W imadle musu

Amery nie ma ochoty dołączać do unisono wzajemnego przebaczania. Odpuszczanie win naszym winowajcom? Ależ bardzo proszę, lecz dopiero gdy staną przed plutonem egzekucyjnym.

08.04.2008

Czyta się kilka minut

Istnieją książki, które powinny obowiązywać, tyle że (przestańmy się czarować) nie zawsze i nie każdego. Myślę o książkach wyrastających z granicznego doświadczenia, z konfrontacji z sytuacją bogatą od nadmiaru znaczeń albo - przeciwnie - pozbawioną jakiegokolwiek znaczenia, najmniejszego sensu. Twórczość Jeana Amery’ego należy do tej drugiej kategorii. Stanowiąc reakcję na absurd XX-wiecznej historii, jest jej ostatecznym rezultatem. Zaszczepia w nas wiedzę, która następnie staje się uzależniająca i sprawia, że nie można się bez niej obejść. Tej wiedzy nie dziedziczy się, ale z trudem ją nabywa.

Utrata języka

W "Poza winą i karą", jedynej książce, w której Amery explicite nawiązuje do swojego uwięzienia, najpierw w twierdzy Breendonk (belgijski odpowiednik Pawiaka), potem w Auschwitz, próbuje - tak to odbieram - zdać sprawę z bezradności własnego umysłu, z jego bezużyteczności i bezsilności w warunkach skrajnej opresji. Albowiem dopiero w ogniu prawdziwego piekła okazuje się, czy umysł - myślenie, rozum - jest wszystkim, czy nie nadaje się do niczego.

Intelektualiści, a więc pewien gatunek stworzeń, dla których "naturalnym" środowiskiem jest system intelektualnych odniesień - czy będzie to wiersz, partytura czy Koncerty Brandenburskie Bacha - na ogół ufają w moc swego intelektu. Stanowi on przecież w ich życiu, czego doświadczyli nieraz, ważną podporę - co tam! - stanowi o jego treści.

W rozdziale "U granic umysłu" Amery rewiduje ten pogląd. Istnieją warunki - powiada - w których rozum nie zdaje się na nic, wręcz przeciwnie. W obozie zagłady, w warunkach krańcowego wyniszczenia, nie tylko przestaje być przydatny, ale zmniejsza szanse na przeżycie. Intelektualista pracujący w swoim dawnym życiu głową, nie rękami, nie umie sprostać nowemu typowi zatrudnień, polegających na kopaniu dołów i zasypywaniu ich. W obozie zostaje on najpierw odizolowany jako słabszy, gorszy, mający dwie lewe ręce, następnie sam izoluje się od siebie.

Amery przywołuje w pewnym miejscu przypadek filozofa, profesora Sorbony, w wolnym świecie speca od Hölderlina, który w obozie komunikował się z innymi za pomocą góra dziesięciu słów. "Ten człowiek nie był otępiały, tak jak i ja nie byłem, on po prostu nie wierzył już w rzeczywistość świata umysłu i odmówił uczestnictwa w intelektualnej grze językowej, która nie miała tutaj najmniejszego społecznego odniesienia". Mowa o totalnej obojętności wobec tego, co dawniej wydawało się bliskie i jedyne - o wierszach Rilkego, muzyce romantyków i innych tworach ludzkiego ducha. To wszystko jawi się poddanemu opresji jako "czcza gadanina". Oznacza radykalną samotność intelektualisty, który "nie rozumie" i "nie wierzy", jakościowo odmienną od samotności zwykłych ludzi, troszczących się o pozostawione na wolności rodziny.

Doświadczenie obozowe unieważnia więc doświadczenie intelektualne, a zwłaszcza język, dyskurs. Czy trwale? Chyba tak: "Wyszliśmy z obozu obnażeni, obrabowani, spustoszeni, zdezorientowani - i jakże długo trwało, zanim od nowa nauczyliśmy się powszedniego języka wolności.

Do dziś zresztą używamy go, czując się przy tym nieswojo i nie do końca wierząc w jego ważność". W zdaniu tym liczba mnoga została użyta nieprzypadkowo, gdyż - taka jest teza Amery’ego - doświadczenie obozowe rozciąga się na nas wszystkich: dzieci i spadkobierców Holokaustu.

Naszą bezradność w obliczu faktu, że kiedyś jakieś zbiry brutalnie wyrwały nam język - także język wartości - nazywamy obecnie relatywizmem, przykrywamy opowieścią o "przezwyciężaniu metafizyki". Spustoszenie to posiada jeszcze jeden, aktualny wymiar: niesie przekonanie, że zabawa w rozumienie to pogańska rozrywka, niezobowiązująca żonglerka kilkoma pojęciami.

Ból, umieranie, nagość

Nie ma straszniejszego święta dla ciała niż przewlekłe tortury, kiedy naga przemoc dociera aż do najintymniejszego progu - progu odporności na ból. Pierwszy cios jest jak gwałt seksualny - narzuca czyjąś niechcianą, cielesną obecność.

"Niepojętym zrządzeniem Natury - pisał Gombrowicz - każdy nawet najmocniejszy człowiek ma na tym świecie przeznaczoną sobie jedną jedyną rzecz, która jest mocniejsza od niego, która jest mocniejsza nad niego i której nie może znieść". To właśnie ustalaniem "tej jednej jedynej rzeczy" zajmują się oprawcy pod każdą szerokością geograficzną. Zło nie jest złem banalnym - Amery polemizuje z głośną tezą Hannah Arendt - w złu tkwi jakiś mroczny imperatyw samorealizacji. Torturowany doświadcza w okropnej męce ekstremalnej formy panowania, władzy darowania życia i wyłączania z niego. Oprawca jawi się jako "zły bóg", który potwierdza swą potęgę i nieprzystępność. "Tuzinkowe twarze koniec końców stają się jednak twarzami gestapowskimi (...) zło przewyższa i przykrywa banalność. Nie ma bowiem czegoś takiego jak »banalność zła«, a Hannah Arendt, która napisała o tym w swojej książce o Eichmannie, znała tego ludobójcę ze słyszenia i widziała go tylko przez pancerne szkło klatki". Amery, w przeciwieństwie do Arendt, doświadczył innego rodzaju zła, zła, które na zawsze podważyło w nim zaufanie, jakie pokładał w rzeczywistości.

"Hak zaczepiono o kajdanki spinające moje ręce za plecami. Następnie podciągnięto mnie w górę na łańcuchu, tak że wisiałem mniej więcej metr nad ziemią. (...) W [pewnym] momencie w stawach barkowych rozległ się niezapomniany przez moje ciało po dziś dzień chrzęst i trzask. Główki wyskoczyły z panewek. Pod ciężarem ciała doszło do wyłamania stawów, wpadłem w pustkę i zawisłem na wywichniętych, poderwanych z tyłu do góry i sczepionych teraz nad głową rękach. Tortury, od łacińskiego torquere - »wykręcać«: cóż za poglądowa lekcja etymologii!"

"Znikąd pomocy" - oto graniczne doświadczenie torturowanego; graniczne, gdyż niezbywalnym prawem człowieka, prawem obowiązującym także w świecie dzikich zwierząt, jest prawo do obrony i nadzieja, że ktoś przyjdzie z pomocą. Ofiara wydana na pastwę tortur zostaje jej pozbawiona. Doświadczenie bezradności wobec doznawanego na własnej skórze zła powoduje, że na zawsze umiera w człowieku coś, czego nie da się w nim nigdy więcej wskrzesić, żadną miarą odbudować.

Torturowany zostaje pokonany przez ból. Doświadcza swego ciała w sposób wyjątkowy, w każdym razie inny od powszedniego - jego dotychczasowe istnienie zostaje nagle zredukowane do nagiego życia, do sfery zmysłowej obecności. Im większe cierpienie, pisze Amery, tym straszniejsza przynależność do ciała, tego spuchniętego "worka treningowego", którym "się" jest, "worka" trzymającego jakoś pion jedynie dzięki prawu grawitacji. Tortury - taki byłby ich cel ostateczny - prowadzą do stopniowego wygaszania umysłu: torturowany przestaje chcieć, wyobrażać sobie, myśleć. Zapomina o symfoniach, powtarzanych w dzieciństwie wierszach, wreszcie: zapomina swych bliskich. Zostaje przemieniony w ochłap ciała. Nie boi się śmierci. Natomiast lęka się przewlekłego umierania. Czy będzie boleć, czy też wszystko odbędzie się szybko i sprawnie? - to jedyne pytanie, którym zaprząta sobie strzępki uwagi. Doświadczenia redukcji człowieczeństwa do jego cielesnej, odsłoniętej strony, do fizycznej obecności - czytamy u Amery’ego - nie sposób zapomnieć, "wyprzeć". Jeśli raz zawisło się na wyłamanych ze stawów, bezwładnych rękach, dynda się na nich już stale, bez końca.

Starość

"O starzeniu się" stanowi w pewnym sensie kontynuację opowieści snutej przez Amery’ego w "Poza winą i karą". Przedmiotem narracji jest nieodmiennie to samo ciało, zmienia się tylko oprawca - tu jest nim czas.

Od pewnego wieku ta nasza łupina, ciało mianowicie, zaczyna "przepuszczać", przestaje chronić. Ilekroć zapadamy na zdrowiu, tylekroć podnosimy się z choroby zawsze oczko niżej. Jeśli mieliśmy skłonność do nadmiernego pochylania się nad książką, możemy mieć pewność, że z wiekiem ów garb wiedzy będzie rósł, a nie malał. Inaczej mówiąc, od pewnego momentu w życiu ciało zaczyna nas zdradzać. Nie otwiera nam świata, lecz coraz skuteczniej odgradza od niego - artretyzmem, żołądkowymi dolegliwościami, krótkowidztwem. Twierdzenie (bodaj orfickiej proweniencji), że ciało jest więzieniem duszy, staje się ważne dopiero na starość, czy ściślej: gdy zaczynamy fizycznie odczuwać upływ czasu. Nie wiem, do jakiego stopnia jest to uczucie powszechne, ale czasem we śnie szamoce się we mnie coś i jakby zrywa do "lotu", co nie pokrywa się dokładnie z moim ciałem, z moim życiem, jakie żyję na jawie. W staromodnych książkach można przeczytać, że tak wierci się dusza, która nie chce konać wraz z ciałem. Niby "wie", że jest nieśmiertelna, a jednak "panikuje", boi się tych chwil, w których nagle coś ją podrywa i "wyzwala" z cielesności.

U Amery’ego brak nawet takiego (ulotnego, niepewnego, sennego) "rozdwojenia". On wie, podobnie jak wiedzą czytelnicy "Poza winą i karą", że istnieje tylko ciało, ono jedno; że dusza, jeżeli kiedykolwiek istniała, poszła z dymem przez komin z górą pół wieku temu. W Amerym nic się nie "podrywa", on po prostu nie bardzo wie, co ma zrobić ze zużytym ciałem. Ma ochotę usunąć je, jak usuwa się nieszczelny, coraz bardziej zawodny pojemnik na płyny - najlepiej strzałem w usta. To wszystko.

Starość - zarówno ta społecznie zdefiniowana, jak i ta odczuwana subiektywnie - wymusza na nas, poprzez ciało, zachowania konformistyczne - za wszelką cenę chcemy porozumieć się ze światem, "dogadać się" z nim w sprawie upływającego czasu. O ludziach nieambitnych bowiem, konformistycznych (to kapitalna obserwacja Amery’ego) nigdy nie powiemy, że są starzy, że się starzeją. "Urzędnik bliski początku starzenia się jest w wieku czterdziestu pięciu lat, stary wtedy i tylko wtedy, gdy kiedyś dążył do wyższej pozycji. Jeśli jednak nigdy nie zabiegał o awans w hierarchii, nie mówił o swoich nadziejach na awans ani rodzinie, ani przyjaciołom, ani przełożonym, jego wiek społeczny jest nieokreślony i nie do określenia. Nie ma społecznego znaczenia, czy przy swojej niskiej pozycji ma trzydzieści, czy pięćdziesiąt lat. Żyje w swoim urzędzie niehistorycznie, człowiek bez biografii - i tylko ciężar wspomnień lub ciążące ciało uświadamiają mu pewnego dnia, że się zestarzał".

Starość to egzystencjalna groza indywidualnego, cielesnego rozpadu, ale także pewna rzeczywistość społeczna, społeczne naznaczanie, "przesądy". Amery występuje przeciwko obu tym formom opresji. Przecież gdy ma się już dość własnego biologicznego rozkładu - pisze w "Podnieść na siebie rękę" - stanu znieruchomienia w imadle fizycznego musu, zawsze można wybrać dobrowolną śmierć. To nasza wolność, w każdym razie jej krańcowy przejaw; i to ona każe nam pójść drogą, która nie prowadzi do żadnego dającego się pomyśleć miejsca.

Przymus i niemożność bycia Żydem

Ale ze starzeniem się mamy niewątpliwie do czynienia, gdy "w coraz większym stopniu uzależnia nas ono od wspomnień przeszłości", kiedy nasze myśli zaprząta nasza dawna klasa, a nie to, co mamy do zrobienia teraz. Starość charakteryzuje także brak mocy, brak pewności siebie oraz moralne połajanki - to wieczne starcze utyskiwanie, niezadowolenie. Ostatecznie starzec kończy się w ten sposób, że przestaje działać. Od tej chwili to nie on decyduje, ale to z nim wyprawia się różne rzeczy. "To, co nadejdzie, nie dzieje się już wokół niego, a przez to także już nie w nim. Nie może się już powoływać na to, kim się stanie. Ukazuje światu swoje nagie bycie". Stary człowiek zostaje wypchnięty ze społecznej przestrzeni na rubieże biologicznego, indywidualnie przeżywanego czasu. Jego zachowanie determinują ciężka skleroza i powiązane z nią, nigdy niekończące się żałosne opowieści, najczęściej o tym, jak znaczną figurą był dawniej. Inaczej mówiąc, określa go to, co był już stracił. W przeciwieństwie do starca, młody człowiek nie tylko jest, czym jest - on także jest tym, który będzie. Jego działaniu właściwy jest patos inauguratywności. Młodzi w ogóle nie odczuwają, że robią coś złego. Interesuje ich jedynie gra sił, fajerwerk, elementarz pirotechnika.

Dla autora "Poza winą i karą" "wojna pokoleń", starcie młodości ze starością to jeszcze jedno, kolejne wcielenie totalitaryzmu - ruchu, który rujnuje po to, by wszystko zacząć od nowa, od podstaw. W tym sensie starość w tym dziwnym, urządzonym z myślą o młodych świecie jest takim samym stygmatem, jakim wcale nie tak dawno była żółta łata na ramieniu każdego europejskiego Żyda. Jest stanem zagrożenia, któremu - przynajmniej w wymiarze czysto społecznym - należy przeciwdziałać. I choćby to jedno przesądza o konieczności bycia "Żydem". Albowiem bycie "Żydem" to dla Amery’ego solidarność w krzywdzie doznawanej, to opowiedzenie się po stronie bezbronnego człowieka. W tym sensie wszystko jedno, czy "Żydem" jest czarny, robotnik w komunistycznej Polsce, starzec czy Żyd - chodzi o współodczuwanie elementarnej solidarności w sytuacji zagrożenia. Ale przymus bycia "Żydem" pociąga za sobą jednocześnie niemożność bycia Żydem, mianowicie kimś świadomym swojej żydowskiej tradycji i żydowskiego wykorzenienia. Amery wspomina, jak pewnego razu poszedł ze swoim żydowskim przyjacielem na "Ocalałego z Warszawy" Schönberga. Gdy usłyszeli pierwsze słowa Szema Israel, najważniejszej modlitwy żydowskiej, jego przyjaciel pobladł, zaś Amery zastanawiał się w tym czasie, dlaczego nic to go nie obchodzi. Pomyślał wówczas, że nie umie być Żydem inaczej jak "tylko w strachu i gniewie".

Resentymenty

Amery nie potrafi, ale przede wszystkim nie chce, się ich wyzbyć. Austriacki Żyd wyzuty z wszelkiej tradycji (austriackiej - bo mu ją odebrano; żydowskiej - bo nigdy nie była dość mocna) po prostu nie ma ochoty dołączać do powszechnego unisono wzajemnego przebaczania i poklepywania się po ramionach.

Wie o tym, że społeczeństwo potrzebuje międzyludzkiej zgody, ponieważ chce się dobrze, to jest pokojowo, urządzić; oraz że potrzebne mu do tego zapomnienie o tym, co było. Tyle że nie przyjmuje tego do wiadomości. Wymaga, "aby zbrodnia stała się dla zbrodniarza moralną rzeczywistością, aby został on wciągnięty w prawdę swojego występku". Pojednanie? Moralne odpuszczanie win naszym winowajcom? Ależ bardzo proszę, lecz dopiero gdy staną przed plutonem egzekucyjnym.

Język dzisiejszego człowieka, maksymalnie sfunkcjonalizowany, sprowadzony do czystej ekspresji, stoi w poprzek dążeniom do autonomii moralnej. W języku tym można przeżywać świat czy odbierać polecenia, ale nie da się w nim myśleć, zastanawiać się nad sensem własnych działań. To w nim słychać do cna zdarte komunały o tym, że czas zagoi rany, że przyroda wszystko zarośnie. Na tym tle resentymenty Amery’ego to po prostu dobra pamięć oraz brak akceptacji dla "naturalnych", wynikających z natury upływającego czasu, "rozwiązań".

Resentymenty biorą się ze zranionego poczucia sprawiedliwości. Należy je w sobie - to jedyne pozytywne przesłanie Amery’ego - gniewnie pielęgnować. Ci zaś, którzy, jak wspomniany w "Poza winą i karą" Gabriel Marcel, nawołują do międzyludzkiego braterstwa, hurtowego odpuszczania win rozmaitym kanaliom i bandziorom, koniec końców, stają się rzecznikami amnezji - społecznej choroby właściwej całemu wolnemu światu.

Jean Amery, "Poza winą i karą. Próby przełamania podjęte przez złamanego", przeł. R. Turczyn, wyd. Homini 2007; "O starzeniu się. Podnieść na siebie rękę", przeł. B. Baran, wyd. Czytelnik 2007.

Piotr Nowak (ur. 1966) jest adiunktem w Katedrze Filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku oraz zastępcą redaktora naczelnego kwartalnika filozoficznego "Kronos".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2008