W pułapce lepszości

Kilka milionów polskich „patrycjuszy” przeżywa powyborczą frustrację. Może warto dowiedzieć się o sobie czegoś nowego, zamiast utwierdzać się w dotychczasowym obrazie świata.

17.08.2020

Czyta się kilka minut

Przekonanie o cywilizacyjnej wyższości miasta miało niegdyś uzasadnienie w roli wsi jako dostawcy żywności.  Pola uprawne w gminie Konstancin-Jeziorna. / ARKADIUSZ ZIOLEK / EAST NEWS
Przekonanie o cywilizacyjnej wyższości miasta miało niegdyś uzasadnienie w roli wsi jako dostawcy żywności. Pola uprawne w gminie Konstancin-Jeziorna. / ARKADIUSZ ZIOLEK / EAST NEWS

Dialog dwóch kobiet w sile wieku, zasłyszany na przystanku w podkrakowskiej wsi:

– Znowu nie ma rozkładu, znowu nie ma rozkładu!

– Kiedyś tego nie było, ale odkąd zaczęła się tu osiedlać ta hołota z miasta…

Taką anegdotę mogę przytoczyć bezkarnie, lecz gdyby ją odwrócić i skierować przeciw mieszkańcom wsi, powszechnie uznano by to za niegodne. Obelgi kierowane z góry na dół bolą bardziej, niż z dołu do góry. Dlaczego jednak w ogóle ktoś myśli o tym podziale w kategoriach lepszy–gorszy?

Bo o tym, że myśli, przekonywać chyba nie trzeba. Raczej zaskakiwać niektórych może twierdzenie, że nie jest to oczywiste. Od ponad dekady w kontaktach z dziennikarzami toczę zmagania związane z jednym słowem – „prowincja”. Wkładają je w moje usta, autoryzując wywiady i parafrazując moje wypowiedzi – choć sam nigdy bym go nie użył. Zwykle bardzo się dziwią, dlaczego widzę w tym problem.

Żeby rzecz wyjaśnić – z moich obserwacji wynika, że słowo to pada w dwóch sytuacjach. Zasadniczo jest używane przez tych, którzy uważają się za mieszkańców metropolii, celem podkreślenia różnicy pomiędzy światem im bliskim a tym, który oni uważają za oczywiście inny i pośledni. Mają przy tym głębokie przekonanie, że jedynie obiektywnie opisują rzeczywistość, która przecież taka właśnie jest. Czasami robią to ze szczerą intencją dowartościowania. Lecz ich nieadekwatność najlepiej widać u tych, których takie określenie w domyśle dotyczy.

Adresaci tego słowa używają go – jeśli w ogóle – tylko w jednej sytuacji: gdy rozmawiają z kimś, kto sam siebie za „prowincję” nie uważa, za to ich z pewnością. Robią to defensywnie, wyprzedzająco, żeby już samemu powiedzieć od razu to, co i tak ma paść. Przypadki takiej dobrowolnej kapitulacji nie zmieniają faktu, że sami z siebie tak się nie widzą, za najważniejszą zaś różnicę pomiędzy sobą a stroną wielkomiejską uważają poczucie wyższości tej drugiej.

Przyjdą z miasta i zabiorą

Przekonanie o cywilizacyjnej wyższości miasta nad wsią miało niegdyś solidne uzasadnienie. Wieś dostarczała nadwyżki żywności, dzięki której mogły rozwijać się bardziej wyspecjalizowane usługi – od rzemiosła, przez medycynę, po edukację i naukę. Do tego potrzebna była społeczna masa krytyczna – skoncentrowana właśnie w miastach. Usługi wymagały bardziej wykwalifikowanych pracowników, którzy – zarabiając więcej – byli też sami częstszymi konsumentami wyższych usług. Często ich praca wykonywana była na rzecz państwa czy dworu, a więc opłacana z podatków zbieranych na wsi. To zaś skrzywiało wymianę miast z obszarami wiejskimi i dostarczało tym pierwszym kolejnego przywileju. Stąd głęboko zakorzenionym elementem chłopskiej tożsamości było przekonanie o krzywdzie i zagrożeniu ze strony onych: przychodzili skądinąd i odbierali owoce ciężkiej pracy, by dać je tym, z których pożytek jest wątpliwy.

Czynniki miastotwórcze się potęgują – im większe miasto, tym szybciej dalej się rozwija. Nie znaczy to wcale, że wszyscy kiedyś zamieszkają w jednym ­megamieście. Nie brakuje wszak ­czynników działających w przeciwną stronę, zrównujących atrakcyjność, lecz przede wszystkim cywilizacyjny status miasta i wsi. Kluczową rolę odegrały tu instytucje państwa narodowego, wprowadzając jednolite standardy usług publicznych. Upowszechnienie osiągnięć cywilizacyjnych – od edukacji po infrastrukturę techniczną – zaczęło coraz intensywniej podnosić standard wiejskiego życia.

Dziś, w dobie indywidualnej motoryzacji, internetu i dekoncentracji produkcji, nie ma już żadnych poważnych powodów, by widzieć w mieście jedyny motor rozwoju. Powszechna na świecie sub­urbanizacja, gdy poza centra miast przenoszą się nie tylko mieszkańcy, lecz także wytwórczość, handel i usługi, jest tego wyraźną oznaką.

Przeprowadzka do miasta nie uczyni cię bogatszym

Jednak na sytuację poszczególnych społeczności ciągle wpływają przeszłe struktury. Miejsc pracy dla wykształconych jest więcej w centrach administracyjnych i akademickich, które kiedyś zostały rozmieszczone w większych miastach (choć nie wszędzie na świecie jest to regułą). Korzyści skali dotyczą logistyki i rynku pracy. Nie znaczy to wcale, że osoba o takim samym wykształceniu będzie bogatsza, jeśli przeprowadzi się do większej miejscowości. Istotna część zróżnicowania zamożności na osi wieś–miasto jest złudzeniem i wynika z innego „zagęszczenia” osób wykształconych.

To trochę tak, jakby uwierzyć, że osoby studiujące fizykę są średnio wyższe od osób studiujących biologię. Owszem, pomiar wzrostu i wyliczenie jego średniej to właśnie pokaże, lecz zależność jest pozorna, bo wynika tylko z faktu, że na fizykę idzie więcej mężczyzn, a na biologię więcej kobiet. Średni wzrost mężczyzn i kobiet na obu kierunkach na pewno się nie różni. Mylące uśrednianie zamożności potęgowane jest jeszcze przez ekonomiczne statystyki, które przypisują całość podatków tej miejscowości, w której jest centrala firmy – choć przecież, szczególnie w sieciach handlowych, zysk wypracowywany jest gdzie indziej.

W bliższym oglądzie wykształcenie ma znacznie większe znaczenie dla dobrostanu niż miejsce zamieszkania. Wiejska nauczycielka czy kierownik gminnej oczyszczalni są bogatsi od warszawskiej kasjerki i wulkanizatora. Nie dostrzegamy tego, bo proporcje pomiędzy liczebnością „patrycjatu” i „ludu” zmieniają się wraz z urbanizacją. Powstaje więc kolejne poznawcze zniekształcenie – utożsamienie miasta z „patrycjatem”, wsi zaś z „ludem”.

Już tylko dla porządku trzeba przypomnieć, że ani rozróżnienie wieś–miasto, ani lud–patrycjat nie są ostre. To raczej przechył, stopniowe przesuwanie równowagi. Każdy 50-latek dostrzeże różnicę pomiędzy swoim aktualnym zdjęciem a tym sprzed ćwierć wieku, choć przecież nie sposób wskazać granicę, po przekroczeniu której ona zaistniała.

Suma rozdrażnień

Kolejny element układanki jest jeszcze mniej oczywisty. W większych miejscowościach „lud” jest znacznie mocniej zmarginalizowany. W mniejszych kontakt z władzą czy udział w wydarzeniach kulturalnych jest udziałem „ludu” znacznie częściej niż w metropoliach. Czy to radni, czy inne osoby obecne na tym ­samym wernisażu, bliżsi są szerokim rzeszom lokalnych mieszkańców. Z drugiej strony wykształceni „miastowi” nie muszą też koniecznie intensywniej uczestniczyć w życiu kulturalnym. Dialog młodego małżeństwa – ona, krakuska, pyta męża pochodzącego z małej miejscowości:

– Czym w zasadzie różni się tam życie?

– Widzisz, tam nie ma wszystkich tych instytucji, z których tu nie korzystamy…

Mimo to miejski „patrycjat” żywi przekonanie, że mieszkańców metropolii w naturalny sposób charakteryzuje wyższa kultura i światowy szyk. Niby nic stąd nie wynika: ani miejski „lud” się nie ukulturalnia, ani wiejski „patrycjat” nie „chamieje”. Powtarzanie tego w kółko przez wielkomiejskie w końcu media powoduje jednak narastające rozdrażnienie całych społeczności. Im bardziej zbliżają się dochody, style życia, ubiór i aspiracje, tym bardziej razi skrzywione uogólnienie.

Staje się ono pożywką tak wielu zjawisk, że zasługiwałyby na szersze przebadanie i osobne opisanie. Kilka wyrazistych konsekwencji widać gołym okiem. Uprzywilejowanie i arogancja mają nieodmiennie wspólną cechę – ci, których one charakteryzują, dostrzegają je rzadziej niż ich otoczenie. Być może w ogóle szkoda czasu na ich wytykanie, jeśli ów uprzywilejowany arogant jest zadowolony z siebie i odnosi sukcesy. Jeśli jednak partie i kandydaci utożsamiający się z „patrycjatem” przegrywają któreś już wybory z rzędu, jeśli kilka milionów polskich „patrycjuszy” przeżywa powyborczą frustrację, to może powinni dowiedzieć się o sobie czegoś nowego, zamiast utwierdzać się w swoim dotychczasowym obrazie świata.

Odruch podkreślania swojej wyższości kulturowej i bycia „do przodu” względem tych „na dole” najwyraźniej prowadzi do pułapki. Stanowi obciążenie dla polityków, odbieranych przez „lud” jako rzecznicy interesów wielkomiejskiego „patrycjatu”, utrudnia im zdobycie większości. Nie jest to zapewne dla nich największy balast, ale dlatego łatwo byłoby się go pozbyć. Gorzej, jeśli dla przedstawicieli „patrycjatu” odruch taki okazuje się pierwszym identyfikatorem podziału ­ swój–obcy. A „lud” potrafi bezbłędnie rozpoznać poczucie wyższości. Być może jest przewrażliwiony, lecz chyba nie ci, co go prowokują, powinni mu to uświadamiać.

Dlatego warto się trzy razy zastanowić, zabierając się do analiz polskiego społeczeństwa, polityki i wyborów. Nieodparta potrzeba uogólnienia i uproszczenia złożonej rzeczywistości może ją komplikować jeszcze bardziej. I utrudnić nie tylko zrozumienie sytuacji, lecz po prostu wspólne życie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2020