"Wielki Następca" wkracza na scenę

Choć wieść o śmierci Kim Dzong Ila nie powinna być zaskoczeniem - to jednak zaskoczyła. Nawet prezydent Korei Płd. dowiedział się o niej z mediów, a nie od swych tajnych służb.

27.12.2011

Czyta się kilka minut

Ale choć zaskoczenie w świecie było spore - a w armii i policji Południa na wszelki wypadek ogłoszono drugi (niemal najwyższy) stopień gotowości - to zwykli Południowi Koreańczycy zareagowali spokojem, jeśli nie obojętnością. Obawy, że śmierć Kim Dzong Ila i objęcie rządów przez jego syna Kim Dzong Una może skutkować wojną, wyrażali nieliczni. Bardziej nerwowa okazała się giełda seulska, gdzie nastąpił 3-5-procentowy spadek notowań.

Czy te łzy są prawdziwe?

Zgoła odmiennie wyglądały reakcje na Północy: światowe media obiegły zdjęcia ludzi płaczących, histeryzujących. Można założyć, że i dla nich wiadomość była szokiem, nawet jeśli zdążyli się przyzwyczaić, że w przeszłości Kim "znikał" nawet na kilka miesięcy, np. po udarze, który przeszedł w 2008 r. Także jego stan zdrowia nie był tajemnicą; sam w czasie pobytu w Korei Północnej widziałem, jak lokalne media pokazywały chorego i częściowo sparaliżowanego Kima.

Trudno przypuszczać, aby jego śmierć była zaskoczeniem dla obywateli. Nie można też zaprzeczyć szczerości łez przynajmniej części spośród opłakujących tę "stratę". W Korei Północnej ideologia jest wszechobecna, jest częścią codzienności, a aparat indoktrynacji i represji dopracowany do perfekcji. Na ulicach stołecznego Pjongjangu spotykałem wiele osób publicznie czytających dzieła wybrane Kim Ir Sena (ojca-założyciela komunistycznej Korei) lub Kim Dzong Ila, którym propaganda przypisuje autorstwo ponad 10 tys. monografii.

Jedni zatem płaczą na pokaz, bo tak wypada. Inni z autentycznego żalu i rozpaczy. Jeszcze inni z obawy o swoją przyszłość. W optyce wielu Północnych Koreańczyków to właśnie Kim Dzong Il ubierał ich, żywił, leczył i chronił.

Następca umacnia pozycję

Schedę po ojcu przejmuje najmłodszy syn zmarłego: Kim Dzong Un. Jeszcze za życia jego ojciec zadbał, aby proces sukcesji przebiegł płynnie: mianował syna wiceprzewodniczącym Centralnej Komisji Wojskowej, wprowadził do Komitetu Centralnego partii komunistycznej, wreszcie awansował na czterogwiazdkowego generała. Ale czy nowy "sternik" będzie miał łatwo? Eksperci chińscy twierdzą, że nie, a świadczyć mają o tym szczegóły - np. od śmierci Kim Ir Sena do opublikowania tej informacji i sukcesji Kim Dzong Ila minęły 34 godziny; teraz, w przypadku sukcesji Una, aż 51 godzin.

Na niekorzyść sukcesora przemawia jego wiek (urodził się w 1983 lub 1984 r.), brak doświadczenia i ustabilizowanej pozycji. Namaszczenia dostąpił niedawno, w 2009 r., miał więc mało czasu na przygotowanie sobie gruntu - gdy jego ojciec miał na to niemal 20 lat. Silną jego stroną jest nazwisko, wsparcie aparatu klanowego i władczy charakter, który odziedziczył po ojcu.

Największym zagrożeniem dla władzy Una mogą okazać się jego poddani, którzy - mimo strachu i terroru - mają pewne oczekiwania i nadzieje związane z jego osobą. Za kilka miesięcy Północ będzie świętować wielki jubileusz: setną rocznicę urodzin Kim Ir Sena, twórcy państwa. To okres podsumowań. Wszyscy spodziewają się fety - z powodu śmierci Kim Dzong Ila może mieć skromniejszy charakter - a zaraz po niej poprawy warunków życia.

Buntu (długo) nie będzie

Tymczasem po pogrzebie Kim Dzong Ila zacznie się 3-letni okres żałoby. W tym czasie nie ma co liczyć na zmiany, nie mówiąc o reformach. Na ryzyko ich porażki - i krytykę aparatu partyjno-wojskowego - młody lider nie może sobie pozwolić. W tym czasie "Wielki Następca" - taki przydomek zyskał już Un - może śladem ojca zamknąć kraj, aby "uporządkować" sytuację, czyli zapewnić sobie silną pozycję zwłaszcza w armii i partii.

Na razie nie jest ona pewna: przyrównując Koreę Północną do auta, za kierownicą siedzi wprawdzie Un, ale kierunek jazdy mogą określać członkowie aparatu władzy czy klanu Kimów. Un będzie musiał dowieść, że jest samodzielny. Może zademonstruje więc determinację, przeprowadzając kolejną, trzecią już próbę jądrową. Albo wystrzeli rakiety testowe średniego zasięgu w kierunku Japonii...

O reformach wewnętrznych czy szerszym otwarciu na świat można zapomnieć - przynajmniej przez pierwszych kilka lat. Zbyt wielu aparatczyków ma zbyt wiele do stracenia, a zbyt wielu wojskowych ma krew na rękach, by mogli sobie na to pozwolić - gdy już samo tylko ekonomiczne otwarcie niesie ryzyko dla władz. Mogłaby znów pojawić się klasa średnia, niezależna od systemu nakazowo-rozdzielczego, i zagrozić stabilności reżimu. Zbyt wielu ludziom - w samej Korei Północnej, ale także poza nią - jest dobrze przy obecnym status quo, by można było liczyć na zmiany.

A także - na ruchy oddolne ze strony obywateli. Nikt nie zaryzykuje buntu, mając świadomość jego konsekwencji, a nie widząc szans powodzenia. Przy braku opozycji w kraju, jedyny impuls do zmian - jeśli w ogóle - może wyjść z zewnątrz i przy międzynarodowym wsparciu.

***

Gwałtownych zmian na Północy nie chce też Korea Południowa. Teoretycznie Południe przygotowane jest nieustannie na każdy scenariusz, z wojną włącznie - ale to teoria. Gdyby nagle upadł reżim w Pjongjangu, Południe stanęłoby w obliczu setek tysięcy, jeśli nie milionów uchodźców z 24-milionowego kraju. Na razie, od 1953 r., na Południe udało się zbiec zaledwie 23 tysiącom obywateli Północy, a i tak są kłopoty z ich integracją w innym zupełnie świecie. Nie mówiąc już o perspektywie zjednoczenia: kwoty pojawiające się w takim scenariuszu idą w biliony dolarów.

Dyskusja o przyszłości Korei Północnej to dziś spekulacje, zawieszone między niepewnością a nadzieją. Niepewnością tych, którzy nią rządzą, i nadzieją tych, którzy wierzą w możliwość zmian.

ANDRZEJ BOBER jest politologiem, doktorantem na Uniwersytecie Łódzkim. Od ośmiu lat zajmuje się problematyką Półwyspu Koreańskiego. Członek The Association for Korean Studies in Europe; podróżował po obu Koreach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2012