Wspólnota żywych i umarłych

Jesień to czas pogodnego namysłu nad owocowaniem ludzkiego życia i jego powiązaniami ze światem tych, co odeszli. Mentalność ludzi żyjących w nowoczesnych społeczeństwach nacechowana jest dużym indywidualizmem w rozumieniu własnej autonomii i tożsamości. Często zapominamy, iż jako istoty żyjące w relacji z innymi istniejemy dzięki następstwu pokoleń. Zanika poczucie wzajemnych więzi między żywymi a umarłymi, umarli przestają duchowo wzbogacać nasze życie. Kiedy potomność zapomina o zmarłych przodkach, zatraca także świadomość, iż stanowią oni większą część Bożego świata.

02.11.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

Sporo przemawia za tym, aby pogłębiać świadomość wspólnoty ze zmarłymi, tak charakterystyczną dla tradycyjnych społeczności ludzkich wraz z ich kultem przodków. Na Dalekim Wschodzie (Chiny, Korea, Japonia) potomni zachowują żywą pamięć o przodkach. Żyją ze świadomością ich ciągłej obecności. W poczuciu odpowiedzialności przed nimi podejmują ważne decyzje. Dotyczy to zwłaszcza spraw, które mogłyby stanowić chlubę lub przynieść wstyd przodkom danej rodziny. Wspólnota pokoleń poprzez czas stanowi istotny element ludzkiego życia. Poczucie indywidualnej tożsamości łączy się z ciągłością kolektywną.

Wiara chrześcijańska a kult przodków

Motyw wstydu odgrywa w kulturze narodów azjatyckich rolę analogiczną do chrześcijańskiej nauki o grzechu. W chrześcijaństwie pojęcie grzechu ma charakter wyraźnie teologiczny, natomiast azjatycka kategoria wstydu jest pojęciem kulturowym. W kulturze kształtowanej przez chrześcijaństwo kara za popełnione grzechy rozpatrywana jest przede wszystkim w perspektywie eschatologicznej, a więc odłożona na przyszłość. Sytuacja jest inna w japońskiej lub chińskiej kulturze wstydu. Tu nie ma mowy o odłożeniu kary. Kara jest doraźna i nieodwołalna w postaci wstydu, jakim człowiek okrywa siebie i swoją rodzinę w społeczeństwie. Dlatego rodzina dba o to, by nie splamić czci swoich przodków; nie narazić ich na wstyd i hańbę. Przodkowie są istotnym punktem odniesienia w kształtowaniu postaw życiowych.

Już w XVI w. zastanawiano się, czy kult przodków ma charakter religijny, czy też jest jedynie wyrazem czci dla życia. Miało to miejsce w czasie chrześcijańskiej misji w Chinach. Jezuici wraz z o. Matteo Riccim uważali, iż nie ma sprzeczności pomiędzy chińskim kultem przodków w konfucjanizmie a wiarą chrześcijańską. Przeciwnikami tego stanowiska okazali się franciszkanie i dominikanie, którzy potępiali ten zwyczaj jako bałwochwalstwo. Również misjonarze protestanccy na Dalekim Wschodzie domagali się od nowo ochrzczonych wyrzeczenia się swoich przodków, co prowadziło do zniszczenia azjatyckiej kultury rodzinnej. Po stronie katolickiej spór został rozstrzygnięty w Rzymie. Orzeczenia z 1715 i 1741 r. zabroniły oddawania czci przodkom. Dopiero Pius XII orzekł w 1939 r., iż cześć im okazywana nie jest żadnym kultem religijnym ani bałwochwalstwem, lecz jedynie cywilną ceremonią, którą można pogodzić z wiarą chrześcijańską. Zmiana stanowiska nie dokonała się bynajmniej samorzutnie, lecz ze względu na szintoizm (jap. sintô - droga bogów), starożytną religię Japończyków, polegającą na kulcie przyrody, przodków i bohaterów narodowych, która z czasem przybrała formę kultu cesarza. Do tego bałwochwalczego kultu zmuszano także chrześcijan. Za opór wielu z nich zapłaciło męczeństwem. Aby położyć kres tej sytuacji, Pius XII uznał kult przodków za niesprzeczny z wiarą chrześcijańską.

Na terenach misyjnych chrześcijańska forma kultu przodków pozwoliłaby, zwłaszcza azjatyckim chrześcijanom, zachować kulturową tożsamość i tradycję rodzinną. Więcej: pomogłaby ona wprowadzić kulturę pamięci także w indywidualistyczną mentalność współczesnego świata, nastawionego na postęp nauki i zdobycze cywilizacyjne. Istnieją ku temu, jak przekonuje wybitny teolog ewangelicki Jürgen Moltmann (“Orientierung" nr 12/2003), wystarczające racje teologiczne. Warto nawiązać do niektórych jego intuicji teologicznych, dopełnić je i rozwinąć.

Światło nadziei zmartwychwstania

Paweł Apostoł pisał o zastępczym uświęceniu w małżeństwie strony niewierzącej przez stronę chrześcijańską: “Mąż niewierzący bowiem jest uświęcony przez swoją żonę i niewierząca żona jest uświęcona przez tego brata. Inaczej dzieci wasze byłyby nieczyste, teraz zaś są święte" (1 Kor 7,14; cytaty biblijne według przekładu ekumenicznego “Pismo Święte Nowego Testamentu i Psalmy", 2001). Ten sposób argumentacji można odnieść także do przodków. Analogicznie do słów Apostoła można by wówczas powiedzieć: wiara potomków działa w uświęcający sposób na wcześniejsze pokolenia, inaczej wasi przodkowie byliby “nieczyści", teraz zaś są uświęceni i dlatego zasługują na cześć. Sięgające w przeszłość więzi rodzinne nie są przerwane wskutek nawrócenia potomków na chrześcijaństwo, lecz uświęcone. Tak można o nich myśleć przed obliczem Boga, który jest Bogiem wszystkich i pragnie wszystkich zbawić.

Chrześcijańska nadzieja zmartwychwstania rzuca na kult przodków nowe światło i przenosi go na inną płaszczyznę: “Po to przecież Chrystus umarł i ożył, aby panował nad umarłymi i nad żyjącymi" (Rz 14,9). Wspólnota z Nim obejmuje zarówno żyjących, jak i umarłych w ich wzajemnych relacjach. Jest nie tylko wspólnotą braci i sióstr, ale także matek, ojców, córek i synów - wspólnotą wszystkich pokoleń. Wierzymy, iż Ten, który “zstąpił do piekieł" złamał moc śmierci i zatroszczył się o los umarłych. Nie są oni martwi w ścisłym sensie tego słowa. Są nadal obecni w Bożym świecie. Zmartwychwstały Chrystus obala mur śmierci, dzielący żywych od umarłych. W tym sensie istnieje jakaś nieprzemijająca prawda w azjatyckim kulcie zmarłych i w poczuciu, że żyjemy w ich obecności. Misterium paschalne Chrystusa daje wszystkim nadzieję na zmartwychwstanie. Nadzieja ta sięga także w przeszłość świata. Jest nadzieją dla żywych i umarłych. Światło zmartwychwstania Chrystusa - oto wielka nowość, którą niesie ze sobą chrześcijaństwo.

Śmierć Chrystusa ma powszechne znaczenie zbawcze. O tym właśnie mówi artykuł wiary o zstąpieniu Chrystusa do “piekieł", czyli królestwa śmierci, które staje się przestrzenią zbawienia. Nie jest On bezsilny wobec ludzkiego losu. Nikt nie jest Mu obojętny. Nikogo nie pozostawia w stanie wiecznej śmierci. Jego obecność nie pozostaje bez skutku. Jego moc przekształca mroczne królestwo śmierci w pełne światła i radości królestwo życia. Dlatego tradycja wschodniej ikonografii przedstawia zstąpienie Chrystusa do Otchłani jako początek zmartwychwstania: “zabity wprawdzie w ciele, przez Ducha jednak został ożywiony" (1 Pt 3,18). Ikona zmartwychwstania ukazuje Go w obrazowy i symboliczny sposób jako Głowę nowej ludzkości, trzymającego Adama i Ewę za rękę i wyprowadzającego ich z krainy śmierci wraz z niezliczoną rzeszą innych zmarłych.

Myśląc o losie zmarłych w świetle zmartwychwstania nie trzeba spoglądać w przeszłość. Nadzieja kieruje wzrok ku przyszłości - ku wspólnocie, w której na zawsze odnajdą się żyjący z umarłymi. Przyszłość rozjaśnia się w nadziei na ponowne zjednoczenie. Chrześcijanin wierzy, iż bliskość wobec Chrystusa przybliża go również do zmarłych przodków. W Nim odnajduje ich stałą obecność pośród nas.

Zarówno Kościół katolicki, jak i prawosławny - w przeciwieństwie do Kościołów protestanckich - modlą się za zmarłych. Moltmann docenia racje uzasadniające sprawowanie Mszy św. za zmarłych w Kościele katolickim - umarli nie przestali istnieć, są dzięki Chrystusowi obecni wśród żyjących. Wybitny teolog otwarcie wyznaje: “Osobiście nie wierzę, że przez swoje modlitwy możemy lub musimy cokolwiek uczynić dla zbawienia zmarłych. Wierzę jednak, że zmartwychwstały Chrystus ma swoje możliwości zbawienia również w królestwie śmierci, w przeciwnym razie śmierć byłaby mocniejsza niż On". Modląc się za zmarłych szukamy raczej, według Moltmanna, przerwanej przez śmierć wspólnoty z nimi, która wszakże zachowana jest w Chrystusie. To On odebrał śmierci jej destrukcyjną moc. Kiedy modlimy się za zmarłych, zaczynamy także i my żyć w ich duchowej obecności. Czy zmarli modlą się również za nas? Wzajemna wspólnota w Chrystusie sprawia, że możemy ufać w ich wstawiennictwo.

Kultura nadziei i pamięci

Wszyscy potrzebujemy mądrej kultury nadziei. Dotyczy to zwłaszcza tych krajów, w których istnieje tradycja kultu przodków. Zadaniem chrześcijan jest otwierać ten kult na przyszłość, aby nie pozostał zwrócony jedynie w stronę przeszłości. Trzeba otwierać go na wszystkich zmarłych, zarówno mężczyzn, jak i kobiety (często ogranicza się on przede wszystkim do pierworodnych synów). Wszyscy, kobiety i mężczyźni, jesteśmy dziedzicami przyszłego Królestwa Bożego i stanowimy “jedność w Chrystusie Jezusie" (Ga 3,28). Na ciągłość pokoleń przodków i potomnych trzeba patrzeć w świetle zmartwychwstania umarłych i wspólnej nadziei na “życie wieczne w przyszłym świecie" (Credo nicejsko-konstantynopolitańskie). Wielka wspólnota żywych i umarłych jest po tej stronie życia oczekiwaną wspólnotą nadziei.

W krajach o tradycji zachodniej, w których zatraca się poczucie tradycji i ciągłości pokoleń, potrzebna jest głęboka kultura pamięci. Świadomość więzi z pokoleniami naszych przodków wyzwala od krótkowzrocznego indywidualizmu. Dar czasu został dany nie tylko każdemu z osobna. Czas mojego krótkiego życia włączony jest w długi historyczny łańcuch pokoleń. Dzięki temu mogę wspominać przeszłość tych, którzy mnie poprzedzili i mieć nadzieję na przyszłą wspólnotę z nimi. Czas to nie tylko ulotna teraźniejszość, ale również przeszłość i przyszłość. Dlatego ważne decyzje teraźniejszości trzeba podejmować z troską o dobro przyszłych pokoleń. “Kto zapomina o prawach zmarłych - pisze Moltmann - temu obojętne staje się życie potomnych. Bez kultury pamięci nowoczesna kultura nie znajdzie przyszłości. Kultura bez widoków na przyszłość jest apokaliptyczną kulturą zagłady. Ponowne odkrycie wspólnoty żywych z umarłymi w Chrystusie może dlatego prowadzić do ponownego odkrycia wspólnoty żyjących z [ich] dziećmi i wyzwolić spojrzenie (...) na przyszłość".

Ciągłość i grzechy ojców

Jesteśmy świadkami kształtowania się nowych postaw wobec ciągłości pokoleń oraz spychanego na margines poczucia wspólnoty potomnych z przodkami. Wielu ludzi w powojennych Niemczech uświadomiło sobie, że grzechy ojców ciążą na sumieniu dzieci. Są ciężary, które trzeba nieść przez pokolenia. Ciężarem może być nawet samo nazwisko okryte niesławą. Imię jest czymś osobistym, natomiast nazwisko ma charakter społeczny i wskazuje na ciągłość pokoleń.

Jeden przykład pokazuje, czym jest ciągłość pokoleń: film Grzegorza Linkowskiego “Marsz żywych", który opowiada o niezwykłym spotkaniu dwóch ludzi. Obaj są dzisiaj duchownymi. Na obu ciąży przeszłość. Jednym z nich jest dziecko Holocaustu uratowane w latach hitlerowskiej okupacji przez polskich rodziców, ks. Jakub Romuald Weksler-Waszkinel. Drugi to Martin Bormann junior, chrzestny syn samego Hitlera, syn Martina Bormanna, dygnitarza i głównego ideologa III Rzeszy, konstruktora systemu masowej zbrodni. Spotkali się w symbolicznym miejscu, najbardziej ku temu odpowiednim - w Auschwitz-Oświęcimiu, podczas dorocznego “Marszu żywych" młodzieży izraelskiej, polskiej i niemieckiej. Może tam właśnie znajdują się prochy bliskich polskiego księdza?

Film pozwala odczuć ciężar przeszłości. Czy można współczuć Bormannowi, że miał takiego ojca i musi żyć w cieniu nienawistnego nazwiska? Czy on sam potrafi obarczyć odpowiedzialnością swego ojca za śmierć żydowskich rodziców polskiego księdza i milionów innych ludzi? Dialog obydwu rozmówców niosących brzemię przeszłości jest trudnym wyzwaniem. Czy obydwaj przeżyli godzinę rzeczywistej katharsis? “Jesteśmy dziećmi swoich rodziców - mówi Bormann. - Ja swojego ojca nie wybrałem, ale kocham go, bo jest moim ojcem. Pamiętam, że był dobry dla rodziny, ale zarazem mam świadomość, iż był politykiem pogrążonym w zbrodniach. Za to go skazano". Waszkinel odpowiada: “Kocham moich rodziców jednych i drugich. Od rodziców żydowskich otrzymałem życie; dzięki polskim żyję. Przynależę do dwóch światów. Jestem Żydem od Jezusa".

Trzeba odbyć tę długą drogę od przeszłości ku przyszłości z obydwu rozmówcami, aby lepiej zrozumieć to wyzwanie, jakie niesie ze sobą chrześcijaństwo. Bormann nie odżegnał się od swego ojca ani o nim nie zapomniał. Został księdzem i pracował na misjach w Kongo. Od przeszłości zwrócił się ku przyszłości, usiłując w ten sposób, własnym życiem, wynagradzać innym ludziom za grzechy ojca.

Ponosimy odpowiedzialność nie tylko za siebie samych, ale także za naszych przodków, tak jak ponosimy ją za potomnych. Wierzymy, iż nasze życie w pewien sposób dosięga przodków i potomnych. Jesteśmy ze sobą związani wspólnotą ludzkiego losu. Ponosimy konsekwencje grzechów popełnionych przez przodków. Z drugiej strony, cierpienia i śmierć ofiar ciążą nadal na teraźniejszości ich dzieci. Krew pomordowanych wciąż “głośno woła z ziemi" (Rdz 4,10) ku Niewidzialnemu.

Wierzę, iż pamięć o winach zmarłych przodków i cierpieniu wielu innych ludzi, jakkolwiek bolesna, ma moc terapeutyczną. Jest przeciwieństwem zapomnienia lub świadomego wypierania ze świadomości tego, co oddziałuje na naszą teraźniejszość i przechodzi z pokolenia na pokolenie. Wiara chrześcijańska mówi o wspólnocie Chrystusa z żywymi i umarłymi. Wierzę, że nikt nie jest pozostawiony własnemu losowi. Ożywiająca moc Chrystusa, Zbawiciela i zwycięzcy nad śmiercią dociera do wszystkich. Daje nadzieję nawet dla najbardziej zatraconych. Bóg jest Panem historii ludzkich pokoleń. Tu na ziemi nie potrafimy odgadnąć, w jaki sposób może On doprowadzić do pojednania ofiar z tymi, którzy zadawali innym straszliwe cierpienie i życie ich uczynili piekłem na ziemi.

Zstępowanie do piekieł świata

Chrystus jest naszą nadzieją, naszym pokojem i pojednaniem. Chrześcijańska wiara w Jego moc leczy dręczące wspomnienia. Wspólnota z Ukrzyżowanym obejmuje cierpienia niewinnych, które wołają o sprawiedliwość. Chrześcijaninowi wolno wierzyć, że istnieje jakiś związek tych cierpień z męką Chrystusa. Cierpienia ofiar nieludzkiego czasu i nieludzkiego postępowania ludzi są także Jego cierpieniami. W niemym krzyku umierających można usłyszeć echo słów wypowiedzianych na krzyżu: “Boże mój, Boże mój, dlaczego Mnie opuściłeś?" (Mk 15,34). Ukrzyżowany zstępuje w niezmierzoną otchłań cierpienia i śmierci ludzi. Wyprowadza ich z piekła bezsensu i niesie wszystkim orędzie zmartwychwstania.

Tylko przez wiarę można odbyć drogę “zstąpienia do piekieł" świata wraz z Chrystusem. To On “gładzi grzech świata" (J 1,29). My, ludzie tej ziemi, możemy jedynie prosić Go wraz z ofiarami przemocy, by okazał miłosierdzie grzesznym ojcom i zgładził ich winy. Skutki win ojców nadal widać jeszcze w życiu synów i córek. Bormannowie i Waszkinelowie mogą jednak spotkać się ze sobą i podać sobie ręce w geście pojednania, choćby to miało miejsce poza terenem obozu. Jak we wspomnianym filmie, gdzie syn żydowskich rodziców mówi: “Nie mogę podać mu ręki na terenie obozu. Ja tu jestem cząstką żydowskiego świata, który tutaj został wdeptany w ziemię. Nie wolno mi tego uczynić".

Powróćmy jeszcze do myśli o Chrystusie, który zstępuje do piekieł świata i królestwa śmierci. Ukrzyżowany “za nas" i dla nas żyje w nowym świecie zmartwychwstania. Przynosi orędzie nadziei na ocalenie najbardziej zagubionych. Światło odkupienia może zajaśnieć także im, kiedy tylko przyzwą Go jako swego Zbawiciela. Potrzebne jest jednak wielkie oczyszczenie i droga przez mękę do własnego człowieczeństwa i odkrycia prawdy o swoim życiu. Tak ufa ten, kto głosi nadzieję zbawienia dla wszystkich.

Diabeł w raju

Niedawno w wywiadzie dla kwartalnika wydawanego przez Księży Pijarów (“eSPe" 64/2003) zapytano mnie, jaka byłaby moja reakcja, gdybym w niebie spotkał Hitlera, Stalina i “tych wszystkich ludzi, których powszechnie uważa się za wcielenie diabła". Odpowiedziałem: “Będę się cieszył, że Bóg jest tak wielki, tak dobry, tak łaskawy, tak mądry, że potrafi pojednać tych ludzi, których uważamy za tyranów, którzy położyli się cieniem na życiu milionów ludzi. Będę się cieszył, że w nowej rzeczywistości, przerastającej nasze wyobrażenia, Bóg potrafił pojednać ofiary z tymi, którzy ludzkie życie uczynili gehenną. Nie będzie to dla mnie powodem do zgorszenia. Wręcz przeciwnie, myślę już teraz, że stanowi to tym większy powód do sławienia Boga. Być może nie pojmujemy tego za życia, bo mamy zbyt wielkie i zbyt bolesne urazy, ale po drugiej stronie - wierzę - przebacza się inaczej, łatwiej, mając więcej rozeznania, więcej światła oraz więcej mądrości".

Światło zmartwychwstania wnoszone przez Chrystusa do królestwa śmierci nie jest religijną iluzją. Moltmann słusznie zauważa: “Dopiero w świetle zmartwychwstania umarłych rzeczywiście wyczuwamy zmarłych wraz z ich nie odpuszczonymi grzechami oraz [zadanymi przez nich] nie odpokutowanymi cierpieniami. Dopiero w świetle odkupienia możemy bez uprzedzeń i bez nienawiści lub fałszywych usprawiedliwień z nimi przestawać. Wówczas otwierają się zatkane kanały naszych wspomnień i możemy wejść do zamkniętych przestrzeni naszych przodków oraz świadomie przeżywać nasze życie w ich obecności".

Powszechność ostatecznego pojednania

Chrześcijański uniwersalizm nie koncentruje się wyłącznie na indywidualnym losie człowieka. Bierze pod uwagę także społeczny charakter osoby ludzkiej jako istoty relacyjnej, związanej z innymi. Ofiary i przestępcy muszą kiedyś stanąć twarzą w twarz. Każdy dostrzeże zło, które wyrządził lub którego doznał. Bóg jest pierwszym, który wybacza widząc objawy skruchy i żalu ze strony człowieka. Możemy jedynie przeczuwać, że bez okazanej wszystkim dobroci Boga i Jego woli przebaczenia, spotkanie ofiar i przestępców nie prowadziłoby do pojednania, lecz raczej do gniewu, chęci odpłaty i domagania się kary dla winowajców. Jako grzeszne istoty jesteśmy skłonni do oskarżania innych i usprawiedliwiania samych siebie. Czy ofiary byłyby gotowe do przebaczenia i nie potępiania winowajców za zło, które im wyrządzili? Kto zdoła jednak odmówić pojednania w obliczu dobroci i przebaczenia ze strony Boga? Można mieć nadzieję, iż Boże miłosierdzie potrafi przezwyciężyć wszelki opór do przebaczenia. Tylko ofiary mogą jednak przebaczyć przestępstwa wobec nich popełnione. Boże przebaczenie nie zwalnia od przebaczenia ze strony ludzi, lecz wciąż do niego przynagla.

Samo przebaczenie nie jest jeszcze pojednaniem. Potrzeba czegoś więcej, aby wejść do Bożego świata miłości i pokoju. Pojednanie nie może dokonać się, obrazowo mówiąc, ponad głowami ludzi. Potrzebny jest aktywny współudział ze strony człowieka, będący odpowiedzią na zaproszenie ze strony Boga, aby wejść do Jego Królestwa. Bóg działa od wewnątrz na wolność ludzi, przeobraża ich oraz ich wzajemne relacje. Nie jesteśmy jednak tylko bezwolnymi i biernymi przedmiotami Bożego oddziaływania. Konieczny jest dobrowolny współudział w dziele pojednania, abyśmy byli zdolni wzajemnie cieszyć się obecnością innych. Ostateczne i powszechne pojednanie między ludźmi jest warunkiem wejścia do Królestwa Bożego. Prawdziwie społeczne pojednanie między ofiarami i przestępcami decyduje o przejściu ze świata grzechu do świata sprawiedliwości i pokoju. Proces uzdrowienia ludzkich relacji ma ze swej natury charakter społeczny, a nie tylko indywidualny. Przyjęcie Bożego daru terapii i przeobrażenia musi iść w parze z przyjęciem innych ludzi tak, jak ich przyjmuje sam Stwórca. Apostoł zachęcał: “przygarnijcie siebie nawzajem tak, jak i Chrystus przygarnął was ku chwale Boga" (Rz 15,7).

Pojednanie nastąpi wówczas, gdy każdy zwróci się do swego winowajcy i obejmie go jako należącego do tej samej rodziny dzieci Bożych. Bóg pierwszy objął grzesznych ludzi, kiedy “w Chrystusie... pojednał świat z sobą" (2 Kor 5,19). Zbawienie wymaga pojednania o charakterze społecznym ze względu na relacyjny charakter osoby ludzkiej i społeczny wymiar winy. Aby przeszłość naznaczona wrogością i krzywdą mogła być odkupiona, musi dokonać się społeczne pojednanie wszystkich, którzy umarli bez pojednania. Boży sąd jest wydarzeniem społecznym, zmierzającym do przywrócenia powszechnego pokoju, owego szalom, o którym mówią eschatologiczne proroctwa Biblii Hebrajskiej. Boży sąd osiągnie swój cel, kiedy wszyscy, przynagleni przez Świętego Ducha, uznają swoje własne grzechy i doświadczą wyzwolenia od winy - kiedy każdy uzna, iż inni uczynili to samo. Gdy to nastąpi, każdy człowiek wyzwolony z mocy grzechu - dostrzegłszy taką przemianę w innych - nie będzie skłonny potępić innych, ale przebaczy swoim winowajcom. Wszyscy zrozumiemy, iż ziemskich, “teraźniejszych cierpień nie można stawiać na równi z mającą nastąpić chwałą, która zostanie w nas objawiona" (Rz 8,18) w nowym świecie miłości, sprawiedliwości i pokoju.

Pokój żywym i umarłym

Nowy Testament mówi o pojednaniu “wszystkiego" (Kol 1,20), aby w końcu Bóg był “wszystkim we wszystkich" (1 Kor 15,28; możliwy jest także przekład: “wszystkim we wszystkim"). Słowa te oznaczają pojednanie między ludźmi i Bogiem, pojednanie między ludźmi nawzajem, wewnętrzne pojednanie w samym człowieku oraz pojednanie ludzi z przyrodą. Ten uniwersalizm wizji ostatecznego pojednania i eschatologicznego przeobrażenia ludzkości jest ustawicznym apelem o odpowiedzialne i przyjazne kształtowanie międzyludzkich relacji już teraz.

Warta rozważenia jest sugestia cytowanego wyżej teologa protestanckiego, aby do obrzędów pogrzebowych wprowadzić specjalny rytuał pojednania, który przywracałby pokój Boży i umacniał poczucie wspólnoty żyjących i umarłych. Trzeba prosić Boga o przebaczenie tego wszystkiego, czym zawiniliśmy wobec zmarłej osoby oraz tego, czym zmarły lub zmarła mogli zawinić wobec nas. Dzięki takiemu aktowi przebaczenia będziemy mogli żyć w pokoju, bez dręczącego poczucia winy i nieustannych wyrzutów sumienia. My sami będziemy kiedyś umierać ze świadomością, że staraliśmy się żyć w pokoju z innymi. Każdorazowa sytuacja śmierci bliskich nam ludzi wychowuje i przynagla do takiego życia.

Nadzieja zmartwychwstania sięga dalej niż wszelki kult zmarłych i cześć im okazywana. Pozwala także przezwyciężyć pogardę i nienawiść względem tych, którzy odeszli, przeklinani przez tych, którym wyrządzili niewyrażalną krzywdę. W nadziei możemy spodziewać się nieprzemijającej wspólnoty żywych i umarłych w Królestwie Boga. Dla żyjących na ziemi jest to wciąż jeszcze wspólnota naszej nadziei i naszego oczekiwania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2003