Włoch, który pozostał Polakiem

Potrzebowałem osiemnastu lat, aby rozpocząć pracę nad tym filmem. Może to dużo, ale najwyraźniej pomysł musiał dojrzeć, musiałem spotkać odpowiednich ludzi... Wciąż odrzucano różne próby scenariuszy, aż wreszcie wziął się za to Giacomo Battiato.

19.06.2005

Czyta się kilka minut

Gian Franco Svidercoschi z Janem Pawłem II, 1 stycznia 1983 /
Gian Franco Svidercoschi z Janem Pawłem II, 1 stycznia 1983 /

Świderkowscy mieszkali ponoć kiedyś w okolicach Lwowa. Mój pradziad ze strony ojca przyjechał do Włoch po którymś z nieudanych powstań (prawdopodobnie styczniowym) i zamieszkał w okolicach Werony. Nie udało mi się dokładnie zbadać historii przodków, nie znalazłem żadnych krewnych ani ludzi noszących to nazwisko. Choć nie mówię po polsku - wiem dobrze, gdzie są moje korzenie. Pamiętam doskonale sen, który miałem którejś nocy, w czasie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Poczułem się źle i śniło mi się, że umieram. Prosiłem żonę, żeby pochowała mnie w Krakowie, nad Wisłą, naprzeciwko Wawelu. Ale zainteresowanie Polską wynika nie tylko z mojego pochodzenia. Zawsze bardzo interesowałem się Kościołem, katolicyzmem, historią. Podczas Soboru poznałem Wyszyńskiego i Wojtyłę, i fascynacja krajem nad Wisłą się pogłębiła.

"Chciałem Panu pogratulować"

Prymas Wyszyński przyjeżdżał do Rzymu pociągiem. Na stacji zawsze czekały na niego zakonnice z biało-czerwonym bukietem kwiatów, ks. prałat Lewandowski, który był pośrednikiem między Kurią a Episkopatem Polski, i ja - jedyny dziennikarz, pracujący wówczas dla agencji ANSA. Polska była wtedy kompletnie zapomniana przez Boga i ludzi, a ja przez te moje korzenie czułem z nią jakąś specjalną więź. 11 października 1962 r. napisałem dla “Il Tempo" duży artykuł o otwarciu prac Soboru. Artykuł na pierwszej stronie kazałem zilustrować zdjęciami pielgrzymki do Częstochowy.

Sobór był dla początkującego dziennikarza ogromnym przeżyciem i świetną szkołą. Zdobytą na nim wiedzę przedstawiłem w pięciu książkach. Wówczas też poznałem Jerzego Turowicza, którego potem odwiedziłem w redakcji “Tygodnika" w czasie pierwszego pobytu w Polsce, w 1974 r. (pracowałem w katolickim dzienniku “Avvenire"). Niechętnie wspominam fakt, że pojechałem tam na zaproszenie PAX-u. Kard. Wyszyński był o to na mnie zły, ale tłumaczyłem mu, że ktoś musiał pojechać, żeby powiedzieć im to, czego może nie chcieli słyszeć. Paksowska konferencja skończyła się zresztą tak, że zachodni dziennikarze po kolei opuszczali obrady i wędrowali na Wiślną do “Tygodnika Powszechnego", gdzie Jerzy Turowicz opowiadał im prawdziwą, współczesną historię Polski.

Z kolejnej podróży nad Wisłę, w 1977 r., przywiozłem cykl reportaży o sytuacji społecznej i politycznej. Mój ówczesny naczelny, a dziś najbliższy współpracownik premiera Berlusconiego, Gianni Letta, wysłał mnie w podróż do krajów, z których mógłby pochodzić nowy papież. Najpierw odwiedziłem Hiszpanię, gdzie Kościół był głęboko podzielony między konserwatystów i progresistów. Drugim krajem na naszej liście była Polska, o której mówiło się wówczas bardzo niewiele. Podwyżki cen wywołały protesty - w Radomiu i Ursusie. To były “małe rewolucje", jak je nazywał kard. Wyszyński. Uderzył mnie fakt, że doszło do protestów nie tylko robotników, ale wsparli ich także studenci i intelektualiści. Po powrocie do Rzymu zadzwoniono do mnie z wiadomością, że krakowski kardynał Wojtyła przeczytał serię moich artykułów i chce się ze mną spotkać. Pamiętam, że właśnie tego dnia ukazał się mój tekst, w którym cytując jego homilię opowiadałem o zmianach, zachodzących w młodych Polakach. To pozwalało wierzyć, że w niedalekiej przyszłości nastąpią jakieś przemiany. W Polsce zrozumiałem, że komunizm zaczął się sypać.

Tamtego dnia poszedłem do kard. Wojtyły do Colleggio Polacco przy Piazza Remuria, gdzie zatrzymywał się zawsze podczas pobytu w Rzymie. Powiedział mi wtedy: “Chciałem Pana zobaczyć, żeby Panu pogratulować. Wreszcie jakiś zachodni dziennikarz zrozumiał, co to jest polski Kościół". Tak zaczęła się nasza bliska znajomość.

"Wyszyński nowym papieżem"

W czasie pierwszego konklawe w 1978 r. zrobiliśmy w redakcji “Il Tempo" 20 wersji pierwszej strony dziennika. Sugerowałem wtedy kolegom, że na zainteresowanie zasługują kardynałowie-kandydaci z Polski. Gdy pojawił się biały dym, naczelny przez chwilę myślał, że nowym papieżem mógł zostać wybrany Wyszyński. Zmusił mnie, abym pojechał do drukarni, gdzie szybko dyktowałem biografię Prymasa. Wydrukowałem potem tę stronę, zatytułowaną “Wyszyński nowym papieżem", i podarowałem ją prymasowi. On zadumał się i powiedział: “Tym razem nie, ale może następnym razem wybiorą Polaka?". Był już wtedy ciężko chory, więc na pewno myślał o Wojtyle. Miesiąc później papież Luciani zmarł i znowu kardynałowie zebrali się na konklawe. Mój naczelny powiedział: “Zróbmy stronę o tym twoim znajomym Wojtyle", ale ja - nie chcąc zapeszyć - odmówiłem. Ktoś przeprowadził wtedy ze mną wywiad, pytając o moje typy. Powiedziałem, że kandydat musi spełniać trzy warunki: musi być kardynałem spoza kurii, człowiekiem środka - między konserwatystami a progresistami, najlepiej Włochem. Z tego ostatniego warunku szybko zrezygnowałem, bo miałem wówczas dwa typy: Wojtyłę i Ratzingera.

Dlatego decyzja kardynałów w ogóle mnie nie zdziwiła. Cieszyłem się, że wybrali kogoś w miarę młodego, nie-Włocha, człowieka ze Wschodu! Spotkany przeze mnie Wyszyński powiedział mi wtedy: “Pan reprezentuje rzymski dziennik, pomóżcie nowemu papieżowi w tym, by Włosi go pokochali". Ale nie trzeba było nic robić, bo już na pierwsze przemówienie, w którym prosił, aby poprawić go, gdy się pomyli, tłum reagował żywiołowo. Rzymianie pokochali Wojtyłę od razu.

"Tego artykułu nie wolno publikować"

W 1981 r., kilka tygodni po zamachu (pamiętam, bo Papież był jeszcze w szpitalu), nadeszła z Watykanu propozycja mojego przejścia do “L’Osservatore Romano". Na początku się nie zgodziłem, stanowisko zastępcy redaktora naczelnego przyjąłem dopiero w 1983 r. Przekonali mnie, że - jak usłyszałem - “sytuacja jest podbramkowa". To był najbardziej stresujący zawodowo okres w moim życiu: nie wszystko można było pisać, nie wszystkim się podobałem. Gdy szedłem z problemem do Papieża, wszystko udawało się załatwić, ale na co dzień byłem skazany na innych ludzi, z którymi nie mogłem się dogadać. Jako wicenaczelny byłem odpowiedzialny za edycje w obcych językach, m.in. za polskie “L’Osservatore Romano". Przeraziło mnie to, że w Watykanie istniała tak ostra cenzura - często słyszałem: “Tego artykułu nie wolno publikować w polskiej wersji". W czasie jednej z kolacji powiedziałem Papieżowi, że zakaz publikowania niektórych tekstów był wielkim błędem. Bo jeśli sami się będziemy cenzurować, reżim w Warszawie będzie nas cenzurować tym bardziej.

W pierwszym miesiącu pracy napisałem artykuł o Porozumieniach Gdańskich. Ku mojemu zdziwieniu tekst opublikowano - chyba tylko dlatego, że nie było pewnego kontrolującego wszystko księdza. Pamiętam, że kard. Glemp był bardzo zadowolony, że ten artykuł powstał. Ale gdy zaginął ks. Popiełuszko - nie pozwolono o tym pisać tekst o nim powstał dopiero, gdy znaleziono ciało. Zaatakowałem wtedy prałatów z Kurii za ten brak odwagi. Krzyczałem, że “Jego krew będzie również na waszych rękach, bo palcem nie kiwnęliście, żeby to nagłośnić". Odszedłem stamtąd po dwóch latach, bo czułem, że się duszę.

"Papież chce Pana widzieć"

Od pierwszego dnia pontyfikatu pilnie śledziłem kroki Jana Pawła II. Pojechałem do Meksyku, dokąd udał się w pierwszą zagraniczną podróż, a potem - w 1979 r. - do Polski. Pamiętam Mszę w Warszawie, wizytę w Oświęcimiu, a także młodzież pod stołecznym kościołem św. Anny. W trzecią podróż - do Irlandii i USA - poleciałem na pokładzie papieskiego samolotu. Jan Paweł II wyszedł do dziennikarzy, a widząc mnie - zaczął dyskutować o kontrowersyjnym artykule o jego pielgrzymkach, który tego dnia opublikowałem w “Il Tempo". Długo zadawał mi pytania i koledzy śmiali się, że to Papież przeprowadza ze mną wywiad. Był zawsze ciekawy opinii innych ludzi, lubił słuchać, nie bał się rozmów z dziennikarzami. Rok później, w 1982 r., w drodze powrotnej z Afryki przeprowadziłem na pokładzie samolotu mój pierwszy wywiad z Janem Pawłem II. Ktoś do mnie podszedł i ku mojemu zaskoczeniu powiedział: “Papież chce Pana widzieć". Dziś mam wrażenie, że ten wywiad był pewnego rodzaju testem lojalności przed moją późniejszą pracą w “L’Osservatore Romano". Pytania dotyczyły tamtej podróży, ale przy okazji porozmawialiśmy również o teologach, wierze i oskarżeniach, że Jan Paweł II chce spolonizować Kościół powszechny. Ujęła mnie wtedy jego bezpretensjonalność i łatwość prowadzenia rozmowy.

Kilka lat później - w 1989 r. - przeprowadziłem z nim drugi wywiad, o wiele ważniejszy. Nie pracowałem już w “L’Osservatore Romano", więc znowu mogłem zadawać normalne pytania. To była rozmowa na dziesięciolecie papieskich pielgrzymek i przeprowadziłem ją znowu w samolocie - w drodze powrotnej z Azji. Powiedział mi wtedy, dlaczego zaczął podróżować - bo jako młody papież chciał realizować wytyczne posoborowe i odwiedzać Kościoły lokalne. Musiał odpowiedzieć na zaproszenie biskupów meksykańskich. A skoro pojechał do ogarniętego teologią wyzwolenia Meksyku, to czy ktoś w Watykanie mógł powiedzieć “nie" na jego pomysł wyjazdu do Polski?

"Dar i Tajemnica"

Ostatnim dziennikarskim doświadczeniem, które dzieliłem z Papieżem, była książka “Dar i Tajemnica". W 1996 r. zadzwonił do mnie bp Sepe - wówczas sekretarz Kongregacji do spraw Duchowieństwa. Pod wpływem pytań o młodość Wojtyły, o genezę jego decyzji o kapłaństwie, postanowiono stworzyć książkę, która byłaby papieskimi wspomnieniami. Poproszono mnie o scenariusz i pytania, bo książka miała być moim długim wywiadem z Janem Pawłem II. Pomysł zaakceptowano, a Papież w czasie letniego pobytu w Castel Gandolfo odpowiedział na moje pytania -do mikrofonu, po polsku, co potem przetłumaczono i spisano. Wyszło 60 stron maszynopisu. Ale potem ktoś odgórnie podjął decyzję, że ja znikam z książki: pozostały tylko odpowiedzi oraz wstęp, w którym Jan Paweł II dziękuje mi za współpracę.

“Dar i Tajemnica" opowiada o jego młodzieńczych motywacjach, fascynacjach, ideałach, także o spotkanych ludziach. Wspomniał nawet strzałowego z kopalni, pana Łabędzia, który chciał go kiedyś zniechęcić do Kościoła.

"List do przyjaciela Żyda"

Gdy w 1978 r. Karol Wojtyła został papieżem, poprosiłem o wypowiedź Jerzego Klugera, którego spotkałem kilka lat wcześniej, przez przypadek, w moim klubie tenisowym. Chwalił mi się wówczas, że jest przyjacielem krakowskiego metropolity z młodych lat. To była bardzo ciekawa znajomość, której poświęciłem wiele artykułów. Już wtedy uznałem, że to świetny materiał na scenariusz. Po kilku podejściach, nie mogąc zrobić filmu, w 1992 r. napisałem książkę “List do przyjaciela Żyda", przetłumaczoną później na 20 języków. Opowieść o takiej przyjaźni nie była łatwa - o pomoc prosiłem zarówno Klugera, jak i ks. Adama Bonieckiego, który napisał “Kalendarium życia Karola Wojtyły". Akcja mojej książki kończyła się w 1965 r. - w momencie, gdy Lolek i Jurek spotykają się po wielu latach rozłąki. Chciałem, żeby przed publikacją ktoś tę książkę przeczytał. Przekazałem ją ks. Stanisławowi Dziwiszowi, a ten - Papieżowi. Po kilku dniach papieski sekretarz zadzwonił, że Jan Paweł II czytał i że książka mu się spodobała. Chciał tylko, aby w całości wydrukować jego list, który jego żydowski przyjaciel zawiózł w 1989 r. do Wadowic. Kluger pojechał wtedy do Polski po raz pierwszy po wojnie, jako przedstawiciel Papieża, aby odsłonić w Wadowicach tablicę pamiątkową wspominającą miejscowych Żydów. Pamiętam, że gdy wydano książkę, dwaj przyjaciele przeglądali ją razem, uważnie przyglądając się zdjęciom przedstawiającym kolegów z gimnazjum. Większość z nich już nie żyła.

"Karol"

Wtedy pojąłem, że - aby zrozumieć Wojtyłę - trzeba zrozumieć jego młodość w Polsce ogarniętej dwoma totalitaryzmami: nazizmem i komunizmem. Prowadziłem wówczas w radiu audycje o życiu Papieża, które cieszyły się wielkim zainteresowaniem, zwłaszcza wśród młodych. Potem wreszcie napisałem biograficzną książkę o Wojtyle. Jest inna od dzieł George’a Weigla czy Tada Szulca, bo opowiada jego historię do momentu, gdy został wybrany na papieża. Moim zdaniem tamci autorzy nie zrozumieli w wystarczającym stopniu “polskości Papieża" i jej wagi dla całego pontyfikatu.

Któregoś dnia, w tym samym klubie tenisowym, gdzie poznałem Klugera, znajomy przedstawił mnie producentowi filmów kryminalnych. Pietro Valsecchi, który chciał zrobić film o Papieżu, w 2002 r. kupił ode mnie prawa autorskie, ale rozpoczęcie produkcji ciągnęło się bardzo długo. Na początku odsunięto mnie od prac przy filmie; chyba dlatego, że chciano zrobić przyjemny film fabularny, a moja książka, która stanowiła rzeczywistą historię Wojtyły - była opowieścią tragiczną. Sprzeciwiałem się koloryzowaniu jego historii, ale wytłumaczono mi, że zasada w kinie jest taka, aby filmy nie były tak tragiczne, jak tragiczne może być życie. Podjęto kilka nieudanych prób napisania scenariusza. Wreszcie wziął się za to Giacomo Battiato i zrobił świetny film. Jego dzieło nie jest do końca wierne książce - jest wiele postaci i zdarzeń wymyślonych. Przerysowany jest chociażby związek Karola z Hanią, ale jest w tym ukryty cel. Służy pokazaniu stosunku Karola Wojtyły do kobiet - naturalności, z jaką je traktował. Pamiętam, że w czasie podróży do Papui-Nowej Gwinei jedno z czytań przypadło młodej dziewczynie, która ubrana była w tradycyjny strój, składający się z króciutkiej spódnicy i wydekoltowanej bluzki. Widziałem sparaliżowanych z zażenowania watykańskich oficjeli i Papieża, który do niej podszedł, uściskał i popatrzył zupełnie normalnie.

Na to, żeby ktoś (Piotr Adamczyk) mógł zagrać Wojtyłę, czekałem blisko 18 lat. We wrześniu 2004 rozpoczęto zdjęcia. Nie było żadnej cenzury ze strony Watykanu, a jedynie pomoc w konsultowaniu problemów teologicznych i tych dotyczących duchowości. W telewizji włoskiej film pokazano w kwietniu, a zbieg okoliczności sprawił, że był to pierwszy i drugi dzień konklawe. W maju odbyła się uroczysta premiera w Watykanie, w obecności Benedykta XVI. Ale ten film powstawał z myślą o tym, że zobaczy go Jan Paweł II. Byłem ciekaw jego reakcji i żałuję, że go nie mógł obejrzeć.

Gdy Papież zachorował - przestałem pracować. Przeżywałem jego chorobę i w pewnym sensie gasłem razem z nim. Miałem wrażenie, jakby po raz drugi umarł mój ojciec.

Wysłuchała Aleksandra Bajka

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2005