Motylem jestem

W ich krótkim życiu liczą się dwie rzeczy. Najpierw się najeść. A potem ruszyć w zaloty.

31.07.2017

Czyta się kilka minut

Marcin Sielezniew, lipiec 2017 r. / JACEK TARAN DLA „TP”
Marcin Sielezniew, lipiec 2017 r. / JACEK TARAN DLA „TP”

Nim dojdziemy na miejsce, Marcin Sielezniew wyjmie z plecaka nóż. Rogowa rękojeść, wysłużone ostrze.

Uklęknie na ziemi: – Niech pani spojrzy, macierzanka. A jeśli jest macierzanka, może będą i mrówki wścieklice.

Będzie podważał nożem ziemię, grzebał w niej (miętolił to, co wygrzebał), pochylał się nad nią głębiej, wreszcie mruknie: – Myrmica schencki, wścieklica Schencka. Jej przynależność gatunkową zdradzą mrowisko ukryte w darni, a nie tradycyjny kopiec nad ziemią, i wejścia do gniazd w kształcie wyplatanek.

O motyle, dla których tu przyszliśmy, zdążę spytać, nim nasze buty zaczernią się od rozwścieczonych (nazwa rodzaju bynajmniej nie stąd) zaglądaniem do ich gniazd mrówek.

Marcin Sielezniew nie podniesie się jednak z ziemi. I choć przyzna, że pierwszej poczwarki modraszka ariona szukał w gnieździe wścieklic przez trzy dni, sprawia wrażenie, jakby wierzył, że tym razem trafi na małą larwę – tylko takie można znaleźć w gniazdach o tej porze roku – od razu. Ale nie jest tak źle, jego kolega, Węgier, pochwalił się właśnie, że swoje poszukiwania rozpoczął w 1999 r., i dopiero teraz może mówić o sukcesie.

Nie przerywając sobie i nie patrząc na mnie nawet przez sekundę, Sielezniew wyjaśnia: – Samica modraszka ariona składa w kwiatostanach macierzanki jaja. Wylęgłe gąsienice (jajo – larwa/gąsienica – poczwarka – dorosły motyl – przypomni od razu stadia rozwojowe) żerują początkowo na kwiatach, później spadają na ziemię, a wtedy mrówki zanoszą je do swoich gniazd. Jeśli gąsienicę zauważą.

– A jeśli nie? – pytam, zaczynając czuć powagę sytuacji.

– Larwy motyla giną – odpowiada spokojnie Sielezniew. I dodaje: – Gdy w latach 80. XX w. zmienił się w Wielkiej Brytanii skład gatunkowy mrówek, modraszek arion zniknął z łąk.

Związek niejasny

Spośród ponad 150 gatunków motyli dziennych występujących w Polsce (w Europie jest ich około pół tysiąca) tylko rodzina modraszków wchodzi w związki z mrówkami.

Reguły rządzące ich złożonymi relacjami nie są do końca jasne.

Do pierwszego spotkania dochodzi, gdy nasycona nasionami macierzanki larwa modraszka spada na ziemię. Ma wtedy od 3 do 4 mm długości. Mrówki z początku zachowują wobec niej rezerwę: podchodzą, odchodzą, znów wracają. Opukują larwę. Ta kusi: a to wydziela wonne krople (produkowane przez gruczoł nektarowy), a to wydaje dźwięki słyszalne dla mrówek (choć Marcin Sielezniew utrzymuje, że i my możemy je usłyszeć dzięki specjalnym wzmacniaczom). Najdalej posuwają się larwy pokrewnego gatunku – modraszka alkona, które potrafią naśladować (za sprawą odpowiednich związków chemicznych) zagubione larwy mrówek.

Cały rytuał, zwany adopcyjnym, trwa nawet kilkadziesiąt minut. W końcu zapada decyzja: mrówki unoszą gąsienicę modraszka ariona i równym tempem zmierzają do mrowiska.

Larwa jest do tej podróży przygotowana: przepompowana na tę okazję do przedniej części ciała hemolimfa sprawia, że staje się ona tłumoczkiem niezwykle ergonomicznym.

Wycieczka rusza.

Potem – jak przyznaje Sielezniew – zaczynają się wątpliwości.

Wiadomo, że dzięki dobremu sercu mrówek modraszek arion może przeżyć. Larwa niezaniesiona do mrowiska ginie. Te, które mają to szczęście, pozostają w mrówczym domu nawet przez 10 miesięcy, spędzając w nim także zimę (by już jako dorosłe motyle żyć przeciętnie tylko kilka dni). W mrowisku przestają wydzielać krople z gruczołu nektarowego, są więc ignorowane. Ale nie próżnują. Objadają się larwami mrówek. Jedna larwa modraszka ariona może zjeść nawet do 300 larw gospodarza.

Wiadomo też, że w niektórych mrowiskach larwy mają się lepiej – np. tam, gdzie nie ma królowej. A w innych gorzej – gdy w jednym mrowisku pojawi się więcej konkurujących ze sobą larw modraszka.

Z takiej gościnności mrówki, poza zdziesiątkowanym potomstwem, nie mają nic. Nie wiadomo więc, dlaczego taki układ się zachował.

Słodkości

Marcin Sielezniew odpuszcza dalsze poszukiwania, choć ta część naszego spaceru jest dla niego – badacza związków motyli z mrówkami – szczególnie ciekawa.

Ruszamy dalej. Łąka, na którą mnie zabrał – będzie się upierał, by nazywać ją „stanowiskiem” – rozciąga się na kilkadziesiąt metrów. Lipcowe słońce i przedpołudniowa pora sprzyjają motylej aktywności. Do Poradowa zaprowadził nas GPS. 40 km na północ od Krakowa. W oddali słychać jeszcze ujadanie psów z pobliskiego gospodarstwa.

Nagle w ruch idzie siatka. Sielezniew wymachuje nią zamaszyście. – Złapałem? – sprawdza. – Chyba nawet z osą. Ale proszę, jaki piękny kraśnik.

W siatce spokojnie siedzi niewielki motyl. Na każdym skrzydle ma sześć czerwonych plam. – To ćma latająca w dzień. Dzieci z pewnego regionu Włoch zjadały je jak cukierki – mówi Sielezniew.

Wyjmuje go powoli, delikatnie trzymając za złożone skrzydła. Kładzie na otwartej dłoni.

– Czym jest pył, który zostaje na palcach? – pytam.

– To łuski, którymi pokryte są całe skrzydła. Mogą być gęsto rozłożone, mogą przypominać włoski, ale są też gatunki, jak niepylak apollo, które nie mają ich wcale. Znane z dzieciństwa opowieści o tym, że motyle, które stracą łuski, umierają, nie są prawdziwe. Ale nie potrafiąc ich już odbudować, stają się mniej atrakcyjne – wyjaśnia.

– Niepylak apollo, strzępotek hero, rojnik morfeusz. Kto nadaje nazwy motylom? – dopytuję.

– Nazwę łacińską osoba opisująca gatunek. Pochodzenie nazw polskich jest trudniejsze do ustalenia. Sporo jest w nazwach mitologii, ale np. w rodzinie modraszków przeważają męskie postaci mitologiczne (ikar, eros), u rusałek – żeńskie (niobe, dafne). Czasami nazwa ma związek z wyglądem motyla, jak u zorzynka rzeżuchowca. Zorzynek dlatego, że samce mają na skrzydłach pomarańczowe plamy przypominające zorzę; rzeżuchowiec, bo rozwija się na rzeżusze.

Motyl siedzący na dłoni Sielezniewa nawet nie drgnie.

– Dlaczego się nie boi? – pytam.

– Bo wie, że jest trujący. Ma w sobie związki zbliżone do cyjanku potasu. O tym, że może być groźny, informują jego jaskrawe skrzydła. To sygnał: „nie warto mnie zjadać”.

– Jednak włoskie dzieci... – dopytuję, wyobrażając sobie łąki usłane martwymi małymi ciałkami.

– Włoskie dzieci ukręcały im trujące główki, nie wiedząc o tym, że korpus też jest trujący. Potem wyciskały przewód pokarmowy motyli wypełniony słodkim nektarem, w którym trucizny praktycznie nie ma – mówi Sielezniew. – Ale są też motyle, które upodabniają się do groźnych owadów, choć groźne nie są. Na przykład fruczak trutniowiec, który wygląda jak trzmiel, tyle że ma motyle skrzydła i ssawkę – dodaje.

Siedzący dotąd spokojnie kraśnik rozkłada skrzydła i odlatuje.

Życiowe sprawy

Szukamy na łące miejsca, gdzie moglibyśmy usiąść. Sielezniew jest w tych okolicach dopiero drugi raz w życiu. Swój obszar badawczy ma na Podlasiu – nad Biebrzą, w dolinie Narwi, w Puszczy Knyszyńskiej i Białowieskiej.

– Musi mi pani wybaczyć, że się tak rozglądam, nie koncentruję się na pani, ale szukam pewnego motyla: modraszka dafnida. Powinien tu być. Potrzebuję go do badań genetycznych. Na szczęście nie trzeba już motyli w tym celu zabijać, wystarczy niewielki fragment skrzydła albo jedno z sześciu odnóży – wyjaśnia. – O czym będziemy rozmawiać?

– Chcę pana spytać, co w tak krótkim motylim życiu ma znaczenie.

Marcin Sielezniew zawaha się, nim odpowie: – Nie wiemy, czy motyle mają świadomość, że ich życie jest krótkie. Choć instynktownie zachowują tak, jakby to przeczuwały. Są więc dwie ważne sprawy: larwom będzie zależało na tym, żeby się najeść. A dorosłym motylom na tym, by zostawić po sobie potomstwo.

Jak koliber

Z jedzeniem sprawa jest dość prosta.

Marcin Sielezniew: – Dorosłe motyle żywią się przede wszystkim tym, co zgromadziły w stadium gąsienicy. Głównym źródłem energii jest tłuszcz. Ale, co ciekawe, uzyskują go, zamieniając węglowodany z nektaru na lipidy. Piją nektar przysiadając na kwiatach albo odżywiając się w locie, jak porównywane do kolibrów motyle z rodziny zawisakowatych. Są i takie, które nie przyjmują już pokarmów w dorosłym życiu, bo nie mają aparatu gębowego (np. niektóre ćmy).

Nieco bardziej skomplikowana jest druga życiowa aktywność motyli.

Zaloty

Motyle, także te, które żyją tylko kilka dni, sporo czasu poświęcają na zaloty.

Nie mogą jednak swobodnie się krzyżować – narządy rozrodcze poszczególnych gatunków się różnią. Do rywalizacji o partnera dochodzi więc w obrębie jednego gatunku.

Dostojka malinowiec znany jest z tego, że prześladuje potencjalną partnerkę. Ma jeden cel: podejść jak najbliżej i pozwolić feromonom, zwanym też miłosnym pyłem, działać. Strategia nie bardzo wymyślna, lecz skuteczna. Zaloty odbywają się w powietrzu. Można więc obserwować samicę poruszającą się niespiesznym, prostolinijnym lotem. I samca wykonującego wokół niej ekwilibrystyczne, zwykle koliste, ruchy. Im bliżej udaje mu się podejść, tym feromony – emitowane za pośrednictwem pasków łusek zapachowych na przednich skrzydłach – lepiej działają. Szczytem marzeń samca jest moment, gdy samica dotyka czułkami jego łusek zapachowych.

Rada dla niezainteresowanej samicy: by absztyfikanta się pozbyć, wystarczy przyspieszyć.

– Motyle potrafią szybko latać? – pytam.

– Dzienne lecą z prędkością do 30 km na godzinę, i często wykorzystują przy tym lot szybowcowy. Niektóre ćmy do 60 km na godzinę – mówi Sielezniew.

Starania samca rusałki pokrzywnika rozpoczynają się wczesnym przedpołudniem. Ale są mniej spektakularne niż u dostojki malinowca. Otóż rusałka pokrzywnik czeka na określonym terytorium. Kiedy pojawia się samica, a para ma za sobą wstępny etap rozeznawania zamiarów, rozpoczynają się zaloty. Dość monotonne: samiec przez długie godziny podąża za samicą, opukując ją czułkami. Nie liczy na wzajemność. Do kopulacji dochodzi późnym popołudniem, a nawet wieczorem.

Samice, które chcą się spotkać z samcem, wiedzą, gdzie lecieć. – Miejsca randkowe motyli można obserwować. Paź królowej czy paź żeglarz zlatują się na wierzchołkach wzniesień – mówi Sielezniew. – To dobre dla obu płci. Samce wiedzą, że u napotkanych tam samic mają jakieś szanse, a samice w pozostałych miejscach, np. tam, gdzie składają jaja, mają spokój.

Bardziej niecierpliwe są modraszki rozwijające się w mrowiskach. Zdarza się, że samce odnajdują samice tuż po wylęgu z poczwarki, nim elastyczne i wiotkie skrzydła zdążą się rozprostować i okrzepnąć raz na zawsze.

Ostatni będą jedynymi

Samo powodzenie zalotów niewiele jednak znaczy. Ważniejsza jest pewność ojcostwa.

Nie chodzi o opiekę nad potomstwem – jedynym jej przejawem u motyli jest przekazywany przez samca podczas kopulacji ojcowski pakiet, czyli zestaw substancji dla potomstwa. „Alimenty płatne z góry” – nazywa to Marcin Sielezniew.

U owadów ojcem zostaje nie pierwszy samiec, lecz ostatni – do zapłodnienia dochodzi dopiero w momencie składania jaj, a każdy kolejny zalotnik może usunąć plemniki poprzednika.

Różne są sposoby, by je zabezpieczyć. Niepylak mnemozyna postawił na pas cnoty. – W czasie półtoragodzinnej kopulacji samiec buduje na odwłoku samicy muszelkowatą strukturę, która zabezpiecza ją przed kontaktami z kolejnymi samcami – wyjaśnia Sielezniew.

Są też metody bardziej wyrafinowane, choć zdradzieckie.

Sielezniew: – Stosuje je latający właśnie obok nas bielinek kapustnik. Tuż po kopulacji samiec aplikuje samicy antyafrodyzjak, za sprawą którego staje się ona niereceptywna, czyli niezauważana przez inne samce. Tyle że substancja ta może negatywnie wpłynąć na potomstwo, bo przyciąga pasożyty. Wskakują one na odwłok samicy, a gdy ta złoży jaja, dostają się do nich. I zamiast gąsienic, z jaj wylęgają się małe pasożyty.

– Zazdrość bierze górę? – pytam.

– Niezupełnie, bo samce o tym, co dzieje się z jajami, nie wiedzą – mówi Sielezniew.

Świeży samiec

Wbrew pozorom samice też mają coś do powiedzenia. Niektóre gatunki (zwłaszcza migrujące, jak amerykański motyl monarcha) skrupulatnie dobierają partnera, urządzając kandydatom konkurs. Wygrywa ten, który lata najszybciej i jest w locie najsprawniejszy.

– Inne, jak samice niektórych bielinków, preferują samce świeże – wyjaśnia Sielezniew.

– Świeże, czyli jakie? – dopytuję.

– Bielinki mają na białych skrzydłach czarne plamy. Gdy tracą łuski, np. przy złej pogodzie, plamy stają się bledsze. Mówi się o tych motylach, że są „zlatane”. Samice niektórych gatunków wolą partnera z ciemniejszymi plamami, czyli świeższego, młodszego, który będzie mógł przekazać potomstwu lepszy pakiet odżywczy – mówi Sielezniew. – O, a tu leci bielinek bytomkowiec. Samica tego gatunku jest poligamiczna. Przeprowadzono badania, z których wynika, że samice dziewicze kopulują bez ograniczeń, ale te zaplemnione tylko po południu.

– Matka opiekuje się jajami?

– Nie. Są motyle, które składają jaja pojedynczo, pozostałe w pakietach, nawet po kilkaset.

Niektóre robią to, dbając o precyzję, inne, jak polowiec szachownica, zrzucają je w trawę. Pamiętam odcinek „Pszczółki Mai”, w którym właśnie polowiec szachownica rzucała nonszalancko jajami, co oburzało inne owady.

Pięknym być

– Proszę spojrzeć na moją koszulkę – Sielezniew pokazuje na niej ćmę z czułkami przypominającymi uszy.

– Motyle dzienne słyszą? – pytam.

– Tak, choć słabo. Wiadomo, że niektóre gatunki mają pod skrzydłami membranę, dzięki której odbierają dźwięki – mówi Sielezniew. – Ale w ich świecie i tak najważniejsze są barwy i zapachy. O, proszę spojrzeć na tego cytrynka. Żółty, prawda? – pyta Sielezniew.

– Żółty – potwierdzam.

– Dla naszego oka jest jednolicie żółty. Ale samica bielinka widzi na skrzydłach samca plamy z łusek, które odbijają ultrafiolet, niewidoczny dla naszego oka – mówi Sielezniew. – Motyle mają za to kłopot z widzeniem głębokiej czerwieni. To dotyczy także pszczół i much. Zajmowałem się kiedyś taką oto hodowlą: zamknięta przestrzeń, w środku muchy i wątróbka, na której składały jaja. Gdy chcieliśmy je wyjąć, zapalaliśmy czerwone światło, a one nie widząc nas, były nieaktywne. Więc jeśli ktoś ma kłopot z gniazdem os na strychu, to wiadomo, co robić.

– Z kolei feromony działają u motyli jak dowód osobisty – ciągnie Sielezniew – potwierdzają przynależność gatunkową. ­Feromony ciem mogą działać nawet do kilkunastu kilometrów.

Motyl Emanuel

– O, sykrzytek dereniak – Sielezniew zatrzymuje się w drodze powrotnej na widok czegoś przypominającego brązowy, zwiędły liść, który okazuje się być ćmą. – Musi pani to zobaczyć – mówi, wyginając motyle skrzydło. A tam niewielki znaczek przypominający literę „C”.

– Znakowany? – pytam.

– Nie, ta ćma na każdym skrzydle ma mały księżyc – wyjaśnia. Stąd łacińska nazwa Selenia tetralunaria (czteroksiężycowy).

Wkłada motyla do pojemnika, dorzuca listek, zakręca. – Może złoży na liściu jaja, a ja będę miał hodowlę. Gąsienice są niesamowite, przypominają patyki – mówi.

Pierwszym obserwowanym przez Marcina Sielezniewa motylem był motyl Emanuel z czeskiej bajki o Makowej Panience. Nie wiedzieć dlaczego robił on na nim duże wrażenie. Później były książki w przedszkolu z owadami. Wreszcie łąka i prawdziwe latające stworzenia, które można było kolekcjonować.

Technika była prosta: złapać motyla i pozbawić go życia. Sielezniew używał zatruwaczek z eterem: na dnie słoika umieszczał gąbkę z substancją, zamykał w nim motyla i czekał. Później nabijał go na szpilkę krawiecką, rozpinał skrzydła na styropianie (teraz można kupić specjalne urządzenia do tego służące) i umieszczał w zrobionej domowymi sposobami gablocie. – Ojciec nazywał mnie mordercą, a mama powtarzała, że z tego wyrosnę. Choć kupiła mi pierwszą książkę o motylach Jerzego Heintzego – mówi Sielezniew. – O, a ten nazywa się modraszek wieszczek, bo wieszczy wiosnę. Jeśli zobaczy pani w marcu przyszłego roku małego niebieskiego motyla, to będzie on.©℗

MARCIN SIELEZNIEW jest profesorem Uniwersytetu w Białymstoku. Pracuje w Instytucie Biologii w Pracowni Biologii Ewolucyjnej i Ekologii Owadów, jest prezesem Towarzystwa Ochrony Motyli.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2017