Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Choć po rozczarowujących doświadczeniach z europejskim demosem żaden kraj nie chce ryzykować referendum w sprawie nowego traktatu - który, przypomnijmy, jest w istocie kopią poprzednich rozwiązań, pozbawioną wszakże konstytucyjnej retoryki - nie jest powiedziane, że takiego referendum nie będzie nad Tamizą. Gdyby zaś było, to traktat reformujący znalazłby się zapewne tam, gdzie wcześniej eurokonstytucja: w koszu. Strach przed takim rozwojem wydarzeń daje Wielkiej Brytanii mocną pozycję negocjacyjną względem jej partnerów. Dlatego brytyjskie zastrzeżenia do Karty Praw Podstawowych czy kwestii związanych z polityką w wymiarze spraw wewnętrznych i sprawiedliwości zostaną zapewne uwzględnione (w postaci kolejnych protokołów dodanych na końcu traktatu reformującego).
Także polskie postulaty nie mają już charakteru "wybuchowego". Nawet trwająca u nas kampania wyborcza zdaje się nie mieć wpływu na przedszczytową retorykę, choć sam szczyt pojawi się pewnie w debacie politycznej - w końcu dwa dni później są wybory. Ale z merytorycznego punktu widzenia wszystko, co Polska mogła osiągnąć, należy już do historii szczytu w Brukseli. Dziś tzw. mechanizm z Joaniny nie jest już wart sporów z partnerami. Zwłaszcza że pojawiła się szansa, by Polska zyskała prawo do mianowania swego rzecznika w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości. To konkret, który pozwala na wyjście z twarzą i rezygnację z rozwiązania bardziej prestiżowego niż oferującego realne możliwości działania. Drogę zaś do zgłoszenia wyjątków wobec niektórych zapisów Karty Praw utoruje Warszawie Londyn. Szykuje się zatem spokojny koniec unijnego sezonu.
Co najtrudniej przewidzieć, to rozwój sytuacji w zreformowanej Europie. Dziś żaden przywódca nie mówi już, że nowy traktat zdziała cuda. Wielki projekt konstytucji dla Europy został zredukowany do poprawionej "instrukcji obsługi" instytucji unijnych. To z jednej strony dobrze, bo wybujała retoryka nie zastąpi realnej polityki. Ale zarazem źle, bo bez politycznego impulsu Europa przestanie się rozwijać.