Wspólnota w dobrym i złym

Ks. Tomasz Węcławski: Ważna była obecność Jana Pawła II w miejscach i czasach symbolicznych: związanych z reformacją, ze schizmą, może zwłaszcza obecność ekumeniczna w Jerozolimie, w Grecji itd. Wydaje mi się, że w dalekosiężnej perspektywie najważniejsza jest prośba Papieża, skierowana do wszystkich chrześcijan, o przemyślenie roli posługi Piotra.
12 marca 2000, liturgia "Dnia Przebaczenia" w Watykanie /
12 marca 2000, liturgia "Dnia Przebaczenia" w Watykanie /

O. Marcin Lisak: - W pierwszą niedzielę Wielkiego Postu 2000 r. w Bazylice św. Piotra, podczas Mszy św. z liturgią próśb o przebaczenie, Papież objął i ucałował jubileuszowy krzyż, za nim uczynili to przełożeni watykańskich dykasterii. Czy można wezwanie do rachunku sumienia, nawrócenia i przebaczenia uznać za zasadnicze przesłanie pontyfikatu Papieża?

- Można, ale pod jednym warunkiem. Wezwanie to ma swoje miejsce w całości wizji przedstawionej Kościołowi przez Papieża. Jan Paweł II w czasie swojego pontyfikatu, kontynuując dziedzictwo Soboru Watykańskiego II, ukazuje całą tajemnicę zbawienia. Wskazuje na tajemnicę Boga Trójjedynego (trzy wielkie encykliki), na tajemnicę człowieka oczekującego Bożego zbawienia, ogłasza i celebruje Jubileusz Wcielenia. Oczywiście nie można tego dokonać bez uznania, że z powodu naszej grzeszności potrzebujemy zbawienia. Tajemnicy zbawienia nie można zatem przeżyć bez rachunku sumienia, który dotyczy nie tylko grzechu, ale całej kondycji człowieka. Chodzi o rozpoznanie, kim jesteśmy, co uczyniliśmy ze sobą, ze światem, z innymi ludźmi, co Pan Bóg z nami uczynił. Na takiej podstawie możemy na nowo, na przełomie tysiącleci, zrozumieć tajemnicę Ewangelii.

Gdybyśmy jednak skoncentrowali uwagę na samym tylko rachunku sumienia, w izolacji od całej wizji Papieża, musiałbym odpowiedzieć: nie. Przesłanie tego pontyfikatu jest wielką całością.

- Czym jest w papieskiej wizji sam rachunek sumienia? Czy jest on wyłącznie spojrzeniem na słabość, czy jednak powinien dotyczyć także dobrych czynów? Trzeba oddzielić zło od dobra, ale skupić się nie tylko na złu, lecz również na tym pozostałym dobru.

- Z całą pewnością tak właśnie należy dokonywać rachunku sumienia. Taki był zamysł Jana Pawła II: widzieć zło, ale widzieć też dobro. Wielki rachunek sumienia był przecież wpisany w całą celebrację Jubileuszu, która jest uwielbieniem Chrystusa za zbawienie człowieka. Uwielbienie Boga obejmuje wszystko. Nasza grzeszność, konkretne przewinienia naszych poprzedników, ale też wielkość zmiłowania i całe dobro dokonane dzięki Bożej łasce spotykają się razem. Podobnie jest z liturgią spowiedzi. Kiedy przystępuję do spowiedzi św., razem z kapłanem-spowiednikiem celebruję sakrament pojednania. Upokarzam się, uznaję swą grzeszność, ale także uwielbiam Boga za dobro, które się dokonuje, i raduję się ze zbawienia.

- Jan Paweł II zapowiadał Jubileusz już w pierwszej encyklice ("Redemptor hominis", 1979), a program obchodów nakreślił w liście "Tertio millennio adveniente" (1994). Apelował, by "Kościół w sposób bardziej świadomy wziął na siebie ciężar grzechu swoich synów, pamiętając o wszystkich tych sytuacjach z przeszłości, w których oddalili się oni od ducha Chrystusa i od Jego Ewangelii". Czego dotyczyły te sytuacje z przeszłości i w jaki sposób dokonano rachunku sumienia?

- Przedmiot rachunku sumienia został ukazany szczególnie wyraźnie we wspomnianym nabożeństwie jubileuszowym. Nie tylko sam Papież, ale także kardynałowie odpowiedzialni za ważne obszary życia Kościoła, przepraszali Boga za winy chrześcijan. Przepraszano za: nadużycia i przemoc w głoszeniu wiary; grzechy przeciwko jedności Kościoła i dokonane podziały; winy wobec przedstawicieli Narodu wybranego i innych religii; brak szacunku dla społeczności i osób każdej rasy, narodowości, płci (był to m.in. gest w stosunku do kobiet i ich nie zawsze docenianej roli w Kościele); brak zaangażowania w umacnianie sprawiedliwości. Te sprawy pojawiły się w historii Kościoła i wciąż nas obciążają.

- Komentarze nieraz odwołują się do świetlanego przykładu niemalże idyllicznej wspólnoty pierwszych chrześcijan, którzy "przebywali razem i mieli wszystko wspólne". Czy rzeczywiście na początku było aż tak dobrze, a w późniejszych czasach aż tak źle?

- Z pewnością byłoby uproszczeniem, gdybyśmy twierdzili, że zawsze było tak samo źle albo tak samo dobrze. Niewątpliwie zarówno sprawy najpiękniejsze w Kościele, jak i rzeczy gorszące, były zawsze. Przywoływany często cytat jest nie tyle precyzyjnym opisem idealnego stanu, ile raczej pokazuje pewną zasadę, która ma być punktem odniesienia dla Kościoła wszystkich czasów. Przecież w Nowym Testamencie mamy także świadectwo zupełnie innych, gorszących rzeczy, np. sprawy Ananiasza i Safiry (Dz 5,1n).

Świadectwo biblijne nie jest idealizacją. W czasach pierwotnego Kościoła, jak i później, ludzie grzeszni potrzebowali i potrzebują impulsu, że mogą być inni. Takie znaki można znaleźć także w tak ponoć strasznym XV wieku. Wypowiedzi Savonaroli po wprowadzeniu kilku drobnych korekt da się opublikować w internecie. Nikt by nie poznał, że tego nie napisał współczesny internauta-krytyk Kościoła. Można się zastanawiać, czy Savonarola miał słuszność we wszystkim, ale miał z pewnością wiele racji. Podobnie i dzisiejsza krytyka nie jest bezpodstawna. Nie jest tak strasznie, jak to niekiedy słyszymy. Z pewnością nie możemy jednak powiedzieć: ponieważ nie jest aż tak strasznie źle, możemy spać spokojnie.

- Kiedy odejdziemy od perspektywy historycznej ku teologicznemu wymiarowi rachunku sumienia Kościoła, możemy spotkać zarzuty dotyczące sensu dokonywania tego rodzaju "oczyszczenia pamięci". Jeśli istnieje solidarność w dobru, czy można mówić też o solidarności w złu? Kogo przepraszać, jeśli ofiary już nie ma?

- Solidarność to pewnie niewłaściwe słowo, ale odpowiedzialność - jak najbardziej. Właśnie na tym polega tajemnica Kościoła, że zarówno w dobrym, jak i wobec zła jesteśmy wspólnotą. Dlatego zło popełnione przez kogoś obciąża w jakimś sensie cały Kościół. Dzieje się to inaczej, głębiej niż gdy zło popełnione przez żołnierza obciąża armię. Kościół przedstawia się jako jedną osobę zaślubioną z Chrystusem. Wobec tego każdy grzesznik narusza więź całego Kościoła.

Jeśli chodzi o przepraszanie ludzi, których “już nie ma": nie zgodziłbym się z takim sformułowaniem. Przecież w świętych obcowaniu jesteśmy zawsze z tymi, którzy opuścili ziemię. Oni nie przestali być członkami Kościoła. Będąc w tej wspólnocie możemy przepraszać wszystkich i razem ze wszystkimi: tymi, którzy są na ziemi, w czyśćcu, w niebie, a być może także w piekle - za nich też ponosimy jakąś odpowiedzialność.

- Zatem nie ma teologicznych przeszkód, by odpowiadać za cały Kościół. Kto jednak może dokonać przebłagania za grzechy: papież, biskup ordynariusz, wierny świecki?

- Przebaczenie ma źródło w Bogu. Natomiast ludzie, którzy sami doświadczyli Bożego przebaczenia, mogą i mają je głosić innym. To zadanie każdego chrześcijanina - według jego osobistego powołania. Oczywiście większą odpowiedzialność za wypełnianie tego zadania ponoszą ci, którzy z racji swojego powołania Kościołowi przewodzą. Nikt z tego dzieła nie jest jednak zwolniony.

- Czy spotykane obecnie polityczne gesty pojednania między narodami mają swe korzenie chrześcijańskie? Czy jest to raczej, zawieszone w aksjologicznej próżni i pozbawione już wymiaru religijnego narzędzie pragmatycznej polityki?

- Gest pojednania może być w konkretnym przypadku pragmatycznym narzędziem politycznym. Jednak źródło nawet takich gestów pozostaje chrześcijańskie. W ostatnich dziesięcioleciach punktem odniesienia dla publicznych gestów pojednania, łącznie z aktem papieskim w 2000 r., jest list biskupów polskich wobec biskupów niemieckich z 1965 r., który współredagował arcybiskup Wojtyła. Kontekst ewangeliczny (“chcesz stanąć przed ołtarzem, pojednaj się najpierw ze swoim bratem") poprzedza znaczenie polityczne. Pojednanie można z różnych względów zinstrumentalizować, ale nie deprecjonowałbym tego zupełnie. Gesty pojednania, nawet jeśli nie mają głębszego podkładu religijnego, mogą przynieść dobre skutki. Warto przeżywać je w wymiarze pojednania przed Bogiem.

- Wskazał Ksiądz na wewnętrzne więzi wspólnoty kościelnej i na oblubieńczą relację z Chrystusem. Kościół bywa określany mianem "czystej Nierządnicy" (casta Meretrix). Czy Kościół jest zarazem nieczysty i nieskalany?

- Obraz “czystej Nierządnicy" silnie oddziałuje w teologii. Używali go Ojcowie Kościoła, był też przywoływany w kontekście papieskiego wezwania do rachunku sumienia. Osobiście nie jestem jednak jego zwolennikiem. Jest bardzo wyrazisty, pewne rzeczy jasno mówi, ale ma spore wady. Skupia uwagę na paradoksie czystości i nieczystości. Tymczasem rzecz nie polega na tym, że ta sama osoba czy ta sama rzeczywistość (społeczność Kościoła), jest równocześnie grzeszna i pełna chwały Bożej. To grzeszni ludzie, jako Kościół, zostają uwolnieni od grzechu. Tak patrząc, widzimy już nie paradoks, ale Kościół, który pozwala grzesznikom doświadczać zbawienia przez misterium Chrystusa. Obraz “czystej Nierządnicy" zaciemnia istotę zbawienia. Czystość (świętość), która z różnych powodów nie jest do końca osiągnięta, nie jest przecież nieosiągalna. Gdybyśmy poszli o krok za daleko i powiedzieli: “to jest nieosiągalne i tak zawsze będzie", wtedy zaprzeczylibyśmy istocie zbawienia.

- Wśród zagadnień objętych rachunkiem sumienia istotne są grzechy wobec jedności Kościoła. Które z gestów Papieża pomogły najbardziej w łagodzeniu zgorszenia podziału chrześcijan?

- Na wiele spraw można by zwrócić uwagę. Ważna była obecność Jana Pawła II w miejscach i czasach symbolicznych: związanych z reformacją, ze schizmą, może zwłaszcza obecność ekumeniczna w Jerozolimie, w Grecji itd. Wydaje mi się, że w dalekosiężnej perspektywie najważniejsza jest prośba Papieża, skierowana do wszystkich chrześcijan, o przemyślenie roli posługi Piotra. Znalezienie odpowiedniej formy sprawowania urzędu papieskiego byłoby krokiem ku realnej jedności.

Przemyślenie formuły prymatu może być najtrwalszym teologicznym śladem tego pontyfikatu. Jest to zadanie trudne i ciągle jeszcze nie dość podjęte. Wymaga wysiłków rozpisanych na dziesięciolecia. Nie jest to kwestia tylko teorii teologicznej, ale zmiany całego sposobu myślenia i przeżywania jedności. Ostatecznie będzie oznaczało konieczność zmiany stylu funkcjonowania wielu chrześcijańskich instytucji, a to jest najtrudniejsze. Zmiany muszą być wspólnym dziełem wielu ludzi, może całych pokoleń - nie tylko jednego Papieża.

- Czy wydana w 2000 roku deklaracja "Dominus Iesus", przyjęta z oburzeniem wśród różnych wspólnot chrześcijańskich, nie rzuciła cienia na papieskie dążenie do pojednania i jedności?

- W żadnym razie, nawet jeśli wiele gwałtownych reakcji na ten dokument sprawiało takie wrażenie. Można się wprawdzie zastanawiać, czy w tym dokumencie należało umieścić wszystko, co się w nim znalazło - czy niektóre sformułowania (dotyczy to szczególnie czwartego rozdziału o Kościele Chrystusa) były potrzebne. Cały dokument jest jednak wyznaniem wiary Kościoła w momencie celebracji Jubileuszu. Bolesna reakcja odzwierciedla faktyczny stan rzeczy. Kiedy termometr wskazuje 40 stopni, to trudno tłuc termometr z powodu gorączki.

- Antyświadectwo nie jest tylko balastem z przeszłości. Bardzo bolesnym wydarzeniem ostatnich lat był skandal związany z ujawnieniem przypadków nadużyć seksualnych katolickich duchownych w Stanach Zjednoczonych. Co jest zatem szczególnie złe: konkretne grzechy czy postawa przyjmowana wobec tych dramatycznych spraw?

- To nie jest alternatywa rozłączna. Nie można pominąć ani jednego, ani drugiego. Możemy przyjąć, że z racji ludzkiej grzeszności stale mamy do czynienia z różnymi grzechami osób mniej lub bardziej znaczących we wspólnocie kościelnej. Ważne jest, jak się zachowujemy wobec własnych i cudzych grzechów. Nie chcę, aby to zabrzmiało jako generalna akceptacja stanu: “grzechy będziecie mieli zawsze wśród was", tak jak: “ubogich będziecie mieli zawsze". Nie powinniśmy dodawać do złego stanu rzeczy jeszcze dodatkowego grzechu, polegającego na tym, że nie potrafimy we właściwy, czytelny sposób odnieść się do popełnionego zła.

- Spójrzmy na Kościół w Polsce. Przy okazji wezwania do rachunku sumienia pojawiały się obawy, że upublicznienie win zachwieje pozycją Kościoła, uczyni go bezbronnym wobec fali krytyki czy fałszywych zarzutów. Jak można ocenić rachunek sumienia dokonany przez Polaków z inspiracji Jana Pawła II?

- Nie mamy jakichś szczególnych powodów do chluby. Co prawda były pewne gesty, m.in. wyznanie Księdza Prymasa podczas jubileuszowych obchodów w Warszawie czy mniej znany rachunek sumienia księży śląskich. W Polsce dostrzegamy tendencję do tego, aby się za bardzo nie obnażać. Nie wyciągamy publicznie swoich słabości, a z drugiej strony nie brak wśród nas hipokryzji. Wszyscy wiedzą, jak jest naprawdę. Po cichu różne rzeczy sobie mówią, ale nie podejmują - co uważam za szkodliwe - otwartej rozmowy.

Nie chodzi o to, aby wszystko od razu wyciągać i głośno krzyczeć. Nie ma się jednak czego bać. Jesteśmy Kościołem jako ludzie nie tylko biedni i grzeszni, ale z całej tej naszej nędzy wyratowani przez Chrystusa.

- Wiele kontrowersji wzbudziła sprawa Jedwabnego i pojednania polsko-żydowskiego. Mimo jednoznacznej postawy Episkopatu, nabożeństwa pokutnego w maju 2001 r. w Warszawie, protesty niektórych środowisk katolickich nie ustały. Jak spojrzeć na ten opór, biorąc pod uwagę postawę Papieża?

- Myślę, że mamy tu do czynienia z dwiema mocno splątanymi sprawami. Często brakuje nam takiej gotowości i dojrzałości osobistej, która ujawnia się w gestach Jana Pawła II. Bardzo wielu ludzi nie potrafi się do tego poziomu wspiąć i reaguje czasem bardzo prymitywnie - w niezbyt przemyślanej samoobronie.

Natomiast ta konkretna sprawa została wyjątkowo uwikłana w kontekst polityczny i to wzmocniło samousprawiedliwienie tych, którzy nie chcieli się angażować w pojednanie. Argumentowano, że to atak na Polskę, że jakiś profesor z Ameryki dokonuje przekłamania. Niejasności, zamęt medialny odwróciły uwagę od istoty problemu. Warto postawić sobie pytanie nie o ten jeden przypadek, ale w ogóle o sposób podejścia do naszych win i niedoskonałości. Kiedyś, po pielgrzymce papieskiej z 1999 r., opublikowałem w “Tygodniku Powszechnym" tekst “Siedem słów". Wierzyć, pamiętać, wybaczać, przyjmować, dziękować, dawać, iść - to są słowa podstawowe, współtworzące chrześcijańskie pojednanie. O trudnych sprawach trzeba uczyć się mówić publicznie na co dzień. Wówczas, gdy problem narośnie, bylibyśmy na to przygotowani. Wtedy także Jedwabne inaczej byłoby przeżywane.

- W "Tertio millennio adveniete" czytamy: "Czy można przemilczeć zjawisko obojętności religijnej, która sprawia, że wielu współczesnych ludzi żyje dziś tak, jak gdyby Bóg nie istniał? (...) Także synowie Kościoła muszą zadać sobie pytania: w jakiej mierze i oni ulegli atmosferze sekularyzmu i relatywizmu etycznego? Jaką część odpowiedzialności za szerzącą się coraz bardziej niewiarę winni wziąć na siebie, ponieważ nie umieli ukazywać prawdziwego oblicza Boga na skutek braków w ich własnym życiu religijnym, moralnym i społecznym?". Czy nie jest to pytanie: jak Kościół radzi sobie w warunkach wolności z zadaniami duszpasterskimi w ulegającej laicyzacji Polsce?

- Z całą pewnością tak. Dodatkowe zagrożenie polega na tym, że życie religijne w Polsce kwitnie, a wobec tego jest wiele pracy. Ci, którzy są za nią odpowiedzialni, mają, brutalnie mówiąc, dosyć roboty z tymi wszystkimi, którzy chętnie przychodzą. Dlatego mało interesują się tymi, których nie ma. Przychodzi, powiedzmy, około 30 procent. A co z tą resztą!? Nawet w posłudze dla mocno wierzących nie wszystko jest udane. Brakuje nam rozeznania, czego oni naprawdę potrzebują. Próbowaliśmy kiedyś w ramach projektu międzywydziałowego na Uniwersytecie Adama Mickiewicza zacząć badania na temat obrazu świata u dzieci i młodzieży. Chcieliśmy poznać, co tak naprawdę w tych młodych umysłach i sercach się dzieje. Bez tego trudno mówić o dobrej katechizacji. Mam poczucie własnej odpowiedzialności, że na razie nic z tego nie wyszło. Tymczasem powstają programy dydaktyczne i wszystko pozornie elegancko wygląda. Przed nami jest jeszcze bardzo dużo pracy.

- Co powinno się stać szczególnym przedmiotem naszego rachunku sumienia?

- Rachunek sumienia dotyczy zawsze całości życia, dlatego każdej dziedzinie należy się przyglądać. Są oczywiście takie sfery, z których możemy być dumni, za inne należy się wstydzić. Nie można jednak zrezygnować z oceny każdej z osobna. Nawet, gdybym wskazał jakieś konkretne wymagania, nie oznaczałoby to zwolnienia z obowiązku dokonywania rachunku sumienia w innych. W centrum musimy stawiać wiarę w Boga, który w Chrystusie za nas umarł i dla nas zmartwychwstał, a wszystko inne widzieć w jej świetle.

Rozmowa z ks. Tomaszem Węcławskim ukazała się w serwisie KAI 15 października 2003 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2005