Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W' Polsce koalicja rządząca zdominowała telewizję publiczną - zarzut taki zawiera raport o wolności mediów w krajach Unii Europejskiej przygotowany przez Komisję Kultury, Edukacji i Nauki Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Jako dowód służy statystyka programów TVP (za okres lipiec - wrzesień 2002 r.). Okazuje się, że przedstawiciele rządu i koalicji rządzącej SLD-UP-PSL pokazywani byli w tym czasie przez 15 godzin i 4 minuty (z czego 9 godzin i 6 minut w tzw. prime time, czyli w porze, w której przez odbiornikami zasiada najwięcej ludzi). Politycy opozycji tymczasem gościli wtedy na antenie jedynie przez 2 godziny i 53 minuty (z czego 2 godziny i 1 minutę w paśmie o największej oglądalności). Autorzy raportu posiłkują się także opinią prezesów Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, którzy również wskazują na faworyzowanie rządu kosztem opozycji w publicznej - nominalnie - telewizji.
TVP broni się twierdząc, że częstsza obecność reprezentantów koalicji na antenie wynika z dużej aktywności rządu. Jest więc niejako naturalna: media muszą przecież informować o poczynaniach gabinetu.
Można by do tego dodać, że nierównowaga w pokazywaniu koalicji i opozycji wynika z tego, iż ta ostatnia nie wykazuje się ani zbytnią aktywnością w rzeczowym kontrowaniu rządu, ani pomysłowością w podejmowaniu tematów atrakcyjnych dla publiczności (a więc i dziennikarzy).
Tyle że problem leży w czym innym: od porównywania czasu na antenie ważniejsze jest podejście dziennikarzy do informowania o poczynaniach rządu. Istotą mediów jest krytycyzm, a więc i dystans wobec polityków - zwłaszcza, siłą rzeczy, sprawujących aktualnie władzę. Zadaniem dziennikarza jest, mówiąc potocznie, szukanie dziury w całym. W tym sensie media powinny być zawsze w opozycji - niezależnie od tego, kto akurat rządzi.
By wypełnić to zadanie, dziennikarze (nie tylko zresztą telewizji publicznej) musieliby jednak też zmienić swe przyzwyczajenia. Dziś racje stron w najbardziej kontrowersyjnych społecznie sprawach przedstawiają zwykle delegowani przez poszczególne partie działacze. To nawet nie dziwi. Dziwi za to, że ciągle zbyt rzadko o ocenę tez przedstawianych przez polityków prosi się w mediach niezależnych komentatorów. Tymczasem w tak poważanych stacjach publicznych, jak brytyjska BBC czy amerykańska PBS, to właśnie eksperci i analitycy są najbardziej pożądanymi gośćmi. Rozmowy z politykami służą zaś najwyżej do zdobycia materiału do komentarza bądź ujawnienia ich prawdziwej twarzy.
Oczywiście: w Polsce z ekspertami bywa krucho, wielu jest zresztą partyjnie zaangażowanych. Łatwiej też zaprosić do studia polityka, bo ten nie odmówi przecież, skoro może sobie zrobić darmową kampanię. Tyle że widz nic z tego nie ma.