Wiara i cynicy

Trudno rozsądzić, co tak naprawdę o Kościele myślą Jarosław Kaczyński i jego współpracownicy. Poza tym, że jest niezbędny do wygrywania wyborów.

16.10.2016

Czyta się kilka minut

Prezydent i delegacja rządu na mszy wieńczącej obchody 1050. rocznicy chrztu Polski, archikatedra poznańska, kwiecień 2016 r. / Fot. Piotr Tumidajski / FORUM
Prezydent i delegacja rządu na mszy wieńczącej obchody 1050. rocznicy chrztu Polski, archikatedra poznańska, kwiecień 2016 r. / Fot. Piotr Tumidajski / FORUM

W świecie społecznego rozwarstwienia, populistów i radykałów, w świecie, w którym jedynym pomysłem na bezpieczeństwo jest budowanie wokół Europy zasieków, potrzebujemy Kościoła, który wraca do Ewangelii i kieruje uwagę na los biednych, wykluczonych, poniżanych i najsłabszych. Kościół w Polsce tę sytuację zrozumiał, także dzięki pontyfikatowi Franciszka. Ma tylko jeden problem: przez lata wspierania Prawa i Sprawiedliwości, partii uznawanej przez wielu za jedyną katolicką i w pełni polską, wszedł z nią w tak toksyczny związek, że z trudem przyjdzie mu realizować swoje ewangeliczne zadanie w Polsce rządzonej przez Jarosława Kaczyńskiego. Przede wszystkim dlatego, że polityka rządu jest cyniczna i ma niewiele wspólnego z zasadami Ewangelii.

Życie wieczne a polityka

Gdyby zsumować problemy poruszane przez znaczącą większość biskupów w ostatnich kilku latach, to będą kręciły się wokół pojedynczych haseł: obrona przed zgnilizną Zachodu, gender, rozpad tradycyjnej rodziny, homoseksualizm, handel w niedziele, aborcja, in vitro.

Możemy się oczywiście spierać, czy w obliczu rosnących nierówności społecznych i zagrożenia ekologiczną katastrofą problemy te rzeczywiście były najistotniejsze. Nie możemy się jednak spierać o to, że część hierarchów i księży widziała ich rozwiązanie nie w ewangelicznym nawróceniu, tylko w wyborze właściwych – ich zdaniem – polityków.

Szukając dowodów, można zacząć od rozłamu, do którego doszło między Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością w 2005 r. oraz stanowiska, jakie w tej sprawie zabrało wielu duchownych. Można wspomnieć marsz w „obronie mediów” sprzed czterech lat, gdy w ulicznej demonstracji liderzy PiS-u demonstrowali razem z księżmi. Można wspomnieć organizowany przed dwoma laty przez PiS marsz „w obronie demokracji”, w którego komitecie zasiadała grupa biskupów i dopiero stanowcza reakcja nuncjusza apostolskiego przywróciła właściwy porządek, nie pozwalając ostatecznie zapisać Jezusa do partii Kaczyńskiego.

W maju 2015 r., kilka dni przed pierwszą turą wyborów, redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, ks. Marek Gancarczyk, pisze w edytorialu, że „życie wieczne zależy od polityków”. Wyjaśnia, że chodzi mu przede wszystkim o zachęcenie Polaków do pójścia na wybory. W drugiej części tekstu podbija tezę i dodaje, że „wybory są aktem religijnym”. Nie pisze wprost, na kogo powinien głosować ten, kto w rękach polityków pokłada nadzieję na zbawienie. Wyręcza go zastępca, także ksiądz, Tomasz Jaklewicz, który na stronie internetowej tygodnika publikuje komentarz do spotu prezydenta Bronisława Komorowskiego pt. „Panie Prezydencie, dziękujemy!”: „Nie bardzo wiedziałem do tej pory, na kogo głosować i nadal pewności nie mam, ale dzięki temu klipowi zostałem zachęcony do postawienia na Andrzeja Dudę. Katoliccy wyborcy dostali jasny sygnał, że kandydat Andrzej Duda dobrze rokuje jako reprezentant katolików”.

W tym duchu przez ostatnie lata toczyła się kościelna narracja na temat PiS-u. Po latach przeciągania politycznej liny wreszcie Kościół – niepomny doświadczeń z bezpośrednim wspieraniem konkretnych partii z początku lat 90. – mógł ucieszyć się z wyniku wyborów.

Prezydent jako dar

Wobec wydarzeń, których w Polsce świadkami jesteśmy od roku, prorocze wydają się słowa ks. Adama Bonieckiego, który w 2012 r. pisał na łamach „TP”: „Jeśli którego dnia wygramy i władza spocznie w naszych chrześcijańskich rękach, rozpocznie się era szczęśliwości. W naszej Ojczyźnie, od tysięcy lat chrześcijańskiej, z naszym nabożnym ludem, który swoją wiarą zawstydza resztę świata, zbudujemy Miasto Boże”. I dalej: „Co z bezbożną bandą, która wbrew woli narodu w roku 1989 dorwała się do władzy i wciąż ją trzyma? Zmienimy Konstytucję. Do Sejmu i Senatu będą mogli kandydować tylko prawdziwi Polacy i katolicy. Tak będzie sprawiedliwe, bo żeby reprezentować naród od tysiąca lat katolicki, trzeba samemu być katolikiem”. O mediach: „Zadbamy, żeby w Polsce wszystkie media były polskie, nasze, a nie tylko polskojęzyczne. Posta- ramy się media upaństwowić i ochrzcić, zamknąć wrogie Kościołowi i Ojczyźnie. Pluralizm? – owszem, ale w granicach dobra duszy narodu. Co poza tą granicą – to chwast. Chwasty rozpoznamy i powyrywamy”.

Przed przesadnym sojuszem Kościoła z PiS-em w ostatnich latach przestrzegało wielu. Niewielu tych uwag słuchało. Redaktor senior był cztery lata temu zgryźliwy, i pewnie wówczas nikt o zdrowym rozsądku nie dałby mu wiary, że wymarzona przez Kościół władza będzie dopuszczała się takich nadużyć. Czy jednak to, co pisał ks. Boniecki nie rymuje się z mówieniem o „decyzji suwerena”? Sporem wokół Trybunału Konstytucyjnego? Sytuacją w mediach publicznych? Wreszcie ze słowami Jarosława Kaczyńskiego, że lider poprzedniego obozu rządzącego „nie jest godnym partnerem do dialogu i powinien stanąć przed sądem”?

O tym, jak na zwycięstwo PiS-u zareagowała część biskupów, pisał z kolei o. Ludwik Wiśniewski. Bp Józef Wysocki w tzw. Amerykańskiej Częstochowie (sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Doylestown w USA), w obecności premier Szydło, mówił: „Chciałbym powiedzieć (…), jak bardzo panią wszyscy kochamy. I podziękować pani, całemu rządowi i wszystkim, którzy podejmują to wielkie zadanie naprawy (…), otrzymaliśmy pana prezydenta, to jest dar od Pana Boga. Otrzymaliśmy panią jako wielki dar i wszystko będziemy czynili, żeby tego nie zmarnować”. Natomiast bp Kazimierz Ryczan podczas pierwszomajowej mszy powiedział: „Polacy przy pomocy demokratycznych wyborów postanowili zmienić dotychczasowy sposób rządzenia ojczyzną (…). Pan Bóg dał nam w darze prezydenta, dla którego wiara i wierność tradycjom narodowym jest przewodnikiem w służbie narodów”.

Od tych zachwytów minął rok. W tym czasie biskupi, księża i liczni katolicy milczeli, gdy rządy PiS-u zachwiały demokratycznym porządkiem, wchodząc na wojenną ścieżkę z Trybunałem Konstytucyjnym. Milczeliśmy, gdy media publiczne zamieniały się w tubę partyjnej propagandy. Milczeliśmy, gdy Jarosław Kaczyński mówił o chorobach przynoszonych do Europy przez uchodźców. Raz tylko głos zabrał Henryk Woźniakowski, który w periodyku Komisji Konferencji Biskupów Unii Europejskiej pisał o milczeniu polskich biskupów w sprawie politycznych zmian w Polsce. Akurat na ten „gest odwagi” reakcja Rady Stałej Episkopatu była natychmiastowa: tekst został usunięty ze strony internetowej Konferencji.

Fundament narodu

Michał Krzymowski w opublikowanej rok temu biografii Jarosława Kaczyńskiego pisze m.in. tak: „Dla Jarosława msza to coś więcej niż modlitwa, to jeden z obowiązków patriotycznych. Nie godzi się, żeby Polak nie chodził na nabożeństwo, uważa Jarosław. A jeśli jest niewierzący, to musi przynajmniej bronić Kościoła, bo wiara to fundament narodu”.

I jeszcze jeden cytat, przywołany w innej biografii prezesa, autorstwa Piotra Zaremby. Jarosław Kaczyński, zapytany w latach 90. o model rodziny, odpowiedział: „Nie jestem zwolennikiem tego, co proponują konserwatyści z ZChN, czyli powrotu do rodziny tradycyjno-patriarchalnej, z ostrym podziałem zadań między współmałżonków, z niepracującą żoną otoczoną masą dzieci. To nie jest model możliwy do zaproponowania współczesnemu społeczeństwu”.

Przypomnijmy jeszcze, że gra Jarosława Kaczyńskiego z Kościołem ma także swoje ofiary. Np. Marka Jurka, który podczas poprzedniej kadencji rządów PiS-u forsował już projekt konstytucyjnego zapisu ochrony życia od poczęcia. Prezesowi pomysł się nie podobał, Jurek odszedł ze stanowiska marszałka Sejmu i – jak wspomina w książce Zaremba – stwierdził w jednym z wywiadów, że „Kaczyński nie będzie nadawał chrześcijańskiego charakteru państwu, nawet tam, gdzie było to w pełni możliwe”.
O burzliwych relacjach między Kaczyńskim a Radiem Maryja, w których raz dominowały entuzjazm i wsparcie, a raz wyzywanie od rosyjskich powiązań, pisano już wielokrotnie.

Trudno zatem rozsądzić, co tak naprawdę o Kościele myślą Jarosław Kaczyński i jego polityczni współpracownicy. Dziś, na pierwszy rzut oka, relacja jest żarliwa. Obecność na mszach częsta. Odwołania do haseł katolickich i patriotycznych także. To postawa, która doskonale wpisuje się w tradycyjną dla wielu katolików w Polsce wizję wiary. Kościół zamienia się w twierdzę – jej skuteczna obrona gwarantuje utrzymanie wygodnego status quo. A w wypadku partii politycznej – wygraną w wyborach.

Zdradzona nadzieja

Ostatnia społeczna batalia wokół aborcji przyniosła kolejny zgrzyt w tej relacji. Tomasz Terlikowski, pytany przeze mnie na początku tej kadencji Sejmu o największe nadzieje związane z objęciem rządów przez PiS, mówił: „Ta misja to reewangelizacja Europy, wierne trwanie przy chrześcijaństwie. Elementem realizacji tej misji może być oczywiście wygrana PiS-u i Andrzeja Dudy. Ale wcale nie musi tak być. Wszystko zależy od działań i decyzji władzy. Obiektywnie rzecz ujmując, jednak już teraz można powiedzieć, że ten wybór jest ważny, bo umożliwia budowanie innego świata niż ten, który był budowany do tej pory”.

Po roku od tej deklaracji, zamieszaniu wokół ustawy antyaborcyjnej i odrzuceniu przez polityków projektu Ordo Iuris, Terlikowski zmienia front: „Dobra zmiana w obronie życia przepadła – pisze w „Do Rzeczy”. – Nadzieja na pełniejszą obronę życia została zdradzona ponownie. A Prawo i Sprawiedliwość, by to usprawiedliwić, posługuje się kilkoma nieprawdziwymi tezami”.
Również w redakcji „Gościa Niedzielnego” nie ma już tak wielkiego entuzjazmu jak podczas kampanii wyborczej. Decyzja o nieskierowaniu projektu antyaborcyjnego do dalszych prac sprawiła, że Wojciech Teister pisze: „Tak, drodzy posłowie z PiS. Udało się wam odciąć od projektu zakazującego aborcji. Ale odrzucenie go w całości pokazuje, że jesteście zwykłymi karierowiczami”.

Wreszcie ostatnia wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego – o potrzebie rodzenia przez kobiety śmiertelnie chorych dzieci, żeby móc je ochrzcić – dowodzi, jak religijne deklaracje polityków niewiele mają wspólnego z katolicyzmem. Gdyby Kaczyńskiemu rzeczywiście chodziło o wprowadzanie chrześcijańskich zasad w Polsce, przeczytałby np. dokument Międzynarodowej Komisji Teologicznej, która już w 2007 r. rozwiała wątpliwości: „Studium prowadzi do wniosku, że istnieją racje teologiczne i liturgiczne pozwalające uzasadnić nadzieję, iż dzieci zmarłe bez chrztu mogą być zbawione i wprowadzone do wiecznej szczęśliwości, chociaż nie ma na ten temat bezpośredniego nauczania w Objawieniu. (…) Istnieją raczej racje, by mieć nadzieję, że Bóg zbawi te dzieci, ponieważ nie można było uczynić tego, co chciałoby się dla nich uczynić, to znaczy ochrzcić je w wierze Kościoła i włączyć widzialnie do Ciała Chrystusa”.

PiS i sam Jarosław Kaczyński zawiedli nadzieje Kościoła na to, że zajmą się ochroną życia nienarodzonego. A wyciąganie przez polityków rządzących tematu aborcyjnego nie ma na celu troski o słabszych: jest przede wszystkim polityczną zagrywką, która – gdy się wyczerpuje i spełnia swój obowiązek – ponownie chowana jest pod dywan.

Na tym nie koniec zawiedzionych nadziei biskupów. Wobec kryzysu uchodźczego wielu spodziewało się także, że władza, odwołująca się tak ochoczo do katolicyzmu, poważnie potraktuje ludzi uciekających przed wojną, głodem i przemocą.

Zamknięty korytarz

Franciszek, który spotkał się z rządzącymi na Wawelu, powiedział m.in.: „Jednocześnie potrzebna jest gotowość przyjęcia ludzi uciekających od wojen i głodu; solidarność z osobami pozbawionymi swoich praw podstawowych”. Na nic się zdały stanowcze słowa papieża. Kilka dni po tej wypowiedzi na granicy z Polską pojawili się czeczeńscy uchodźcy. Mariusz Błaszczak, szef polskiego MSW, zareagował: „Nie, my nie będziemy ulegać presji tych, którzy chcą doprowadzić do kryzysu migracyjnego. Nasza polityka jest zupełnie inna. Granica polska jest szczelna. W Czeczenii nie ma wojny, w odróżnieniu od sytuacji sprzed lat”. Trudno rozsądzić, w imię czego minister głosi takie poglądy. To raczej nie przejaw niewiedzy, bo Mariusz Błaszczak musi wiedzieć, że żeby zostać uchodźcą, nie trzeba uciekać przed wojną. Można przed torturami lub zwalczaniem opozycji i wsadzaniem jej na długoletnie odsiadki przez reżim Kadyrowa.

Czara goryczy przelała się jednak podczas ostatniego zebrania plenarnego Konferencji Episkopatu Polski. Jej przewodniczący, abp Stanisław Gądecki, zapewniał pół roku temu, że Polska otworzy korytarze humanitarne dla mieszkańców obozów dla uchodźców z krajów Bliskiego Wschodu. To pomysł na ściągnięcie do Polski ludzi najbardziej potrzebujących, którym dalszy pobyt w obozie grozi śmiercią, wygłodzeniem, chorobą. Pomysł – przyznajmy – tyleż świetny, co odważny. Reakcja rządzących? Słowa abp. Gądeckiego brzmią gorzko: „Ministerstwa argumentują, że na razie nie są w stanie sprostać temu wyzwaniu”.
Chrześcijańska władza, mająca pełne usta religii, regularnie bywająca w kościele, powtarzająca na każdym kroku swoje przywiązanie do katolicyzmu, „nie jest w stanie sprostać wyzwaniu” i pomóc grupie najbardziej dziś poszkodowanych ludzi na świecie. Chrześcijańska władza – jak mówi Wojciech Onyszkiewicz – broni nas, Polaków, przed ludźmi, w których – jak podkreślają papież i hierarchowie – jest cierpiący Chrystus.

Hipokryzja? Nie jest to tylko ostra publicystyczna teza. Takie samo zdanie ma Franciszek, który w miniony czwartek wypowiedział jedno z najostrzejszych zdań swojego pontyfikatu: „Nazywanie siebie chrześcijaninem i nieprzyjmowanie uchodźcy lub kogoś, kto szuka pomocy, kto jest głodny lub spragniony, to hipokryzja. Jeśli mówię, że jestem chrześcijaninem, a przeganiam tych ludzi, jestem hipokrytą. To choroba albo można też powiedzieć – grzech, a tym, który Jezus najbardziej potępia, jest hipokryzja”.

Katolicyzm obecnie rządzących ogranicza się do deklaracji. Niewiele ma wspólnego z wprowadzaniem chrześcijańskich zasad w życie. Jednocześnie kolejne decyzje władzy – np. te o wspieraniu finansowym Radia Maryja – można postrzegać raczej jako spłatę długu. Streszczają się one w zdaniu: „Pomogliście nam wygrać wybory, my wam ułatwimy życie, tylko nie zawracajmy sobie głowy tym całym chrześcijaństwem”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2016