Zanim zgaśnie światło

Rząd jest zdeterminowany, by zbudować w Polsce elektrownię atomową. Problem w tym, że nie uchroni nas ona przed nadchodzącymi szybko kłopotami.

15.05.2012

Czyta się kilka minut

 / rys. Marek Tomasik
/ rys. Marek Tomasik

Ta wiadomość nie powinna nam umknąć: w ubiegłym tygodniu Urząd Regulacji Energetyki potwierdził ostrzeżenia specjalistów z branży energetycznej i przyznał, że za trzy lata musimy się spodziewać przerw w dostawach prądu. Niedobór mocy, wyłączanie i remonty bloków energetycznych sprawią, że wrócimy do lat 80., kiedy to na wyposażeniu każdego mieszkania musiał się znajdować komplet świeczek. Jeśli tak się stanie, będzie to wielka porażka całego społeczeństwa – o konieczności radykalnych zmian w energetyce mówi się w Polsce co najmniej od dziesięciu lat. I na mówieniu się kończy.

Czasu jest coraz mniej: część polskiej energetyki znajduje się w stanie agonalnym. Ok. 40 proc. bloków energetycznych działa dłużej niż 30 lat, co oznacza nie tylko groźbę awarii, ale też niską sprawność wytwarzania energii, nawet o ponad 15 punktów procentowych niższą niż w nowoczesnych instalacjach. W Polsce funkcjonuje ok. 36 tys. MW mocy, a największe dotychczasowe zapotrzebowanie wynosiło ok. 26 tys. MW. Teoretycznie oznacza to bezpieczną nadwyżkę, ale istnieje ona wyłącznie na papierze. Jeśli bowiem odliczyć bloki wyłączone z różnych przyczyn (np. remonty, brak paliwa), nadwyżka wynosi 2-3 tys. MW. To oznacza stąpanie po krawędzi blackoutu.

Modernizacja wiąże się z gigantycznymi nakładami. O ich skali mówią prognozy Polskiej Grupy Energetycznej, która oszacowała, że tylko budowa dwóch nowych bloków energetycznych w elektrowni Opole (900 MW mocy każdy) oznacza wydatek ponad 9 mld zł. Jedyną oddaną w ostatnim czasie dużą inwestycją jest nowy blok w elektrowni Bełchatów, o mocy ponad 850 MW. To zdecydowanie za mało: żeby uniknąć dziury energetycznej, co roku powinniśmy oddawać do użytku inwestycje o łącznej mocy 1000 MW. Poza Bełchatowem w najbliższych latach nic podobnego nie powstanie.

Panaceum mają być elektrownie atomowe, jeden ze sztandarowych projektów rządu Donalda Tuska. Program rządowy przewiduje 6 tys. MW zainstalowanej mocy, co oznacza budowę czterech do sześciu bloków jądrowych. Umożliwia to produkcję 50 TWh energii elektrycznej w ciągu roku. Przy dzisiejszym zapotrzebowaniu na poziomie ok. 120 TWh/ /rok umożliwia to znaczące pokrycie krajowego zapotrzebowania na energię i daje możliwość uniknięcia emisji 47 mln ton CO2 rocznie. Nie znamy jeszcze lokalizacji (w grę wchodzą trzy nadmorskie gminy: Żarnowiec, Choczewo i Gąski) ani miejsca, gdzie składowane będą odpady. Inwestorem jest Polska Grupa Energetyczna.

Czy ten plan ma się szansę powieść?

TENDENCJE

Na pozór nie jest to najlepszy czas na budowanie elektrowni atomowych. Po ubiegłorocznej awarii w Fukushimie światowa opinia publiczna zareagowała identycznie jak po katastrofie w Czarnobylu. Awaria w Japonii i związane z nią naciski społeczne spowodowały radykalną reakcję władz niemieckich, które zadecydowały o zamknięciu wszystkich swoich 17 elektrowni atomowych. Z programu atomowego wycofały się Włochy. Belgia potwierdziła chęć zamknięcia dwóch elektrowni. Holandia porzuciła plan budowy nowej siłowni. Cynicznie można powiedzieć, że dramat w Fukushimie zdarzył się w momencie odpowiednim dla Bułgarii: awaria posłużyła za ostateczny argument dla porzucenia ciągnącego się od 1987 r. projektu budowy siłowni w Selene. Bułgarski rząd uznał projekt za nieopłacalny.

Jest jednak i odwrotna tendencja, której Fukushima nie powstrzymała. Według wyliczeń Mycle’a Schneidera, przebywającego w Polsce na zaproszenie Instytutu na Rzecz Ekorozwoju francuskiego eksperta w dziedzinie energetyki jądrowej, na całym świecie trwa obecnie budowa 59 reaktorów. Przodują Chiny, z trudną do wyobrażenia z polskiej perspektywy liczbą 26 takich inwestycji, na drugim miejscu jest Rosja (10). Jesteśmy otoczeni elektrowniami atomowymi, a w najbliższym czasie ten stan na pewno się nie zmieni. Owszem, Niemcy rezygnują z programu atomowego, ale za to energetykę jądrową rozwijają Czesi (dodatkowe dwa reaktory w Temelinie), Białorusini, Litwini i Rosjanie w obwodzie kaliningradzkim. Polska, ze swoim przywiązaniem do programu atomowego, nie jest wyjątkiem.

Pytanie powinno więc brzmieć inaczej: czy stać nas na budowę elektrowni atomowej i kto ma rację w prowadzonym przez wąskie grono specjalistów sporze o koszta? Rząd przyjął wariant optymistyczny, uznając, że prowadzona przez PGE inwestycja może się zbilansować. Trudno jednak zdyskredytować opinie tych, którzy ostrzegają, że inwestowanie w atom oznaczać będzie poważne kłopoty dla odbiorców – być może amortyzacja poniesionych nakładów będzie wymagać znaczącego podniesienia rachunków za prąd.

Nie wiadomo również, kto ma rację w fundamentalnym sporze o dynamikę zapotrzebowania. Działania ministerstwa gospodarki opierają się na prognozie, według której popyt na energię będzie stale rósł. W 2030 r. ma wynieść blisko 170 TWh przy dzisiejszym 130 TWh.

W środowisku ekologów pojawiają się jednak głosy, że ten dogmat nie jest niepodważalny (twierdzi tak np. Wojciech Kłosowski, ekspert Zielonych 2004). Oczywiście tu ostrożność wydaje się uzasadniona: dla konsumentów bezpieczniejsze jest założenie, że będziemy zużywać więcej. Lepiej mieć kłopoty z nadwyżkami niż z niedoborem.

RATUNEK

Z przekąsem można powiedzieć, że gdyby rząd równie intensywnie jak nad elektrownią atomową, pracował nad rozwojem odnawialnych źródeł energii, rychło stalibyśmy się krajem pełnym wiatraków i kotłowni na biomasę. 30 proc. powierzchni Polski to tereny o dobrych warunkach dla rozwoju energetyki wiatrowej, a 5 proc. ma cechy określane jako „wybitnie korzystne”. Nawet jeśli przyjąć, że połowa terenów o najlepszych warunkach dla rozwoju energetyki wiatrowej może być wyłączona z ewentualnych inwestycji ze względu na prawa własności, użytkowanie terenu czy ochronę krajobrazu i przyrody, otrzymujemy dobry punkt wyjścia dla budowania ekologicznej alternatywy dla węgla.

Tak jednak nie jest. Widać wyraźnie, że rząd nie wierzy w zieloną energię, uznając ją za zbyt drogą i, powiedzmy wprost, wprowadzając często opinię publiczną w błąd. Z jakichś przyczyn dotacje dla zielonej energetyki uznawane są za pogwałcenie zasad wolnego rynku, choć wspieranie przez państwo energetyki węglowej jest dozwolone. Urzędnicy są bardziej przywiązani do idei wielkich inwestycji niż budowania nowoczesnej alternatywny, o którą od lat wołają czołowi polscy eksperci od energetyki, jak prof. Krzysztof Żmijewski czy prof. Jan Popczyk. Obaj wskazują, że skuteczniejszą i, co równie ważne, szybszą drogą wyjścia z energetycznego impasu jest poszukiwanie oszczędności w naszej wyjątkowo energochłonnej gospodarce oraz zachęty dla tworzenia niewielkich źródeł energii odnawialnej. Wspólnie z producentami tej ostatniej wskazują na absurdalność sytuacji, w której właściciel małego wiatraka jest traktowany przez państwo identycznie jak właściciel wielkiej fermy wiatrowej. Prof. Żmijewski wyliczył nawet, że właściciel pikowiatraka (moc poniżej 50 kW), chcąc wypełnić wszystkie zobowiązania podatkowe wobec państwa, musiałby posiadać urządzenie, które pracuje sto godzin na dobę.

Przykładów podobnych absurdów jest więcej. W ubiegłym roku wybuchł spór między ministerstwem finansów a ministerstwem gospodarki przygotowującym ustawę o efektywności energetycznej. Na skutek sprzeciwu prof. Jacka Rostowskiego z ustawy zniknęły zapisy zobowiązujące sektor finansów publicznych do uzyskiwania 1 proc. oszczędności energii rocznie. Powód? Minister obawiał się, że koszty oszczędzania energii przewyższą zyski, jakie z niej płyną.

Z ministerstwa finansów popłynął też wyraźny sygnał, że państwu oszczędzanie tak naprawdę się nie opłaca, oznacza ono bowiem mniejsze wpływy do budżetu z tytułu podatków od produkcji i sprzedaży energii. Nawet wicepremier Waldemar Pawlak skarżył się, że urzędnicy z MF niechętnie patrzą na promowanie energooszczędnego budownictwa, widząc w nim zagrożenie dla budżetu.

Jeśli więc rzeczywiście jest tak, że w stosunkowo krótkim czasie można zaoszczędzić w sektorze elektroenergetycznym od 3,5 do 7 tys. MW, zasadne wydaje się pytanie, jakie powinny być priorytety energetyczne państwa: czy wspieranie potężnej i kontrowersyjnej inwestycji, czy też mniej spektakularne, ale przynoszące szybsze zyski działania.

RAK

Taka dyskusja w Polsce się nie rozpoczęła. Dialog o atomie i czekającym nas prawdopodobnie blackoucie przypomina rozmowę ślepego z głuchym. Środowisko ekologów, które od lat dopomina się o większe inwestycje w odnawialne źródła energii, nie jest traktowane przez decydentów jak równorzędny partner.

O ile w przypadku sporu o odnawialne źródła energii i energetyczne alternatywy można mieć o to do władzy pretensje, to w dyskusji o konieczności bądź zbędności budowy elektrowni atomowej w Polsce ekolodzy zbierają żniwo, które sami zasiali. Nie ma mowy o merytorycznej dyskusji tam, gdzie pojawiają się argumenty podobne do podsuwanych np. przez pracowników niemieckiej elektrowni Schonau, w przygotowanej na potrzeby protestujących i specjalnie przetłumaczonej na język polski broszurze „100 dobrych argumentów przeciwko energii atomowej”. Zamiast straszyć rakiem, plutonem, trzęsieniem ziemi i biblijną katastrofą, ekolodzy powinni bazować na języku twardych danych finansowych, które do urzędników siłą rzeczy przemawiają najbardziej. Tylko taki język pozwoli też na ustalenie faktów, z którymi polska opinia publiczna ma dziś kłopoty.

Informacje, płynące ze strony zwolenników i przeciwników budowy elektrowni atomowych w Polsce, często są wzajemnie sprzeczne. Jedni mówią o renesansie atomu, inni o jego schyłku. Jedni ostrzegają, że już wkrótce zabraknie złóż uranu, inni udowadniają, że wystarczy go na setki lat. Atom nie jest z pewnością technologią tak niewinną, jak przedstawia to strona rządowa, nie jest też z pewnością największym przekleństwem ludzkości. Kiedy więc eksperci popierający budowę elektrowni jądrowej wychwalają jej zalety, dziwnym trafem zapominają o skutkach ubocznych. Takich choćby jak brak opłacalnych finansowo metod utylizacji odpadów promieniotwórczych. Kiedy do głosu dochodzą przeciwnicy, słychać, że atom jest nieetyczny – choć, jeśli paliwo może być nieetyczne, to w takim samym stopniu jak inne surowce, bo nie ma surowca, z którym nie wiązałoby się zanieczyszczenie środowiska.

Na tle Polski, w której tradycyjnie dominuje język „albo–albo”, ciekawie wyglądają wspomniane już Chiny, które w zależności od poglądów osoby relacjonującej i jej umiejętności dobierania faktów, mogą być potęgą nuklearną albo ekologiczną. Państwo Środka inwestuje potężne nakłady zarówno w energetykę jądrową, jak i źródła odnawialne. Tylko w ubiegłym roku Chińczycy dodali do swojego bilansu energetycznego 18 tys. MW mocy pochodzącej z elektrowni wiatrowych i 3 tys. MW z paneli słonecznych. Łączna moc chińskich elektrowni wiatrowych równa się w tej chwili mocy wszystkich elektrowni jądrowych we Francji.

Czy to będzie polska droga? Na razie odnawialne źródła energii zaspokajają 8 proc. naszego popytu na energię, a elektrownia atomowa istnieje na papierze, i do czasu kryzysu energetycznego na pewno działać nie zacznie. Optymistyczny termin przecięcia biało-czerwonej wstęgi to 2025 rok. Być może uratuje nas energia dokupywana z zewnątrz, być może rynek energii odnawialnej doczeka się w końcu solidnego wsparcia – przygotowywany przez rząd projekt ustawy o OZE daje w końcu taką nadzieję.

Na razie jednak powinniśmy rozglądać się za świeczkami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2012