny Nilu, między pierwszą a drugą kataraktą (skalnymi progami, które w starożytności wyznaczały zasięg żeglugi i granicę państwa), miał zamienić się w ogromne jezioro. Egipcjanie zdecydowali się „zatopić przeszłość, by ratować przyszłość”. W efekcie część Nubii, ze wspaniałymi reliktami sprzed ponad 30 wieków, miała znaleźć się pod wodą. Wśród nich świątynie w Abu Simbel, wzniesione przez Ramzesa II. Podobny los czekał dziesiątki innych unikatowych świątyń i grobowców.


NIE BACZĄC NA ZABYTKI, zaczęto budowę tamy. Był rok 1960. Dopiero protesty światowych archeologów zmusiły władze Egiptu i Sudanu, by się zwróciły do UNESCO o pomoc. Aż 60 ekip z ponad 20 krajów zaczęło badania na zagrożonych terenach. Wśród nich Kazimierz Michałowski, zaproszony jako autorytet w dziedzinie archeologii. Podczas ekspedycji po Nilu jego ekipa spisała najcenniejsze obiekty zagrożone zalaniem.

Krótko potem UNESCO ogłosiła apel o ocalenie Nubii. Napływały projekty ze wszystkich stron świata: jedne nierealne, inne bajecznie kosztowne. Jedni proponowali zastosować obwałowania z ziemi, inni podnieść świątynny zespół w całości, jeszcze inni chcieli nakryć go pod wodą żelbetonowymi czaszami, do których można by zjeżdżać windą. Żaden pomysł nie wydawał się dobry, zwlekano z decyzją. Tymczasem w Asuanie rosła tama.

Po wielu debatach i pod presją czasu zatwierdzono w końcu projekt Szwecji. Choć nie najlepszy, wydał się jedyny do wykonania w tak krótkim terminie. Przewidywał usunięcie znajdujących się nad świątynią mas skalnych, pocięcie budowli na części i ponowne złożenie ich na terenie położonym wyżej.


ZADANIE OKAZAŁO SIĘ skomplikowane. Świątynie wyrzeźbiono w pionowej ścianie głębokiego wąwozu, którym płynął Nil. Dla zachowania dotychczasowego krajobrazu trzeba było je przenieść wraz z fragmentami skalistego brzegu.

Piaskowiec jest miękki. Ułatwiało to prace, ale stwarzało ryzyko zniszczeń. Dla wzmocnienia struktury kamienia wykonano więc 17 tys. otworów, w które wstrzyknięto syntetyczną żywicę. Zużyto jej 33 tony i prawie tyle samo stalowych klamer zabezpieczających skałę przed kruszeniem. Włoscy kamieniarze, najlepsi w swym fachu, cięli ostrożnie cienkimi piłami dekorowane ściany i kamienne figury.

Dla postronnych obserwatorów przemieszczenie oblicza faraona było poruszającym widokiem. Dla pracowników, dokonujących rozbiórki świątyni, ten kamienny fragment był tylko blokiem o kolejnym numerze, jednym z tysięcy. Nie mieli czasu na przeżywanie niezwykłości wydarzenia. Złożyli go na specjalnej lorze i z pietyzmem odwieźli w miejsce, gdzie wcześniej spoczęły inne części świątynnego kompleksu.

Równocześnie prowadzono badania. Rzadko wszak archeologom trafia się taka gratka: pierwszy raz od tysiącleci na światło dnia wydobyto wnętrza, drążone przez niewolników w duchocie skalnych korytarzy, oświetlanych jedynie pochodniami. Dopiero teraz naukowcy mogli z bliska przyjrzeć się setkom płaskorzeźb i fresków, zbadać każdą literę napisów.

Tymczasem minęło półtora roku, gdy – po ukończeniu pierwszego etapu jej budowy – Wysoką Tamę Asuańską oddano do użytku. Choć zabytki miała chronić tymczasowa grobla, wody Nilu wypełniały sztuczne jezioro szybciej, niż przewidywano.


ZACZĄŁ SIĘ WYŚCIG z czasem. zabytkowe budowle pocięto na 1036 bloków – ponumerowanych, każdy o wadze około 30 ton. Bloki przemieszczono na występ skalny, 64 metry powyżej i 200 metrów dalej od brzegu Nilu. Przeniesiono też tysiące kawałków otaczającego je górotworu. Łącznie przetransportowano 15 tys. ton skał.

Gdy wody Jeziora Nasera – tak nazwano zalew – dosięgły dotychczasowej lokalizacji świątyń, były już one bezpieczne. Teraz, blok po bloku, przywracano im dawny wygląd. Trzeba było zachować też oryginalną orientację świątyni Ramzesa II, aby wschodzące słońce dwa razy do roku oświetlało posągi w jej wnętrzu. Odtwarzając naturalne środowisko, budowle wkomponowano w sztuczne wzgórza złożone ze skał przeniesionych z ich pierwotnego miejsca. Po czym – niczym kloszami – nakryto dwiema żelbetonowymi kopułami.

W stresie i pośpiechu, ale budowniczowie zdążyli. Ratowanie zabytków Abu Simbel kosztowało 40 mln dolarów wyłożonych przez UNESCO i Egipt. Uratowano budowle wyróżniające się nawet wśród wszystkich egipskich starożytności.

A niewiele brakowało...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2014