Rocznica wielka, rocznica trudna

Włochy, jakie znamy, narodziły się 17 marca 1861 r., gdy pierwszy włoski parlament ogłosił Wiktora Emanuela II królem zjednoczonego państwa. Wtedy Włosi płacili za jedność krwią. Dziś wielu z nich uważa, że zjednoczenie nie było korzystne.

15.03.2011

Czyta się kilka minut

Turyn, marzec 2011 / fot. Wojciech Styliński /
Turyn, marzec 2011 / fot. Wojciech Styliński /

Zielony, biały i czerwony - barwy włoskiej flagi - w Turynie już od miesięcy widać na każdym kroku. W otaczających główne ulice arkadach, które w zimie chronią przed częstym tu deszczem, a w lecie przed niemiłosiernym słońcem, wiszą wielkie portrety wszystkich, którzy przyczynili się do tego, że 150 lat temu włoskie królestwa, księstwa i miasta połączyły się w jedno państwo. "Risorgimento", czyli odrodzenie Włoch, nie było bowiem dziełem wyłącznie "wielkiej czwórki": króla Wiktora Emanuela, polityka Cavoura, bojownika Garibaldiego i myśliciela Mazziniego. Nie byłoby możliwe, gdyby nie wieloletnie starania wielu ludzi, którzy sprawę narodową wspierali wiedzą, czynem, pieniędzmi i zabiegami w świecie.

Turyn, czyli kolebka

Turyn jak żadne inne włoskie miasto ma powody, by czcić 150-lecie zjednoczenia kraju. Dokonało się ono przecież z inicjatywy i pod berłem dynastii sabaudzkiej, rządzącej wtedy Piemontem - czyli obszarem dzisiejszych północno-zachodnich Włoch, przy granicach z Francją i Szwajcarią - a także Sardynią. To w Turynie 17 marca 1861 r. pierwszy włoski parlament ogłosił Wiktora Emanuela II królem zjednoczonych Włoch. Przez cztery pierwsze lata Turyn był ich stolicą; później została przeniesiona do Florencji, a w 1870 r. do Rzymu. Dlatego turyńczycy czują się odpowiedzialni za należyte uhonorowanie rocznicy.

Tym bardziej że w tej sprawie nie widać dziś w Rzymie szczególnego entuzjazmu. Z tego powodu Carlo Azeglio Ciampi, eksprezydent i przewodniczący krajowego komitetu organizacyjnego obchodów, wiosną ubiegłego roku zrezygnował z tej funkcji. Obecny prezydent Giorgio Napolitano 17 marca bierze w Rzymie udział w uroczystościach rocznicowych, ale potem udaje się do Turynu, gdzie m.in. będzie gościem na premierze "Nieszporów sycylijskich" Verdiego, który był wielkim orędownikiem zjednoczenia. Zwolennicy "Risorgimento" pozdrawiali się hasłem "Viva Verdi!" - niech żyje Verdi! Ale nie o kompozytora chodziło, lecz o zakamuflowaną deklarację patriotyczną. Nazwisko służyło jako akronim słów "Vittorio Emanuele, Re d’Italia": Wiktor Emanuel, król Włoch.

Urodziny naszej matki

W tym roku dzień 17 marca po raz pierwszy będzie wolnym od pracy dniem święta narodowego. Ale decyzja w tej, zdawałoby się, oczywistej sprawie zapadła dopiero w połowie lutego i nie bez kontrowersji. Uczczeniu 150. rocznicy zjednoczenia kategorycznie sprzeciwiło się trzech ministrów reprezentujących Ligę Północną. Dla tej separatystycznej partii jedność Włoch nie jest wartością. Przeciwnie. Premier Silvio Berlusconi ma natomiast zbyt wiele problemów i zbyt słabe oparcie w parlamencie, by mógł ryzykować konflikt z Ligą. Dlatego, choć w tej sprawie jego partia Ligę przegłosowała, premier traktuje rocznicę powściągliwie.

"Gdy chodzimy do szkoły, uczymy się o Risorgimento. Kiedy do niej akurat nie idziemy, zastanawiamy się, dlaczego. Wtedy musimy sobie powiedzieć: Nie idziemy, bo dziś są urodziny Włoch, naszej matki. I to jest coś wspaniałego" - te słynne już we Włoszech słowa padły z ust Roberto Benigniego, aktora i reżysera, podczas ostatniego festiwalu piosenki w San Remo, któremu również nadano rocznicowy charakter. Czternastu znanych wykonawców śpiewało piosenki i pieśni najbardziej włoskie z włoskich, od "O sole mio" po "Va, pensiero" z opery "Nabucco" Verdiego. Ale występ Benigniego, który wjechał na scenę konno i z włoską flagą w dłoni, przyćmił wszystko. Benigni mówił żartem, ale był to, wbrew formie, poważny wykład o sprawach wielkiej wagi: "Jedność Włoch to rzecz święta. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby, jak tego pragnie Liga, podzielono Włochy na trzy części. Mielibyśmy trzy konstytucje, trzech Berlusconich, trzech Benignich i trzy festiwale w San Remo. Nie, czegoś takiego zrobić nie możemy".

Występ Benigniego publiczność w San Remo przyjęła owacyjnie, a swe uznanie wyraziło aktorowi wiele prominentnych osobistości, poczynając od prezydenta Napolitano, który osobiście do niego zadzwonił. Z drugiej jednak strony słychać słowa żalu, że zainteresowanie przeszłością Włoch jest dziś o wiele za słabe.

Kto rządził Neapolem?

"Pamięć historyczna Włochów budzi się tylko podczas mistrzostw piłkarskich. Zwykły Włoch miłość, szacunek i lojalność żywi już tylko do miejsca swego urodzenia i do najbliższej rodziny. Nie obchodzi go ani renesans, ani postaci historyczne" - ubolewał włoski dziennikarz Roberto Mancini.

Dyskusję na temat stosunku do zjednoczenia i, szerzej, do przeszłości zapoczątkował latem 2009 r. historyk i dziennikarz Ernesto Galli della Loggia, publikując na łamach dziennika "Corriere della Sera" artykuł pod tytułem "My, Włosi, nie mamy pamięci". Postawił w nim pytanie: dlaczego tak mało uwagi poświęcają Włosi rocznicy wydarzenia, które jak żadne inne wpłynęło na losy ich kraju, dlaczego tak niewiele w tej sprawie robią władze?

Faktem jest, że po wspaniałym okresie renesansu, gdy włoskie dokonania znajdowały oddźwięk w całej Europie, Włochy znalazły się na uboczu. O Medyceuszach wie każdy, ale kto potrafi powiedzieć, kto i kiedy rządził Królestwem Neapolu, jak rozwijała się Republika Genueńska, jakie wojny prowadzili władcy Sabaudii i dlaczego połączyła się ona w jedno królestwo z Sardynią? Poza historykami i italianistami - bardzo niewielu.

Na scenę europejską Włosi wrócili na przełomie XVIII i XIX w. - w epoce wojen napoleońskich, narastania ruchów wolnościowych, a później Wiosny Ludów. Z tego okresu pochodzi włoska flaga i obecny hymn "Fratelli d’Italia" (Bracia Włoch). Mieszkańcy Włoch żyli wprawdzie w różnych księstwach i królestwach, ale wiele ich łączyło: religia, kultura, język - choć ten ostatni nie do końca, bo w Piemoncie dominował francuski i w tym języku zredagowano nawet dokumenty zjednoczeniowe (król Wiktor Emanuel i premier jego rządu, Camillo Cavour, włoski znali, ale francuskim władali lepiej). Aby ziemie włoskie zjednoczyć, należało zwłaszcza pokonać Austrię, która podporządkowała sobie znaczną część północnych Włoch i zyskać przychylność mocarstw.

Krokiem we właściwym kierunku był, jak się uważa, udział Królestwa Sardynii w wojnie krymskiej (1853-56) - przeciwko Rosji, a po stronie Francji, Wielkiej Brytanii i Turcji. Dzięki temu sprawę zjednoczenia wprowadzono na forum europejskie, a cesarz Francuzów Napoleon III poparł "Risorgimento". Choć cena była niemała: Piemont stracił na rzecz Francji zachodnią część Sabaudii, z Chambery i Niceą, a Turyn, ku żalowi turyńczyków, nie mógł zostać na stałe stolicą: leży zbyt blisko granicy Francji, aby Napoleon mógł się na to zgodzić.

Osiem ważnych miast

Gdyby jednak nie Garibaldi i fakty dokonane - czyli podjęta przez niego "wyprawa tysiąca ochotników", zakończona zajęciem Sycylii i Neapolu - "Risorgimento" mogłoby zatrzymać się w pół drogi. Zjednoczyłaby się tylko północ, a Włochy południowe i środkowe pozostałyby osobno. Ani Wiktor Emanuel, ani Cavour nie myśleli bowiem o przyłączeniu południa. Co ciekawe, południe też nie przejawiało chęci, aby być razem z północą, i miało po temu powody. - Rewolucjoniści z południa nie chcieli zjednoczenia pod wodzą konserwatywnej monarchii piemonckiej, zwolennicy rządzących Burbonów nie chcieli Sabaudów, Kościół nie chciał być z laicką, antyklerykalną północą - mówi prof. Walter Barberis, historyk z uniwersytetu w Turynie.

Profesora Barberisa wcale nie dziwi to, nad czym wielu tak boleje: fakt, że proces zrastania się różnych części Włoch nie przebiegał gładko. Jest to, jego zdaniem, wręcz oczywiste. - Łączyły się przecież regiony bardzo odmienne, elitarne i bardziej ludowe, o odmiennych tradycjach: feudalnych, patrycjuszowskich, republikańskich, monarchistycznych. W sumie osiem różnych, liczących się ośrodków. W procesie ich scalania pojawiały się problemy nie tylko instytucjonalne, ale też duchowe - wylicza historyk, gdy spotykamy się w renomowanym turyńskim wydawnictwie Einaudi, gdzie Barberis zajmuje się publikacjami historycznymi. Tych osiem ośrodków to Turyn, Mediolan, Wenecja, Genua, Florencja, Neapol, Palermo i papieski Rzym.

Co zatem torowało drogę zjednoczeniu w wymiarze praktycznym i duchowym? Zdaniem prof. Barberisa, takich czynników było wiele - poczynając od szkolnictwa (które prowadziło nauczanie w duchu patriotycznym i narodowym), przez infrastrukturę (bo drogi umożliwiały kontakty), po przemysł (łączył we wspólnej pracy ludzi z różnych części kraju). Szkołą świadomości narodowej bywała emigracja: dopiero za granicą wielu uświadamiało sobie, że są Włochami. Istotną rolę odegrała też I wojna światowa, bo, jak mówi prof. Barberis, "żołnierze na froncie razem jedli, walczyli, płakali i umierali". Ci, którzy ją przeżyli, stawali się w swych wsiach i miasteczkach prawdziwymi "nośnikami idei państwa".

Istotnym czynnikiem były też migracje wewnętrzne. Masowe przenoszenie się ludzi z południa na północ umożliwiło kontakty i wymianę doświadczeń, a to wytworzyło nowy sposób życia. Widać to choćby w kuchni: na północy niegdyś dominowało w niej masło, na południu oliwa. Teraz oliwa jest w użyciu wszędzie.

Federalizm, czyli egoizm

Czy z tego wynika, że po 150 latach Włosi, zlepieni z tak wielu elementów różnych, choć osadzonych na wspólnym rdzeniu, są już bezdyskusyjnie jednym narodem, nie rozdzieranym przez różnice i konflikty? Prof. Barberis uważa, że na tak sformułowane pytanie nie da się odpowiedzieć bez uwzględnienia kontekstu, głównie ekonomicznego. Proces docierania się trwał długo, jeszcze sto lat po zjednoczeniu. A potem... zaczął się odwrót.

- To nie stało się przypadkiem - uważa prof. Barberis. - Kiedy gospodarka narodowa jest mocna, egoizmy lokalne są słabe. Gdy jest słaba, egoizmy się nasilają. W latach 70. i 80., kiedy Włochy pod względem gospodarczym były w światowej czołówce, nie było problemów z jednością. Nikt nie mówił o separacji. Teraz, gdy gospodarka słabnie, niektórzy zaczynają myśleć, że zjednoczenie wcale nie było korzystne, zwłaszcza dla regionów silniejszych. Tak narodziła się idea federalizmu.

Federacja to hasło, jakim Liga Północna zastąpiła swój dawny postulat secesji północy - co w konsekwencji oznaczałoby rozpad Włoch. Dziś Liga, być może ze względów taktycznych, stonowała wypowiedzi, poprzestając na żądaniu zwiększenia uprawnień regionów. Ale przy tym obstaje twardo - i pierwszy znaczący krok został już zrobiony: parlament uchwalił ustawę o zwiększeniu uprawnień regionów, które będą same zarządzać m.in. edukacją i ochroną zdrowia. Ustawa, która nie weszła jeszcze w życie, budzi naturalnie emocje i spory.

Prof. Barberis wątpi, czy to właściwa droga. - Federalizm - mówi - sprawdza się tam, gdzie, jak w Szwajcarii czy w USA, obok elementów odrębnych jest też wiele wspólnych. We Włoszech jest to sztuczne. Mamy dziś takie regiony, których nigdy nie było. Federalizm jest więc raczej sposobem, aby swym bogactwem nie dzielić się z innymi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2011