Wojna prapradziadków

W porównaniu z Francją czy Niemcami, oferta polskich wydawców związana ze stuleciem 14/18 jest uboga. Odnotujmy kilka książek: rodzimych i tłumaczonych.

28.04.2014

Czyta się kilka minut

Odwiedzając cmentarz Rakowicki w Krakowie, łatwo przeoczyć pewną kwaterę. Choć w jej centrum stoi monument, jest skromny, z lapidarną tablicą: „Pamięci poległych w wojnie światowej”. Idąc dalej, wzdłuż muru, trafimy na groby legionistów; one, rzecz jasna, zwracają uwagę. A po drugiej stronie ścieżki: rzędy skromnych, żeliwnych krzyży. Niektóre tylko z nazwiskami. Trudno uwierzyć, że to jeden z największych w Polsce cmentarzy pierwszowojennych: spoczywa tu 6500 żołnierzy. W tym poddani austro-węgierscy (Austriacy, Węgrzy, Polacy, Ukraińcy, Czesi...), żołnierze carscy (także Polacy), zmarli jeńcy włoscy i inni.


W POLSCE PAMIĘĆ O I WOJNIE nadal jest zdominowana przez Legiony (i inne polskie formacje), a także przez wojnę 1920 r., która już w czasach II RP przesłoniła – jako kluczowe wtedy doświadczenie – wcześniejszy konflikt. Tymczasem Legiony były kroplą w oceanie, a doświadczeniem powszechnym – służba w armiach trzech cesarzy: do niemieckiej zmobilizowano 800 tys. Polaków, do carskiej 1,2 mln, do austro-węgierskiej 1,4 mln (kilkaset tysięcy zginęło, jeszcze więcej odniosło rany lub/i trafiło do niewoli). W sumie – prawie 3,5 mln ludzi. Jak postrzegali wydarzenia i swoją w nich rolę?

Mówią o tym listy czterech braci Lejów, rodem spod Leżajska, żołnierzy c.k. armii. Nieźle wykształceni i jak na galicyjskich chłopów zamożni, Lejowie szli na front z przekonaniem, że wojna będzie krótka. W następnych latach dwóch z nich zginęło, dwóch trafiło do carskiej niewoli. Ich listy z frontu pokazują codzienność: pytają o żniwa, proszą o przysłanie onuc. A z drugiej strony: listy od Zofii Lei, matki – dopełnienie obrazu dramatu. Historia jednej z rodzin galicyjskich, pokazująca, jak zwykli ludzie, żołnierze i cywile, przeżywali tę wojnę.

Lejowie służyli w c.k. armii, a ich rodacy ze Śląska – w armii Cesarstwa Niemiec. Ich optykę pokazuje Ryszard Kaczmarek (wcześniej autor m.in. książki o Polakach służących w Wehrmachcie). Jego książka to praca pionierska: po raz pierwszy ktoś porusza tak obszernie i wyczerpująco kwestię tych Polaków, którzy walczyli za cesarza Wilhelma...


WŁAŚNIE: CZY ZA CESARZA? Czy też może ich osobiste motywacje były inne – niekoniecznie lojalność wobec państwa, ale poczucie obowiązku wobec kolegów? Czyli coś, co psychologowie nazywają więzią pierwotną, która tworzy się na wojnie: żołnierz nie bije się już dla jakiejś idei/państwa, on po prostu walczy o przetrwanie, ze świadomością, że może liczyć na kolegów, a koledzy – na niego.

Optykę zwykłych żołnierzy Kaczmarek rekonstruuje w oparciu zarówno o dzienniki pułkowe, jak też wspomnienia i listy. To historyk Górnego Śląska, w centrum uwagi są więc pułki górnośląskie: pod Verdun, Sommą, także na froncie wschodnim... W pewnym momencie Kaczmarek wspomina, jak kiedyś postanowił objechać, wraz z żoną i znajomymi, właśnie te miejsca w Belgii i Francji, gdzie owe pułki walczyły. Koło pewnej małej francuskiej wioski trafili na cmentarz żołnierski, mieszczący kilkaset grobów. „I okazało się, że każdy z nas, poruszając się swoim rzędem [mogił], co krok natrafiał na polskie mogiły. Właściwie były wszędzie wokół nas. Od tej pory na każdym cmentarzu spotykaliśmy dziesiątki, setki polsko brzmiących nazwisk, będących świadectwem hekatomby z lat 1914–1918”.


A JAK WOJNĘ WIDZIELI CYWILE? Ci, którzy – jak twierdzi w książce „Taniec furii” ­Michael S. Neiberg – nie spodziewali się jej wybuchu? Początkowy optymizm Lejów nie był odosobniony: podobnie jak mieszkańcy Galicji, także Francuzi czy Anglicy nie podejrzewali, że wkrótce ugrzęzną w okopach. Sądzili, że wojna będzie krótka, podobna do tych z drugiej połowy XIX w.

Skupiając się na Europie Zachodniej, Neiberg ukazuje bieg wydarzeń w skali mikro: nie zbliżającą się do Paryża niemiecką ofensywę, lecz los żołnierzy, gdy z oddziału liczącego 82 ludzi bitwę przeżywa trzech. Albo dramat rodziny, tracącej kolejno ojca, męża, brata, i otrzymującej bezosobowy list z informacją o kolejnej śmierci na wojnie, o której istocie w gruncie rzeczy wiadomo niewiele – we wszystkich krajach cenzura jest skuteczna. Dopiero długo po wojnie Francuzi dowiedzą się, że tylko jednego sierpniowego dnia 1914 r. ich armia straciła 27 tys. zabitych – to był w ogóle tragiczny „rekord”.


WIEŚCI Z FRONTU TRAFIAŁY DO GAZET głównie przez enigmatyczne komunikaty – lub przez korespondentów, choć podlegających oczywiście (auto)cenzurze. Jednym z bardziej znanych był Węgier Ferenc Molnár (wcześniej autor „Chłopców z placu broni”). Dziennikarz i pisarz, w 1914 r. pojechał na front galicyjski i przez ponad rok towarzyszył wojskom. Jego relacje, drukowane przez prasę węgierską, siłą rzeczy nie mogły zdradzać za wiele. Skupiają się więc na miejscach (Limanowa, Bardejów, Przemyśl) i ludziach.

Zwłaszcza na ludziach. Molnár lubił bowiem pisać o pojedynczych żołnierzach. Choć niewolne od fragmentów „ku pokrzepieniu serc”, jego teksty przekazują obraz wojny inny od tego z „Przygód Szwejka”. Szczególnie chętnie Molnár opowiada o huzarach, dla Węgrów „malowanym wojsku”, jak polscy ułani. Przygląda się im, zapisuje ich opowieści. Zauważa też Rosjan: żołnierzy, jeńców. Wiadomo, wróg. Ale, rzecz znamienna, u Molnára nie ma zupełnie nienawiści. Jest nawet pewna sympatia (ludzka, nie polityczna).

Kilka książek, pokazujących losy, które sto lat temu były doświadczeniem naszych prapradziadków. Przez lata pozostających – jak na Rakowicach – w cieniu tych, którzy trafili do Legionów.

Wojskowa i wojenna korespondencja braci Lejów 1913–1917, opr. S. Kułacz, przedmowa M. Baczkowski, wyd. Napoleon V 2014

Ryszard Kaczmarek Polacy w armii Kajzera Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014

Michael S. Neiberg Taniec furii.Wybuch I wojnyświatowej oczami Europejczyków Wydawnictwo UJ, Kraków 2013

Ferenc Molnár Galicja 1914–1915. Zapiski korespondenta wojennego wyd. MOST, Warszawa (kolejne wznowienie)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2014