Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Także później w codzienne notatki dotyczące bieżących wydarzeń, podróży do Szwecji, Rzymu czy Nowego Jorku, spotkań i lektur wdziera się przeszłość, powracają zapamiętane obrazy i postacie osób bliskich. To świadectwo uważnej obserwacji teraźniejszości i czułej pamięci o przeszłości.
Sposoby lektury "Dziennika" też mogą być rozmaite. Jeden szukać w nim będzie autokomentarza do biografii i dzieła znakomitej poetki. Inny zatrzyma się na opisie polskiej codzienności minionych trzech lat i na opiniach dotyczących polityki, stanu społeczeństwa i Kościoła, które autorka formułuje rzadko, ale dobitnie. Jeszcze inny zwróci uwagę na wątek pożegnań: tych, którzy właśnie odchodzili, jak Bronisław Geremek, Leszek Kołakowski, Barbara Skarga, Marek Edelman, i tych, których zabrakło już wcześniej - Jarosława Iwaszkiewicza, Jerzego Andrzejewskiego, Juliana Stryjkowskiego, Czesława Miłosza, Jana Józefa Szczepańskiego, Andrzeja Kijowskiego, Zbigniewa Herberta. Na kartach "Dziennika" obecny jest stale Artur Międzyrzecki, zmarły w 1996 roku mąż autorki.
Elegijny ton unosi się też nad wspomnieniami paryskimi. Tymi najdawniejszymi, dotyczącymi pierwszego pobytu nad Sekwaną w latach 1947-50, i tymi z kolejnych podróży. Paryż Julii Hartwig to zarówno powojenny Paryż egzystencjalistów, jak i Paryż emigrantów - Konstantego Jeleńskiego, Jana Lebensteina, Olgi Scherer, Kazimierza i Marii Brandysów. Poznawany z dokumentów i relacji świadków Paryż Apollinaire’a, o którym Julia Hartwig napisała świetną książkę - oraz Paryż przyjaciół francuskich, jak poeta Pierre Emmanuel, i polskich, jak ks. Józef Sadzik, który z paryskiego domu Księży Palotynów uczynił prawdziwe, a nie tylko nominalne Centrum Dialogu.
Pewne fragmenty chce się podkreślić i zapamiętać. Na przykład zdania zapisane w 2008 roku na wiadomość o śmierci Ireny Sendlerowej: "Świętość? Tu nie było cudu. Tu było dwa i pół tysiąca istnień uratowanych od strasznej śmierci. Uratowanych dwa i pół tysiąca niedoszłych męczenników. A wszystko to za sprawą kobiety, która nigdy nie szukała innych pobudek niż potrzeba i obowiązek niesienia pomocy. Nie ma tu Kościoła i gdyby nawet powstał pomysł beatyfikacji, byłaby to uzurpacja. Wielka jest siła świeckiej moralności, świeckiego powołania ludzkiego".
I na koniec kilka cytatów, dla których "Tygodnik" jest miejscem szczególnie właściwym, bo odnoszą się do postaci jego wielo-
letniego redaktora naczelnego. "Spotkać Turowicza i obcować z nim na co dzień to była wielka szansa dana przez los. Utarło się wręcz, że w przeddzień przyjazdu dzwonił i zapowiadał wizytę. Pierwszy wieczór w stolicy nieodmiennie spędzał z nami...". "Potrafił się cieszyć urokami życia, choć nie zawsze miał czas, by wystarczająco ich zakosztować, ale jeśli zdarzyła się okazja, bawił się znakomicie". "Namiętnie chłonął wszystko, co miało jakikolwiek związek z kulturą, co zasługiwało na miano sztuki, nigdy nie przepuścił dobrego filmu, często bywał w teatrze, kochał malarstwo i znał się na nim. Kiedy nas odwiedzał, a na stole, nie daj Bóg, leżał jakiś album z reprodukcjami, musieliśmy się pogodzić z tym, że rozmowa się nie rozpocznie, dopóki Jerzy dokładnie nie przeglądnie albumu".
Potem jest jeszcze piękny portret pani Anny Turowiczowej zakończony słowami: "Zdawało się, że śmierć Jerzego musi złamać Annę, tak ściśle i nieodłącznie z nim związaną. Stała się rzecz zadziwiająca. Anna żyła na co dzień tak, jakby Jerzy był wciąż przy niej, nieodmiennie pogodna i pełna zainteresowania dla otaczających ją ludzi, dla rodziny i dziejącego się wokół życia. Jeśli mówiła o Jerzym, to tak, jakby był w sąsiednim pokoju, i tego samego zdawała się oczekiwać od innych... Chciałabym podobnie myśleć o niej - jakby wciąż była w domu na Lenartowicza". (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, ss. 460.)