Wydawca-truciciel kontra genialni starcy

Kicz to drapieżnik, którego natrętną obecność musimy znosić każdego dnia. Ma wiele wcieleń. Bywa lichy i siermiężny, ale też ostentacyjnie wypasiony, w asyście "bodyguardów" - korporacyjnych marketingowców, pozbawionych estetycznego sumienia. Przypochlebny i wszechobecny, kicz rozpycha się w naszym sąsiedztwie. Podbojem zawłaszcza wspólną przestrzeń. Pozyskuje sprzymierzeńców, uwodzi najmłodszych. Poprzez emisariuszy badziewnej popkultury formuje gust (bezgust?) dzieciaków.

09.03.2010

Czyta się kilka minut

Kicz ma się dobrze, a będzie miał się jeszcze lepiej, dopóki nie dojrzeje społeczna determinacja, aby dać mu odpór. I tak jak musiała runąć renesansowa attyka Sukiennic, żeby reklamowe banery zniknęły z krakowskiego Rynku, tak niejedna szkoda jeszcze się dokona, zanim dławiąca wszechobecność kiczu sprowokuje gniew ludu.

Nie jest łatwo boksować się z kiczem, bo to przeciwnik-widmo, przybierający ciągle nową postać. To, co w kulturze nowe, świeże i ożywcze, często jest sublimacją kiczu, jego uszlachconym, nobilitowanym potomstwem (jak choćby podświetlane różowe jelonki fundacji Bęc Zmiana na warszawskim Powiślu). A zatem walcząc z kiczem narażamy się na zarzut, żeśmy spierniczeli, że nie podążamy za trendem i kurczowo trzymamy się strupieszałej, muzealnej estetyki.

Patrzymy z fascynacją i rezerwą na morganatyczne związki kultury wysokiej z niską, na mezalianse sztuk pięknych z kuglarskimi sztuczkami. Niekiedy ze związków Papy Kiczu i Mamy Sztuki rodzi się piękne potomstwo, fakt. Ale oprócz związków dobrowolnych i z wyboru bywają także brutalne gwałty.

***

Oto "Głos Wielkopolski", dziennik lokalny, który pod swoim szyldem mieści także logo światowej marki prasowej "The Times", najpierw wielokrotnie poprzedził zwiastunami, a potem wydał (w formie bonusa dorzucanego do gazety) tak zwaną "Serię Najpiękniejszych Baśni", na którą składają się: "Baśnie braci Grimm", "Baśnie Andersena", "Baśnie Perraulta" i "Baśnie polskie". To wydawnicze przedsięwzięcie jest prawdziwym HORRENDUM - esencją koszmarnego gustu i zarazem zmaterializowaną w czterech cienkich broszurach listą śmiertelnych grzechów edytorskich. Należałoby cały nakład przebić osinowym kołkiem, aby już nigdy nie powrócił, w kolejnej odsłonie, do rąk czytelników. Doprawdy, niewyobrażalną hucpą było nazwanie tego potworka "Serią Najpiękniejszych Baśni" i przyspawanie Grimmów, Andersena i Perraulta do tej żałosnej chałtury.

Żeby uzmysłowić sobie, na czym polega manipulacja, wyobraźmy sobie, że oto autor X bierze tom opowiadań Czechowa... (ew. Nabokova, Iwaszkiewicza... można zamiennie użyć nazwisk z literackiego kanonu), po czym robi z niego niechlujny konspekt. Tu i ówdzie dopisuje, co ślina na język przyniesie, gdzie indziej skraca, przerabia wedle własnego widzimisię i na koniec publikuje jako "Najpiękniejsze Opowiadania Czechowa" (ew. Nabokova, Iwaszkiewicza...). Toż publiczność i krytyka rozniosłyby takiego uzurpatora w pył i proch! Na resztę życia zostałby okrzyknięty barbarzyńcą i durniem.

A zatem dlaczego to, co niewyobrażalne w wymienionych wyżej, hipotetycznych przypadkach, dokonuje się i uchodzi płazem, gdy chodzi o teksty klasyków baśni? Straszliwy knot, wydany przez "Głos Wielkopolski", to z pewnością nie są "najpiękniejsze baśnie Andersena... Grimmów... Perraulta". To tylko pani Anna Sójka, wymieniona w stopce petitem, pofolgowała grafomańskiej wenie. Wydawca nie przykrył nawet tego bezczelnego nadużycia zwrotem "na kanwie..." czy "na podstawie...", po który sięgają inni producenci andersenopodobnych wyrobów edytorskich.

Dodajmy do tego ilustracje, które, znane mi od dawna, stanowią pozycję nr 1 w moim "Bestiarium Najgorszych Ilustracji Wszechczasów". Widzę je, niestety, w kolejnej inkarnacji - wydane niegdyś w oficynie Podsiedlik, Raniowski i Ska, zostały następnie, tym razem przez Publikat, sprzedane w pakiecie "Głosowi Wielkopolskiemu". W ten sposób to, co mogło pozostać zaledwie niskonakładowym wybrykiem pozbawionego gustu wydawcy, zostało powielone w ogromnym nakładzie i w postaci tandetnych broszur kolportowane w całej Wielkopolsce.

Dla niewyrobionego, ufnego odbiorcy szyld "najpiękniejsze baśnie" jest rekomendacją, dokonaną przez wielkonakładowy, opiniotwórczy dziennik. Rekomendacją szkodliwą, bałamutną, legitymizującą bezguście i rozbójnicze praktyki edytorskie. Trudno uwierzyć, że w całej redakcji nie znalazł się jeden sprawiedliwy, który powiedziałby "po moim trupie", zanim wydawca strzelił sobie tego samobójczego gola.

***

Dla kontrastu - wiadomości z wydawniczego raju. Dwie wzorcowe edycje klasyki dla młodzieży.

A więc po pierwsze - nowe, luksusowe wydanie "Księgi dżungli" Kiplinga, z REWELACYJNYMI ilustracjami Józefa Wilkonia. Kibicowaliśmy tej książce od dawna, bo praca nad nią trwała przeszło dwa lata. Warto było czekać. Nowego przekładu dokonał Andrzej Polkowski, a wydawca dołożył wszelkich starań, aby nowa edycja stanowiła prawdziwe wyzwanie dla ewentualnych naśladowców i rywali.

Autor - wiadomo - noblista, i choćby dlatego zasługuje na specjalne względy. Niełatwo znaleźć taką formułę ilustratorską, która klasą dorówna tekstowi, nie trywializując i nie infantylizując zawartych w nim treści (tak jak to zrobili - o zgrozo! - autorzy disnejowskiej adaptacji). Równocześnie grafikowi nie wolno zapomnieć, że jest to książka dla czytelników od lat 8 wzwyż, a zatem musi być atrakcyjna dla dzieci - przyjazna, intrygująca. A wreszcie - "Księga" to portret dzikiej przyrody, bujnej i opierającej się ludzkiej inwazji. Trzeba więc tę dzikość i obfitość oddać w ilustracjach.

Wilkoń wszystkie te warunki spełnił - jego pantery, niedźwiedzie, tygrysy, mangusty, słonie, bawoły i foki są podobne do magicznych wizerunków malowanych przez pierwotnych myśliwych na ścianach jaskiń. Mają ten sam stanowczy i nieomylny trop kreski, tę samą dynamikę sylwety uważnie obserwowanego zwierzęcia, którego budowa i anatomia nie ma przed rysownikiem sekretów. Zarazem są to wspaniałe obrazy, absolutnie najwyższa liga malarska, o zachwycających barwach, wzbogaconych złotym pigmentem. Takiej książki dla dzieci nie było bodaj w minionym dwudziestoleciu - jest to dzieło bezkompromisowe, nieprzypochlebiające się gustom powszechnym i pospolitym, a przeciwnie - oferujące kontakt z kultowym tekstem w symbiozie z perfekcyjnym obrazem.

Jakby tego było mało - Józef Wilkoń dokonał tej sztuki w przededniu 80. urodzin, kiedy to twórcom oferuje się raczej zniżkę senioralną i akademię ku czci w miejsce wyzwań. Tymczasem ten niezwykły artysta - wrażliwiec i chuligan w jednym - pokazuje młodym gest Kozakiewicza i siada do roboty.

Do tej samej kategorii niezmordowanych geniuszy należy Czech Adolf Born, równolatek Wilkonia. Znany na całym świecie ilustrator, litograf i autor filmów animowanych - Born ma w swoim dorobku, między innymi, imponujące opracowanie graficzne "Baśni braci Grimm". Liczący 550 stron tom, wydany pierwotnie w Berlinie i Weimarze, a zaadaptowany na rynek polski przez Media Rodzinę, jest prawdziwie kanoniczny - nie tylko zawiera szeroki, 50 baśni liczący, wybór tekstów zgromadzonych przez braci Jakuba i Wilhelma, ale także kilkaset pełnostronicowych ilustracji Borna i drugie tyle drobnych. Nikt dotąd nie wydawał baśni tak rozrzutnie.

A przy tym są to ilustracje znakomite - dowcipne, zakotwiczone w epoce Grimmów, baśniowe i realistyczne zarazem. Książki w opracowaniu Borna ukazywały się

w Polsce rzadko, niemal wcale. I oto błąd został naprawiony, mamy "swojego" Borna, w towarzystwie (nieocenzurowanych) baśni Grimmów, w dobrym tłumaczeniu i profesjonalnej typografii.

***

Kładę obok siebie szmirowate broszury "Głosu Wielkopolskiego" i opasłą Bornowską cegłę Media Rodziny... Myślę o tym, jak bardzo można zaszkodzić książce haniebnym sabotażem edytorskim. I jak można jej pomóc, pomnażając zalety tekstu geniuszem artysty - ilustratora.

Rudyard Kipling, Księga dżungli Przeł. Andrzej Polkowski, ilustracje Józef Wilkoń, Poznań 2010, Media Rodzina

Baśnie braci Grimm Przeł. Eliza Pieciul-Karmińska, ilustracje Adolf Born, Poznań 2010, Media Rodzina

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 1-2 (11/2010)