Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sposoby składania ofiar mutują (raz w urodziny władcy, raz po prostu u stóp Kremla), natomiast figurant, pacynka czy inny dyktatomapet nie podważy faktu, permanentnego faktu, że jest po prostu produktem systemu przez wielkie „sy”. To nie Putin „żyje w innym świecie” – to system. W innym świecie, w którym mu dobrze, ujutnie i generalnie charaszo, pod warunkiem, że się rozszerza, że połyka, choć strawić nie może.
No i co? No i wojna. Bo dlaczego nie? Raz na sto lat, jak się komu poszczęści, to i z pięści zachrzęści, a co dopiero z głowicy – a głowic dużo, oj dużo – a rdzewieją bez sensu, po co się mają zmarnować? Mądre przysłowie pszczół mówi, że generałowie zawsze walczą w poprzedniej wojnie, no, ale pszczół coraz mniej, więc i przysłowie takie bardziej hybrydowo-atomowe się robi. Ulubiony film Władimira Wojenko? „Hiroszima, moja miłość”, naturalnie. Nie jest mi do śmiechu, bynajmniej, jeno ździebko odreagowuję immanentny nurt dziejów. Logika nieuniknionego konfliktu nie jest wielowartościowa, niestety, Zachód cynicznie łudzi się opowieścią o dobrym enkawudziście, ewentualnie zszokowanym otoczeniu przywódcy. Czym zszokowanym? Jeden albo zero.
Zapraszamy w kamasze, i tyle. Chłopcy malowani (na zielono) poprowadzą przez kolejne granice wspólną zabawę „gdzie Rzym, gdzie Krym”. Ktoś naciśnie guzik, wykwitnie ponury grzybiarz – ale lokalny zapewne, lokalny, choć swojski całkiem. Władimir Wojenko będzie miał swoje pięć minut. Witajcie tam, gdzie zawsze. ©