W pułapce Corbusiera

Le Corbusier rysował swoich hipotetycznych lokatorów jako kubistycznych siłaczy trenujących w otoczeniu zieleni. Ale gdzie tam... Będą pić alkohol, zażywać dopalacze, malować po ścianach lub tylko przemykać się opłotkami z duszą na ramieniu

26.11.2012

Czyta się kilka minut

Domy współczesne – jedna z fantazji architekta / Fot. Fondation Le Corbusier
Domy współczesne – jedna z fantazji architekta / Fot. Fondation Le Corbusier

Jeden z najłagodniejszych ludzi, jakich znałem, był zapalonym warsawianistą. Należał do sekty, której członkowie przerzucali się numerami spalonych domów i nazwami przemianowanych ulic. Z zapałem recytował, że – powiedzmy – na Elektoralnej pod siedemnastką mieściła się kawiarnia, a pod dziewiątką sprzedawano trykotaże. I naprawdę nigdy nie słyszałem, żeby mówił o kimś źle. Z jednym wyjątkiem: żywiołowo nienawidził architektów.

Żył w przekonaniu, że gdyby nie to wstrętne plemię, Warszawa zostałaby odbudowana w przedwojennym kształcie (bezwstydnie ten kształt idealizował) ze wszystkimi kamienicami i sklepami jego dzieciństwa. Może nawet z prezydentem Mościckim i Marszałkiem w Belwederze... Na dodatek przypisywał architektom najniższe motywacje – z pełnym przekonaniem twierdził, że wykładają swoje wille marmurem z rozebranych zabytków.

Sądzę, że podzielałby opinię wyrażoną przez Josifa Brodskiego (i to w kilku miejscach, wierszem i prozą):

Le Corbusiera to łączy z Luftwaffe,
że i on działał z werwą, bez ogródek
na rzecz przemiany oblicza Europy.
Co rozwścieczone pominą cyklopy,
tego dokończy rzeczowy ołówek.

(tłum. STANISŁAW BARAŃCZAK)

OPAT MODERNISTÓW

Dla archifobów nie ma postaci bardziej złowieszczej niż Le Corbusier. Charyzmatyczny opat modernistów (jego pracownia mieściła się w dawnym klasztorze). Gwiazdor, dogmatyk, akwizytor rewolucji wędrujący w poszukiwaniu sojuszników i miejsc, gdzie mógłby realizować swoje pomysły. Wizjoner równie ochoczo oferujący swoje usługi Lidze Narodów, premierowi Nehru, Stalinowi czy rządowi Vichy. Średni malarz. Świetny designer. Płodny pisarz (liczba jego książek jest porównywalna z liczbą zrealizowanych projektów). Praktyk stawiający wille dla snobistycznych bogaczy i pierwsze bloki mieszkalne.

I jeszcze jego wygląd („wizerunek” byłby lepszym słowem)! Łysa czaszka, mucha pod szyją i okulary w grubych oprawkach, z których uczynił swój znak rozpoznawczy (Lennon czy Bono to tylko bladzi naśladowcy).

Można mu wypominać błędy modernistycznej urbanistyki, wystawić rachunek za wszystkie blokowiska świata – od Bródna do Władywostoku – a młodzi szpanerzy i tak kupią koszulki z tym ikonicznym portretem.

KAMIENNE TABLICE POWER POINTA

Dzięki warszawskiemu Centrum Architektury dostajemy, po niemal 90 latach od francuskiej premiery, przekład najważniejszej książki Le Corbusiera.

„W stronę architektury” to zbiór siedmiu artykułów z początku lat 20. Ich twórca dobiegał wtedy czterdziestki. Wcześniej studiował, podróżował, zbudował kilka domów jednorodzinnych, założył czasopismo „L’Esprit Nouveau”. Jego rewolucyjne plany (jak wyburzenie większości Paryża, likwidacja ulic i zastąpienie kamienic wieżowcami) właśnie się krystalizowały. Jednak wystarczy przeczytać kilka stron, by zrozumieć wpływ, jaki ten muskularny Szwajcar miał wywierać przez następne sto lat.

Ta książka to architektoniczna prezentacja na górze Synaj. Power Point wykuty w kamieniu. Najważniejsze tezy autor wybija w punktach. Konstruuje sugestywne motta – całe korowody zdań gotowych do cytowania (zresztą do dziś krążą w internecie). Chwilami jest precyzyjny, momentami – jak na proroka przystało – enigmatyczny. Wprowadza partie dialogowe, zwraca się bezpośrednio do odbiorcy. Nie ukrywa emocji, nie cofa się przed samochwalstwem („Proszę wybaczyć, że przywołuję tu sam siebie: mimo poszukiwań nie miałem jeszcze przyjemności spotkać współczesnych architektów, którzy zajmowaliby się podobną kwestią”).

„W stronę architektury” to kolaż słów i obrazów, rysunków, fotomontaży, symboli i planów. Zdjęcia są niezbędnym fragmentem tekstu. Fotografie puentują treść rozdziałów. Lakoniczne podpisy objaśniają sens rysunkowych schematów.

Chyba nie było wcześniej autora, który potrafiłby tak precyzyjnie używać środków wizualnych. Z czasem Corbu doprowadzi tę umiejętność do perfekcji. Opracuje Modulora – swoją skalę proporcji – która stanie się jednym z najbardziej charakterystycznych symboli XX wieku. Nada swojej myśli formę znaku. Stworzy logo nowoczesności.

Zupełnie nietrudno go sobie wyobrazić, jak hipnotyzuje publiczność na konferencji TED 2012.

MIĘDZY SCYLLĄ A BLOKOWISKIEM

Łatwo zapominamy, jakim koszmarem były miasta epoki wczesnoprzemysłowej. Chcemy, jak mój dawny nauczyciel, pamiętać Aleje i rozświetloną Marszałkowską, wypierając dzielnice biedy, brudu, przeludnienia i chorób. Bez tego kontekstu czytamy artykuły Corbusiera jak majaczenia artysty lub szalonego naukowca.

Fakt, że był radykałem. Zamierzył rozpruć patchwork, jakim jest miasto, a potem zszyć wszystkie kawałki na nowo, starannie oddzielając kolory. Podzielić przestrzeń. Wyznaczyć strefy i funkcje. Tu zbudować centrum administracyjne, tam fabrykę, a na przedmieściach – mieszkania, tysiące mieszkań wśród zieleni. I wszystko połączyć drogami, po których będą mknąć szczęśliwi robotnicy w swoich citroënach. Z dzisiejszej perspektywy wiara we francuski przemysł samochodowy była jednym ze słabych punktów tej koncepcji.

Być może osiedla-sypialnie są już oceniane mniej surowo niż kilka lat temu. Jednak rehabilitacja jest cząstkowa i przebiega powoli. Dominuje pogląd wyrażony przez Tony’ego Judta w „Powojniu”: „W materialnej historii europejskiego miasta lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte były przerażające. Szkody, które wyrządzono materialnej tkance życia miejskiego w tym okresie, są mroczną, wciąż nie w pełni znaną stroną »trzydziestu wspaniałych lat« rozwoju gospodarczego – podobnie jak przemysłowej urbanizacji w poprzednim stuleciu”.

W oczach Judta XX-wieczne lekarstwo okazało się równie groźne jak XIX-wieczna choroba.

„LUDZIE SĄ TAK GŁUPI...”

Polski nauczyciel, rosyjski poeta, angielski (amerykański?) historyk... Wszyscy mają żal do następców Le Corbusiera. Ale architekci też wyszli z modernistycznej przygody mocno poobijani. Pod koniec życia sam prorok zanotował gorzko: „Czasami rozpaczam. Ludzie są tak głupi, iż cieszę się, że umrę. W ciągu całego mojego życia ludzie usiłowali mnie zniszczyć” (cytuję za Charlesem Jencksem).

Prawdziwym przekleństwem nowoczesnej architektury okazali się ludzie. Nie chcą być heroiczni. Starczy ich spuścić z oczu, a zaraz wytapetują wnętrza najgorszym kiczem, ustawią rośliny doniczkowe, zabudują balkony i loggie. Wstawią murom zęby krat. Ocieplą je styropianem. Będą się domagać sklepów i parkingów. Zapragną banków i aptek. Rozpętają beznadziejne wojny z gołębiami w załomach elewacji. Potem wezmą się za wycinkę drzew (bo rzucają cień), zaparkują samochody na środku podwórza, podzielą wspólny teren na prywatne grządki, a każdy z tych spłachetków otoczą akuratną palisadą .

Le Corbusier rysował swoich hipotetycznych lokatorów jako kubistycznych siłaczy trenujących w otoczeniu zieleni („Wieżowce wznoszą się pośród ogrodów oraz kortów do tenisa i boisk piłki” – pisał). Ale gdzie tam... Będą pić alkohol, zażywać dopalacze, malować po ścianach lub tylko przemykać się opłotkami z duszą na ramieniu.

Z czasem, gdy brutalistyczna architektura obrośnie tysiącem przeróbek i dodatków, mieszkańcy nawet polubią swoje osiedle. Ale i wtedy większość będzie marzyć o wyprowadzce do własnego domu. Najchętniej – jeśli rzecz dzieje się w Polsce – zbudowanego na wzór dworku szlacheckiego (z narodowym gankiem, betonowymi kolumienkami, bitumiczną dachówką i kostką na podjeździe). To marzenie pchnie ich w łapy cynicznych deweloperów, bezlitosnych bankierów i polityków obiecujących „rodzinę na swoim”.

MIASTO OGRODZEŃ

Przeczytałem „W stronę architektury”, a zaraz potem obejrzałem „Za-mieszkanie” w krakowskim Muzeum Narodowym. Starannie przygotowana ekspozycja upamiętnia setną rocznicę „Wystawy architektury i wnętrz w otoczeniu ogrodowem”.

Miasto-ogród to była jedna z pierwszych modernistycznych utopii, salwa wycelowana w XIX-wieczne miasta, inspiracja Corbusiera i prapoczątek ruchów, które po latach przyniosły uchwalenie Karty Ateńskiej i zasad powojennej odbudowy Europy.

Najpierw, w części historycznej, oglądamy plansze, makiety i archiwalne fotografie. Dworek podmiejski, dom dla rękodzielnika, zagroda włościańska – wszystkie wyglądają jak dekoracje do niemego filmu.

Potem stawiamy jeszcze jeden krok i już jesteśmy we współczesności. Od początków modernizmu przeskakujemy do roku 2012, strzeżonych osiedli, płotów i kamer.

W połowie lat 80. architekt i eseista Jakub Wujek pisał o nadziei, że „przestanie na polskiej architekturze ciążyć mit wielkiego Szwajcara o znakomitym piórze i totalitarnych skłonnościach”. No i wykrakał... Ćwierć wieku później organizatorzy krakowskiej wystawy opisują stan swojego miasta w następujących słowach: „Lata 80. XX wieku przyniosły ostateczny koniec rozwoju urbanistycznego opartego na zasadach Karty Ateńskiej. (...) Szybki rozwój miasta zbiegł się w czasie z zapaścią polskiej planistyki i wygaśnięciem planu zagospodarowania przestrzennego (...) Kraków objęty jest podstawowym mechanizmem planistycznym w zaledwie 25 procentach!”.

KONTENERY I PAŁACE

Jednak ta wystawa nie opowiada o planach. Mówi o ludziach.

Poznajemy sylwetki współczesnych mieszczan. „Pan Z. jest cenionym specjalistą ds. audytu (...) W zeszłym roku kupił 120-metrowe mieszkanie w odnowionej kamienicy w modnej dzielnicy miasta” i dalej w podobnym stylu.

Oglądamy makiety przykładowych mieszkań – od socjalnego kontenera do wypasionej podmiejskiej rezydencji (w garażach stoją nawet miniaturowe samochody). Widzimy zdjęcia wykonane z okien. Słyszymy nagrane wypowiedzi, litanie pochwał i narzekań.

Nigdzie nie widzimy lokatorów, ich twarzy. Kuratorzy dobrze to wymyślili. Przy masowym projektowaniu odbiorca jest obecny, ale anonimowy. Trochę jak publiczność ukryta w mroku, sceptyczna, wroga, podejrzliwa, a jednak naiwna i podatna na manipulację.

Jedną z muzealnych ścian wytapetowano markami nowych krakowskich osiedli. Magiczne Miasto, Bajkowy Dom, Villa Toscana, Garden Apartments, Zielone Gaje, Rezydencje Szlacheckie... Te nazwy to zapis polskich aspiracji. Zza każdej litery widzimy twarze pokątnych marketerów i handlowców z biura sprzedaży.

Nowe mieszkanie jest pomnikiem naszych nadziei. Ma swój wiek złoty, sezon optymistycznych zakupów. Po latach meble z Ładu czy Ikei, coraz starsze, coraz bardziej niemodne, są już tylko świadectwem minionego czasu, epoki, gdy dobrze nam się działo.

W jednej z muzealnych sal ustawiono długi blat. Leży na nim zawartość meblościanek i regałów, biedne postkomunistyczne bibeloty wypożyczone od bohaterów ekspozycji. Matrioszki przywiezione z Rosji – z wczasów, z delegacji? – talerze z Włocławka, sztuczne kwiaty, święte obrazki, pocztówki znad Niagary, gazetki z młodzieżowymi gwiazdami poprzedniej dekady (czarne karty światowego fryzjerstwa).

I ten tandetny, sentymentalny bałagan – to właśnie my.

PORTRET PROROKA WE WNĘTRZU

Wiemy, co by na to powiedział groźny Szwajcar: „Żądajcie gołych ścian w sypialni, salonie i jadalni. (...) Kupujcie tylko praktyczne meble, nigdy dekoracyjne. (...) Przechowujcie waszą kolekcję w szufladach lub szafkach. (...) Aby utrzymać parkiety w czystości, usuńcie meble i wschodnie dywany. (...) Wynajmujcie mieszkanie mniejsze od tego, do którego przywykli wasi rodzice. Pomyślcie o ekonomii swoich działań, pragnień i myśli”. Może się mylę, ale przestrzeganie tej ostatniej wskazówki mogło uchronić świat przed załamaniem rynku nieruchomości i najnowszym ze światowych kryzysów.

Przy okazji Le Corbusier dyktuje swoim czytelnikom następujący inwentarz: „Pokój: wolna powierzchnia, łóżko do odpoczynku, krzesło do swobodnej pracy, szafki do szybkiego układania wszystkiego in its right place”.

Może w tym tkwi jakaś prawda o Le Corbusierze? Był to mężczyzna w śmiesznych okularach, który zapragnął nauczyć ludzkość odkładania rzeczy na swoje miejsce. I pewnie w tym było źródło klęski. Można walczyć ze złym gustem, z tradycją. Zmieniać fundamenty estetyki, wypowiedzieć wojnę religii lub własności prywatnej. Ale kto wygra ze skarpetkami na podłodze?

Le Corbusier „W stronę architektury”. Przełożył Tomasz Swoboda. Wstęp Marta Leśniakowska. Centrum Architektury, Warszawa 2012

„Za-mieszkanie 2012. Miasto ogrodów. Miasto ogrodzeń”. Organizatorzy: Instytut Architektury, Muzeum Narodowe w Krakowie. Kuratorzy: Dorota Jędruch, Dorota Leśniak-Rychlak, Agata Wiśniewska, Michał Wiśniewski. Wystawa czynna do 13 stycznia 2013 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1972 roku. Grafik z wykształcenia, eseista i autor książek dla dzieci. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2018) oraz Paszportu Polityki w kategorii literatura (2017). Przez wiele lat autor cotygodniowych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2012