Wiszące ogrody Manhattanu

Położony zaledwie trzy piętra nad poziomem nowojorskiej ulicy wiadukt sprawia wrażenie oazy. Panuje tu cisza i spokój. I urzekająca, trochę surrealna dzikość.

26.07.2011

Czyta się kilka minut

Ogrody na Manhattanie / fot. Cameron Davidson / Corbis /
Ogrody na Manhattanie / fot. Cameron Davidson / Corbis /

Położony w przemysłowej niegdyś części Manhattanu park High Line to zawieszony nad ulicami ogród.

Powstał na przeznaczonym do rozbiórki wiadukcie kolejowym, dzięki zapałowi i wytrwałości garstki marzycieli, którzy nie zważając na sceptyków, postanowili ocalić fragment historii miasta. Choć trwające ponad dziesięć lat przedsięwzięcie najeżone było trudnościami, dopięli swego. Park tętni dziś życiem. Kilka tygodni temu otwarto imponujący, drugi odcinek promenady.

Dzikość chwastów

Robert Hammond, dyrektor i założyciel organizacji będącej siłą napędową całego przedsięwzięcia, sam jest trochę oszołomiony sukcesem. Kiedy zaczynali, wydawało mu się, że szanse powodzenia są jak jeden do stu. Niemal wszyscy uważali, że pordzewiały, szpecący okolicę wiadukt należy jak najszybciej wyburzyć.

Położona w pobliżu doków rzeki Hudson, na zachodnim brzegu Manhattanu Dziesiąta Aleja była niegdyś krainą fabryk i hurtowni. W 1934 r. do ich obsługi wybudowano kolejowy wiadukt. Towarowe wagony wjeżdżały prosto do wnętrz hurtowni czy fabryk (m.in. słynnej fabryki Nabisco, która dziś stanowi zadaszony fragment parku). Ale w połowie wieku, wraz z pojawieniem się autostrad i wielkich kontenerowców, kolej w Stanach Zjednoczonych zaczęła podupadać. Ostatni pociąg (wiózł ponoć trzy wagony mrożonych indyków) przejechał przez zachodni Manhattan w 1980 r. Tory porosły chwastami.

Latem 1999 r., przeczytawszy w "New York Timesie" o planach zburzenia rdzewiejącego wiaduktu, Hammond postanowił udać się na spotkanie mieszkańców z planistami. "Liczyłem, że pojawi się ktoś, kto będzie chciał High Line uratować, i że zgłoszę się do pomocy" - wspomina po latach. Ale nikt nie szukał ochotników - niemal wszystkim pomysł ratowania wiaduktu wydawał się bezsensowny. Wyjątkiem był Joshua David, dziennikarz freelancer, który podobnie jak Hammond z rozrzewnieniem myślał o starych pociągach. Traf chciał, że podczas zebrania usiedli obok siebie. Jeszcze w tym samym roku założyli organizację non-profit: Friends of the High Line, FHL.

Początkowo przyjaciele zewsząd otoczeni byli nieprzyjaciółmi. Deweloperzy, właściciele gruntów i władze miasta - przede wszystkim burmistrz Rudy Giuliani - przekonywali, że ich pomysł to mrzonka i że gdyby to, co się dzieje w mieście, miało zależeć od takich jak Hammond i David naiwniaków, cały Manhattan porośnięty byłby mchem.

Wiadukt tymczasem porastał nie tylko mchem, ale chwastami - ziołami, trawami, polnymi kwiatami i drzewami samosiejkami. Położony zaledwie trzy piętra nad poziomem ulicy, sprawiał wrażenie przedziwnej oazy. Panowała tu cisza i spokój. I urzekająca, trochę surrealna dzikość.

Puścić wodze wyobraźni

Jednym z pierwszych posunięć założycieli FHL było zaproszenie do współpracy znanego nowojorskiego fotografa specjalizującego się w zdjęciach natury. Przez rok Joel Sternfeld fotografował suche kwiaty i zielsko, zachody słońca, fruwające nad torami ptaki. "Te zdjęcia miały większą moc niż cokolwiek, co mogłem ludziom powiedzieć" - wspomina Hammond.

W czasie, gdy Sternfeld fotografował, przyjaciele prowadzili narady z prawnikami. W marcu 2002 r. nowojorski sąd, przychylając się do wniosku FHL, unieważnił podpisaną przez burmistrza Giulianiego decyzję o rozbiórce wiaduktu. Kolejnym krokiem było zamówienie ekonomicznej ekspertyzy. Wynikało z niej, że przekształcenie wiaduktu w interesującą przestrzeń publiczną nie tylko nie musi oznaczać strat, może wręcz przynieść korzyści: przyciągnie inwestorów, właścicieli galerii czy niewielkich firm, którzy będą płacili podatki.

Rzeczywistość miała okazać się daleko lepsza niż prognozy ekspertów - w ciągu dwóch lat po otwarciu pierwszego odcinka parku - średnia cena metra kwadratowego nieruchomości w okolicy się podwoiła. W bezpośrednim sąsiedztwie High Line nową siedzibę buduje obecnie Whitney Museum według projektu Renzo Piano.

Obejrzawszy ekspertyzę, następca Giulianiego, burmistrz Michael Bloomberg, przekonał się do pomysłu. W grudniu 2002 r. miasto rozpoczęło zabiegi o przejęcie kolejowej linii (jej struktura własnościowa była niezwykle skomplikowana). Miesiąc później ogłoszono konkurs na projekt zagospodarowania wiaduktu. Pomysły mogli zgłaszać wszyscy, nie tylko architekci czy urbaniści, przede wszystkim zaś mieszkańcy dzielnicy, z którymi systematycznie prowadzono konsultacje.

Na jednym ze spotkań ktoś napisał na kartce: "High Line należy zostawić w spokoju. To rezerwat przyrody. Na pewno go zniszczycie. Tak jest zawsze". Hammond, który zachował notatkę, pokazuje ją raz po raz podczas publicznych wystąpień. Wypisane pomarańczowym flamastrem memento długo nie dawało mu spokoju. "Tego się najbardziej bałem. Że to miejsce zepsujemy".

Hammond i jego współpracownicy za wszelką cenę chcieli uniknąć przekształcenia wiaduktu w przesłodzony skansen: "W konserwacji zabytków najczęściej chodzi o to, by coś zatrzymać czy uratować. Naszym zaś celem było stworzenie czegoś nowego, znalezienie nowego zastosowania". Nadsyłane na konkurs projekty nie musiały być realistyczne: "Chcieliśmy, by ludzie puścili wodze wyobraźni". Wśród 720 propozycji z kilkunastu krajów rzeczywiście było parę szalonych: pływacki tor; licząca niemal kilometr zjeżdżalnia, roller-coaster; więzienie (autor - mieszkaniec Rosji - chciał, by stało się "polityczną instalacją").

Choć projekty zgłosiło też kilka architektonicznych gwiazd, m.in. Zaha Hadid czy Steven Holl, zwyciężyły mniej znane pracownie nowojorskie: specjalizująca się w architekturze zieleni James Corner Field Operations oraz multidyscyplinarny zespół Diller Scofidio + Renfro (jego współzałożycielka, pochodząca z Łodzi Elizabeth Diller, interesuje się m.in. rzeźbą, instalacjami oraz tworzeniem teatralnych scenografii). Jurorów zachwyciła prostota ich pomysłu oraz chęć zachowania pierwotnego, dzikiego charakteru linii kolejowej.

Suche kwiaty i rdza

Umieszczona na wiadukcie promenada pomyślana jest przede wszystkim jako miejsce, w którym można odpocząć, zwolnić tempo, spojrzeć na miasto z innej niż chodnikowa perspektywy.

Między fragmentami torów, w które wtapia się bujna i dzika z pozoru roślinność, umieszczono minimalistyczne ławki z betonu i teku. Są też cedrowe szezlongi, które na kółkach, niczym wagony, można przesuwać po torach i które w porze zachodu słońca (rozciąga się z nich piękny widok na rzekę Hudson) należą do najbardziej obleganych miejsc w parku. Na szerokich drewnianych schodach wielu spacerowiczów drzemie lub robi gimnastykę. Latem można ochłodzić nogi w wąskim, umieszczonym w zagłębieniu chodnika strumyku. W parku zainstalowano karmniki dla ptaków i fontanny z wodą pitną. W kilku miejscach, przez wycięte w wiadukcie otwory, pokryte jedynie metalową kratką, można obserwować położoną w dole ulicę. Do tego celu służy też oszklona, przypominająca koncertową muszlę wiata oraz ramy po starych billboardach, które przypominają puste kinowe ekrany.

Ścieżkę dla pieszych wyznaczają podłużne betonowe płyty. Między ich nieregularne, zygzakowate krawędzie wtapia się dzika z pozoru roślinność: ponad 200 gatunków drzew, krzewów, ziół, kwiatów i traw. Architekci zaprosili do współpracy pochodzącego z Holandii Pieta Oudolfa. Rozkochany w trawach i bylinach botanik dużą wagę przywiązuje do wyglądu roślin, które już przekwitły i wysychają. Komponując swe ogrody, stara się pokazywać upływ czasu, wszystkie pory roku i etapy życia - piękno odnajduje nie tylko w tym, co kwitnie, ale także w tym, co obumiera. Posadzonych raz w parku High Line bylin nikt nie wymienia co sezon, jak na wielu innych miejskich klombach. Po części podyktowane jest to względami oszczędnościowo-

-ekologicznymi. Ale w odwołującej się do industrialnej przeszłości przestrzeni ta botaniczna symbolika - przekwitłe kwiaty czy wyschnięte nasiona na tle kominów fabryk i zapuszczonych hurtowni - nabiera dodatkowej wymowy.

Odrobina szaleństwa

Pierwszy, łączący Meat Packing District i Chelsea, odcinek parku ukończono w czerwcu 2009 r.; kolejny, dochodzący do środkowej części Manhattanu, otwarty został kilka tygodni temu. Gruntowny remont rozciągającego się na długości półtora kilometra wiaduktu, założenie i wyposażenie ogrodu, instalacji oświetleniowej, ławek i systemu irygacji kosztowały około 150 mln dolarów.

Projekt finansowało miasto, stan i rząd federalny, ale niemały był także wkład osób prywatnych. Znana projektantka mody Diane von Fürstenberg, która tuż obok wiaduktu posiada studio i oszklony penthouse, na rzecz parku przekazała 10 mln dolarów. FHL zebrało ponad 19 mln dolarów. Choć park jest własnością publiczną, jego utrzymaniem (około 3 mln rocznie) zajmuje się FHL, miasto odpowiada jedynie za utrzymanie bezpieczeństwa.

"Miarą sukcesu będzie to, czy ludzie rzeczywiście ten park polubią, czy będą tu przychodzić" - mówił Hammond w 2009 r., tuż po otwarciu pierwszego odcinka High Line. "Jedną z moich największych obaw jest to, że stanie się miejscem li tylko dla turystów". Ale wszystko wskazuje, że były to obawy płonne. Otwarty od świtu do zmroku park odwiedza około 2 mln osób rocznie. Nowojorczyków przyciągają tu liczne organizowane przez FHL imprezy: począwszy od projektów artystycznych, przez botaniczne czy ornitologiczne wycieczki i programy edukacyjne dla dzieci, na zajęciach jogi skończywszy.

Ale zdarzają się też imprezy niezaplanowane, spontaniczne. Jedną z pierwszych zorganizowała tuż po otwarciu parku w 2009 r. mieszkanka położonej nieopodal kamienicy. Pech chciał, że oświetlający wejście na wiadukt reflektor został źle ustawiony. Jaskrawe światło wpadało prosto do jej sypialni. Próbowała interweniować w biurze FHL, ale bez powodzenia. Któregoś wieczoru zaprosiła więc do siebie zaprzyjaźnioną śpiewaczkę. Postanowiły urządzić kabaret. Za scenę - doskonale oświetloną - posłużyły przeciwpożarowe schody. Wiadomość o darmowych koncertach szybko rozniosła się po mieście. Parę dni później kabaretowe występy przyszedł obejrzeć Hammond. "Rzeczywiście skrewiliśmy" - przyznał, gdy pokazano mu reflektor. Szybko jednak dodał, że czasem w wyniku błędów powstają wspaniałe rzeczy. "Tak jak ten park" - mówił zachwycony, tłumacząc, że to właśnie takie szalone pomysły - bardziej niż trawy i polne kwiaty - sprawiają, iż park jest dziki i nieprzewidywalny. Tak jak sobie wymarzył.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2011