Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pierwsza połowa XXI wieku. Obywatel ma do załatwienia kilka spraw w urzędzie. Nie stoi w kolejce, ponieważ zapomniano o nich, odkąd urzędników i okienka zastąpiono zintegrowanym i bezpiecznym systemem komputerowym pozwalającym na kontakt z administracją bez wychodzenia z domu. Nasz obywatel załatwia sprawy podatkowe w fotelu, popijając kawę. Umowę zawiera bez dziesiątków parafek, siedząc w górskiej chacie. Głosuje w wyborach, popijając piwo i oglądając strony www z programami partii. Wystarczy, że odwiedzi odpowiednią stronę i zaloguje się, używając elektronicznego dowodu osobistego.
Tajemnicza baza
Przeciętnemu Polakowi taka wizja wydaje się być bliższa filmom fantastyczno-naukowym niż europejskiej rzeczywistości. Według danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji 31 stycznia 2008 r. nadal ponad 1,3 mln rodaków posługiwało się dowodem osobistym w formie zielonej książeczki, który lada dzień straci ważność. Najbardziej opieszali w wymianie dowodów są mieszkańcy województwa śląskiego, gdzie do końca stycznia nie zrobiło tego niemal 230 tysięcy osób. Jednak mimo opóźnień we wprowadzaniu nowych rozwiązań ("stare" dowody miały stracić ważność z końcem minionego roku, lecz przedłużono ten termin o trzy miesiące) MSWiA ma ambitne plany budowy "nowoczesnej infrastruktury informacyjnej państwa", którego bazą jest program PESEL2.
Jego poprzednik, stworzony w końcu lat 70. ubiegłego wieku system PESEL (Powszechny Elektroniczny System Ewidencji Ludności), wprowadzał centralną identyfikację obywateli połączoną z powszechnym obowiązkiem meldunkowym. Dzięki temu państwo zyskało kontrolę nad obywatelem. Żaden jego krok, żadne ważniejsze życiowe wydarzenie nie mogło pozostać poza wiedzą rejestru. Znajdują się w nim dane takie jak m.in. indywidualnie nadawany numer (zwany właśnie PESEL-em), imię i nazwisko (tak obecne, jak i poprzednie), imiona i nazwiska rodowe rodziców, płeć, obywatelstwo, adres i data zameldowania na pobyt stały, a także data sprzeciwu wobec udostępniania danych osobowych czy data zgonu.
Ciągle nie wiadomo, jakie dane zawierałby nowy system. MSWiA mgliście zarysowuje to jedynie w przekazanym do konsultacji społecznych dokumencie pt. "Przebudowa i integracja rejestrów państwowych". Czytamy tam: "powinny być gromadzone podstawowe cechy klasyfikacyjne i identyfikacyjne o osobie fizycznej występujące w ogólnokrajowych systemach informacyjnych, często wykorzystywane przez jednostki sektora publicznego, np. informacja o tym, czy osoba jest ubezpieczona w systemie ubezpieczenia zdrowotnego lub ubezpieczenia społecznego".
Jak widać, nawet te enigmatyczne dane znacznie wykraczają poza zakres bazy PESEL. Czy więc wiedza, jaką będzie o nas mieć państwo, nie będzie zbyt szeroka? Nawet jeśli nagrodą za jej udostępnienie miałoby być - jak czytamy w cytowanym wcześniej dokumencie - "umożliwienie przedsiębiorcom oraz obywatelom korzystania z usług administracyjnych on-line oferowanych przez administracje różnych szczebli i rodzajów"...
O nieufność łatwo, bo w ramach następcy systemu PESEL każdemu z nas zostanie nadany numer, pod którym kryć się będą dane, przekazywane lub udostępniane do wszystkich systemów informacyjnych sektora publicznego. Ale w jaki to sposób rozliczne informacje o nas miałyby się przełożyć na szybsze udostępnienie nam dobrodziejstw e-administracji? Instytut Sobieskiego - think tank zajmujący się m.in. gospodarką i nowymi technologiami - przygotował raport pt. "Czy PESEL2 jest potrzebny?". Jego autorzy podkreślają, że "w dokumencie MSWiA nie znajdujemy informacji, jakie procesy administracyjne zostaną zmienione, wprowadzone bądź zlikwidowane. Nie wyjaśniono, w jaki sposób PESEL2 ułatwi kontakty obywatela z administracją i usprawni działanie tej ostatniej. Autorzy dokumentu też nie wyjaśniają, w jaki sposób PESEL2 umożliwi przedsiębiorcom oraz obywatelom korzystanie z usług on-line (przez Internet) oferowanych przez administracje różnych szczebli i rodzajów".
Polak z czipem
W październiku 2007 r. ministerstwo przedstawiło założenia do projektu "pl.ID - polska karta ID", którego rezultatem ma być wprowadzenie w Polsce biometrycznych dowodów osobistych. Taki dowód wyglądem nie różni się wiele od obecnie używanych - przypomina kartę kredytową; ale ma dodatkowo wbudowany mikroprocesor z zapisanymi danymi tekstowymi oraz biometrycznymi. Nie jest to zupełna nowość, gdyż od 28 czerwca 2006 r. w Polsce wydawane są biometryczne paszporty (wynika to ze zobowiązań związanych w członkostwem w UE i owocuje specjalnymi wymogami dotyczącymi wykonywania zdjęć do tego dokumentu). Ale w informacji o rozpoczęciu realizacji projektu pl.ID zamieszczonej na stronie internetowej ministerstwa czytamy, że wprowadzenie nowych biometrycznych dowodów "umasowi wykorzystanie podpisu elektronicznego i będzie kołem zamachowym rozwijającym gospodarkę elektroniczną w naszym kraju". Otóż w czipie dowodu osobistego można zapisać też certyfikat umożliwiający posługiwanie się e-podpisem.
Polska ma ambicje, by dążyć do wzorca stworzonego przez Estonię (zob. tekst obok), o czym świadczy ledwie zarysowany projekt pl.ID. Tymczasem dziś nasz kraj plasuje się w połowie światowej skali.
To dobra pozycja wyjściowa, by myśleć o stworzeniu bezpiecznego i przemyślanego podejścia do e-administracji. Nie sposób jednak zapominać o kilku "ale". Po pierwsze, jest nas prawie 40 milionów. Po drugie, wydawanie ogromnych pieniędzy na elektroniczne dowody niedługo po przeprowadzonej z trudem wymianie tych "książeczkowych" na "nowe", może spowodować, że zbuntują się obywatele - przekonani, że państwo co rusz zmienia zdanie i zmusza do płacenia sobie danin. Po trzecie, popularności tym dowodom nie przysporzy fakt, że w Polsce istnieją jedynie trzy ośrodki sprzedające certyfikaty konieczne do złożenia podpisu elektronicznego - po blisko 200 zł. Do tego dochodzi koszt czytnika koniecznego do złożenia podpisu: 300-400 zł.
Zbytni pośpiech przyniesie więcej szkody niż pożytku. Wystarczy przykład programu PESEL2: w grudniu 2007 r. okazało się, że między planami a możliwościami są takie rozbieżności, iż trzeba było stworzyć plan naprawczy. Zmniejszono też nakłady finansowe (ze 126 do 31 mln zł).