W mojej kropli

Jak w ulewie wspomnień o Jerzym Giedroyciu ocalić swoją własną, osobną kroplę?

26.09.2006

Czyta się kilka minut

Mamy taką tradycję, że zbyt uparcie o ludziach milczymy - albo ich zagadujemy. Ten drugi los grozi teraz redaktorowi "Kultury".

Mówimy tak wiele o Giedroyciu też dlatego, że bardzo nam brakuje bohaterów i autorytetów. A zdawało się, że Giedroyc na bohatera się nie nadaje - wszystkie swoje wojny wygrał, siedząc za biurkiem. Sam nie miał poczucia zwycięstwa, kiedyś mi powiedział: "Wie pan, mam poczucie przegranej, bo Polska jaka jest, każdy widzi, a przez »Kulturę« nie miałem życia osobistego".

Był pesymistą i malkontentem, wiele narzekał, jak my w kraju. Wolał mało mówić, chyba że musiał, a musiał ciągle. Nie za bardzo chyba lubił spotykać się z ludźmi, męczyło go to, był introwertykiem. A nieustannie się spotykał, gdyż był bardzo ciekaw świata, Polski, wiedział, że jest to pismu niezbędne. Na pewno wolał pisać listy. Napisał ich niebywałą liczbę. "Kultura" była oparta na liście, pisał te listy wytrwale w epoce, w której klasyczny list umiera.

Wiadomość o śmierci Giedroycia zaskoczyła mnie na Sardynii. Jechałem przepaścistymi drogami, wydawało mi się, że mam wypadek i spadam w przepaść. Sam byłem zdumiony siłą swej reakcji. Teraz już wiem, tak reaguje się na koniec jakiegoś świata.

Pisałem do "Kultury" od połowy lat 80., a bodaj od roku 1986 z comiesięczną regularnością. Ale wszystko narodziło się wcześniej, w podziemnym literackim piśmie "Wezwanie", które stworzyliśmy na mroźnym i złowrogim progu stanu wojennego.

Od tej chwili wiedziałem, że czuwa nade mną dobry duch Redaktora. Był człowiekiem wycofanym i jakby sztywnym, ale w głębi duszy miękkim i serdecznym. Często pisał do mnie "bardzo martwię się o pana", ale nie tylko martwił się o ludzi, a też niezwykle im pomagał. Kiedy byłem dyplomatą w Szwecji, zadręczał mnie spisem osób, którym koniecznie muszę pomóc.

Jako redaktor przestrzegał całej gamy ładnych form wobec autora i jego tekstu. Było to poruszające, gdyż w kraju w latach 90. tekst zmienił się w produkt, autor zaś w chłopa, co przywozi towar na punkt skupu i czeka w kolejce. To zjawisko niestety nasiliło się w nowym tysiącleciu.

Z moich spotkań z Giedroyciem uzbierałem garść anegdot, najlepszy jednak dowcip więdnie, wielokrotnie powtarzany. Dlatego anegdot nie będzie. Wspomnę tylko, że niektóre z nich mówiły o tym, iż Giedroyc nie był nieomylny, chociaż w sprawach zasadniczych się nie mylił. A spore grono ludzi zacnych było do niedawna pewnych, że Redaktor bardzo się pomylił w ostatnich latach swego życia, w swoim czarnym pesymizmie wobec Polski.

Nie potrafię po latach odtworzyć mojego pierwszego z Nim spotkania. Było to zapewne w roku 1985, gdy jakimś cudem udało mi się wyjechać z Polski (w roku '84, niemal na lotnisku, zabrano mi paszport). Zresztą Giedroyc miał podobny problem z odtwarzaniem minionego czasu. Na rok przed Jego śmiercią jadłem z nim obiad w w Maisons-Laffitte. Wspominaliśmy, czy raczej błądziliśmy bezradni w bałaganie przeszłości, szukając początków naszej współpracy. Zrezygnowany powiedziałem: "coraz częściej mam wrażenie, że to, co było wczoraj, było kilkanaście lat temu, a co kilkanaście lat temu, zdarzyło się wczoraj". Odparł: "Wie pan, ja tak czuję już od bardzo dawna". Kiedy skarżyłem się na chorobliwie słabą pamięć do dat i nazwisk i na bezsenność, przyznał, że ma takie same problemy. Wtedy zrozumiałem, czemu nigdy nie gniewał się na mnie, gdy obarczony jadowitą dysleksją, wysyłałem teksty z monstrualnymi błędami. Przez lata obiecywałem sobie, że zapytam, jak radzi sobie z bezsennością. I zapominałem. Teraz znam odpowiedź, gdy znalazł swój sen wieczny.

Giedroyc bywał sceptyczny, ale nigdy zgryźliwy, będąc upartym pesymistą, walczył z naszymi źródłami ciemnego widzenia. Tym bardziej trzeba go cenić za upór. "Kultura" była przecież zawsze mniej lub bardziej mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, też trochę wbrew charakterowi Redaktora. Często ta praca wydawała mu się bez sensu, można to wyczytać w Jego listach rozsianych po całym półwieczu. A jednak zawsze wytrwale robił swoje. Nie był przecież pozytywistą, tym bardziej romantykiem. Może jednak, w konspiracji przed samym sobą, był pozytywistą i trochę romantykiem. Sceptycznym romantykiem? Mijające lata tworzyły tradycję uporu "Kultury". Ten upór stał się podstawą pisma. I oczywiście, niezależność. I co najważniejsze - zdrowy rozsądek! Jak być autorem takiego pisma i zachować własną niezależność? Tu znowu paradoks. Nigdzie i już zapewne nigdy jako autor nie będę czuł się równie wolny jak w "Kulturze". I równie "zadbany" przez redakcję. Giedroyc wyznaczył wyraźne reguły gry. Był Panem i władcą, który potrafił postawić w kącie Gombrowicza i zerwać z Herlingiem-Grudzińskim. Ale drukował teksty, nawet jeśli się z nimi nie zgadzał, zawsze jednak w granicach zdrowego rozsądku.

Bardzo martwił się o Polskę. A ta troska o Polskę przerodziła się chyba w złość. Od początku istnienia "Kultury" trwał konflikt Giedroycia z naszym bałaganiarstwem, prowincjonalizmem, ksenofobią i amatorszczyzną. I z tym, czego nie znosił szczególnie, a co teraz chyba triumfuje, z myśleniem ciasnym i zamkniętym, neoendeckim. Tak, bywał wściekły na Polskę, ale to uczucie budował na zawiedzionej miłości. I słyszałem, jak w ostatnim czasie mówił: "a co do Polski to nie byłem i nie jestem optymistą". Pewnie dlatego lubił moje pesymistyczne, mroczne teksty. I zawsze ich bronił.

Minęło kilka lat od śmierci Redaktora, jego pesymizm okazał się uzasadniony, a linia "Kultury", która budziła zgorszenie i zdumienie - celna. To już chyba ostatnie za grobem zwycięstwo Giedroycia. I niestety - najsmutniejsze.

Tomasz Jastrun (ur. 1950) jest poetą, prozaikiem, eseistą. Opublikował kilkanaście tomów wierszy - ostatnio "Tylko czułość idzie do nieba" (2003), a także powieść "Rzeka podziemna" (2005). Był felietonistą paryskiej "Kultury" (pod ps. Witold Charłamp), obecnie - jako Smecz - cykl "Z ukosa" kontynuuje w "Rzeczpospolitej".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2006