Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na szczycie wszyscy skupiali się na prawie beznadziejnej sytuacji wokół brexitu i w tym kontekście włoskie problemy z deficytem mogą wydać się drugorzędne. Przewodniczący Juncker żartował nawet, że „byliśmy uprzejmi i pozytywnie nastawieni, bo Włochy to Włochy” (była to aluzja do odpowiedzi udzielonej kiedyś przez niego na pytanie, czemu Komisja traktuje Francję pobłażliwiej, gdy idzie o rygory fiskalne).
Ale otwarty bunt w trzeciej gospodarce strefy euro może zagrozić stabilności w „twardym jądrze” Unii, nawet jeśli wyjdzie ono wzmocnione z procesu rozwodowego z Londynem. Włosi otwarcie zlekceważyli nieoficjalne ostrzeżenia słane z Brukseli na etapie przygotowania budżetu i skonstruowali go tak, jak zapowiadali: z deficytem 2,7 proc., pozwalającym sfinansować – obiecane przed wyborami – „rozbujanie” gospodarki przez konsumpcję, pewną formę dochodu obywatelskiego i obniżenie wieku emerytalnego.
Hasło nieulegania „dyktatowi unijnej biurokracji” nadal przynosi zwyżkę w sondażach, więc rządząca Liga i jej mocny człowiek Matteo Salvini idą na czołowe zderzenie. Ale może się okazać, że do zderzenia dojdzie głównie z rynkami, które po obniżce ratingu kredytowego Włoch, jakiej dokonała właśnie agencja Moody’s, zwiększą koszt pożyczania im pieniędzy.
Z drugiej strony również Bruksela nie może otwarcie ustąpić Włochom w tej sprawie, bo to oznaczałoby koniec obowiązywania – i tak kruchych – reguł wspólnej polityki budżetowej. ©℗
Czytaj także: Paweł Bravo: Tak, jesteśmy populistami