Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tytułem niniejszego felietonu dotykamy granic artystycznej ekspresji z lekkim przechyłem w stronę nałogu. Powitanie belgradzkiej publiczności nie było bowiem, niestety, przejawem specyficznego poczucia humoru wokalistki, gdyż wtedy raczej użyłaby zwrotu: "Witaj, Prisztino!".
Zapewne tak uczyniłaby grupa Laibach, bądź śp. Frank Zappa. Nie, nie, nie. "Witajcie, Ateny!" oznaczało w danych okolicznościach: "Mam problem, więc wy też macie problem". I rzeczywiście, sądząc z krążących po Sieci zapisów (niezbyt długiego) występu artystki - ani towarzyszący jej muzycy, ani publiczność nie zaliczą tego wieczoru do najbardziej udanych. Artystka z trudem rozpoznała swoje imię, troszkę chwyciła, troszkę popuściła mikrofon i zeszła. Fakt, że jeszcze nie zeszła permanentnie, a jedynie ze sceny w Belgradzie (Atenach), z pewnością pocieszył serbskich fanów, ale tylko trochę - bo jednak ludziska zapłacili kupę dinarów za bilety.
Cóż, zgodnie ze starożytną zasadą: chcącemu nie dzieje się krzywda. Widziały gały, co brały. Większość twórców muzyki rozrywkowej (mniej lub bardziej świadomie) uznaje, że muszą być rozrywkowi siłą rzeczy, z pasją wskrzeszając topos artysty przeklętego oraz niejako immanentnie broniąc koherentności swego ego artystycznego. W tym sensie nie dziwią ostatnie (mniej lub bardziej świadome) poczynania panny Amy, której największy przebój w melodyjny sposób opisuje opieranie się pokusie udania się na odwyk. Nota bene, artystka właśnie podobno kurację tego typu zakończyła, podobno po to właśnie, aby w pełni przytomności udać się w ową nieszczęsną, zakończoną w Atenach (czyli Belgradzie) trasę. Trasę, która w lipcu miała przebiegać przez Bydgoszcz - ale nie, nie, nie, nie przebiegnie, gdyż została odwołana na amen. W ten sposób stolicę Kujaw ominęła niepowtarzalna okazja usłyszenia: "Witajcie, Ateny!".