Widmo rewolucji krąży po Azji

Jaki kolor ma ta rewolucja? Czy żółty, jak szarfa jeźdźca z gracją galopującego przez tłum demonstrantów w Biszkeku? Żółty, jak transparenty opozycji, która wezwała ludzi do nieposłuszeństwa? Żółty, jak słońce na kirgiskim sztandarze? Czy może zielony, jak kolor islamu, którego tak boją się środkowoazjatyccy despoci? Zielony, któremu coraz mocniej wierzą bezradni ludzie z Doliny Fergańskiej? A może ma kolor czerwony, jak krew, która ciągle jeszcze może zostać przelana?.

03.04.2005

Czyta się kilka minut

Osz (południe Kirgizji), 20 marca. Płonie posterunek milicji /
Osz (południe Kirgizji), 20 marca. Płonie posterunek milicji /

Dziś wiadomo tyle, że w Kirgizji panuje chaos i wszystkie barwy zmieszały się ze sobą. Trudno orzec, co wyłoni się z kłębowiska, gdy opadnie kurz.

A przecież miało być inaczej. Wybory parlamentarne 27 lutego miały wygrać siły popierające rządzącego od 15 lat prezydenta Askara Akajewa. Posłuszny parlament był mu potrzebny jak tlen: do zaplanowanych na październik wyborów prezydenckich roszady i gambity na politycznej szachownicy miały zapewnić błogie panowanie głowy rodu przez wiele lat, a w perspektywie przygotować grunt do przejęcia władzy w ramach jego klanu.

Syn prezydenta, Ajdar, już w pierwszej turze lutowych wyborów zdobył mandat deputowanego. Córka Bermet musiała powalczyć w turze drugiej. Wcześniej mówiło się jeszcze o ambicjach politycznych małżonki prezydenta, wykształconej i obytej, która mogłaby zastąpić męża na najwyższym urzędzie. Bo zgodnie z konstytucją Akajew nie miał już prawa ubiegać się o kolejną reelekcję - i tak rządził z naruszeniem demokratycznych procedur przez trzy kadencje (pierwszą uznano za “nieważną", bo rozpoczętą jeszcze za czasów ZSRR). By mógł utrzymać się przy władzy, potrzebne były specjalne, pozaprawne łamańce.

Akajew rozważał następujący wariant: wybrany w lutym “sterowany" parlament z mety przystępuje do prac nad nowelizacją konstytucji. Zgodnie z nową literą prawa rząd formowany jest przez parlamentarną większość, premier otrzymuje dużą część prezydenckich pełnomocnictw, w jego rękach skupia się pełnia władzy, a prezydent staje się dekoracją.

Gdyby ten plan wszedł w życie, Akajew mógłby zostać szefem rządu, a kontrolowane przez niego jesienne wybory prezydenckie mogłyby wynieść na (fasadowy już) urząd posłusznego mu polityka. Nielimitowana czasem pozycja premiera dałaby Akajewom możliwość przygotowania gruntu do wspomnianego objęcia rządów przez kolejne pokolenie.

Teraz - po wygnaniu prezydenta z Biszkeku - wszystkie rachuby wzięły w łeb. Figury na szachownicy trzeba rozstawiać od nowa.

Dobry plan tynfa wart

Jeszcze miesiąc temu wszystko było na dobrej drodze: wybory “ustawione", opozycja osłabiona, podzielona i niezdecydowana, resorty siłowe przećwiczone na okoliczność postępowania w warunkach stanu wyjątkowego, błogosławieństwo z Moskwy pewne.

Tymczasem jeszcze przed głosowaniem zaczęły się protesty. Niezadowolenie wyrażano z powodu niezarejestrowania opozycyjnych kandydatów (m.in. jednej z najważniejszych postaci ruchu opozycyjnego Rozy Otunbajewej, która miała startować w tym samym okręgu co prezydencka córka, lecz do startu nie została dopuszczona pod byle jakim pretekstem).

Na dobre zawrzało po drugiej turze. Przywódcy opozycji ogłosili, że wybory zostały sfałszowane i wezwali do obalenia Akajewa. Zaczęły się rozruchy na południu. Z dymem puszczono posterunki milicji, wzięto w jasyr gubernatora, opanowano siedziby miejscowych władz i lotnisko. Obserwatorzy z powątpiewaniem odnosili się do perspektywy wskórania czegokolwiek u Akajewa, który odmawiał rozmów “z niepewnym elementem i politycznymi bandytami", nie brano pod uwagę rozkołysania północy kraju, bardziej zasobnej i spokojniejszej niż biedne południe. O zamieszkach w Biszkeku nikt poważnie nie myślał.

Tymczasem rewolucyjny Blitzkrieg w stolicy obalił Akajewa w niespełna trzy godziny. Żółta fala wyniosła na szczyty oszołomionych rozwojem wypadków przywódców opozycji. Wydaje się, że - w przeciwieństwie do prezydenta - opozycja nie miała przygotowanego planu działania (hasło “Kirgizja bez Akajewa!" wystarczyło na pierwsze dni protestu, ale to za mało).

Wiele zależy od tego, czy opozycja będzie w stanie zapanować nad zrewoltowanym tłumem i zaproponować konstruktywne rozwiązanie kryzysu. I tu zaczynają się schody. Bardzo dużo schodów.

Opozycyjny aksamit

Kirgizja przez ostatnie 15 lat postsowieckiego bytu nie była zarządzaną twardą ręką despotią jak Turkmenistan, ani policyjnym reżimem jak Uzbekistan, ani też jak Tadżykistan (najpierw rozdarty wojną domową, a potem coraz bardziej autorytarny). Akajew był władcą oświeconym, naukowcem, a nie aparatczykiem jak jego środkowoazjatyccy koledzy, którzy po przekształceniu swych gabinetów pierwszych sekretarzy partii w pałace prezydenckie zabrali się do przykręcania śruby.

Akajew porównywany był z prezydentem Kazachstanu Nursułtanem Nazarbajewem, który również zgadza się na istnienie u siebie opozycji, ale na pewno nie cieszył się w swoim kraju takim autorytetem jak kazachski baj [wódz - red.]. Na początku swoich rządów Akajew stał się pupilkiem Zachodu: dostrzeżono w nim demokratę, który reformuje Kirgizję. Stopniowo etykietka światłego reformatora poczęła się odklejać, a Akajew nie radził sobie z narastającymi problemami kraju. Im więcej niepowodzeń, tym mocniejsze okazywało się przywiązanie do fotela prezydenckiego, a nie do wartości demokratycznych.

Przeciwników politycznych prezydent pacyfikował coraz brutalniejszymi metodami, zaś wybory i referenda (przedłużające jego rządy) fałszował w coraz większym zakresie. Nie zdecydował się jednak na działania tak radykalne jak w Uzbekistanie (gdzie opozycja nie istnieje, a prezydent Karimow bezceremonialnie rozprawia się z przeciwnikami) czy w Turkmenistanie (gdzie w ogóle nie ma żadnego życia politycznego, a społeczeństwo podlega wszechstronnej kontroli).

W Kirgizji natomiast przedstawiciele opozycji zasiadali w Żogorku Kenesz (parlamencie) poprzednich kadencji i mogli - choć w ograniczonym zakresie i pod okiem cenzury - wydawać gazety czy spotykać się z ludźmi z Zachodu. Akajew wkładał wprawdzie kij w szprychy każdego opozycyjnego pojazdu, ale przeciwnicy prezydenta nie ustawali w działaniach na rzecz konsolidacji szeregów. Oprotestowywali kolejne nieuczciwe wybory, przypominające znane nam z PRL-u fasadowe głosowania. W 2002 r. powstał “Ruch na rzecz dymisji Akajewa", dwa lat później blok “O władzę ludu", deklarujący walkę o uczciwe wybory.

Na uwagę zasługuje fakt, że szeregi opozycji zasilały w znacznej mierze osoby, które na skutek konfliktu z prezydentem “wypadły" z układu rządzącego. Trzema najważniejszymi postaciami opozycji są: były premier Kurmanbek Bakijew, była minister spraw zagranicznych Roza Otunbajewa i Feliks Kułow, były wiceprezydent, generał milicji i zarazem były minister bezpieczeństwa, uwolniony teraz przez demonstrantów z więzienia, gdzie odsiadywał zamówiony przez Akajewa wyrok za malwersacje (oskarżenia były dęte, a powodem usunięcia Kułowa były jego polityczne ambicje).

Są to więc ludzie wywodzący się z kręgów władzy, znający meandry polityki, kulisy sprawowania władzy, orientujący się w układach i gotowi do stworzenia własnych.

Tylko czy zdołają zapanować nad sytuacją?

Co teraz?

Kirgizja - czy to z przydzielonym jej początkowo na wyrost szyldem największej demokracji Azji Środkowej, czy tym bardziej, gdy opadły złudzenia Zachodu - nigdy nie była krajem demokratycznym. Ściśle zhierarchizowane społeczeństwo od zawsze rządziło się wedle tradycyjnych norm: o znaczeniu w państwie decydowały układy, przynależność do klanu i miejsce na społecznej drabinie, wyznaczane przez tych, którzy są wyżej. Jak opisał to kiedyś obrazowo pewien młody politolog: “U nas nie liczy się to, ile kto wie, ile kto umie ani nawet ile ma pieniędzy. U nas liczy się, kto z kim chodzi. To znaczy: kto jest czyim protektorem, kto kogo popiera, kto za kim stoi. To decyduje, kim jesteś. Żaden Zachód tego nie zmieni".

Drugim ważnym wyznacznikiem kondycji państwa był (i jest, a zapewne też będzie) problem wielkich różnic i powstających w związku z tym napięć między północą a południem kraju. “Kirgizi z południa mówią o tych z północy, że są zrusyfikowani, przedsiębiorczy, sprytni i lubią piastować wysokie stanowiska. Z kolei dla ludzi z północy ci z południa są zacofanymi, nieokrzesanymi, niewykształconymi handlarzami" - ten opis z rosyjskiej prasy z połowy lat 90. nie stracił na aktualności. Co prawda teraz rewolucyjny zapał zjednoczył ludzi z południa i północy, bo przez chwilę mieli wspólny cel: obalić Akajewa.

To osiągnięto. Co dalej?

A dalej - bieda. Zwłaszcza na południu. Bieda i beznadzieja, która odegrała co najmniej tak wielką rolę w wywołaniu rewolucji jak niezadowolenie z wyników wyborów. A może większą. Protesty rozpoczęte w dwóch największych miastach południa - Oszu i Dżelalabadzie - zostały zasilone przez ludzi z okolicznych wsi, którzy przyszli do miasta, by dać upust rozpaczy, poczuciu krzywdy i opuszczenia.

Co więcej, kirgiskie południe jest zarazem wschodnią częścią jednego z najgęściej zaludnionych regionów świata: Doliny Fergańskiej. Dolina w czasach sowieckich została podzielona między trzy republiki: Uzbekistan, Kirgizję i Tadżykistan. Po obu stronach granic mieszkają liczne diaspory. Po kirgiskiej - Uzbecy i Tadżycy, a Kirgizi z kolei i w Uzbekistanie, i w Tadżykistanie. W latach pierestrojki miały tu miejsce pogromy Turków meschetyńskich i kirgisko-

-uzbeckie rzezie w Oszu. Konflikt został zamrożony, ale nierozwiązany. Nad przeludnionym i biednym regionem wisi widmo konfliktów socjalnych i etnicznych (głównie kirgisko-uzbeckich). W sytuacji rewolucyjnego rozpasania sytuacja w Dolinie może się wymknąć spod kontroli.

Gramy w zielone?

Próbę włączenia się do gry o kawałek kirgiskiego tortu mogą podjąć umacniające się tu od lat organizacje islamskie: działająca nielegalnie Hizb ut-Tahrir (HT; głosi przekształcenie Azji Środkowej w islamskie państwo wyznaniowe metodami pokojowymi) i Islamski Ruch Uzbekistanu (IRU), mający zwolenników wśród licznej diaspory uzbeckiej na południu i dążący do tego samego celu, ale nie odżegnujący się od przemocy.

W tradycyjnie zorganizowanej społeczności Doliny Fergańskiej, gdzie nędza i bezrobocie nie dają nadziei na lepsze jutro rzeszom młodych ludzi, radykalne hasła islamskie padają na podatny grunt. Zwłaszcza “misyjna" działalność Hizb ut-Tahrir, polegająca na dostarczaniu pomocy humanitarnej, zachętach do poznawania wiary i pomocy w znajdowaniu pracy, zyskuje przychylność ludności. Wobec tego, że świecka władza północy nie była w stanie stworzyć atrakcyjniejszej alternatywy dla pogrążonego w biedzie regionu, islam starał się zagospodarować powstałą niszę. Brakuje danych na temat zakresu oddziaływania HT i innych organizacji islamskich na południu Kirgizji. Niektórzy specjaliści mówią wręcz o gotowych planach przewrotu fundamentalistycznego - grunt przygotowany przez Hizb ut-Tahrir mogą wykorzystać bardziej ortodoksyjni i bardziej agresywni zwolennicy budowy “środkowoazjatyckiego kalifatu".

W Kirgizji podejmowano już próby nie tylko zawładnięcia umysłami, ale także przejęcia władzy przez islamskich fundamentalistów: po koniec lat 90., gdy afgański reżim talibów wzmacniał radykałów w całym regionie, doszło tu do dwóch ataków zbrojnych formacji islamskich, które ogłaszały zwycięstwo i proklamowały kalifat (wydarzenia znane były jako kryzysy batkeńskie). Ataki te obnażyły słabość kirgiskich struktur siłowych - zarówno bezradnej służby bezpieczeństwa, jak i źle wyszkolonej armii.

Akajew szukał wtedy pomocy w Moskwie. I znalazł ją - pod względem militarnym Kirgizja jest uzależniona od Rosji, gwaranta bezpieczeństwa i jednego z głównych rozgrywających. I choć przez ostatnie pięć lat układ sił w regionie się zmienił (upadł reżim talibów w Afganistanie, Amerykanie założyli w Kirgizji bazę lotniczą “Manas"), to Moskwa ma tu nadal wiele do powiedzenia.

Kiedy na południu Kirgizji zaczęła się kotłowanina, Rosja nabrała wody w usta, półgębkiem tylko popierając Akajewa. Ten natomiast po ogłoszeniu wyników wyborów zniknął na dwa dni (wysuwano podejrzenia, że udał się na konsultacje do Moskwy), po czym wrócił i zebrał nowo wybrany parlament. Ale gdy zaczęły się rozruchy w Biszkeku - wyjechał w siną dal (rosyjskie media podawały, że jego samolot leciał do Moskwy, ale nad Uralem zawrócił i wylądował w Ałmaty, starej stolicy Kazachstanu, niedaleko granicy z Kirgizją).

Kolor mądrości

Teraz, po obaleniu Akajewa i przejęciu władzy tymczasowej przez opozycję, rosyjscy politycy zaczęli ostrzegać przed skutkami anarchii i wzywać do spokoju. Kirgizja jest ważna dla Rosji nie tylko jako miejsce stacjonowania jej wojsk czy miejsce zamieszkania dużej diaspory rosyjskojęzycznej (kilkanaście procent w skali kraju). Kirgizja to klucz do stabilizacji całego regionu. Ba, całej Wspólnoty Niepodległych Państw. Przykład Kirgizji może zachęcić do powtórzenia wariantu przejęcia władzy przez opozycje w innych krajach. Nie bez kozery mówi się, że do rewolucji w Kirgizji mogło dojść dlatego, że tutejsza opozycja ośmielona została przykładem Gruzji i Ukrainy.

Jeśli niepokój będzie narastać, a władze Uzbekistanu uznają za dobry pretekst do interwencji sytuację mieszkających w Ferganie ziomków, stabilizacja stanie się w Azji Środkowej pojęciem abstrakcyjnym. Nadto wirus rewolucji może ogarnąć i innych sąsiadów. Rosja w swoich geostrategicznych rachubach traktuje region środkowoazjatycki jako strefę swoich wpływów, a więc też strefę odpowiedzialności. Zachód może zadać sobie pytanie, czy Rosja - tracąc w błyskawicznym tempie kontrolę nad kolejnymi krajami WNP - jest jeszcze w stanie odpowiedzialność za spokój w tym regionie ponosić. Jeśli nie - znajdą się inni chętni. Amerykanie już są tu obecni - nie tylko dzięki bazie pod Biszkekiem, ale także jako siła wspierająca dotychczasową opozycję.

A nie wolno zapominać, że wielkim graczem pozostaje potężny sąsiad słabej Kirgizji: Chiny. Dla Pekinu to ważny region z uwagi na potencjalne trasy przesyłu z Kazachstanu ropy i gazu, których chińska gospodarka potrzebuje coraz więcej. Chiny z niepokojem patrzą też na wzrost wpływów islamu w krajach ościennych, gdyż problemem północnych prowincji chińskich (graniczących z Kirgizją) jest separatyzm wyznających islam Ujgurów.

Chętnych do mieszania w kirgiskim kotle jest więc wielu. Mądrych, którzy byliby w stanie zapanować nad sytuacją i poprawić kondycję Kirgizji, już znacznie mniej.

---ramka 348997|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2005