Wojna w Ukrainie: Ten rok zmienił nasz świat

MARK LEONARD, brytyjski politolog: Wy, Polacy, stoicie dziś przed pytaniem, jak wykorzystać wasz moralny głos. To może być moment, który uczyni Polskę jednym z najważniejszych państw w przyszłej Europie.

20.02.2023

Czyta się kilka minut

Rosyjskie ataki sprawiły, że ukraińska sieć energetyczna balansuje na krawędzi załamania, co skutkuje przerwami w dostawach prądu i wody dla milionów ludzi. Kawiarnia zasilana przez generator prądotwórczy. Lwów, 15 grudnia 2022 r. / YURIY DYACHYSHYN / AFP / EAST NEWS
Rosyjskie ataki sprawiły, że ukraińska sieć energetyczna balansuje na krawędzi załamania, co skutkuje przerwami w dostawach prądu i wody dla milionów ludzi. Kawiarnia zasilana przez generator prądotwórczy. Lwów, 15 grudnia 2022 r. / YURIY DYACHYSHYN / AFP / EAST NEWS

PIOTR OLEKSY: Długo wierzyliśmy, że rosnące zależności między państwami, głównie społeczne i gospodarcze, będą gwarantem pokoju. Tak bardzo się pomyliliśmy, czy w międzyczasie coś poszło nie tak?

MARK LEONARD: Mieliśmy rację i myliliśmy się jednocześnie. Byłem jednym z ludzi zainspirowanych historią europejskiego projektu, w którym widzieliśmy, jak byli wrogowie stawali się przyjaciółmi w rezultacie rozwoju więzi ekonomicznych, infrastrukturalnych, międzyludzkich. Wydawało się, że to może być również globalnym doświadczeniem. Teraz zdajemy sobie sprawę z ciemnej strony różnych technologii i sił, które nas zbliżały. Każda z tych rzeczy pomogła połączyć świat, stworzyć powiązania między ludźmi w różnych miejscach, ale jednocześnie dała motywy do konfliktów oraz narzędzia i broń, którą można w tych konfliktach wykorzystać.

Na przykład?

Najbardziej oczywistym przykładem jest internet, który miał połączyć ludzi, a poprzez tzw. bańki informacyjne stworzył grupy, które nie mają ze sobą nawzajem kontaktu. Co więcej, efektem ubocznym zbliżenia ludzi jest to, że mogą oni się wzajemnie porównywać. To sprawia, że niektórzy czują się nieszczęśliwi z powodu swojego stanu egzystencji, bo widzą innych, którzy żyją lepiej. Dawniej mogłeś się porównywać z sąsiadami lub rodzicami, a teraz możesz się porównać z najbogatszymi ludźmi na świecie.

Kolejnym problemem jest to, że nie mamy już możliwości kontrolowania przyszłości w tym stopniu, w jakim mieliśmy wcześniej. Oddziałują na nas bodźce i wydarzenia z zupełnie innych stron świata, na które nie mamy wpływu, a które kształtują napięcia i resentymenty. Jest też cały zestaw metod, którymi możemy się krzywdzić. To narzędzia spoza sfery militarnej – oddziaływanie gospodarcze, finansowe, informacyjne czy kreowanie fal migracji.

W tym samym czasie Rosja zdecydowała się na klasyczną wojnę. Czy Kreml chciał uderzyć w taki właśnie sposób, dopóki jego bardziej nowoczesne narzędzia – jak uzależnienie Europy od surowców – jeszcze mają znaczenie?

Podzielam takie wyjaśnienie. Zwróćmy jednak uwagę, że ta wojna jest odmienna od klasycznych wojen XX-wiecznych. Jest napędzana przez technologię, szczególnie w sferze rozpoznania oraz przesyłu informacji, która nabrała kluczowego znaczenia. Pole walki jest jedną ze sfer, w której się toczy. Rosja stara się wykorzystać swe powiązania z Zachodem. Pierwszym narzędziem jest tu ropa i gaz, których używa efektywnie, wpływając na Europejczyków.


UKRAIŃSKA WOJNA O ISTNIENIE – ROK PIERWSZY. CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Drugie narzędzie Kreml zyskał dzięki odkryciu, że Europejczycy są przerażeni migracją. Po kryzysie roku 2015 stało się jasne, jak wrażliwi jesteśmy na tę kwestię. To nie przypadek, że Rosjanie poświęcają tyle energii na szerzenie terroru na całym terenie Ukrainy, a nie tylko na walkę z ukraińskim wojskiem. Niszcząc infrastrukturę, zmuszają ludzi do opuszczenia domów. Wielu z nich trafia do państw europejskich. Jasnym jest, że jeśli w jakiejś perspektywie czasowej ci ludzie nie wrócą do siebie, spowoduje to problem z odbudową ich kraju. Ponadto wytworzy to kontekst polityczny w państwach, w których mieszkają, dotyczący spraw socjalnych, służby zdrowia, edukacji. W rosyjskiej strategii jest to równie istotne jak walka z Ukraińcami na ulicach miast.

Jedną z odpowiedzi Zachodu na rosyjską inwazję było przyśpieszenie zacieśniania więzi z Ukrainą. Niedawno w Kijowie odbył się szczyt Unia–Ukraina, a w dniu, w którym rozmawiamy, prezydent Zełenski jest gościem Rady Europejskiej. Jednocześnie widać ogromną rozbieżność między oczekiwaniami Ukrainy a możliwościami i wolą działania Unii. Czy na dłuższą metę to nie zatruje tych relacji?

Europejska perspektywa dla Ukrainy i Mołdawii jest konieczna i powinniśmy zrobić wszystko, co możemy, by pomóc tym społeczeństwom zabezpieczyć kurs, który same wybrały. Nie da się jednak ukryć, że Ukraina jest obecnie niefunkcjonalnym państwem. Potrzebuje co miesiąc miliardów euro tylko na opłacenie bieżących kosztów funkcjonowania. Bez wsparcia USA i Unii nie byłoby już Ukrainy na mapie. To równie ważne jak niezwykłe bohaterstwo obywateli Ukrainy.

W kwestii relacji Unia–Ukraina mamy więc do czynienia niejako z dwoma różnymi zegarami. Pierwszy bije bardzo szybko, wskazując czas, w którym musimy odpowiedzieć, czy pozwolimy Ukrainie przetrwać i obronić europejskie aspiracje, czy pozwolimy jej stracić suwerenność i stać się częścią rosyjskiego imperium. Nie są to kwestie, na których rozważanie możemy sobie dać kolejne 10 lub 15 lat. Ale jest jeszcze drugi zegar, który dotyczy transformacji państwa i jego wydolności, zdolności do działania. Ten zegar bije wolno. Perspektywa członkostwa w Unii jest odpowiedzią na marzenia Ukraińców i Mołdawian, ale nie jest tym, czego tak naprawdę potrzebują teraz. Bo jeśli spojrzymy na najbardziej palące problemy, pojawiają się fundamentalne kwestie związane z gospodarką, surowcami czy kontrolą granic. Samo członkostwo w Unii ich nie rozwiązuje. Musimy się poruszać jednocześnie na tych dwóch osiach czasowych, co jest wyzwaniem dla całej Europy.

Rozszerzenie Unii nie jest jednak wyłącznie kwestią gotowości Ukrainy i innych kandydatów. Dotyczy to również samej Wspólnoty.

Oczywiście Unia będzie musiała się dramatycznie zmienić, gdyby miała składać się z tak wielu członków. Prócz Ukrainy i Mołdawii są również Bałkany Zachodnie. Nie umiem wyobrazić sobie Francji i Niemiec, które godzą się na Unię, w której stanowią mniejszość w Radzie Europejskiej – te wszystkie państwa z Europy Środkowej i Wschodniej mogłyby łatwo przegłosować decyzje wbrew ich interesom. Przed rozszerzeniem trzeba będzie zmienić wiele w procesie podejmowania decyzji i liczenia głosów w najważniejszych instytucjach.

Jak pogodzić te dwa różne zegary?

Emmanuel Macron zaproponował powstanie Europejskiej Wspólnoty ­Politycznej. To może być rodzaj pomostu. Pierwsze spotkanie EWP dało nam silny i wyrazisty obrazek: widzieliśmy wszystkich europejskich przywódców razem, łącznie z Turcją i Wielką Brytanią. To może być wstęp do nowej architektury bezpieczeństwa europejskiego bez Rosji oraz platforma do dyskusji o bezpieczeństwie w wielu wymiarach – miękkich, energetycznych, twardych. Może to być też płaszczyzna do przekazywania wsparcia państwom spoza Unii.

Dziś mamy wrażenie, że Zachód jest zjednoczony. Ale widzimy też wiele napięć: między Unią a USA w sprawie subwencji gospodarczych, a także wewnątrz Unii – czy to w sprawie praworządności, czy skali i charakteru wsparcia dla Ukrainy. Nie obawia się Pan, że ta jedność jest tylko efektem chwili?

Ta jedność jest realna. Rosyjska inwazja była szokiem systemowym. Teraz już nikt nie musi przypominać ludziom, dlaczego NATO jest ważne. Co ciekawe, wielu przewidywało, że Putin będzie w stanie rozbić Zachód, ale mu się to nie udało. Im dłużej trwa ta wojna, tym bardziej zjednoczone są Europa i Zachód.

Jednak faktycznie stoimy przed wyzwaniami, dwojakimi. Pierwszym są możliwe podziały na Zachodzie na tle amerykańskiej polityki wewnętrznej. Jeśli prezydentem znów zostanie Donald Trump lub ktoś z jego naśladowców, stworzy to ogromną presję, szczególnie w kwestii zachodniego wsparcia dla wysiłków wojennych. Drugi rodzaj wyzwań dotyczy specyficznego trendu: Zachód jest coraz bardziej zjednoczony, ale jednocześnie traci wpływy w innych częściach świata. Widać wzrost oddziaływania Chin, a zwłaszcza asertywności i pewności siebie wśród średnich mocarstw, jak Indie, Turcja, Arabia Saudyjska, Iran czy Brazylia. To sprawia, że nawet bardziej zjednoczony Zachód będzie miał w przyszłości mniejsze możliwości kształtowania procesów globalnych.

Czy po rosyjskiej inwazji te średnie mocarstwa uzyskały więcej możliwości do walki o wpływy na arenie światowej? Które z nich ma tu największy potencjał?

Wszystkie one dążą do zwiększenia swych aktywów i znaczenia w świecie. Państwa te postrzegają się w zupełnie inny sposób, niż są postrzegane w zachodnich stolicach. Na Zachodzie często mówi się o Indiach, Turcji lub Brazylii jako o państwach wahadłowych (swing states). Wydaje nam się, że skoro mamy blok państw demokratycznych i szanujących porządek międzynarodowy oraz blok państw autorytarnych, które ten porządek chciałyby zrewidować, to Indie lub Turcja są pomiędzy nimi. Sądzimy, że rywalizujemy o nie, a one ostatecznie będą musiały okazać lojalność dla jednego lub drugiego bloku.

Natomiast te państwa nie postrzegają świata w ten sposób. Nie widzą dwóch bloków, między którymi muszą wybierać. Widzą świat bardziej sfragmentaryzowany i wielobiegunowy, w którym Zachód może i jest bardziej zjednoczony, ale nie ma już tej władzy i siły, którą miał w okresie postkomunistycznym czy w czasie zimnej wojny. Państwa te dbają przede wszystkim o własne interesy. Mają zdolność do utrzymywania dobrych relacji zarówno z Rosją, jak i USA, zarówno z Chinami, jak też z Europą. Nie będą zawierać sojuszy z nikim, za to będą starały się utrzymać przyjazne relacje z każdym. Handlować z Unią, ale nie przyłączać się do sankcji na Rosję. Mogą poprzeć rezolucję przeciw agresji terytorialnej, ale niekoniecznie będą włączać się do działań na rzecz wyrzucenia Rosji poza system międzynarodowy. Będą kupować rosyjską ropę i gaz czy też broń. I to nawet jeśli są w NATO, co pokazuje przykład Turcji. W obecnym świecie współzależności państwa te mają więcej opcji niż miały w świecie klasycznej geopolityki, w którym chodziło przede wszystkim o wielkość armii oraz o posiadanie broni nuklearnej.

W Polsce często mówi się, że obecne zmiany w systemie międzynarodowym sprzyjają wzrostowi naszej pozycji. Czasami wiąże się to z poczuciem gorzkiej satysfakcji, że Zachód w końcu zaczął mówić naszym językiem w kwestiach bezpieczeństwa. Czasem widać też swoiste poczucie wyższości: to my mieliśmy rację w sprawie Rosji i Nord Streamu, a nie Niemcy. Jak Pana zdaniem zmiany w świecie wpłyną na pozycję Polski?

Polacy mają wiele racji i opisane tu odczucia są zasadne. Rosyjska inwazja jest postrzegana jako wyzwanie dla bezpieczeństwa całej Europy, a nie tylko Ukrainy, co jest korzystną zmianą dla Warszawy. Położenie geograficzne waszego kraju, jego przywództwo w kwestii wspierania Ukrainy, a także otwarcie swoich drzwi i serc dla obywateli tego kraju – to wszystko daje Polsce nową pozycję w Europie i możliwość zabierania głosu w fundamentalnych sprawach.

Najważniejsze pytanie brzmi jednak, jak ta nowa pozycja zostanie wykorzystana? Jeśli Warszawa będzie zdolna zbudować swoje relacje z Niemcami – wykorzystując to ogromne przesunięcie, które zachodzi w tamtejszej polityce – do stworzenia sojuszu dotyczącego bezpieczeństwa europejskiego, to Polska zyska zupełnie nową pozycję w Europie. Porównywalną do tej, którą Francja miała po II wojnie światowej. Ale jeśli Polska wykorzysta ten moment tylko dla odegrania się na takich państwach jak Niemcy i Francja, przez pokazanie, że one były po złej stronie historii, to długoterminowe skutki będą bardzo negatywne. Osłabnie Europa jako całość i w efekcie osłabnie też Polska.

Atutem Polski jest obecnie geograficzne położenie, ale to niemieckie i francuskie pieniądze były przeznaczone na europejski plan odbudowy, i to one będą wykorzystane w przyszłości na odbudowę Ukrainy. Wzmacnianie pęknięć w sercu Europy będzie też obniżać atrakcyjność Warszawy w oczach Waszyngtonu. Długofalowy cel USA polega na tym, by Europa wzięła większą odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo, gdyż ich największym zmartwieniem są Chiny. Polska stoi więc przed naprawdę strategicznym pytaniem: jak wykorzystać ten nowo znaleziony moralny głos? To może być kluczowy moment, który uczyni Polskę jednym z najważniejszych państw w przyszłej Europie na długi czas. Ale może być też straconą szansą. ©

 

MARK LEONARD (ur. 1974) jest dyrektorem Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych – utworzonego w 2007 r. ogólnoeuropejskiego think tanku, którego celem jest praca na rzecz spójnej europejskiej polityki zagranicznej. W 2022 r. ukazała się jego książka „Wiek nie-pokoju. Współzależność jako źródło konfliktu” (Wyd. Krytyki Politycznej).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Ten rok zmienił nasz świat