Wiersze

23.02.2003

Czyta się kilka minut

Utwór narracyjny

O, z Ustką to my jesteśmy zakolegowani,
przecież uciekliśmy tu na wakacje
kiedy straciliśmy namiot w taksówce na Wschodni
i goniliśmy się po plaży z Maćkiem i Agnieszką
nadzy, tylko przy blasku morza
i spaliśmy w klitce u pani która najbardziej
lubiła Stenię Kozłowską i której stare Bambino
było nie do zdarcia, zwłaszcza przed południem
i po południu. A potem ho ho wczasy
i to dobrych kilka razy, ja
członek a ty żona członka i przepraszam
ale któregoś dnia trzeba będzie powiedzieć
o tym członkostwie nieco więcej, naprawdę
prawie pozbawionym doświadczenia, aż dziw
żeśmy w tym kolizyjnym dziele b
yli tacy wytrwali, stosunkowo,
ale może nie dziś a jakiegoś innego dnia
bo nie wiem nawet czy to słowo dobre.
Naprzód
z pierworodnym choć ty uważasz
że z pierworodnym już nie, a nawet zdaje się
on tak uważa, a potem z drugorodnym i naprawdę
chodziliśmy po miasteczku, całym miasteczku
nie tylko po promenadzie, i do kina
które wabiło klientów tą swoją głośną muzyką
czasem na głupie filmy i w kinie
płaciliśmy za ubikację, i chodziliśmy na plażę stopami
i jeździliśmy na plażę rowerami,
na Zachodnią też, nawet bez znajomych
a ty pod ósemką przeczytałaś ładne
parę kilo książek bo czytałaś jakoś non stop a ja
się wtedy tobie raczej przyglądałem,
nawet jak chwilowo byliśmy w tej ósemce w trójkę
nie z oszczędności tylko na wymianę żeby
chociaż Mały miał pełne dwa tygodnie
albo z innego powodu i Mały
walnął się tu tarasem w głowę, aż do zawrotu,
a mnie opadł strach, i był świadkiem
jak gra ponik kolny, który nie spłoszył się
a nawet przyzwyczaił się do niego i
dalej pocierał udami o skrzydła a on
widział to i jednocześnie słyszał, przepraszam
oczywiście konik.
I zdążyliśmy zaznać
tego stanu przejścia: turystów
i wczasowiczów prawie nie ma, a mieszkańcy
wychodzą z domu przycinać krzewy przed zimą
naprzeciwko skwerku. A ulicą Sprzymierzeńców
tak zawsze wyludnioną idzie właśnie pani, i to od razu
z dwoma pieskami na spacer, obok domu
bo mieszka chyba w tym bloku
co ma pod balkonami na parterze
wnęki, ciekawe po co, i wydziela z siebie
taki brzydki zapach jakby przez pół sezonu
nie wywozili stamtąd śmieci, chłopcy
idą grupą i wcale się nie wstydzą gwizdać przenikliwie
ani wołać na cały głos jeszcze jednego z paczki
który przeszedł dalej i nie zauważył ich.
A na „głównym” skwerze przy Marynarki Polskiej
gdzie jeszcze rok temu były publiczne szalety
stoi grupa pijaczków. I od razu widać że miasto
wraca do siebie. I gdybyś w porę na to wpadła
mogłabyś pójść do Gabinetu Odnowy Biologicznej
i dla przykładu przekłuć sobie bezboleśnie uszy
albo choć paramedycznie się odnowić
a ja gdyby nie to czy tamto mógłbym zajrzeć
gdzie indziej ale też nieopodal, celem
odnowienia strun i odświeżenia
krtani, żeby jeszcze ładniej śpiewać ale
z tego też nic nie będzie bo
na tyleśmy się nie przywiązali.
Choć wiemy
gdzie jest w Ustce cmentarz i tamte żółte astry
tuż za bramą przy pierwszym grobie
były takie ładne, i naprzeciwko
szkoła z czerwonej cegły, z boiskiem
też zaraz przy bazarze, co pewnie była szkołą
jeszcze przed swoim rokiem „1911”, zresztą
może i nie, i widywaliśmy tutaj panów
w późnośrednim wieku chodzących po ulicy luźnym
sportowym krokiem w sportowych ubraniach
z brzuchem pod bluzą, i wiemy gdzie jest
rozdzielnia gazu choć wciąż nie wiemy
gdzie jest rozlewnia mleka ani rozdajnia chleba
no dobrze może rozdawnia chleba ani
nastawnia kolejowa, taka jak w Białowieży Towarowej.
I swoją drogą zmarłym wcale nie wadzi
ta gruba srebrna rura wzdłuż nagrobków.
I moglibyśmy tu przyjeżdżać dalej, zwłaszcza
jeżeli ja nie będę więcej brał żadnej korekty
bo ile możesz w końcu przerzucić tutaj kilogramów,
ale już chyba nie przyjedziemy.
 

Wiersz czasownikowy
To takie anachroniczne mówić
coś do druku. Czy komu by się chciało
zagadać i nie zagłuszyć? Kiedy
już nawet nie chce się zapisać,
bo to by zaraz musiało być
 czymś naprawdę bardzo
smutnym, co musi się źle
skończyć. Twój przyjaciel
nie wyjdzie już z tego hospicjum
a M. od niego nie odstąpi
póki się nie osunie sama.
Ktoś cię niewinnie
pyta co będzie dalej, a ty
zgadujesz.

[XII 2002]

Wiersz bezwiedny

Nie wiem dokładnie, o co się biłem
a przecież brałem stronę.
Teraz nie mam zdania
które dla wąsko rozumianej własnej przyjemności
a nie dlatego, że nie chce
mnie czy tobie robić wiochy,
każe się ciągnąć dalej, ciągnąć dalej
w czas, i kiedyś -
mówi prawie ludzkim głosem -
gdzieś po tamtej stronie
będzie z nim nawet można konie kraść
(na razie nie wiadomo kiedy,
jakiej maści, ani z kim -
z kim przede wszystkim)
 

Byt świadkiem

1.
Był świadkiem jak gra konik polny
Nie spłoszył go bo tylko patrzył
a konik przyzwyczaił się do niego
Udami pocierał o skrzydła
i wydawał dźwięk
Widział to
i jednocześnie słyszał

2.
Mamo widziałem pięć motyli
a motyle są zwiastunami ciepła i słońca
Cztery rusałki pokrzywniki
i jedna rusałka pawik
Tam gdzie koniki polne
Widziałem również je
Są po tej i po tamtej stronie


PIOTR SOMMER (ur. 1948) opublikował ostatnio „Nowe stosunki wyrazów” (1997) i „Piosenkę pasterską” (1999).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 8/2003