Włochy: nie mówmy już o tym

Eluana Englaro zmarła nagle. Jak to możliwe: po 17 latach od wypadku motocyklowego, z którego wyszła co prawda z życiem, ale nigdy już nie odzyskała przytomności, a jej stan wegetatywny uznano za nieodwracalny?

17.02.2009

Czyta się kilka minut

Przerywając 6 lutego jej sztuczne karmienie, lekarze mówili, że kobieta będzie umierać z głodu i pragnienia ponad tydzień, może nawet dwa. Tymczasem Eluana odeszła czwartego dnia. Dlaczego ci, którzy modlili się o ocalenie jej życia, na wiadomość o śmierci nie dziękowali Bogu, że skrócił jej cierpienia, lecz rzucili podejrzenie, że ktoś przyspieszył jej zgon? To jedno z wielu pytań, które pozostały po tej zbiorowej psychodramie; jedno z wielu i pewnie nawet nie najważniejsze.

Tandeta telewizyjna...

Nazajutrz jeden z publicystów zaryzykował twierdzenie, że sprawa Eluany Englaro będzie dla Włoch pierwszej dekady XXI w. tym, czym dla ostatnich dziesięcioleci ubiegłego stulecia było porwanie i zamordowanie Aldo Moro: narodową tragedią. Po tygodniu można mieć jednak wrażenie, że "było, minęło" i że nikt nie chce wracać do tematu.

Myśli o Eluanie jednak pozbyć się trudno. Za głośno było przed 9 lutego, zbyt wiele powiedziano, nikt nie ugryzł się w język. Kilka godzin po śmierci Eluany Englaro osiem milionów Włochów oglądało w telewizji (należącej do premiera Silvio Berlusconiego, który w tej historii odegrał niemałą rolę) transmisję z domu "Wielkiego Brata". Widownia specjalnych programów publicystycznych na temat tragedii nie osiągnęła nawet połowy tej liczby, więc różne urzędowe mądrale zaczęły załamywać ręce, że Włosi tak nisko upadli. Dopiero Paola Mastrocola, pisarka i nauczycielka, odważyła się głośno powiedzieć, że te programy były większą umysłową tandetą aniżeli usypiające jakąkolwiek refleksję reality show. Być może "Wielki Brat" nie był najlepszą alternatywą, należało raczej się wyciszyć; na pewno jednak należało uciekać od telewizji, która, zamiast historię Eluany, pokazała samą siebie z jak najgorszej strony. Komuś "obsługa" tego dramatu przez media przypominała dni umierania Jana Pawła II: tak samo w studio gościli lekarze, a gazety pełne były relacji i szkiców ilustrujących, co dzieje się w organizmie umierającej z głodu kobiety.

W kwietniu 2005 r. nikt jednak nie podejmował dyskusji o tym, czy należy ratować papieża, czy też lepiej pozwolić mu umrzeć. A już w żadnym razie nie brała w tym udziału polityka. Teraz zaś najgorsze było to, że sprawą Eluany zajęli się politycy.

...i polityczna

Oficjalnie po to, by ją ratować, a więc pozornie w dobrej wierze. Rezultatem było jednak żałosne widowisko, które mogło zakończyć się poważnym politycznym kryzysem. Od kilku lat parlament nie jest w stanie przyjąć ustawy o testamencie życia - ten brak usiłował w nadzwyczajnym trybie nadrobić rząd. 6 lutego (a więc w dniu, gdy przestano karmić Eluanę) rada ministrów przyjęła zakazujący tej praktyki dekret z mocą ustawy. Z góry jednak wiadomo było, że nie wejdzie on w życie, ponieważ prezydent Giorgio Napolitano uprzedził, że go nie podpisze.

Premier Berlusconi oskarżył prezydenta, że faktycznie godzi się na eutanazję. Oskarżenie to, na wiadomość o śmierci kobiety, powtórzyli parlamentarzyści koalicji. Berlusconi tak się zagalopował, że wytknął Napolitano jego komunistyczny rodowód, powiedział, że konstytucja Włoch inspirowana była przez Moskwę i że najchętniej by ją zmienił. Nie miało to już nic wspólnego z obroną życia Eluany.

O niej samej zaś premier powiedział coś, co wprowadziło wszystkich w zdumienie i zakłopotanie: chcąc przekonać opinię publiczną, że w majestacie prawa zabija się żywego człowieka, stwierdził, że "hipotetycznie Eluana mogłaby nawet zajść w ciążę". Trudno opisać konsternację, jaka zapanowała po tych słowach.

Jak wszyscy, szef rządu znał Eluanę z fotografii sprzed wypadku. Była na nich śliczna kruczowłosa dziewczyna, opalona i uśmiechnięta. Od samego Beppino Englaro (a potem, już po śmierci kobiety, jeszcze od kilku innych osób) można się było dowiedzieć, że prawda wyglądała inaczej. "To inna osoba. Ze splendoru życia stała się praktycznie jego spustoszeniem", powiedział w jednym z wywiadów.

Jednym z pytań, które Włosi zadają sobie w tych dniach, jest więc także to: dlaczego ojciec kobiety nie pokazał jej aktualnego zdjęcia, czym, jak mówi np. reżyser Franco Zeffirelli, zamknąłby usta wszystkim krytykującym wymiar sprawiedliwości i jego samego? Czy daliby się oni przekonać, że należało postąpić z Eluaną tak, jak on się tego domagał, to już jednak inna historia.

Show must go on

Prasa po śmierci Eluany Englaro apelowała o "milczenie, spokój i umiar" ("Il Sole-24 Ore"), ponieważ powinna ona połączyć Włochów, a nie dzielić, a na dłuższą metę podziały mogą przekształcić się w pragnienie zemsty i odwetu; albo nie miała wątpliwości, że "Eluana została zamordowana" ("Il Giornale", należący do rodziny Berlusconich), na liście odpowiedzialnych za to, po lekarzach i prokuraturze w Udine, umieszczając prezydenta, który nie podpisał dekretu przyjętego przez rząd, by ocalić życie kobiety; tytuł komentarza dziennika był jednoznaczny: "Gratulacje, panie prezydencie". Stanowisko takie wcale nie zdziwiło turyńskiej "La Stampy", według której bardziej aniżeli o odpowiedzialności za śmierć Eluany, należało mówić o tym, że oznacza ona porażkę wszystkich bez wyjątku: instytucji państwowych, polityków i środków przekazu. Rzymska "La Repubblica" twierdziła, że upokarzający dla mediów był obowiązek odnotowywania reakcji polityków w obliczu tej śmierci, a jej naczelny redaktor przysięgał, że wolałby w tym momencie dyskutować na temat tajemnicy kresu życia człowieka i sensowności ustawy w tej sprawie. W "Corriere della Sera" pisarz Claudio Magris wyrażał nadzieję, że nad sporami weźmie niebawem górę zdrowy rozsądek, gdyż on jeden, a nie rozwiązania legislacyjne, może być skuteczną tamą przeciwko eutanazji.

Teraz na pierwsze strony powróciły tematy z życia zwykłych ludzi, np. honorarium prezentera zbliżającego się festiwalu piosenki w San Remo, który za cztery dni pracy dostanie milion euro. W dobie kryzysu to skandal, orzekły wszystkie gazety. Wygląda na to, że takie słowa, jak "dramat" i "tragedia" jakiś czas jeszcze nie będą w użyciu. Umówmy się, że to z szacunku dla czytelników.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2009