Czy papież wie, co mówi

GIAN FRANCO SVIDERCOSCHI, watykanista: Takiego upadku papieskiego autorytetu nie widziałem od kilkudziesięciu lat. A Franciszek ma przecież jeszcze trochę rzeczy do zrobienia.

05.09.2022

Czyta się kilka minut

 / EVANDRO INETTI / ZUMA PRESS / FORUM
/ EVANDRO INETTI / ZUMA PRESS / FORUM

EDWARD AUGUSTYN: Co się dzieje w Watykanie? Franciszek nazywa ­rosyjską propagandzistkę Darię Duginę niewinną ofiarą wojny, kilka dni później Stolica Apostolska wydaje komunikat, w którym wyjaśnia, co papież miał na myśli i jakie jest jego stanowisko wobec wojny. Skąd ten chaos?

GIAN FRANCO SVIDERCOSCHI: To w pierwszym rzędzie problem komunikacyjny. Nie pierwszy w ostatnich miesiącach. Trudno zrozumieć, co papież chce nam przekazać. Np. mówi, że chciałby odwiedzić oba kraje będące w stanie wojny. Ktoś powie – świetnie. Ale dlaczego najpierw chce pojechać do Moskwy, a dopiero potem do Kijowa? Najpierw odwiedzić agresora, a potem ofiarę? Albo dlaczego poszedł drugiego dnia inwazji do rosyjskiej ambasady w Rzymie? Po jakimś czasie sam wyjaśniał, że prosił o kontakt z Putinem. Mija już sześć miesięcy, jak Putin nie oddzwania. Takiego upadku autorytetu nie widziałem, odkąd śledzę sytuację w Watykanie, a zacząłem pracę w Sala Stampa ponad 60 lat temu, na kilka dni przed śmiercią Piusa XII.

Mamy wrażenie, że co innego mówi papieska dyplomacja, czyli Sekretariat Stanu, a co innego papież.

Ale dyplomacją Watykanu kieruje papież. To on decyduje o polityce Stolicy Apostolskiej. Kiedy przyszedł Jan Paweł II, nie do końca podobała mu się watykańska Ostpolitik. Uważał ją za zbyt kompromisową wobec władz komunistycznych i nieuwzględniającą doświadczeń np. polskiego episkopatu. Dokonał zatem jej korekty. Ale dał swoim służbom jasny przekaz, że zmieniamy tę politykę. Owszem, zdarzało się, że mówił więcej albo ostrzej niż jego dyplomacja.

Tyle że dziś powodem zamieszania jest brak precyzyjnych wytycznych. Za tym, co się dziś dzieje, nie stoi żaden pomysł – ani co robić, ani co powiedzieć.

Franciszek też dokonał korekty polityki międzynarodowej Watykanu.

To oczywiste. Widać to choćby po tym, jak zmieniają się rozmówcy, można powiedzieć – sojusznicy Kościoła katolickiego na poziomie światowym. Np. dużo większą wagę przykłada się do relacji ze światem islamu niż z Żydami. Wiadomo, że Watykan prowadzi rozmowy z Chinami, choć nie znamy ich szczegółów. Właśnie zbliża się rocznica tajnego porozumienia między Stolicą Apostolską a Pekinem w kwestii chińskich biskupów. Można tylko zapytać: jak to możliwe, że Kościół, głoszący Ewangelię, zawiera jakieś tajne porozumienia?

Widać też, zwłaszcza teraz, że zbyt daleko zaszliśmy w szukaniu dialogu z Moskwą. Papież ciągle powtarzał, że chce się ponownie spotkać z Cyrylem. Pamiętamy ich pierwsze spotkanie, na lotnisku w Hawanie. I znów – można zapytać, czy dwaj przywódcy Kościołów powinni spotykać się w salonce lotniska? No i czy teraz papież powinien tak zabiegać o rozmowę z człowiekiem, który błogosławi wojnę, odpowiedzialnością za całe zło obarcza parady gejów, określa się sługą Chrystusa, a trzyma miliardy na zagranicznych kontach? To wszystko jest mało zrozumiałe.

Wojna w Ukrainie to porażka przywódców religijnych. Przede wszystkim Cyryla. Wszyscy pamiętamy, co mówił, ale przecież towarzyszyło temu milczenie innych biskupów i duchownych Cerkwi prawosławnej. Po stronie katolickiej mamy z kolei papieża, który dwa dni po inwazji, niespotykanej w XXI wieku, wychodzi na modlitwę Anioł Pański i mówi dwa zdania o wojnie, nie zajmując żadnego stanowiska, nie rozróżniając, kto jest agresorem, a kto zaatakowanym.

Rozumiem, że to problem nie tylko komunikacyjny?

O wiele głębszy, bo dotykający autorytetu papieża – zwierzchnika Kościoła i duchowego przewodnika.

Da się pogodzić dyplomację, która opiera się na kompromisie, utrzymywaniu kontaktów nawet z reżimami, z głoszeniem Ewangelii?

Myślę, że dziś to już nie jest możliwe. Kościół powinien jasno głosić Ewangelię, a nie myśleć o mediacjach i kompromisach. Kryzys Kościoła katolickiego to również zniszczenie autorytetu papieża. Papiestwo nie ma już znaczenia na arenie międzynarodowej. No, ale skoro wobec takiej agresji, jaką od pół roku widzimy, papieża nie stać na jasną, zdecydowaną wypowiedź potępiającą agresora...

Gdy Jan Paweł II wypowiadał się przeciwko wojnie w Iraku, też nie znajdował u wszystkich zrozumienia.

To zupełnie co innego. Pamiętam, jak w marcu 2003 r. papież wysłał dwóch kardynałów do Waszyngtonu na rozmowy z prezydentem USA, a potem do Bagdadu, do prezydenta Iraku. Wtedy zorientował się, że wojna jest nieunikniona. Podczas modlitwy na Anioł Pański odłożył kartkę z przemówieniem, przygotowanym mu przez sekretarza stanu, i wypowiedział dwukrotnie te pamiętne słowa: „Nigdy więcej wojny! Nigdy więcej wojny!”.

Krytykował Stany Zjednoczone, choć przedtem, przez całą dekadę lat 80., miał w nich sojusznika w walce z komunizmem.

Pamiętam, jak po przyjeździe do Meksyku, wtedy jeszcze trwała zimna wojna, mówił, że Kościół nie opowiada się za żadnym systemem, tylko zawsze jest po stronie człowieka. A gdy wrócił do Meksyku po upadku Muru Berlińskiego, w 1990 r., powiedział, że upadek systemu komunistycznego nie oznacza, że wygrał inny system, kapitalistyczny. Taka powinna być pozycja Kościoła – służba człowiekowi, obrona jego godności.

Franciszek też powtarzał wielokrotnie: nigdy więcej wojny. Gdzie jest więc różnica?

Powtarza, ale co potem robi? Idzie do ambasady rosyjskiej albo mówi, że obie strony powinny dojść do kompromisu.

Myślę, że różnica polega na tym, że Jan Paweł II osobiście doświadczył tragedii wojny. Przeżył napaść Niemców i Związku Radzieckiego na Polskę i dlatego bardzo dobrze wiedział, czym jest wojna obronna, którą Sobór Watykański II uznał, pod pewnymi warunkami, za wojnę sprawiedliwą, co weszło do kompendium społecznej nauki Kościoła. Benedykt XVI szedł tą samą drogą, często odwołując się do doświadczenia swego poprzednika. Pamiętam, jak dwa miesiące po swoim wyborze, po obejrzeniu w Sala Nervi filmu „Karol, człowiek, który został papieżem”, powiedział: „To opatrznościowe, że po polskim papieżu przyszedł papież niemiecki”. I Jan Paweł II, i Benedykt XVI widzieli barbarzyństwo wojny, choć przecież każdy po innej stronie frontu.

Franciszek nie zna dramatu wojny. W Argentynie widział rewolty, bunty obywatelskie czy ludowe, ale prawdziwą wojnę zna jedynie z opowieści swojego dziadka, który walczył na froncie I wojny światowej. Dlatego uważa, że zawsze możliwe jest porozumienie, że zawsze jest jakieś kompromisowe wyjście. Gdy tymczasem trzeba odważnie powiedzieć, kto jest agresorem, a kto ofiarą. Kościół taką odwagę powinien mieć. Słowa mają znaczenie.

Z tego, że papież jest Argentyńczykiem, bierze się też jego antyjankeska postawa. Latynosi zawsze byli przeciwko Stanom Zjednoczonym, które są dla nich jednym z dwóch mocarstw walczących o przewagę w świecie. Wojna w Ukrainie jest dla nich de facto wojną USA z Rosją.

Nie wszystko chyba da się wytłumaczyć pochodzeniem.

To prawda. Są też inne przyczyny takiego zachowania papieża. Franciszek jest jezuitą, a ci znani są z pragmatyzmu, kompromisów, z tego, by – jak on sam często mówi – „ugłaskiwać konflikty” (accarezzare i conflitti) i harmonizować sprzeczności. Dla niego rzeczywistość nigdy nie jest tylko czarna albo tylko biała. Mówi, że zawsze trzeba widzieć odcienie szarości. W obecnej sytuacji to bardzo niebezpieczne słowa, bo akurat mamy do czynienia z oczywistym agresorem i stroną w ewidentny sposób zaatakowaną. Tego nie da się zharmonizować.

A ponadto uważam, że Franciszek stał się niewolnikiem własnego sukcesu.

W jakim sensie?

Myślę o sympatii i uznaniu, jakie przyniosły mu pierwsze lata pontyfikatu. Spróbuję zobrazować to w najprostszy sposób. Gdy został wybrany na papieża, pierwsze wystąpienie zaczął nie od słów „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, ale od „Dobry wieczór”. To było miłe i świeże – pozdrowienie adresowane do wszystkich ludzi, nie tylko katolików, nie tylko wierzących. Ale jeśli każde przemówienie, aż do dziś, zaczyna w ten sam sposób, to robi się dziwnie. Podobnie jest z teczką, którą sam sobie nosił do samolotu – wszystkie gazety o tym pisały. I nawet teraz, choć go wiozą na wózku inwalidzkim, teczkę musi mieć ze sobą. Powtarzane gesty stają się podejrzane i tracą na wartości.

Może po prostu taki jest? Może to nie są wymyślone gesty?

Ci, którzy go dobrze znają, mówią, że wcześniej taki nie był. Był poważny, wręcz smutny, przygnębiony, samotny.

Działanie Ducha Świętego? Kościół wierzy, że to on stoi za wyborem papieża.

Obawiam się, że Franciszek czasami zapomina, iż warto się tego Ducha Świętego poradzić. Bo wszystko wskazuje, że kiedy zobaczy jakiś tytuł w gazecie albo ktoś mu coś powie, od razu przyjmuje to jako swoje stanowisko. Tak było ze słynnym „szczekaniem NATO” – miał mu coś takiego powiedzieć jakiś premier – albo z niedawną wypowiedzią o śmierci Darii Duginy. Wygląda na to, że przeczytał coś albo usłyszał i postanowił się tym podzielić. Milczenie jest lepsze niż nieprzemyślane słowa. Nie na każdy temat trzeba się wypowiadać. A już na pewno nie powinien tego robić papież. To niszczy jego autorytet.

Przyjął wersję kremlowskiej propagandy, bo to ona natychmiast uznała Duginę za ofiarę wojny i obarczyła winą Ukraińców. Czy w Watykanie są rosyjscy agenci?

Kiedyś byli, więc mogą być i teraz. Znana jest sprawa arcybiskupa Janusza Bolonka [zmarły w 2016 r. watykański dyplomata, wieloletni nuncjusz papieski, wysoki urzędnik Sekretariatu Stanu, prawdopodobnie tajny współpracownik służb PRL o pseudonimie „Lamos” – red.]. Ale nawet jeśli są, nie sądzę, by mieli jakiś wpływ na papieża. Franciszek zachowuje się tak, jak się zachowuje, bo ma taki charakter, pochodzenie i zakonną formację. A także ponieważ zapomina, że nie jest już biskupem Buenos Aires. Pewne zachowania, gesty, sposób mówienia, które były dobre na poziomie diecezji, nie muszą takie być na poziomie Kościoła powszechnego. Wszystko, co mówi papież, ma przecież inną rangę, staje się niemal prawem. Nie ma miejsca na niejasne czy nieprzemyślane wypowiedzi.

Pontyfikat Franciszka ma także jasne strony. Kościół się zmienił: wyjście na peryferia, otwarcie na inność i różnorodność, dostrzeżenie kryzysu klimatycznego i ekologicznego, troska o dzieło stworzenia. Owszem, wojna brutalnie zweryfikowała ideę powszechnego braterstwa, a stanowisko papieża wobec wydarzeń w Ukrainie, przez wielu uznane za chwiejne, obniżyło jego autorytet. Ale czy to znaczy, że ostatnie pół roku przekreśla dziewięć wcześniejszych lat pontyfikatu?

Mam nadzieję, że nie. Do tego, co pan powiedział, dodałbym jeszcze naukę o miłosierdziu. Jan Paweł II wprowadził chrześcijańską koncepcję miłosierdzia do rzeczywistości społecznej, a papież Franciszek uczynił je stylem Kościoła. Dzięki Bogu, od 60 lat widzimy, jak Kościół zmienia się na lepsze z każdym kolejnym pontyfikatem. Widzimy kontynuację. W najbliższą niedzielę [rozmowa odbyła się 31 sierpnia – red.] zostanie ogłoszony błogosławionym papież Luciani, którego pontyfikat trwał tylko 33 dni, ale i jego zapamiętamy jako tego, który zrezygnował z koronacji i tronu. Potem był papież Polak, rozpoczynający swój długi pontyfikat słowami: „Jeśli się pomylę, to mnie poprawicie”. Później papież Niemiec, któremu udało się połączyć doktrynę i teologię z codziennością Kościoła. Teraz jest papież latynoamerykański, z końca świata, który też ma swoją opatrznościową rolę.

Dwa lata temu patrzyliśmy na niego z podziwem, gdy w Wielki Piątek stał samotnie, w deszczu, na placu św. Piotra, i prosił Boga o ustanie pandemii.

To był wielki symbol. Franciszek modlił się tak, jak przez wieki jego poprzednicy w szczególnie trudnych momentach Kościoła. Ten postępowy i otwarty papież pokazał się wszystkim jako przywiązany do tradycyjnego sposobu wyrażania wiary. Był w tym momencie papieżem, który łączy. Potrafił zjednoczyć przeszłość z teraźniejszością. Minęły raptem dwa lata. Stąd tak wielkie rozczarowanie. Bo miał autorytet.

Myśli Pan, że może go jeszcze odzyskać?

Gdyby w pierwszych dniach wojny pojechał do Kijowa, stanął na Majdanie... Może ocaliłby ileś ludzkich istnień, bo choć przez chwilę nie padałyby pociski. Może zmieniłby historię Kościoła i świata. Teraz już za późno. Zresztą ani w Kijowie, ani w Moskwie już go nie chcą. Widząc zatem, co się dzieje, sądzę, że nie jest już w stanie odzyskać autorytetu. Ale powinien przynajmniej starać się go dalej nie osłabiać, bo wszystko to spadnie, niestety, na barki jego następcy.

Powinien podać się do dymisji?

Myślę, że wcale nie ma takiego zamiaru. Musi dokończyć reformę kurii rzymskiej, do czego zobowiązali go kardynałowie podczas konklawe. Ale reforma tej instytucji to nie wszystko. Na pewno nie oznacza reformy Kościoła, bo nawet jeśli w Watykanie papież zrobi więcej przestrzeni dla osób świeckich i kobiet, to nie oznacza wcale, że to samo zrobią biskupi w swoich kuriach czy proboszczowie w parafiach. Dlatego drugą ważną sprawą dla Franciszka jest synod, który może rzeczywiście zmienić Kościół. Franciszek ma więc jeszcze parę rzeczy do zrobienia, nawet jeśli nie wszystko, co zaczyna, potrafi skończyć. Ale jest przecież rasowym jezuitą, który inicjuje procesy i pozwala, by same się dokonywały. ©℗

GIAN FRANCO SVIDERCOSCHI (ur. 1936) jest włoskim dziennikarzem i watykanistą (od 1959 r.), byłym wicedyrektorem „L’Osservatore Romano” (1983-1985), przyjacielem i współpracownikiem Jana Pawła II, autorem książek i współautorem filmów o polskim papieżu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2022