Wirusowe zapalenie władzą

W siódmym roku panowania premier Indii Narendra Modi poniósł najboleśniejszą wyborczą porażkę.
w cyklu STRONA ŚWIATA

04.05.2021

Czyta się kilka minut

Mamata Banerjee na uroczystej paradzie w Kalkucie, 26 stycznia 2021 r. Fot. AP/Associated Press/East News  /
Mamata Banerjee na uroczystej paradzie w Kalkucie, 26 stycznia 2021 r. Fot. AP/Associated Press/East News /

Wygrana Modiego wyborach stanowych w Zachodnim Bengalu i jego stolicy, Kalkucie, miała po raz kolejny dowieść prawdziwości głoszonego przez jego wyznawców mitu, że indyjski przywódca jest niezwyciężony. Modiemu, któremu pewności siebie nigdy nie brakowało, zależało na zwycięstwie, by poszerzyć swoje szafranowe (barwy hinduskich nacjonalistów) królestwo z zachodnich i północnych Indii także na wschód. Poza tym Zachodni Bengal i Kalkuta uważane są w Indiach za jeden z najważniejszych punktów odniesienia w polityce, gospodarce, kulturze i historii. Zwycięstwo w Bengalu oznaczałoby nie tylko umocnienie rządów Modiego, ale utrącenie jego ostatniej konkurentki do władzy, Mamaty Banerjee, sprawującej – jako jedyna kobieta w dzisiejszych Indiach – stanowisko premiera stanowego w Kalkucie, ale przymierzanej również do posady krajowego premiera w Delhi.

Bitwa o Kalkutę

Modiemu zależało na Zachodnim Bengalu (wschodni Bengal, który po podziale brytyjskich Indii stał się częścią Pakistanu, odłączył się od niego po secesyjnej wojnie na początku lat 70. i stanowi dziś niepodległy Bangladesz) tak bardzo, że na tamtejszą wyborczą wojnę rzucił wszystko, co miał najlepszego, najpotężniejsze polityczne działa, najlepszych zagończyków, najlepszych strategów i hetmanów. A jakby tego było mało, sam objął przywództwo swojej wyborczej armii. Na czas kampanii wyborczej porzucił Delhi, by osobiście przekonywać Bengalczyków do głosowania na jego partię. Zjechał 100-milionowy stan wzdłuż i wszerz, wystąpił na dwóch tuzinach wyborczych wieców. Za radą zauszników zapuścił nawet długą, siwą brodę, by przypominać Bengalczykom ich narodowego bohatera, wieszcza i myśliciela Rabindranatha Tagorego (1861-1941), pierwszego Hindusa i Azjatę, którego uhonorowano literacką Nagrodą Nobla (1913).

Do pracy nad wyborczym sukcesem Modi zaprzągł bez skrupułów całą wszechpotężną krajową biurokrację i administrację, usłużnych prokuratorów, którzy wszczynali śledztwa przeciwko najgroźniejszym konkurentom, sędziów, którzy wydawali korzystne dla rządzących wyroki, dziennikarzy, którzy prześcigali się w wyliczaniu sukcesów przywódcy i wychwalaniu go pod niebiosa. Nie zasypiali gruszek w popiele także partyjni towarzysze Modiego, spece od werbowania zwolenników i wyborców. Przekupywali – pieniędzmi i obietnicami rządowych stanowisk – posłów, ministrów, a nawet najbliższych i najbardziej zaufanych współpracowników pani Banerjee, zgodnie ze zwyczajem podjudzali bengalskich hindusów przeciwko muzułmanom (w Zachodnim Bengalu stanowią trzecią część ludności), a nawet obiecywali, że ci, którzy zagłosują na partię Modiego, otrzymają darmowe szczepionki przeciwko wirusowi dziesiątkującemu Indie i paraliżującemu od ponad roku cały świat.

Przegrana bitwa bengalska

Wszystko nadaremnie. Jeszcze na tydzień przed końcem wyborów (w Zachodnim Bengalu odbywały się w ośmiu turach i trwały od marca do końca kwietnia) Amit Shah, prawa ręka Modiego i jego minister policji, odgrażał się, że ich partia nie tylko wygra, ale że w 292-osobowym parlamencie w Kalkucie będzie miała co najmniej 200 posłów. W niedzielę, kiedy policzono głosy, okazało się jednak, że zwyciężczynią bengalskich wyborów znów została Mamata Banerjee i jej partia, która pod koniec zeszłego wieku oderwała się od macierzystego Kongresu Nehru-Gandhich, a w 2011 roku odebrała władzę rządzącym od lat w Kalkucie komunistom.

Mamata, choć walczyła z Modim, jego partią i urzędnikami właściwie w pojedynkę, nie tylko wygrała, ale zdobyła aż 213 mandatów, podczas gdy partii Modiego udało się ich zebrać tylko 77. Co gorsza, wbrew nadziejom Modiemu nie udało się także zdobyć przyczółków na indyjskim południu, gdzie jego hinduski nacjonalizm nie trafia do przekonania miejscowym ludom drawidyjskim tak bardzo jak ludom północy. W 35-milionowej Kerali zwyciężyła rządząca lewicowa koalicja pod przewodem komunistów, a hinduscy nacjonaliści Modiego nie zdobyli ani jednego mandatu. W 80-milionowym Tamilnadu, gdzie władzą od lat wymieniają się dwie największe, konkurujące ze sobą tamilskie partie, przegrała ta z nich, z którą Modi zawarł przed wyborami przymierze. Zwycięzcą i premierem stanowym zostanie MK Stalin (imię pod Józefie Stalinie nadał mu ojciec, aktor i pięciokrotny premier Tamilnadu), były aktor i burmistrz Madrasu (dziś miasto nosi nazwę Chennai), sojusznik opozycji.


Czytaj także: Największy na świecie, prawie dwustumetrowy pomnik zostanie odsłonięty w środę w indyjskim Gudżaracie, ojczyźnie Mahatmy Gandhiego, a także obecnego premiera Narendry Modiego, który na nowo przepisuje historię Indii.


 

Modi zwyciężył w 36-milionowym Assamie, ale i tak już tam rządził, a w dodatku w nowym parlamencie będzie miał mniej posłów niż w poprzednim. Wygrał też, ale w koalicji z miejscowymi partiami na terytorium związkowym Pondicherry, byłej kolonii francuskiej, zarządzanej w Indiach bezpośrednio przez rząd krajowy z Delhi.

Marnym pocieszeniem, ale jednak pocieszeniem dla Modiego i jego szafranowych towarzyszy może być fakt, że wybory w Zachodnim Bengalu, Assamie, Tamilnadu, Kerali i Pondicherry przyniosły jeszcze gorszą, kolejną zresztą wyborczą klęskę Kongresowi i dynastii Nehru-Gandhich, będących nadal głównymi rywalami do władzy w Delhi, i że w Kalkucie partia Modiego mieć będzie teraz prawie 80 posłów, podczas gdy dotąd miała ich ledwie trzech. „Porażka w Bengalu musiała Modiego bardzo zaboleć – powiedział Reutersowi jeden z badaczy sceny politycznej w Kalkucie – Bardzo liczył na zwycięstwo i rzucił na szalę wszystkie swoje atuty. A jednak nie był w stanie pokonać Mamaty”.

Wirusowe zapalenie władzą

Marcowo-kwietniowe wybory uznano w Indiach – nieco na wyrost – za plebiscyt zaufania do jego rządów w czasie zarazy. Po pierwszym roku epidemii rodacy nie mogli się rządu nachwalić – 9 na 10 obywateli uważało, że premier poradził sobie z wirusowym kryzysem nadzwyczajnie.

Krytycy Modiego twierdzą jednak, że żądza władzy, przekonanie o własnej nieomylności i pragnienie wygranej w Zachodnim Bengalu sprawiły, że osobiste interesy i polityczną korzyść postawił przed dobrem obywateli. Zamiast rządzić, występował na niezliczonych wyborczych wiecach i popisywał się krasomówstwem, z którego jest tak dobrze znany i któremu w znacznej mierze zawdzięcza swoje polityczne sukcesy.

Już w styczniu ogłosił, że epidemia została stłumiona, a w marcu, gdy wzbierała nowa fala zarażeń i zachorowań, zignorował ostrzeżenia lekarzy i w obawie o stan gospodarki i nastroje wyborców do dziś nie wprowadził żadnych epidemiologicznych rygorów (stanowe rządy robią to na własną rękę). Na wiecach w Bengalu występował bez maseczki ochronnej i zachwycał się stutysięcznymi widowniami, przechwalając się, że nigdy takich tłumów nie widział. Nie chcąc się zaś narazić hinduskim wyborcom, w marcu zezwolił, by w czasie epidemii odbyło się nad Gangesem hinduskie święto Kumbhamela, w którym uczestniczą miliony ludzi. W rezultacie, w kwietniu i maju epidemia przybrała apokaliptyczne rozmiary, liczba zarażonych powiększa się codziennie o 300-400 tysięcy ludzi, a stosy pogrzebowe nie nadążają z paleniem zwłok.

Badacze indyjskiej polityki zwracają dodatkowo uwagę, że porażki Modiego nie można tłumaczyć jedynie jego bezradnością lub bezczynnością podczas wirusowego kryzysu. Głosowanie zaczęło się w marcu i połowę z ośmiu tur zdążono przeprowadzić, zanim sytuacja epidemiologiczna stała się dramatyczna. A jednak wyborcy w Zachodnim Bengalu, Kerali i Tamilnadu woleli powierzyć władzę przeciwnikom Modiego i nie dopuścić, by w ich stanach przejęli ją hinduscy nacjonaliści.

Wirusowy kryzys i wyborcza klęska Modiego zachwiały pielęgnowany przez niego wizerunek przywódcy niezwyciężonego i nieomylnego, pochylającego się nade wszystko nad dolą najuboższych (krocząc ku władzy Modi na każdym kroku powtarzał, że w przeciwieństwie do jaśnie państwa Gandhich wie, jak boli życie, bo sam pochodzi z plebsu i jako dziecko sprzedawał z ojcem herbatę na kolejowych dworcach).


Czytaj także: Modi po raz drugi?


 

O władzę nie musi się jednak, przynajmniej na razie, martwić. Po wygranych wyborach w 2014 roku, kiedy przejął władzę, zwyciężył także w roku 2019. Następna wyborcza próba czeka go dopiero w roku 2024. Choć stracił w oczach Indusów, to dwie trzecie z nich wciąż go popiera. Odwołując się do emocji, fobii i obsesji sprawił, że jego zwolennicy nie tyle mu ufają, co w niego wierzą.

Bitwa o Delhi

„Wybory w Zachodnim Bengalu dowiodły, że Modi nie jest niezwyciężony i że nawet z jego populizmem można sobie poradzić – napisał jeden z kalkuckich komentatorów. – Kalkuta to dopiero początek. Dziś Kalkuta, jutro – Delhi”.

Już przed wyborami w 2019 roku Mamata Banerjee przekonywała przeciwników Modiego do zawarcia przymierza na elekcję. W styczniu zaprosiła nawet do Kalkuty przywódców słabnącej w oczach Partii Kongresowej, a także rosnących w siłę partii regionalnych, rządzących w swoich stanowych stolicach. Tłumaczyła, że tylko razem są w stanie pokonać Modiego i odebrać mu władzę, powstrzymać jego hinduskich bojowców, którzy pod szafranowymi sztandarami chcą zawładnąć całymi Indiami i ustanowić wszędzie swoje porządki. Zgodzili się z nią, ale zanim w maju doszło do wyborów, pokłócili się, nie potrafiąc podzielić między siebie władzy, którą dopiero mieli zdobyć.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Indie, mój kontynent


 

Marcowo-kwietniowa wygrana sprawia, że 66-letnia Mamata Banerjee, którą zwolennicy nazywają „Didi” – starszą siostrą, wyrasta na niekwestionowaną przywódczynię frontu przeciwników Modiego, zwierających szyki przed nowymi wyborami. W kampanii przed bengalskimi wyborami wspierali ją przywódcy partii rządzących w Biharze, a nawet z najbogatszej w kraju Maharasztry, choć panująca w Bombaju-Mumbaju Sziw Sena jest także ugrupowaniem hinduskich nacjonalistów (przeciwnicy Modiego sprawują władzę w 13 z 28 stanów, w tym tak znaczących w polityce i gospodarce jak Zachodni Bengal, Telangana, Andhra Pradeś, Odisha, Tamilnadu, Kerala, Maharasztra, Pendżab czy Radżastan). Do Kalkuty, pomagać „Didi” w kampanii, przyjechał premier sąsiedniego stanu Dżharkand i przywódcy opozycji z Uttar Pradeś. Bengalscy muzułmanie pozostali głusi na apele przywódców partii, odwołujących się do islamu, i zgodnie uznali, że nikt nie uchroni ich lepiej przed Modim niż „Didi”.


Strona świata - serwis z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej