Wielka Improwizacja

Scott Parazynski, astronauta: W Ameryce już dzieciom powtarza się, że jakiekolwiek osiągnięcia nie są wynikiem wysiłków jednego człowieka, tylko pracy zespołowej. Misja promu kosmicznego to najlepszy przykład. Rozmawiał Rafał Motriuk (Polskie Radio)

24.03.2009

Czyta się kilka minut

Scott Parazynski po ladowaniu promu „Discovery”, 7 listopada 2007 r. / fot. Bill Ingalls, Fotolink /
Scott Parazynski po ladowaniu promu „Discovery”, 7 listopada 2007 r. / fot. Bill Ingalls, Fotolink /

Rafał Motriuk: Marzą o tym miliony, ale niewielu się udaje. Jakie to uczucie: być w kosmosie?

Scott Parazynski: To najfantastyczniejsza rzecz na świecie. Zwłaszcza kiedy można wyjść ze statku i swobodnie podryfować w przestrzeni. Warto wtedy popatrzeć, jak Ziemia obraca się w dole z prędkością 27 tys. kilometrów na godzinę. To jeden z najpiękniejszych obrazów, jakie kiedykolwiek widziałem.

Jak trenuje astronauta? Podobno trzeba spędzić sporo czasu w basenie.

Astronauci muszą się przyzwyczaić do stanu nieważkości. Wkładamy więc skafandry, wchodzimy pod wodę i godzinami trenujemy "na sucho" - jeśli mogę tak się wyrazić - spacery kosmiczne. Jesteśmy też często umieszczani w rzeczywistości wirtualnej. Poza tym mamy symulator startu, który zapewnia te same przeciążenia i te same drgania co wahadłowiec, który odrywa się od Ziemi. Korzystamy też ze starych, dobrych samolotów.

Przyszła załoga przechodzi też specjalne treningi drużynowe. Trzeba się do siebie przyzwyczaić, nauczyć współpracy i zaufania...

W Ameryce już dzieciom powtarza się, że jakiekolwiek osiągnięcia, zawodowe czy życiowe, nie są wynikiem wysiłków jednego człowieka, tylko pracy zespołowej. Misja promu kosmicznego to najlepszy przykład. Bo przecież lot wahadłowca to nie tylko zajęcie dla załogi - to także ciężka praca kontrolerów lotu i wielu innych specjalistów.

Tak, przechodzimy specjalne, bardzo intensywne treningi. Np. program "Przywództwo pod gołym niebem". W jego ramach zwykle na 10 dni jesteśmy wysyłani w odległe miejsca [np. na Alaskę - RM], gdzie chodzimy po górach albo pływamy kajakami; warunki są trudne i jesteśmy zdani sami na siebie. Chodzi o to, żeby wyćwiczyć wytrzymałość, zdolności przywódcze, ale także umiejętność bycia podwładnym. Dzięki temu każdy potrafi bezkonfliktowo podążać za liderem, a jednocześnie dawać z siebie wszystko, bo przecież nie chodzi tu o bezmyślne wykonywanie poleceń.

Jak dajecie sobie radę ze świadomością przebywania poza Ziemią przez dwa tygodnie?

Największym stresem jest obawa przed porażką. Każdy z nas uczył się i pracował niesłychanie długo i ciężko, a lot jest ostatecznym egzaminem. Zawsze obawiamy się, że nie damy rady. A przecież liczy na nas tak wielu ludzi! Są naukowcy, którzy wiele lat pracowali nad jakimś eksperymentem, a można go przeprowadzić tylko w warunkach braku grawitacji. Są specjaliści, którzy na Ziemi opracowywali plan rozbudowy czy naprawy usterek na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i nie możemy ich zawieść. Napięcie jest więc ogromne i musimy się solidnie koncentrować na wykonaniu zadań. Choć z drugiej strony jest to oczywiście bardzo ekscytujące - zwłaszcza spacer kosmiczny.

Emocjonalnie najtrudniejsze jest pożegnanie z rodziną. Musimy to robić na tydzień przed początkiem misji, bo obowiązuje nas siedmiodniowa kwarantanna. Trzeba mieć stuprocentową pewność, że nikt nie złapał jakiegoś wirusa. Jeśli nagle 10 osób na orbicie zapada na grypę, sprawa robi się bardzo poważna.

Na orbicie dzieje się sporo nieprzewidzianych rzeczy - ktoś zgubi na zewnątrz torbę z narzędziami, komuś podczas spaceru rozedrze się rękawica... Jakie było Pana najtrudniejsze przeżycie?

Dwa lata temu w trakcie misji STS-120 na Międzynarodową Stację Kosmiczną wychodziliśmy w przestrzeń kilka razy. Podczas orbitalnego spaceru nagle rozdarły się montowane przez nas panele słoneczne, niezbędne do zasilania Stacji. Trzeba było je naprawić.

Czy w takich sytuacjach wszystko jest sterowane z Ziemi, czy astronauci muszą się wykazać wyobraźnią?

Sztuka improwizacji jest w takich sytuacjach bezcenna. Kiedy podarły się te baterie, nie wiedzieliśmy przecież dokładnie, co się stało, dopóki nie obejrzeliśmy tego z bliska - na zewnątrz promu. Trzeba było błyskawicznie ocenić sytuację, wymyślić rozwiązanie i przeprowadzić szybką naprawę. Udało się - usunęliśmy zerwany drut, który łączył ze sobą panele, i zaszyliśmy rozdarcie, trochę jak chirurdzy, specjalnymi spinkami.

To, co może się zdarzyć podczas orbitalnego spaceru, podsumował doświadczony astronauta i mój przyjaciel Story Musgrave: "Jedyną rzeczą, jaką można przewidzieć, jest to, że stanie się coś nieprzewidzianego".

Zaskakujące, że z jednej strony Międzynarodowa Stacja Kosmiczna to jeden z najbardziej zaawansowanych technologicznie projektów naukowych w historii cywilizacji, a z drugiej strony, w razie potrzeby stosuje się najprostsze rozwiązania.

Cała tamta misja była trudna i pełna niespodzianek, porównywano ją do lotu Apollo 13 [dramatyczna misja z 1970 r., gdy na pokładzie nastąpiła eksplozja i załoga ledwo uszła z życiem - RM]. Musieliśmy niemalże zaczynać od początku. Trzeba było przypomnieć sobie, jaki sprzęt mamy na Stacji, jaki w wahadłowcu, i co z tego nadaje się do przeprowadzenia naprawy. Musieliśmy sami naprędce wyprodukować własne narzędzia! To była piękna inżynierska robota.

W trakcie lotu człowiek znajduje się w obcym środowisku. A trzeba jeść, pić, utrzymywać higienę - czy to wszystko nie staje się irytujące?

Paradoksalnie, drażniące są krótkie loty, bo podczas dłuższych misji, gdy mieszka się na Stacji przez kilka miesięcy, można się przyzwyczaić do niedogodności. Np. podczas mycia zębów każdy odruchowo wypluwa pastę, a przecież w stanie nieważkości nie wolno tego robić - trzeba pamiętać, żeby używać chusteczki higienicznej czy ręcznika. Przed jedzeniem trzeba ostrożnie otwierać pojemniki z żywnością, bo wystarczy chwila nieuwagi i wszystko zaczyna latać po kabinie. Najlepszym sposobem jest zwykły trening cierpliwości, bo wszystko zajmuje znacznie więcej czasu niż na Ziemi.

Statystycznie rzecz ujmując, w świetle katastrofy Challengera czy Columbii, lot wahadłowcem wiąże się z bardzo dużym ryzykiem. Boi się Pan latać?

Nie nazwałbym tego strachem, choć oczywiście wszyscy mamy świadomość, że wysyłanie człowieka w kosmos to nie jest codzienność. Mamy chyba poczucie, że zyski są większe od strat. Poza tym wiemy, że nasi inżynierowie robią wszystko, co się da, żeby wahadłowce były jak najbezpieczniejsze. Oczywiście katastrofy od czasu do czasu się zdarzają; przypomnę też tragiczną śmierć członków załogi Sojuza 11 czy Sojuza 1. Ale zawsze staramy się wyciągnąć wnioski z takich zdarzeń.

Obchodzimy swego rodzaju urodziny: Międzynarodowa Stacja Kosmiczna kończy 10 lat, a ONZ ogłosiła rok 2009 Międzynarodowym Rokiem Astronomii. Ma Pan jakieś życzenia z tej okazji?

Można mieć obawy, że przez jakiś czas będzie trochę ciężej ze względu na kryzys gospodarczy, ale on się prędzej czy później skończy. Na razie budżet mamy zapewniony, więc loty wahadłowców i rozbudowa Międzynarodowej Stacji Kosmicznej będzie przebiegać normalnie. W ciągu następnej dekady na Stacji będzie można przeprowadzić sporo eksperymentów naukowych i technologicznych. Jedną z misji wahadłowców poświęcimy na remont teleskopu Hubble’a. W dalszej perspektywie chcemy znów wysłać ludzi na Księżyc oraz na Marsa, a być może i dalej.

Osobiście nie będę już brał w tym udziału. Byłem w kosmosie pięć razy - i to wystarczy. Teraz wybieram się na Mount Everest.

SCOTT PARAZYNSKI (ur. 1961) jest amerykańskim astronautą, weteranem lotów kosmicznych. Jego pradziadkowie przybyli do USA z Polski. W przestrzeni kosmicznej spędził łącznie 57 dni. Jest lekarzem, ekspertem w dziedzinie medycyny kosmicznej. Jego hobby to wspinaczka wysokogórska, nurkowanie i fotografowanie natury.

Rafał Motriuk jest korespondentem naukowym Polskiego Radia. Fragmenty wywiadu wyemitował Program III Polskiego Radia w audycji "Raport o stanie świata".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2009