Zabawy z prądem

W batalii o przyszłość polskiej energetyki polski rząd doznał dotkliwej porażki. Przedstawia ją jako wielki sukces.

27.08.2012

Czyta się kilka minut

Elektrownia Jaworzno III, we wrześniu 2011 r. Komisja Europejska nie zgadza się, by wesprzeć tu budowę nowego bloku energetycznego o mocy 800 MW. / Fot. Grażyna Makara
Elektrownia Jaworzno III, we wrześniu 2011 r. Komisja Europejska nie zgadza się, by wesprzeć tu budowę nowego bloku energetycznego o mocy 800 MW. / Fot. Grażyna Makara

To kolejna z istotnych dla przyszłości Polski operacji, które nie znalazły szczególnego zainteresowania w oczach rodzimej opinii publicznej. Na początku lipca br. Komisja Europejska podjęła długo wyczekiwaną przez sektor energetyczny decyzję w sprawie przydziału bezpłatnych uprawnień do emisji CO2. Ich wartość jest bardzo wysoka: na łamach „Tygodnika” wielokrotnie przypominaliśmy, że według firmy Ernst&Young, w latach 2013-19 polska energetyka może się ubiegać w ramach tzw. derogacji o bezpłatne uprawnienia do emisji 404 mln ton CO2, warte łącznie ponad 7 mld euro. Oszczędzone w ten sposób pieniądze powinny być zainwestowane w rozwój niskoemisyjnych metod produkcji energii. Polska starała się o darmowe uprawnienia dla elektrowni o łącznej mocy ok. 20 tys. MW.

Stawką są inwestycje w przestarzały sektor energetyczny, który znajduje się w stanie przedzawałowym, co już za kilka lat może skutkować realną groźbą przerw w dostawach energii. Ok. 40 proc. polskich bloków energetycznych działa dłużej niż 40 lat, co oznacza nie tylko groźbę awarii, ale też niską sprawność wytwarzania energii, nawet o ponad 15 punktów procentowych niższą niż w nowoczesnych instalacjach. Ok. 15 proc. instalacji działa ponad 50 lat.

Pełna lista (o jej kształcie możemy tylko spekulować, ponieważ po publikacjach „Tygodnika” pokazujących niejasne okoliczności, w jakich powstawała, Ministerstwo Gospodarki postanowiło dokument utajnić) instalacji ubiegających się o darmowe uprawnienia liczyła najprawdopodobniej ponad 180 pozycji. Wśród nich znalazły się zarówno istniejące, jak i dopiero planowane elektrownie.

KE zdecydowała w lipcu, że przyzna Polsce oczekiwaną liczbę uprawnień. Zaakceptowała znaczną większość z przedstawionej propozycji. Oznacza to, że stare instalacje otrzymają znaczące wsparcie, dzięki którym będą mogły zmodernizować istniejące bloki. To niewątpliwy sukces i rząd słusznie chwali się nim na stronie internetowej Ministerstwa Gospodarki, wskazując, że jedynie sześć instalacji nie zostało zakwalifikowanych do rozdziału darmowych uprawnień. – Decyzja KE pozwala wykorzystać całą wnioskowaną pulę bezpłatnych uprawnień do emisji, na dodatek według wnioskowanego przez nas, nieliniowego harmonogramu schodzenia z poziomem bezpłatnych uprawnień (do zera w 2020 r.). Można to uznać za prawdziwy sukces Polski – ocenia Iwona Dżygała z biura prasowego MG.

O dotkliwej porażce negocjacyjnej na tej samej stronie autorzy informacji piszą, jakby była niewiele wartym szczegółem.

KOMISJA EUROPEJSKA WYKREŚLA POLSKIE INWESTYCJE

Tymczasem ów szczegół będzie miał fundamentalne znaczenie dla kształtu polskiej energetyki na najbliższe dekady. Komisja Europejska wykreśliła bowiem z listy 31 wielkich inwestycji, o łącznej mocy ponad 10 GW (ok. 20 proc. całej mocy polskiej zainstalowanej w elektrowniach). Z derogacji wypadły m.in. nowe bloki w elektrowniach Opole, Turów, Rybnik, Stalowa Wola, Kozienice, Łęczna, Jaworzno III, Łagisza II, Ostrołęka, w elektrociepłowniach Siekierki, Tychy, Czechnica, największa planowana obecnie elektrownia węglowa w Europie „Północ”, a nawet inwestycje w bloki gazowo-parowe, znacznie bardziej przyjazne dla środowiska niż tradycyjne technologie spalania węgla.

Według KE polski rząd nie wykazał, że którakolwiek z tych instalacji „rzeczywiście przyczyni się do modernizacji sektora wytwarzania energii elektrycznej”.

Co to oznacza dla potencjalnych inwestorów? Firmy zareagowały bardzo lakonicznie bądź nie zareagowały w ogóle, uznając, że im mniej zamieszania wokół tak znacznych sum, tym lepiej. Wiadomo jednak, że w Ministerstwie Gospodarki trwają intensywne narady z przedstawicielami koncernów zainteresowanych derogacją. PGE i Tauron ostrożnie oceniają, że pozostawione w tzw. krajowym planie inwestycyjnym projekty spółek wystarczą, by otrzymać żądaną liczbę darmowych uprawnień do emisji. Nie odpowiadają jednak jasno na pytanie, czy decyzja KE oznacza zaniechanie budowy nowych inwestycji. Znacznie bardziej skomplikowana jest sytuacja mniejszych graczy, takich jak Enea i Energa (muszą wybierać między rezygnacją z uprawnień albo inwestowaniem w projekty innych spółek).

Koncerny EDF i GDF Suez milczą, podobnie jak Kulczyk Investments, którego sytuacja staje się wyjątkowo trudna – decyzja KE stawia pod znakiem zapytania ekonomiczną opłacalność elektrowni „Północ”. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie w spółce, wydała ona dotychczas ponad 50 mln zł na samą dokumentację przygotowawczą. Koszt inwestycji szacowany jest na ok. 11 mld zł. Firma rozważa odstąpienie od inwestycji i odsprzedanie dokumentacji.

NOWOCZESNOŚĆ PO POLSKU A NOWOCZESNOŚĆ WG KOMISJI

Decyzję KE z zadowoleniem przyjęły środowiska ekologiczne, które od dwóch lat toczą spór z polskim rządem na temat derogacji. Ich zdaniem w Polsce idea derogacji została wykrzywiona, zyski z darmowych uprawnień powinny bowiem być przeznaczone na rozwój odnawialnych źródeł energii i zmianę bardzo niekorzystnego bilansu energetycznego (prawie 90 proc. produkowanej w Polsce energii pochodzi z węgla).

– Warunkiem przyznania elektrowniom darmowych uprawnień było zobowiązanie do modernizacji polskiej energetyki. Modernizacja miała w tym przypadku oznaczać nowe inwestycje, a nie projekty planowane od dawna. Jednocześnie miały one zmniejszyć polską zależność od węgla. Nowe bloki węglowe nie spełniały tych warunków, stąd Komisja zdecydowała się je wykreślić. Modernizacja potrzebna polskiej energetyce to inwestycje w odnawialne źródła energii i poprawę efektywności energetycznej – tłumaczy specjalizująca się w europejskim systemie handlu emisjami Julia Michalak z ekologicznej organizacji Climate Action Network. Przypomina też, że o ryzyku wynikającym z budowania listy derogacyjnej przede wszystkim na inwestycjach węglowych rząd wiedział już dwa lata temu. – Derogacja miała pomóc Polsce w stopniowym odchodzeniu od węgla. Polski rząd nie chciał jednak zaakceptować warunków, które sam wynegocjował – wyjaśnia.

Odmiennego zdania jest prof. Krzysztof Żmijewski, ekspert w dziedzinie elektroenergetyki, sekretarz generalny Społecznej Rady ds. Narodowego Programu Redukcji Emisji. – Przede wszystkim Komisja przeczy sama sobie. W jednym dokumencie przypomina o konieczności dywersyfikacji źródeł, w drugim pozbawia darmowych uprawnień nowe instalacje gazowe. Poza tym decyzja o wycięciu inwestycji, które jeszcze fizycznie się nie rozpoczęły, dyskryminuje inwestorów, którzy chcą wejść na rynek z nowymi instalacjami. A stanowisko, że budowa nowego bloku energetycznego nie jest modernizacją, to już nawet nie falandyzacja prawa, tylko jego łamanie. Jeśli nowa, oszczędniejsza elektrownia nie modernizuje naszego przestarzałego systemu, to co ma go modernizować?

– Decyzja KE nie rozstrzyga, jak będzie wyglądała polska energetyka w najbliższych latach, na pewno jednak utrudnia w znaczący sposób wielkim koncernom poszukiwanie równowagi pomiędzy koniecznością budowy nowych mocy, oszczędzaniem energii i próbami hamowania wzrostu cen energii – dodaje Janusz Steinhoff, polityk, były wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka, obecnie wiceprzewodniczący SRdsNPRE. – Komisja pogubiła się i działa nieracjonalnie. Brak derogacji to wyższe ceny energii, a wyższe ceny oznaczają, że przemysł hutniczy wyprowadzi się na sąsiednią Ukrainę. Tam emisje nikomu nie przeszkadzają. Nie rozumiem, jak można faworyzować stare elektrownie zamiast nowych.

Eksperci bardzo ostrożnie odpowiadają na pytanie, co powinien zrobić w tej chwili polski rząd. Ministerstwo Gospodarki zastanawia się, czy składać odwołanie od decyzji. – Nie wiem, czy odwołanie ma sens, bo jednak dużo wywalczyliśmy i trudno mieć pretensje do polskich negocjatorów. Wygrali tyle, ile mogli, a reszta poległa na ołtarzu coraz mniej zrozumiałej polityki unijnej – ocenia Steinhoff.

Krzysztof Żmijewski: – Nie ma możliwości, by bez zmiany decyzji KE ratować nowe instalacje. To musiałoby się wiązać ze zmianą unijnego nastawienia do naszych problemów.

CENY ENERGII WZROSNĄ: NIE WIADOMO KIEDY I JAK

Można w tej chwili spekulować, czy decyzja KE nie jest dyplomatyczną odpowiedzią na wewnętrzny spór, jaki wybuchł w Polsce przy okazji ustalania listy derogacyjnej. Przypomnijmy, że zgodnie z ustaleniami z Unią Europejską oprócz działających elektrowni mogły dostać się na nią instalacje, w których proces inwestycyjny rozpoczął się przed 31 grudnia 2008 r. Grupa zajmujących się ochroną środowiska prawników ClientEarth alarmowała jednak, że w co najmniej 13 przypadkach ów początek inwestycji miał charakter fikcyjny, ponieważ inwestorzy nie otrzymali w wymaganym terminie pozwolenia na budowę. „Tygodnikowi” udało się znaleźć trzy planowane instalacje, które budziły poważne wątpliwości: to elektrownia „Północ”, elektrownia Jaworzno III i elektrownia Rybnik. Ministerstwo Gospodarki broniło się, twierdząc, że do uznania inwestycji za rozpoczętą pozwolenie na budowę nie jest konieczne – wystarczą dowody na przeprowadzenie prac przygotowawczych, takich jak splantowanie terenu, badania geotechniczne czy archeologiczne. Istnieją jednak podejrzenia, że w części instalacji nawet te warunki nie zostały spełnione. W przypadku elektrowni „Północ” wykup terenów pod inwestycję rozpoczął się rok po tym, jak spółka zadeklarowała rozpoczęcie inwestycji. Do dzisiaj nie ma tam nic prócz wysokiej jakości pól uprawnych, o które toczy się zażarta walka między koncernem a grupą właścicieli. Jak ironicznie napisał na portalu www.cire.pl internauta o nicku Rolnik: „W Elektrowni Północ skoszono już rzepak teraz czas na pszenicę, na jesień uporamy się z burakami”. Spółka konsekwentnie nie odpowiada na nasze prośby o kontakt.

Kolejny przykład opisał w wakacje portal EurActiv.com, relacjonujący procesy legislacyjne w KE. Jak informowała „Rzeczpospolita”, zarzucił on polskiemu rządowi okłamywanie Unii Europejskiej, przed 31 grudnia 2008 r. nie nastąpiło bowiem „fizyczne uruchomienie procesu inwestycyjnego” w Łęcznej, instalacji ubiegającej się o darmowe uprawnienia o wartości ok. 33 mln euro. Co ciekawe, w rozmowie z „Rzeczpospolitą” przedstawiciel inwestora (koncern GDF SUEZ Energia Polska) ujawnił, że firmie nie zależało na obecności na liście derogacyjnej – inwestycja nie zacznie działać przed rokiem 2020, a już rok wcześniej darmowe uprawnienia przestają obowiązywać.

Jak wybrnęła z typowo polskiego sporu o to, kiedy rozpoczyna się budowa, Komisja Europejska? Uznała, że rację ma polski rząd. I jednocześnie wycięła z listy wszystkie sporne inwestycje, znajdując inne uzasadnienie.

Na niekorzyść Polski działa też czas: choć darmowe uprawnienia będą obowiązywać od 2013 do 2019 r., to inwestorzy przygotowujący duże inwestycje chcieli jak najwcześniej wiedzieć, na jakie ulgi będą mogli liczyć w kolejnych latach – są one rozliczane w momencie, kiedy inwestycja zaczyna działać. W przypadku dużych bloków energetycznych nastąpi to nie wcześniej niż w 2017 r.

Bardzo pesymistyczną wizję nadchodzących lat ma prof. Władysław Mielczarski, ekspert w dziedzinie energetyki: – Popełniliśmy wielki błąd, podpisując pakiet klimatyczny w takim kształcie. Zgoda na derogację była uznana za sukces, a tymczasem okazała się naszą klęską. Jestem pewny, że większość z instalacji zakwalifikowanych przez Unię nie zacznie działać w najbliższych latach. A to oznacza, że darmowe uprawnienia przepadną, konieczne będą wyłączenia energii i wzrost cen.

Krytyki wobec działań polskiego rządu nie kryje też prof. Jan Popczyk z Politechniki Śląskiej. Ma jednak żal o co innego: – Branża elektroenergetyczna chce budować za dużo, i powinniśmy dziękować Komisji, że ukróciła te zapędy. Czy ktoś zastanawia się, jak będą funkcjonować nasze elektrownie po 2020 r., kiedy darmowe uprawnienia znikną? Jakie będą koszty? Czy ktokolwiek w rządzie zdaje sobie sprawę, że taka masa inwestycji opartych na węglu zwiększy nasze uzależnienie od importu tego surowca? Rzuciliśmy się na darmowe uprawnienia, nie myśląc, co stanie się w momencie, gdy zostaną już skonsumowane.

***

Porażka części polskiej strategii derogacyjnej nie musi jednak oznaczać automatycznej groźby radykalnego skoku cen energii i przerw w dostawach prądu. W cieniu decyzji o darmowych uprawnieniach toczy się inny, równie ważny wewnętrzny spór: handel uprawnieniami do emisji może przynieść Polsce w najbliższych latach ok. 25 mld zł. Ministerstwo finansów chciałoby przeznaczyć te pieniądze na łatanie dziury budżetowej, ministerstwo gospodarki oraz organizacje ekologiczne przekonują, że powinniśmy zainwestować je w poprawę efektywności energetycznej, realizowanej m.in. poprzez ogólnokrajowy program termomodernizacji oraz inwestowanie w rozwój odnawialnych źródeł energii i programy innowacyjne. To druga odsłona dyskusji, jaka toczy się między oboma ministerstwami: nie tak dawno minister Rostowski osłabił zapisy przygotowanej przez MG ustawy o efektywności energetycznej, swoją decyzję motywując nieoficjalnie lękiem przed mniejszymi wpływami do budżetu, chociażby z tytułu podatków za energię.

Lada chwila do parlamentu trafi też przygotowany przez MG projekt ustawy o odnawialnych źródłach energii: jej autorzy liczą, że ułatwi ona m.in. inwestowanie w fotowoltanikę i turbiny wiatrowe oraz doprowadzi do przełomu, jaki miał miejsce w Wielkiej Brytanii: w ciągu dwóch lat po wprowadzeniu ułatwień dla producentów energii przybyło 200 tys. instalacji dających 600 MW mocy łącznie. Spadła też emisja CO2.

Te trzy wątki – inwestycji w wielkie elektrownie, zysków z handlu emisjami oraz inwestowania w OZE – ściśle się ze sobą wiążą. Może się okazać, że tzw. inwestycji wielkoskalowych opartych na węglu będzie znacznie mniej, niż zaplanował to rząd. Czy jest czego żałować? Niekoniecznie: jeśli rozsądnie pokierujemy zyskami z handlu uprawnieniami i inwestycjami w OZE, straty koncernów elektroenergetyczne mogą zostać w dużej części zrównoważone przez zyski płynące z docieplania tysięcy dziurawych jak sito budynków czy zakładania na dachach mikroinstalacji.

Decyzja KE pokazuje zresztą, że innego wyjścia nie ma.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2012