Weganie nie poszczą

Dlaczego nie wystarczy powstrzymać się od jedzenia mięsa, żeby stwierdzić, że się pości?

19.03.2018

Czyta się kilka minut

 / ISTOCK GETTY IMAGES
/ ISTOCK GETTY IMAGES

Gdyby jedno znaczyło drugie, to mistrzem postu byłby każdy weganin. Przecież powstrzymuje się, bardzo świadomie i kosztem nie lada starań, od przyjmowania pokarmów pochodzenia zwierzęcego – i to nie tylko w piątek, ale przez cały okrągły rok. Rozdział 39 reguły św. Benedykta, tego wzorca samokontroli i powściągliwości, stanowi: „mięsa zwierząt czworonożnych nie powinien nikt w ogóle jadać oprócz chorych, którzy są szczególnie osłabieni”. A weganie, nawet złożeni niemocą, nie wezmą do ust rosołu. I nie mówimy o nich, że stosują radykalną, uwspółcześnioną formę postu. W czym zatem tkwi różnica?

Przyszło mi o tym dyskutować w gościnnych progach festiwalu Nowe Epifanie, który co rok w okresie wielkopostnym pochyla się nad rozmaitymi aspektami tego szczególnego momentu, próbując przełożyć tradycyjne formy jego przeżywania na język współczesnych kodów kulturowych i trendów wielkomiejskiego obyczaju. Organizatorzy wpadli na znakomity pomysł, by mnie, zadeklarowanego mięsożercę, zderzyć z Martą Dymek, autorką bloga Jadłonomia i książek pod tym samym tytułem – najbardziej rozpoznawalną w Polsce twarzą drogi wegańskiej. Piszę „drogi”, a nie diety, bo w jej interpretacji, którą cenię za przenikliwe sięganie dalej niż tylko lista zakupów na obiad, weganizm jest pewną drogą ku oswobodzeniu z zależności od zwierząt, nie zaś radykalnym projektem, będącym jak gilotyna, odcinająca wszelkie wyjątki i rozsądne ustępstwa wobec rzeczywistości. O czym zresztą mogliśmy się przekonać kilka miesięcy temu, dzięki jej wywiadowi dla „TP”.

Cenię autorkę Jadłonomii nie tylko za rzetelnie rozpisane, niebanalne przepisy, przeważnie wolne od tego ponurego poczucia zastępczości, które odstręcza mnie od rozmaitych -izmów. Z jednej strony bowiem głoszą własną wyższość nad wszystkożernym pospólstwem, z drugiej zaś nieufne we własną siłę sprawczą dokonują wygibasów, by pokazać, że też potrafią zrobić burgera, kotleta, szaszłyk i bezę. To trochę tak, jak z różnicą między tłumaczeniem cudzego wiersza a pisaniem własnych. Dosypanie przypraw do mdłej papki z soczewicy, aby emanowała niby-mięsnym umami, to objaw niewiary, że w warzywach i roślinach może być pełnia. Wbrew kpinom prześmiewców, takich jak czołowy włoski komik telewizyjny, który w przerwach między chlastaniem polityków udaje szefa wegańskiej restauracji, której pseudofrancuską nazwę można by przełożyć jako „Le smak de carton”.

Otóż dobrze wymyślony weganizm nie skazuje nas na zjadanie tektury, chociaż jego bogactwo wymaga wielkiej przemyślności i składników, o których na pewno nie powiemy, że są lokalne. Przeciwnie: wszechobecne w nowym weganizmie awokado ma ślad węglowy nie mniejszy niż połeć wieprzowiny. A to jednak problem dla zwolenników świadomego roślinożerstwa, bo ich wybór często bywa podszyty poczuciem świętej ekologicznej racji.

I właśnie do sfery racji odwoływały się nasze rozważania o weganizmie, który nie jest w żaden sposób postny. To bowiem pewien samolubny wybór, który ma na uwadze własne dobre samopoczucie, niekoniecznie zdrowotne. Częściej skupiamy się na tym, by swoim działaniem poczuć się lepiej emocjonalnie – zrzucić z siebie skrupuły związane z cierpieniem zwierząt i szkodami dla planety – przy czym zarówno biedne jagniątka pod nożem, jak i umęczona ściekiem z fermy ziemia jest tylko odległym pretekstem dla zachwytu, że tu i teraz możemy być lepsi. Moja rozmówczyni zatrzymała się w swej refleksji tuż przed słowem „narcyzm”, ja bez ceregieli je tu dopiszę. Post tymczasem odsyła do rzeczywistości nadprzyrodzonej, porządku poza sferą fizjologii i emocji czy nawet dobrostanu matki Ziemi. Uznajemy jego wyższość poprzez zadanie sobie przykrości. W weganizmie chodzi o to, by zjeść dobrze i poczuć się dobrym, w poście, by zjeść źle i poczuć się marnym. ©℗

Korzystając z trwania Wielkiego Postu opowiem o szybkim daniu, które z racji nazwy raczej pasuje na jego początek niż końcówkę, zwie się bowiem pasta alla cenere, czyli makaron z popiołem. Bierzemy ok. 150 g sera gorgonzola, odcinamy skórę, kroimy na małe kawałki, wrzucamy do rondla z grubym dnem i topimy na małym ogniu z ok. 100 g śmietany trzydziestki. Równocześnie siekamy na drobniutkie kawałki czarne oliwki (cały słoik) – najłatwiej robi się to z takimi bez pestki, ale w ramach dobrej pokuty możemy częściowo użyć takich z pestką, np. tzw. greckich, będzie sporo przy tym dłubania. Gotujemy krótki makaron (np. penne), na 2 minuty przed upływem czasu wskazanego na opakowaniu przekładamy do rondla ze stopionym serem, mieszamy na małym ogniu, podlewając w razie czego paroma łyżkami wody z gotowania, aż kluski zmiękną. Na koniec wrzucamy oliwki – całość powinna być koloru popielatego z drobinkami oliwek udającymi sadzę. Dla poprawy efektu można jeszcze posypać pieprzem, zwłaszcza jeśli gorgonzolę mieliśmy w wersji słodkiej.


CZYTAJ TAKŻE:

Marta Dymek, „Jadłonomia”: Zapomnieliśmy o tym, skąd się wywodzimy. Soczewica i kasza jaglana były przez wieki naszym podstawowym pokarmem. Jarmuż, topinambur czy salsefia były oczywistością. Dziś wielu Polaków nie wie nawet, jak wyglądają.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2018