Wybór ajatollahów

Ebrahim Raisi – surowy sędzia, znany z wierności islamskiej rewolucji i niechęci do Zachodu – został właśnie prezydentem Iranu. Wiele wskazuje, że zostanie też kolejnym Najwyższym Przywódcą tego kraju.

28.06.2021

Czyta się kilka minut

Zwolenniczka Ebrahima Raisiego z plakatem, na którym widnieje on (z prawej strony) w towarzystwie swego mentora Alego Chamenei. Teheran, 11 czerwca 2021 r. / MORTEZA NIKOUBAZL / NURPHOTO / AFP / EAST NEWS
Zwolenniczka Ebrahima Raisiego z plakatem, na którym widnieje on (z prawej strony) w towarzystwie swego mentora Alego Chamenei. Teheran, 11 czerwca 2021 r. / MORTEZA NIKOUBAZL / NURPHOTO / AFP / EAST NEWS

Odkąd w 1979 r. rewolucja obaliła szacha i monarchię, Irańczycy co cztery lata wybierają prezydentów i posłów. Pomagają im w tym muzułmańscy duchowni, którzy zastrzegli sobie kierowniczą rolę w jedynej teokracji na świecie.

Zanim Irańczycy idą głosować, Rada Strażników Rewolucji – składająca się z dwunastu uczonych w piśmie, znawców teologii i prawa koranicznego – rozstrzyga, którzy z kandydatów nadają się na prezydenta lub posłów, a którzy nie są tego godni. Strażnicy biorą pod uwagę wykształcenie, postawę moralną oraz doświadczenie zawodowe i życiowe pretendentów, a przede wszystkim ich poglądy na porządek świata. Póki istnieć będzie republika islamska (została wprowadzona po obaleniu szacha w referendum, w którym Irańczycy opowiedzieli się za tym niemal jednogłośnie), jej przeciwnicy nie zostaną dopuszczeni do żadnej elekcji.

Ale nawet mając do wyboru tylko tych, którzy godzą się na kierowniczą rolę duchownych, Irańczycy wciąż mogli przebierać między „gołębiami” i „jastrzębiami”, frakcjami nieprzejednanych i umiarkowanych, fundamentalistów i pragmatyków, konserwatystów i zwolenników zmian. Dochodziło do wyborczych batalii, a każda elekcja wzbudzała ogromne emocje. Zdarzały się niespodzianki (jak wygrana bohatera ulicy, Mahmuda Ahmadineżada, który w 2005 r. pokonał po dogrywce byłego prezydenta i bogacza Akbara Haszemiego Rafsandżaniego), a także powyborcze rozruchy (jak te w 2009 r., nazwane „zieloną rewolucją”).

Spośród siedmiu dotychczasowych prezydentów, będących w islamskiej republice raczej zarządcami niż szefami państwa, prawie wszyscy różnili się w poglądach z Najwyższym Przywódcą, jakim w teokracji pozostaje duchowny. Właściwie tylko obecny Najwyższy Przywódca, Ali Chamenei, jako prezydent z lat 1981-89 zgadzał się ze wszystkim, co myślał, mówił i robił jego poprzednik, ajatollah Ruhollah Chomejni – przywódca rewolucji i założyciel teokratycznej republiki.

W tym roku, przy wyborze ósmego prezydenta, Strażnicy Rewolucji – mający prawo weta i strzegący, by wszystko odbywało się po bożemu, zgodnie z szariatem – postanowili nie tyle ułatwić zadanie Irańczykom, co w ogóle ich wyręczyć. Z prawie 600 pretendentów wybrali, jak zwykle, kilku, ale tym razem tylko takich, którzy nie mieli najmniejszych szans pokonać sędziego Raisiego, uchodzącego za protegowanego Najwyższego Przywódcy. I Raisi wygrał już w pierwszej rundzie, zdobywając dwie trzecie głosów.

Życie nie nabrało barw

Jedyną niewiadomą w tych wyborach było to, jak wielu Irańczyków pójdzie głosować. Przywódcy islamskiej rewolucji, która obaliła monarchię, dziedziczkę imperium Persji, szczycili się wysoką wyborczą frekwencją i powoływali na nią jako na dowód, że obywatele opowiadają się za teokracją jako najdoskonalszą formą rządów.

Tym razem nadgorliwość Strażników Rewolucji sprawiła jednak, że wielu Irańczyków uznało wybory za maskaradę. „To nie żadna elekcja, lecz koronacja” – sarkali. Wśród młodych (połowa z ponad 80-milionowej ludności kraju jest przed trzydziestką) pojawiły się pomysły, aby wybory zbojkotować i w ten sposób okazać ajatollahom niezadowolenie z ich rządów. Wybory wieńczyły bowiem fatalny bilans ośmioletnich rządów ustępującego prezydenta Hassana Rouhaniego.

Zwyciężył on w 2013 r. (i cztery lata później, walcząc o reelekcję, pokonał Raisiego), obiecując, że pod jego rządami Iran przerwie ciągnącą się od rewolucji zimną wojnę z Ameryką i ułoży się z arabskimi sąsiadami, którzy uskarżają się na Iran, że próbuje przenieść do nich pożar rewolucji. Rouhani zapewniał, że za jego panowania skończą się ostracyzm i sankcje, odżyje gospodarka, a życie nabierze barw. Drogą do tego miała stać się zawarta w 2015 r. ugoda z mocarstwami: USA, Unią Europejską, Wielką Brytanią, Francją, Niemcami, Rosją i Chinami. Ajatollahowie wyrzekli się bomby atomowej, a w zamian Zachód obiecał znieść sankcje.

Trzy lata później prezydent Donald Trump wycofał się z tej umowy, twierdząc, że Iran wciąż wtrąca się w sprawy sąsiadów i zagraża porządkowi na Bliskim Wschodzie, korzystając równocześnie ze zniesienia sankcji. Wróciły i sankcje, i ostracyzm, a gospodarka, zamiast się ożywić, z każdym rokiem popadała w głębszy kryzys. Zapanowały: bieda, drożyzna, inflacja i bezrobocie; co rusz dochodziło do rozruchów, brutalnie tłumionych przez policję (w ostatnich zamieszkach, z przełomu lat 2019 i 2020, zginęło prawie półtora tysiąca osób).

Nie dość na tym. Gdy dwa lata temu Amerykanie zabili w Bagdadzie irańskiego „wicekróla” Bliskiego Wschodu, generała Kasema Sulejmaniego, nad Teheranem zawisła groźba wojny z USA. Na koniec zaś epidemia koronawirusa zebrała w Iranie wielkie żniwo (ponad 83 tys. zmarłych, najwięcej na całym Bliskim Wschodzie) i wpędziła gospodarkę w stan śmierci klinicznej.

Demonstracyjna absencja

Tak oto rządy prezydenta Rouhaniego, uchodzącego za umiarkowanego i otwartego na świat, przyniosły Irańczykom wyłącznie kłopoty i gorycz straconych złudzeń na lepsze życie.

Zniechęciło to do polityki wielu ludzi udręczonych codziennością. Już w zeszłorocznych wyborach do parlamentu po raz pierwszy w dziejach irańskiej teokracji frekwencja spadła poniżej 50 proc. Teraz, przed elekcją prezydencką, sam Najwyższy Przywódca Ali Chamenei zachęcał rodaków, by jak najliczniej wzięli w niej udział i pokazali w ten sposób Zachodowi, że popierają islamską republikę.

Prośby i groźby – Chamenei zrównał absencję ze zdradą i grzechem – na nic się jednak zdały, podobnie jak propagandowa ekwilibrystyka służalczej telewizji rządowej. W wyborczy piątek 18 czerwca frekwencja znów spadła poniżej połowy (podczas gdy w 2017 r. głosowało trzy czwarte wyborców), a głosów nieważnych oddano tak dużo, że przypisane jednemu kandydatowi zapewniłyby mu drugie miejsce na wyborczej mecie.

Rządowa telewizja zaraz podała, że wszystko to przez amerykańskie sankcje i wirusa, a chwilę potem, że frekwencja nie jest aż tak ważna, i że również na Zachodzie z każdym rokiem coraz mniej ludzi chodzi na wybory. Oraz że w arabskich królestwach z sąsiedztwa wyborów z prawdziwego zdarzenia w ogóle się nie urządza, a władza przechodzi z ojca na syna.

Ludzie pamiętali jednak, że Najwyższy Przywódca zaklinał wcześniej w telewizji: „Idźcie głosować! Każdy głos się liczy!”. Albo: „Wasz udział pokaże naszym wrogom, że lud opowiada się za muzułmańską republiką”. Oraz: „Puste lokale będą wodą na młyn naszych nieprzyjaciół!”. Mimo to ponad połowa ludu irańskiego nie poszła na wybory albo oddała nieważne głosy, wyrażając w ten sposób dezaprobatę dla rządów ajatollahów i psując nieco Raisiemu radość ze zwycięstwa.

Młody rewolucyjny komisarz

Ebrahim Raisi, rocznik 1960, podobnie jak Najwyższy Przywódca ajatollah Chamenei nosi tytuł sajjida i czarny turban, które według szyickiej tradycji przysługują potomkom Hasana i Husajna, wnuków proroka Mahometa.

Przyszedł na świat w Meszhedzie, drugim po Teheranie największym mieście kraju, jednym z najświętszych miejsc szyitów. W Meszhedzie znajduje się największy na świecie meczet, w którym mieści się mauzoleum imama Rezy, ósmego z dwunastu imamów szyitów.

Mały Ibrahim poszedł w ślady ojca, mułły, i jako 15-latek pojechał do Kom, innego świętego miasta, by kształcić się na duchownego. Jednym z jego nauczycieli i wychowawców był Ali Chamenei. Na podnoszone podczas kampanii wyborczej zarzuty, że poza seminarium duchownym skończył tylko sześć klas szkoły powszechnej, Raisi odpowiadał, że oprócz najlepszych medres ukończył też świecką akademię i zdobył nawet tytuł doktora prawa.

W teologii niczym szczególnym się jednak nie wyróżnił. Podobnie zresztą jak jego nauczyciel i mentor Chamenei, któremu także wytykano, że tytuł ajatollaha, przyznawany największym mędrcom, zdobył wyłącznie dzięki politycznym koneksjom. Raisiemu również wypominają dziś, że nie zasłużył na godność ajatollaha.

Wszystko, co w życiu osiągnął, Raisi zawdzięcza rewolucji. Miał 19 lat, gdy wybuchła, i niewiele więcej, gdy rewolucyjne władze wyznaczyły go na prokuratora w mieście Masdżed-e Solejman w roponośnej prowincji Chuzestan. Musiał się tam sprawdzić w roli rewolucyjnego komisarza, bo wkrótce przeniesiono go do Teheranu, i to na urząd zastępcy prokuratora generalnego. Było to jeszcze przed jego 25. urodzinami.

Sława bezlitosnego kata

We wspinaczce po szczeblach kariery pomagała mu rewolucyjna gorliwość, a także fakt, że Ali Chamenei – jego nauczyciel, przewodnik i opiekun (Raisi stracił ojca jako kilkuletnie dziecko) – od 1981 r. sprawował stanowisko prezydenta (potem, w 1989 r., po śmierci Chomejniego zostanie wybrany na nowego Najwyższego Przywódcę).

„Zna się tylko na egzekucjach i zamykaniu ludzi do więzień” – mawiał o Raisim ustępujący prezydent Rouhani, gdy przed czterema laty walczył z nim w wyborach. Ponurą sławę bezlitosnego kata Raisi zdobył pod koniec wojny iracko-irańskiej (1980-88), gdy na rozkaz Chomejniego wydawał wyroki śmierci i kazał niezwłocznie zgładzić tysiące już osądzonych i uwięzionych „mudżahedinów ludowych” – najzajadlejszych przeciwników teokracji, którzy podczas wojny walczyli po stronie Iraku, byle tylko odsunąć od władzy ajatollahów.

Swoją surowością i całkowitym oddaniem teokracji Raisi zyskał sobie życzliwość rządzących i kolejne awanse – na prokuratora generalnego, generalnego inspektora od walki z korupcją, a w końcu na naczelnego sędziego republiki. Tę ostatnią posadę otrzymał od Najwyższego Przywódcy na pocieszenie po porażce w starciu z Rouhanim w wyborach prezydenckich w 2017 r. Wcześniej Chamenei powierzył mu też rolę strażnika i kustosza kompleksu świątynnego z Meszhedu, a także zarządcy tamtejszej fundacji, będącej w istocie finansowym imperium obracającym miliardami dolarów.

Jako surowy prokurator, a potem równie surowy sędzia, Raisi zapracował sobie na opinię człowieka zatroskanego dolą najuboższych, a także niestrudzonego wroga korupcji i złodziejstwa wśród rządzących – co w czasach kryzysu dało mu szacunek wielu rodaków, a w końcu również głosy w prezydenckich wyborach.

Skazany na sukces

Na teherańskich ulicach i bazarach mówi się, że prezydentura ma być dla Raisiego przedostatnim szczeblem we wspinaczce na szczyt władzy, ponieważ sędziwy (82 lata) i schorowany Chamenei miał upatrzyć go sobie na następcę – trzeciego Najwyższego Przywódcę islamskiej republiki. Prezydentura ma być ostatnim sprawdzianem.

Raisi nie może go nie zdać. Po wyprowadzce Trumpa z Białego Domu i fiasku jego polityki sankcji wobec Iranu Joe Biden chce wskrzesić atomową ugodę z Teheranem. Chcą jej także ajatollahowie i Raisi. Wiedzą aż za dobrze, że zniesienie sankcji przyniesie natychmiastową ulgę gospodarce oraz poprawi życie i nastroje Irańczykom. Chamenei chce nawet, aby atomową ugodę przywrócić jeszcze przed sierpniem, zanim Raisi obejmie prezydencki urząd. Strzeżonego Allah strzeże. Gdyby coś miało pójść nie tak, winę będzie można zrzucić na Rouhaniego i jego „gołębie”. Jeśli jednak wszystko pójdzie dobrze, całą zasługę i tak przypiszą sobie Raisi oraz „jastrzębie”.

O tym, że Chamenei przygotowuje sukcesję, świadczy również to, że tak jednoznacznie wskazał, czyjego zwycięstwa życzy sobie w prezydenckiej elekcji. Wykreślając z wyborczych list niemiłych mu kandydatów, Strażnicy Rewolucji sprawili, że cała władza w państwie została skupiona w rękach frakcji, którą reprezentuje Raisi. Ma to zaprowadzić jedność w szeregach ajatollahów i uchronić teokrację przed wyniszczającymi bratobójczymi walkami przy wyborze trzeciego Najwyższego Przywódcy.

Nieufny i niechętny wobec Zachodu, Raisi nie stanie się jego przyjacielem ani jako prezydent, ani – jeśli nim zostanie – jako Najwyższy Przywódca. Sprzymierzeńców szukać będzie nie wśród zachodnich liberałów, lecz w Rosji, Chinach czy Indiach, rządzonych przez Narendrę Modiego, światowego guru populistów. Raisi nie otworzy szeroko na świat ani irańskiego społeczeństwa, ani gospodarki. Tę ostatnią postara się raczej utrzymać w rękach fundacji-imperiów – takich jak ta, którą zarządzał w Mehszedzie. A zamiast odwilży w polityce i obyczajach, która nie nastąpiła za panowania „gołębi” Rouhaniego, raczej należy się spodziewać, że Raisi przykręci społeczeństwu śrubę.

Mówi się nawet, że nie chcąc wystawiać się na niepewny publiczny osąd, ajatollahowie wynajdą sposób, aby wycofać się z powszechnych wyborów, a wybieranego prezydenta zastąpią premierem wyznaczanym przez Najwyższego Przywódcę. Może się okazać, że w rządzonej przez Raisiego republice muzułmańskiej więcej będzie muzułmańskości, za to mniej republiki. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2021