Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Odwiedzając cmentarz Rakowicki w Krakowie, łatwo przeoczyć pewną kwaterę. Choć w jej centrum stoi monument, jest skromny, z lapidarną tablicą: „Pamięci poległych w wojnie światowej”. Idąc dalej, wzdłuż muru, trafimy na groby legionistów; one, rzecz jasna, zwracają uwagę. A po drugiej stronie ścieżki: rzędy skromnych, żeliwnych krzyży. Niektóre tylko z nazwiskami. Trudno uwierzyć, że to jeden z największych w Polsce cmentarzy pierwszowojennych: spoczywa tu 6500 żołnierzy. W tym poddani austro-węgierscy (Austriacy, Węgrzy, Polacy, Ukraińcy, Czesi...), żołnierze carscy (także Polacy), zmarli jeńcy włoscy i inni.
W POLSCE PAMIĘĆ O I WOJNIE nadal jest zdominowana przez Legiony (i inne polskie formacje), a także przez wojnę 1920 r., która już w czasach II RP przesłoniła – jako kluczowe wtedy doświadczenie – wcześniejszy konflikt. Tymczasem Legiony były kroplą w oceanie, a doświadczeniem powszechnym – służba w armiach trzech cesarzy: do niemieckiej zmobilizowano 800 tys. Polaków, do carskiej 1,2 mln, do austro-węgierskiej 1,4 mln (kilkaset tysięcy zginęło, jeszcze więcej odniosło rany lub/i trafiło do niewoli). W sumie – prawie 3,5 mln ludzi. Jak postrzegali wydarzenia i swoją w nich rolę?
Mówią o tym listy czterech braci Lejów, rodem spod Leżajska, żołnierzy c.k. armii. Nieźle wykształceni i jak na galicyjskich chłopów zamożni, Lejowie szli na front z przekonaniem, że wojna będzie krótka. W następnych latach dwóch z nich zginęło, dwóch trafiło do carskiej niewoli. Ich listy z frontu pokazują codzienność: pytają o żniwa, proszą o przysłanie onuc. A z drugiej strony: listy od Zofii Lei, matki – dopełnienie obrazu dramatu. Historia jednej z rodzin galicyjskich, pokazująca, jak zwykli ludzie, żołnierze i cywile, przeżywali tę wojnę.
Lejowie służyli w c.k. armii, a ich rodacy ze Śląska – w armii Cesarstwa Niemiec. Ich optykę pokazuje Ryszard Kaczmarek (wcześniej autor m.in. książki o Polakach służących w Wehrmachcie). Jego książka to praca pionierska: po raz pierwszy ktoś porusza tak obszernie i wyczerpująco kwestię tych Polaków, którzy walczyli za cesarza Wilhelma...
WŁAŚNIE: CZY ZA CESARZA? Czy też może ich osobiste motywacje były inne – niekoniecznie lojalność wobec państwa, ale poczucie obowiązku wobec kolegów? Czyli coś, co psychologowie nazywają więzią pierwotną, która tworzy się na wojnie: żołnierz nie bije się już dla jakiejś idei/państwa, on po prostu walczy o przetrwanie, ze świadomością, że może liczyć na kolegów, a koledzy – na niego.
Optykę zwykłych żołnierzy Kaczmarek rekonstruuje w oparciu zarówno o dzienniki pułkowe, jak też wspomnienia i listy. To historyk Górnego Śląska, w centrum uwagi są więc pułki górnośląskie: pod Verdun, Sommą, także na froncie wschodnim... W pewnym momencie Kaczmarek wspomina, jak kiedyś postanowił objechać, wraz z żoną i znajomymi, właśnie te miejsca w Belgii i Francji, gdzie owe pułki walczyły. Koło pewnej małej francuskiej wioski trafili na cmentarz żołnierski, mieszczący kilkaset grobów. „I okazało się, że każdy z nas, poruszając się swoim rzędem [mogił], co krok natrafiał na polskie mogiły. Właściwie były wszędzie wokół nas. Od tej pory na każdym cmentarzu spotykaliśmy dziesiątki, setki polsko brzmiących nazwisk, będących świadectwem hekatomby z lat 1914–1918”.
A JAK WOJNĘ WIDZIELI CYWILE? Ci, którzy – jak twierdzi w książce „Taniec furii” Michael S. Neiberg – nie spodziewali się jej wybuchu? Początkowy optymizm Lejów nie był odosobniony: podobnie jak mieszkańcy Galicji, także Francuzi czy Anglicy nie podejrzewali, że wkrótce ugrzęzną w okopach. Sądzili, że wojna będzie krótka, podobna do tych z drugiej połowy XIX w.
Skupiając się na Europie Zachodniej, Neiberg ukazuje bieg wydarzeń w skali mikro: nie zbliżającą się do Paryża niemiecką ofensywę, lecz los żołnierzy, gdy z oddziału liczącego 82 ludzi bitwę przeżywa trzech. Albo dramat rodziny, tracącej kolejno ojca, męża, brata, i otrzymującej bezosobowy list z informacją o kolejnej śmierci na wojnie, o której istocie w gruncie rzeczy wiadomo niewiele – we wszystkich krajach cenzura jest skuteczna. Dopiero długo po wojnie Francuzi dowiedzą się, że tylko jednego sierpniowego dnia 1914 r. ich armia straciła 27 tys. zabitych – to był w ogóle tragiczny „rekord”.
WIEŚCI Z FRONTU TRAFIAŁY DO GAZET głównie przez enigmatyczne komunikaty – lub przez korespondentów, choć podlegających oczywiście (auto)cenzurze. Jednym z bardziej znanych był Węgier Ferenc Molnár (wcześniej autor „Chłopców z placu broni”). Dziennikarz i pisarz, w 1914 r. pojechał na front galicyjski i przez ponad rok towarzyszył wojskom. Jego relacje, drukowane przez prasę węgierską, siłą rzeczy nie mogły zdradzać za wiele. Skupiają się więc na miejscach (Limanowa, Bardejów, Przemyśl) i ludziach.
Zwłaszcza na ludziach. Molnár lubił bowiem pisać o pojedynczych żołnierzach. Choć niewolne od fragmentów „ku pokrzepieniu serc”, jego teksty przekazują obraz wojny inny od tego z „Przygód Szwejka”. Szczególnie chętnie Molnár opowiada o huzarach, dla Węgrów „malowanym wojsku”, jak polscy ułani. Przygląda się im, zapisuje ich opowieści. Zauważa też Rosjan: żołnierzy, jeńców. Wiadomo, wróg. Ale, rzecz znamienna, u Molnára nie ma zupełnie nienawiści. Jest nawet pewna sympatia (ludzka, nie polityczna).
Kilka książek, pokazujących losy, które sto lat temu były doświadczeniem naszych prapradziadków. Przez lata pozostających – jak na Rakowicach – w cieniu tych, którzy trafili do Legionów.
Wojskowa i wojenna korespondencja braci Lejów 1913–1917, opr. S. Kułacz, przedmowa M. Baczkowski, wyd. Napoleon V 2014
Ryszard Kaczmarek Polacy w armii Kajzera Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014
Michael S. Neiberg Taniec furii.Wybuch I wojnyświatowej oczami Europejczyków Wydawnictwo UJ, Kraków 2013
Ferenc Molnár Galicja 1914–1915. Zapiski korespondenta wojennego wyd. MOST, Warszawa (kolejne wznowienie)