Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Narendra Modi, który rządzi już drugą pięciolatkę i powoli przymierza się do trzeciej (wybory mają się odbyć za rok), niezwykle rzadko ponosi wyborcze porażki. Odkąd w 2014 roku wygrał wybory krajowe i objął rządy w Indiach, kierowana przez niego Indyjska Partia Ludowa (BJP), ugrupowanie hinduskich nacjonalistów, kroczy niemal od zwycięstwa do zwycięstwa. W 2019 roku ludowcy ponownie rozgromili rządzącą przed nimi całe dziesięciolecia Indyjską Partię Kongresową dynastii Nehru-Gandhich, zadając jej najboleśniejszą klęskę w jej dziejach. Seryjnie wygrywali też wybory lokalne i dziś samodzielnie lub w koalicjach rządzą w połowie z blisko trzydziestki indyjskich stanów.
Modi, 72-letni charyzmatyczny polityk, wyczuwający jak nikt inny nastroje indyjskiej ulicy, niezmiennie wygrywa wszelkie konkursy popularności, zdobywając w nich trzy czwarte głosów pochwalnych. Wraz z ludowcami miał – i wciąż ma – wszelkie powody, by szykować się do nowego wyborczego triumfu w wyborach krajowych w 2024 roku i przymierzać się do trzeciej pięciolatki u sterów państwa.
Powiewając nad głową szafranowymi sztandarami z hasłem „hinduskich Indii”, Hindutvy, Modi i jego ludowcy zawojowali północne i zachodnie Indie, ziemie Arjów. Na indyjskim południu, zamieszkanym przez ludy drawidyjskie, hinduski nacjonalizm Modiego nie zyskuje mu jednak ani popularności, ani wyborczych głosów, a Tamilowie, Keralczycy czy Telugowie nie dają się mu podjudzić przeciwko muzułmanom. Mimo podejmowanych wysiłków i kolejnych propagandowych kampanii tylko w Karnatace ludowcom udało się przejąć przed pięcioma laty władzę, a i to jedynie dlatego, że obietnicami rządowych posad przekabacili na swoją stronę grupę opozycyjnych posłów i tak zdobyli większość w stanowym parlamencie.
CZYTAJ TAKŻE
INDIE BUDUJĄ KOLEJ DO KASZMIRU. TO BĘDZIE NAJWYŻSZY MOST ŚWIATA. Istny cud inżynierii powstanie nad himalajską rzeką Ćanab. Wiodąca nim kolej połączy Kaszmir z Indiami i odbierze mu resztki odrębności >>>
Ludowcy liczyli, że w majowych wyborach w Karnatace utrzymają władzę i umocnią swój przyczółek na drawidyjskim południu, co ułatwi im zdobywanie tam głosów w przyszłorocznych wyborach krajowych.
Indyjska perła Południa
Karnataka, licząca sobie prawie dwa razy tyle ludności co Polska, a zwłaszcza jej stolica, Bengaluru, dawny Bangalor, uchodzą w Indiach za oazę nowoczesności, postępu i zamożności. Mówi się o Karnatace, że jest indyjską Doliną Krzemową, stolicą informatyki i nowoczesnych technologii, w której rozłożyły się największe indyjskie i światowe firmy tej branży. Pracy i widoków na przyszłość przyjeżdżają tu szukać najambitniejsi, najzdolniejsi młodzi z największych miast, ale także z zapomnianych przez Boga i ludzi wiosek. Bengaluru i Karnataka kojarzą się w Indiach z nadzieją i szansą na dobre życie.
CZYTAJ WIĘCEJ: STRONA ŚWIATA, AUTORSKI SERWIS WOJCIECHA JAGIELSKIEGO >>>
Statystycznie Karnataka należy do najbogatszych stanów Indii obok Maharasztry z Mumbajem-Bombajem, Tamilnadu z Czennaj-Madrasem i Gudżaratem, rodzinnymi stronami Modiego, a także Mahatmy Gandhiego. Gospodarka Karnataki notuje blisko dziesięcioprocentowy wzrost, a więcej od Bengaluru pieniędzy z podatków do skarbu Indii wpłacają tylko Mumbaj i stołeczne Delhi.
Modi chce, by Karnataka i Bengaluru uchodziły za symbole nowoczesnych, lśniących Indii, które swoim blaskiem przyćmią innych i zadziwią cały świat. Takie Indie – powtarza od lat Modi – są możliwe tylko pod moimi rządami.
Kampania i przegrana
Dowodem na to, jak bardzo Modiemu zależało na wygranej w Karnatace, był jego udział w tamtejszej kampanii wyborczej. Premier Indii przerwał urzędowanie w stolicy, by przyjechać do Karnataki i przez prawie dwa tygodnie przekonywać miejscowych wyborców, żeby zagłosowali na partię, której przewodzi. Modi wystąpił na kilkunastu wiecach, wziął udział w triumfalnych pochodach przez ulice miast.
Wszystko na nic. Nie pomogli też usłużni dziennikarze ani przedsiębiorcy, którzy żeby przypodobać się Modiemu, starają się odgadnąć jego myśli i spełnić każdą zachciankę. Wybory – przy wysokiej, prawie 75-procentowej frekwencji – wygrał Kongres, stary i wydawało się ostatecznie rozgromiony rywal. Kongresowcy, dowodzeni przez dziedzica dynastii, Rahula Gandhiego, zdobyli aż 135 miejsc w 224-osobowym parlamencie (od 34 lat żadna partia nie odniosła w Karnatace tak przekonującego zwycięstwa). Ludowców będzie w nim dwa razy mniej.
Na nic zdało się pięć lat rządów, podczas których towarzysze partyjni Modiego robili, co mogli, by skłócić hindusów (ponad 80 proc. ludności stanu) z muzułmanami (kilkanaście procent ludności), a potem podnieść szafranowe sztandary, rozpalić patriotyczne emocje i przemienić wyborczy akt w plebiscyt, kto jest prawdziwym Hindusem, a kto zdrajcą. W północnych i zachodnich stanach metoda ta przyniosła ludowcom poparcie, głosy i władzę. Na południu znów nie zadziałała.
Tym razem mieszkańcy Karnataki puścili mimo uszu wojownicze nawoływania Modiego i woleli się skupić na rozliczaniu jego miejscowych towarzyszy partyjnych za złodziejstwo, korupcję, niekompetencję, drożyznę i zawiedzione nadzieje. Islamofobia nie zadziałała, choć Modi podżyrował ją własną osobą i autorytetem.
Światełko dla opozycji
Tym razem kongresowcy nie dali się wciągnąć w narzucaną dotąd przez Modiego wyborczą demagogię. Skupili się na sprawach lokalnych, wykazując błędy i łajdactwa urzędników, a także przekonując, że potrafią odmienić los Karnataki, jeśli powierzy im władzę.
Badacze indyjskiej polityki podliczyli, że w wyborach w Karnatace kongresowcy zwyciężyli w 15 z 20 okręgów, przez które jesienią wiódł Marsz Zjednoczenia Indii, w jaki we wrześniu wyruszył Rahul Gandhi, by przez prawie pół roku przemierzyć pieszo 12 z 29 indyjskich stanów.
Na urządzanych w miastach i wsiach wiecach i spotkaniach powtarzał, że Modi i jego ludowcy zawłaszczyli kraj i próbują go przerobić w hinduską dyktaturę, w której wyznawcy innych religii będą obywatelami gorszej kategorii. Że zachowując formę demokracji, Modi unieważnia jej istotę, a Indie, pyszniące się mianem największej demokracji świata, stają się jej karykaturą, staczają do postaci elekcyjnej satrapii. Tłumaczył, że musiał ruszyć w wędrówkę przez kraj, bo inaczej nie miałby szans opowiedzieć, o co mu chodzi, i wysłuchać skarg tych, którym rządy Modiego się nie podobają.
CZYTAJ TAKŻE
INDIE: OSKARŻONY RAHUL GANDHI. Słynny indyjski polityk Rahul Gandhi, skazany pod koniec marca na dwa lata więzienia, złożył odwołanie i w przyszłym tygodniu usłyszy wyrok. Zadecyduje on o jego karierze i życiu, a zdaniem wielu także o losie indyjskiej demokracji >>>
Wielki marsz Rahula Gandhiego tchnął nowego ducha w rozgromioną i skłóconą indyjską opozycję. Pod koniec roku Kongres pokonał ludowców w wyborach w podhimalajskim stanie Himaczal Pradeś, a w Pendżabie ustąpił pola towarzyszom z opozycji, Partii Zwykłego Człowieka, i pomógł im zwyciężyć w wyborach i zdobyć rządy w Amritsarze (partia ta rządzi też w stołecznym Delhi). Kongres wspierał też Partię Zwykłego Człowieka w walce przeciwko ludowcom w Gudżaracie.
Wiosną, widząc ożywienie w obozie opozycji, ludowcy oskarżyli Rahula Gandhiego o zniesławienie, a sąd w Gudżaracie skazał go na dwa lata więzienia (Rahul odwołuje się, ale czekają go kolejne procesy). Jeśli wyrok zostanie utrzymany, wykluczy go na sześć lat z wyborów. Na wieść o procesach sądowych przywódcy Kongresu w jego obronie wystąpiło kilkanaście indyjskich partii, które wezwały do zawiązania przymierza przeciwko Modiemu i wspólnego startu w przyszłorocznych wyborach.
Daleka droga do umocnienia władzy
Sukces Kongresu – a więc i indyjskiej opozycji – w Karnatace nie oznacza jednak, że podniósł się po klęskach z ostatniego prawie dziesięciolecia i wyrasta na równego ludowcom rywala w przyszłorocznych wyborach.
Badacze indyjskiej polityki zauważyli, że Rahul Gandhi spoważniał jako przywódca, a Kongres, przynajmniej w Karnatace, uodpornił się na szafranową (barwy hinduskiego nacjonalizmu) retorykę. Wygrana w Karnatace może co najwyżej zostać uznana za pierwszą z prób, z których kongresowcy wyszli jako zwycięzcy.
Znawcy indyjskiej polityki zauważają też, że w wyborach krajowych głosujący kierują się innymi kryteriami niż w wyborach stanowych (w dodatku od 1985 roku żadna z rządzących partii w Karnatace nie utrzymała się po kolejnych wyborach u władzy), lokalnych, i porażka w wyborach stanowych w Karnatace nie oznacza, że za rok, w wyborach krajowych, Modi odniesie tu zwycięstwo. Zwłaszcza że wybory krajowe będą bardziej niż lokalne konkursem popularności przywódców, a w nim wciąż nie ma sobie równych.
Sympatyków Modiego niepokoić powinien jednak fakt, że jego partia coraz częściej ucieka się do jego osoby, by walczyć o głosy wyborców nawet w lokalnych elekcjach. Jesienią Modi musiał pomagać swojej partii nawet w Gudżaracie, swoim mateczniku, a do Karnataki, poza premierem, ściągnięto też bramińskiego kapłana fanatyka Jogiego Aditjanatha, rządzącego najludniejszym stanem Uttar Pradeś.
Porażka w Karnatace oznacza, że Modi nie tylko nie umocnił swojego jedynego przyczółku na indyjskim południu i nie poszerzył swoich wpływów, ale stracił władzę w jedynym z pięciu tamtejszych stanów, w którym udało mu się przejąć rządy. W Kerali rządzą komuniści, a w Tamilnadu jedna z miejscowych partii. Także w dwóch pozostałych stanach, Andhra Pradeś i wykrojonej z niej przed laty Telanganie, rządzą lokalne partie, niechętnie odnoszące się do Modiego, ludowców i „hinduskości Indii”.
Karnataka była pierwszym z pięciu dużych, liczących się w polityce stanów, w których doszło do wyborów (na początku roku głosowano w niewielkich i politycznie niewiele znaczących stanach na południowym wschodzie, w Nagalandzie, Maghalai i Tripurze, i wygrali tam ludowcy wraz z miejscowymi koalicjantami). W listopadzie wybory odbędą się w rządzonym przez ludowców stanie Madhja Pradeś i wykrojonym z niego stanie Czhattisgarh, rządzonym przez Kongres, a w grudniu w Telanganie i Radżastanie, również rządzonym przez kongresowców. Gdyby po Karnatace Kongres i opozycja pokonali ludowców także w tych czterech elekcjach, dopiero wtedy można by uznać, że absolutne i niczym dotąd niezagrożone panowanie Narendy Modiego po raz pierwszy znalazło się pod znakiem zapytania.